Dziewczyny ustawiły się na środku sceny. Wysokie, blondynki, brunetki, rudawe, ze świeżo ufarbowanymi henną włosami. Mniej lub bardziej eleganckie, ubrane niezobowiązująco albo na pierwszy rzut oka kiczowato, wiedzione desperacką chęcią zestawienia ze sobą dwóch na niby pasujących do siebie rzeczy. Trampki do nienagannych szarych garniturów, ostatni krzyk mody, stare koturny zbyt wysokie, jak na wymogi najnowszych, trochę mniej radykalnych trendów. Nosy proste oraz te nieumiejętnie zoperowane, albo wciąż jeszcze nieskorygowane z uwagi na brak funduszy. Niektóre spokojne, inne nerwowe, jeszcze inne uparte z ostentacyjnym piercingiem, albo i te, bardziej nieśmiałe, poprzekłuwane od niedawna, ze świeżo zamontowanymi bolcami. Z tatuażami mniej lub bardziej odsłoniętymi, a kto wie, z iloma jeszcze innymi skrzętnie pozasłanianymi. Dziewczyny na castingu. Gin i Ele przemykają się chyłkiem i stają wśród ostatnich.
– A więc tak…
Romani oraz Kocur & Kocur, Żmija razem z kilkoma jeszcze innymi oddelegowanymi do pracy siedzą sobie w pierwszym rzędzie, w oczekiwaniu na wielki popis umiejętności w zamkniętym gronie, szansa na to, by trochę się rozerwać przed rzuceniem się w wir ciężkiej pracy.
Siadam w głębi, mam jeszcze resztkę mrożonego jogurtu i z oddali kontempluję widok, który mam przed oczami. Gin mnie nie widzi. Wygląda na pewną siebie, spokojną, trzyma ręce w kieszeni. Nie potrafię jej zaliczyć do żadnej grupy. Wydaje mi się jedyna w swoim rodzaju. Jej przyjaciółce też jakoś nie jest do śmiechu. Co pewien czas macha głową, odrzucając włosy do tyłu. Choreograf stoi z mikrofonem w dłoni.
– A więc tak, teraz wyjdziecie krok do przodu, przedstawicie się, imię i nazwisko, wiek, wymienicie swoje dotychczasowe doświadczenia zawodowe. Macie patrzeć do środkowej kamery, do dwójki, tej z czerwoną lampką, tam gdzie powyżej widać tego pana, który wam teraz pomacha. Pino, weź pomachaj!
Koleś okupujący środkową kamerę, nie odwracając się od monitora, wypuszcza na chwilę kamerę z rąk, unosi dłoń i macha w ich kierunku.
– Okay! Wszystko jasne?
Niektóre dziewczyny potakują niezdecydowane skinieniem głowy. Gin, oczywiście, jak mogłem się tego spodziewać, ani drgnie.
Rozczarowanemu choreografowi dosłownie ręce opadają, po chwili odzywa się do mikrofonu: – Ej, dziewczyny, odezwijcie się głośno, tak żebym mógł się przekonać, jakie macie piękne głosy… Sprawcie, bym poczuł, że żyję. – Na co dziewczyny odpowiadają trochę chaotycznym chórem, rozpadającym się na wiele nie do końca ze sobą zgranych głosów, że tak, dobrze, zgoda, niektóre nawet się przy tym uśmiechają.
Choreograf sprawia wrażenie bardziej zadowolonego.
– Dobrze, w takim razie zaczynamy.
Marcantonio podchodzi do mnie.
– Ej, Step, co tak siedzisz z tyłu? Chodźmy do przodu, zajmiemy któryś z pierwszych rzędów, stamtąd lepiej widać.
– Nie, ja mam stąd lepszy widok.
– Jak sobie chcesz.
Siada obok mnie.
– Zobaczysz, że Romani nas zawoła. W każdej sprawie chce poznać także i nasze zdanie.
– A tam, jak nas zawoła, to pójdziemy.
Dziewczyny, jedna po drugiej, przekazują sobie mikrofon i się przedstawiają. – Cześć, nazywam się Marelli Anna, mam dziewiętnaście lat. Brałam już udział w rozmaitych programach jako hostessa, studiuję prawo. Zagrałam również małą rólkę w filmie u Ceccheriniego…
Renzo Micheli, Żmija, sprawia wrażenie zainteresowanego nie na żarty.
– Kogo tam grałaś?
– Prostytutkę, raptem tylko epizod.
– Podobała ci się ta rola?
Wszyscy aż skręcają się ze śmiechu, choć starają się, by nie było tego za bardzo widać.
Tylko Romani pozostaje niewzruszony. Marelli Anna udziela odpowiedzi:
– Tak, lubię kino. Ale według mnie mam większe szanse w telewizji.
– Dobrze, przejdźmy teraz do następnej.
– Dzień dobry, nazywam się Francesca Rotondi, mam dwadzieścia jeden lat i wkrótce ukończę ekonomię. Mam za sobą…
Romani obraca się w prawo i w lewo, rozglądając się przy tym naokoło, w końcu nas dostrzega.
– Mazzocca, Mancini, chodźcie tu bliżej.
Marcantonio podnosi się, patrząc na mnie. – A nie mówiłem?
– Wobec tego chodźmy, to trochę tak jak w szkole, ale skoro takie są reguły gry…
Dziewczynom biorącym udział w naborze oślepiające światło świeci prosto w twarz, dlatego nic nie widzą. Następna laska się przedstawia, po niej jeszcze jedna. W końcu przychodzi kolej na tę stojącą obok Gin. Ostatecznie siadam w pierwszym rzędzie po prawej. Ona wciąż jeszcze mnie nic dostrzegła. Za to Ele, jej przyjaciółka, już tak.
Ele oczywiście nie może przepuścić takiej okazji.
– Ej, Gin – szepcze – popatrz, kogo my tu mamy, w pierwszym rzędzie.
– Gin ręką zasłania sobie oczy przed rażącym światłem, cofa się kawałek i ma mnie jak na dłoni. Unoszę prawą rękę na wysokość twarzy i dyskretnie ją pozdrawiam. Nie chcę się z niej nabijać. Rozumiem, że pojawiła się tutaj w sprawie pracy. Ale ona nic, bierze to za złą monetę i znów, jak zwykle, wyprostowanym palcem lewej ręki opuszczonej wzdłuż ciała, daje mi do zrozumienia, bym szedł się jebać. I trzy.
– Twoja kolej, ej, ty, z ciemnymi włosami.
Teraz ona, ale ponieważ się zdekoncentrowała, to wygląda na zaskoczoną.
– Co tam, hę? Ach, tak. – Bierze mikrofon, który jej podaje dziewczyna stojąca obok po prawej. – Nazywam się Ginevra Biro, mam dziewiętnaście lat, studiuję filologię włoską, specjalizuję się w antropologii audiowizualnej. Brałam już udział w wielu programach jako hostessa. – Gin wyciąga ręce przed siebie i robi krok naprzód, po czym wykonuje lekki ukłon.
– Gdybym, jak zwykle, miała przy sobie kopertę, to już by odfrunęła. I zaraz wraca na swoje miejsce. Wszyscy śmieją się rozbawieni.
– Świetna, nie ma co.
– Tak, jest śmieszna i do tego ładna.
– Właśnie, i znakomicie sobie radzi.
Ja też się w nią wpatruję, cały rozbawiony. Patrzy na mnie, śmiała i pewna siebie, wcale niespeszona tym, że tak tam stoi przed wszystkimi, w świetle reflektorów. Mało tego, jeszcze się do mnie krzywi. Nachylam się do Romaniego. – Przepraszam, panie Romani… – On odwraca się w moją stronę.
– Czy mogę zadać jedno pytanie tej dziewczynie, wie pan, tak żeby ją lepiej poznać.
Spogląda na mnie zaintrygowany.
– Czy to pytanie związane z pracą, czy też chodzi ci o jej numer telefonu?
– Jak najbardziej związane z pracą.
– Skoro tak, to jasne, właśnie po to tu jesteśmy.
Wracam do pozycji siedzącej, patrzę na nią, jeszcze przez chwilę milczę, po czym zaczynam:
– Jakie ma pani plany na przyszłość?
– Mąż i gromadka dzieci. Ty, jeśli chcesz, możesz robić za dziecko. Kurwa. Znokautowała mnie, załatwiła jak nic. Wszyscy zanoszą się dzikim śmiechem. Aż ich skręca, tak im wesoło, myślałby kto. Nawet Romani pęka ze śmiechu i patrzy na mnie, rozkładając szeroko ręce, jakby chciał powiedzieć: „Ona wygrała". I rzeczywiście tak jest. Nawet gorzej, niż gdybym się spotkał z samym Tysonem. Mniej by mnie poturbował… OK, sama tego chciałaś, Gin. Gwiżdżę na wszystkich wokół i idę na całość.
– Skoro tak, to wybaczy pani, ale dlaczego bierze pani udział w castingu, zamiast się poświęcić jak najbardziej zrozumiałym i słusznym poszukiwaniom kandydata na męża?
Gin patrzy na mnie i się uśmiecha. Zgrywa poczciwe, naiwne dziewczątko i odpowiada, jakby sama wiodła prym wśród wszystkich świętych.
– A dlaczego właśnie tutaj nie miałabym spotkać swojego ideału? Widzę niepokój na pana twarzy, niepotrzebnie, bo pana akurat wcale nie biorę pod uwagę.
Co poniektórzy nadal zanoszą się od śmiechu.
– Okay, dosyć tego – mówi Romani. – Czy to już wszystkie?
– Nie, tak naprawdę zostałam jeszcze ja.
Przyjaciółka Gin, Ele, robi krok naprzód, skupiając tym samym uwagę na sobie.
– Nazywam się Eleonora Fiori, mam dwadzieścia lat. Próbowałam wystąpić w różnych programach, ale z miernym rezultatem, studiuję malarstwo i na tym polu mam naprawdę imponujące osiągnięcia.
Ktoś półgłosem pozwala sobie na idiotyczny komentarz.
– Skoro tak, to dlaczego nie poświęcisz się temu na dobre?
To z pewnością był Sesto, ten od spółki Kocur & Kocur. Ale jakoś nikt się nie śmieje. Wobec tego Micheli – Żmija – rozgląda się wokół. Romani udaje, że nic nie słyszał. I on oczywiście zachowuje się dokładnie tak samo. Toscani, drugi z Kocurów, śmieje się przez moment. Ale już po chwili, kiedy dociera do niego, że nie wyjdzie na tym najlepiej, milknie i zaczyna lekko się krztusić, symulując nagłą chrypę.
– Świetnie, dziękuję uroczym paniom.
Romani podchodzi do choreografa, patrzy na kartkę, którą ten trzyma w ręku i palcem wskazuje niektóre nazwiska. I zaraz spogląda na nas i zmierza w naszym kierunku.
– Czy macie jakieś typy?
Patrzę na kartkę. Obok nazwisk niektórych dziewczyn widnieją krzyżyki. Pięć czy sześć już wybrano. Spoglądam na dół, na koniec listy. A oto i ona. Ginevra Biro też już ma swój krzyżyk. Niesamowite, ja i Romani mamy taki sam gust, uśmiecham się. Właściwie to nie jest wcale takie znów niemożliwe. Sesto i Toscani wskazują po jednej każdy, Romani idzie im na rękę. Żmija typuje aż dwie, ale Romani godzi się tylko na jedną. Wreszcie przychodzi kolej na Mazzoccę i on też ma swoją propozycję.
– Romani, może ci się to wydać absurdalne, ale jedną musimy wziąć koniecznie. Może ci się nie podobać, ale jeśli tylko lepiej się nad tym zastanowisz, to sam uznasz, że to genialny wybór.
– Posłuchajmy, kto to taki?
– Spodoba się wszystkim osobom niepewnym własnej wartości, tym, które siedzą w domu przekonane, że nie dadzą rady. Dlatego musisz ją wziąć, Romani.
– Którą?
– Tę ostatnią.
Kocur & Kocur do spółki ze Żmiją, który się do nich przyłącza, reagują jednogłośnie. – Buuu. – Są najwyraźniej oburzeni. Romani nie mówi ani słowa i cała trójka milknie, nie słysząc żadnego komentarza z jego strony. Żmija tym razem dał się ponieść i to aż za bardzo.
– Ależ to czysty absurd. Że niby co, organizujemy wybory miss Italia na opak? Czy na dole na pasku puścimy podpisy z wyjaśnieniem, o co chodzi… – Postanawia obstawać przy swoim. Mazzocca kręci głową.
– Pomysł jest naprawdę niezły. Tobie też już pewnie przyszło to do głowy, Romani, nieprawdaż?
Romani przez chwilę siedzi w milczeniu. Po czym niespodziewanie się uśmiecha. – Nie, nie przyszło mi to do głowy, ale pomysł jest przedni, naprawdę. Okay, Carlo, zaznacz także i ją. – Choreograf wprawdzie niczego nie zrozumiał, ale stawia ten jakże upragniony, ostatni już krzyżyk!
– Okay, w takim razie, dziewczyny…
Choreograf opuszcza pierwsze rzędy i wychodzi na środek sceny.
– Z góry dziękuję tym wszystkim, które wzięły udział w castingu, ale nie zostały wybrane…
Ele wzrusza ramionami: – Proszę.
Gin szturcha ją łokciem.
– Przestań być taką wieczną pesymistką. Nastaw się pozytywnie, bądź konstruktywna, sama aż się prosisz, a potem się dziwisz, że masz pecha.
Choreograf zaczyna czytać: – A więc: Calendi, Giasmini, Fedri…
– I nagle wybrane dziewczyny jedna po drugiej się rozpromieniają, uśmiechają i występują krok naprzód. Inne, których imię zostało pominięte, markotnieją, marzenie, by zabłysnąć choć na chwilę w telewizji, znów wydaje się nieosiągalne. – Bertarello, Solesi, Biro i Fiori. – Gin i Ele jako ostatnie występują krok do przodu. Ele wpatruje się w przyjaciółkę.
– Nie mogę w to uwierzyć. Teraz będzie tak samo jak w tym filmie: Chorus Line, że te, które występują, zostaną odesłane, a pozostałe przejdą dalej.
– A więc te, które wyczytałem, zaczynają od przyszłego poniedziałku. Tylko nie zapomnijcie: w południe macie być w biurze, żeby podpisać umowę, a o drugiej tutaj w teatrze, zaczynamy próby. Próby mamy popołudniami od poniedziałku do soboty. W sobotę wieczór jest transmisja na żywo, czy wszystko jasne?
Jedna z wybranych dziewczyn, i to z tych najładniejszych, z ogromnymi oczami i lekko tępym wyrazem twarzy unosi do góry rękę.
– O co chodzi?
– Prawdę powiedziawszy to ja nie zrozumiałam.
– Czego?
– Tego, co pan powiedział.
– Nieźle jak na początek. W takim razie słuchaj: masz nie odstępować na krok koleżanki z rudymi włosami, która stoi obok ciebie i robić zawsze to samo, co ona. A to zrozumiałaś?
– Mniej więcej. – Udaje poirytowaną i patrzy na rudą, która się do niej uśmiecha, starając się dodać jej trochę otuchy. Być może ona również nie wszystko tak do końca zrozumiała.
Ele trzyma rękę we włosach.
– Wierzyć mi się nie chce, wzięli mnie!
– Nic innego ci teraz nie pozostaje, jak tylko w to uwierzyć. Najwyższy czas skończyć z gadaniem o tym, że nikt cię nie chce.
Ginevra i Ele kierują się do wyjścia.
– Zostanę gwiazdą! Juhu! Nie mogę w to uwierzyć!
– Cóż, co do tego to wzięłabym na wstrzymanie.
Tony widzi, jak się zbliżają i wita się z nimi rozbawiony.
– No i co, jak wam poszło?
– Świetnie.
– Obydwu?
Ele patrzy na niego, krzywiąc usta.
– No pewnie, obydwie, i to wybrane jako pierwsze. – I wychodzą, śmiejąc się rozbawione, i nie przestają poszturchiwać się dla zabawy. – Od czasu do czasu trzeba się umieć dobrze sprzedać, nie?
– W mordę jeża… samochód!
– Gdzie jest?
– Właśnie go nie ma. – Ginevra rozgląda się naokoło cała zmartwiona. – Zaparkowałam go pod samym budynkiem. Mój… Podpieprzyli mi go. Zasrani złodzieje!
– Ej, nie czepiaj się złodziei. – Zwracam się do niej, pojawiając się tuż za jej plecami w towarzystwie Marcantonia. – Kto by ci podpieprzył taki złom?
– Nawet nie próbuj teraz ze mną zadzierać. O rany, muszę to zgłosić na policję.
– Sama się o to prosiłaś. Myślisz, że możesz ot tak dawać samochodowi ksywę Mój?
– Ale skoro jest Mój!
– Był twój, teraz już jest ich albo jego. Słowem, wystarczy, że zmienisz mu imię, i wszystko znów będzie jak należy!
– A ja myślę, że przyjdzie ci po prostu zapłacić mandat, musieli go stąd zabrać, więc jeśli rzeczywiście masz mieć do kogoś pretensje, to do straży miejskiej. A gwoli ścisłości, skoro chcesz być aż tak dokładna i sama, jak sądzę, domagasz się tego na każdym kroku, to miej pretensje do samej siebie.
– Słuchaj, szlag mnie trafia, a ty jeszcze dodatkowo wytrącasz mnie z równowagi, zalewając mnie potokiem słów. O co ci właściwie chodzi?
– O to, że zaparkowałaś w miejscu, gdzie jest wyjście ewakuacyjne z teatru. Trudno o większy banał.
– Ten pan ma rację. – Strażniczka miejska przechodzi tuż obok. Słyszała całą naszą rozmowę i, rozbawiona, postanowiła zabrać głos.
– Musieliśmy go stąd zabrać.
– Bo ja wiem, „musieliście" to chyba jednak lekka przesada, mogliście poczekać dwie minuty. Byłam w środku w sprawie pracy.
Strażniczka miejska przestaje się uśmiechać.
– Co, chce się pani kłócić?
– Tylko pani przedstawiam, jak się sprawy mają.
Strażniczka miejska się oddala, nie udzielając odpowiedzi. Ginevra nie może sobie darować, pokazuje język i dorzuca, wprawdzie już ściszonym głosem: – Głupia pinda, strażniczka do dupy. Weź sobie więcej używaj w nocy, to rano nie będziesz taka skwaśniała. – Śmieję się, gwiżdżąc z podniesioną głową.
– Fiuuu… Nareszcie dziewczyna, która ma szacunek dla przedstawicieli władzy! Dzielna, zdrowa i nade wszystko tak pełna poszanowania. Podobasz mi się.
– Za to ty mi wcale!
– A czy ty sama trzymasz się tego, co radzisz innym?
– Czego?
– Tego, żeby uprawiać więcej seksu i nie być tak skwaśniała. Nie, bo jeśli nie, to wiesz przecież, że gotów jestem ci pomóc, co ty na to?
– Jasne, koniecznie.
– Wierz mi, że zrobiłbym to jedynie, by poprawić ci humor.
– Świetny humor ani na moment mnie nie opuszcza, dzięki.
Marcantonio postanawia natychmiast przerwać tę pyskówkę.
– Okay, już dosyć. Skoro już mamy wolne popołudnie i tym bardziej, że obydwie przeszłyście przez sito eliminacyjne, proponowałbym, żebyśmy się wybrali czegoś napić i razem wznieść toast, skądinąd… – Marcantonio uśmiecha się do Ele, po czym kręci głową. – Ech, tam, skądinąd to my na was głosowaliśmy, nieprawdaż?
– Masz rację. W takim razie chodźmy się napić. Patrzę na Ele i rozkładam ręce.
– Ej, kiedy tak robisz, jest to równoznaczne ze stwierdzeniem „Niestety, padło na mnie".
Gin zagradza mi drogę najwyraźniej gotowa na wszystko.
– Ej, boski Stepie od siedmiu boleści, tylko wara od mojej przyjaciółki, jasne?
Przez moment rzeczywiście się jej boję.
– Okay, przekonajmy się w takim razie, jak ty zareagujesz na nasze zaproszenie?
– A to niby co, następny nabór? Może jeszcze zapłacicie? Patrzę na nią roześmiany. – Skoro chcesz.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości, że stać by cię było na to. Ale bardzo mi przykro, co najwyżej możesz sobie pomarzyć.
Marcantonio staje między nami. – Jak to jest w ogóle możliwe, że cokolwiek by powiedzieć, wy i tak prędzej czy później zaczniecie się kłócić? Powiedziałem jedynie: chodźmy się czegoś napić. Okażcie choć odrobinę entuzjazmu, co żeż do licha!
Ele wydziera się jak szalona. – Juhu! Tak, cudownie! Chodźmy uchlać się wszystkim naraz, zabawmy się do upadłego… – Łapie się za włosy, wyrzuca je sobie do góry, wymachuje uniesionymi do nieba rękami, po czym zaczyna tańczyć i robi obrót. Następnie staje i się we mnie wpatruje. – Czy dobrze wypadłam?
Uśmiecham się: – Może być!
Czego się mogłem spodziewać? W końcu to przecież przyjaciółki.
Marcantonio kręci głową, po chwili bierze Ele pod ramię:
– Chodźmy już, w przeciwnym razie doczekamy tu białego rana… a znam lepsze sposoby, by dotrwać do świtu. – I zabiera ją, prawie za sobą ciągnąc.
Ginevra tkwi w miejscu i się temu przygląda.
– Oj, oj. Sprzątnęli ci sprzed nosa przyjaciółeczkę.
– Jest już duża, zaszczepiona, problem byłby wtedy, gdyby oddaliła się w twoim towarzystwie.
– Dlaczego? Byłabyś zazdrosna?
– Ej, nie bądź taki pewny! Byłabym zrozpaczona ze względu na nią. Okay, gdzie masz motor?
– A bo co?
– Odwieziesz mnie do domu, tylko ręce przy sobie, bo w przeciwnym razie znów dostaniesz klapsa, tak jak w restauracji.
– Aha, coś niesamowitego. To znaczy, że muszę cię odwieźć aż do samego domu i nawet nie wolno mi cię tknąć? Coś takiego. W życiu czegoś podobnego nie słyszałem. Czysty obłęd!