Rano. – Nie mogę w to uwierzyć! – Paolo wpada z impetem do pokoju. – Ale numer, nie miałem najmniejszych wątpliwości, wiedziałem, że ty, Step, zawsze jesteś niezawodny. Ale jak ty to, kurczę, zrobiłeś?
Wciąż nic z tego nie rozumiem, wiem tylko że „kurwa” brzmiałoby w tym kontekście znacznie lepiej. „Kurczę” jakoś wyjątkowo działa mi na nerwy. Odwracam się na drugi bok i daję nura między poduszki.
– Co takiego?
– Samochód, znalazłeś go, i to na dodatek w tak krótkim czasie. Wystarczył ci raptem jeden wieczór. Jesteś niesamowity.
– Ach tak… wykonałem parę telefonów. I musiałem „dać”, no, sam wiesz co.
– Co wiem? Nie, nie wiem… – Paolo przysiada na łóżku. – Co takiego musiałeś dać?
– Ej, nie rżnij mi tu głupa… Kasę.
– Ach, jasne. Ale nie tam, co to ma do rzeczy, co za szczęście… Sam już nie mogę się połapać. Słuchaj, a jak wyglądał koleś, który mi ją zwędził? Cwaniaczek, złamany wał, twardziel, a może jeden z tych, co to mają taką mordę…
Przerywam mu tę chybioną wyliczankę hipotetycznego portretu pamięciowego.
– Nie, nie widziałem go. Auto podstawił mi taki jeden, z którym się znamy, ale on nie miał nic wspólnego z kradzieżą.
– No, to nawet lepiej. Stało się, i z głowy.
– Co to znaczy?
– No, tak się mówi.
Odwracam się na bok i chowam głowę pod poduszkę. Mój brat. Mówi rzeczy, których znaczenia nawet nie zna. Czuję, że wstaje z łóżka.
– Dzięki raz jeszcze, Step.
Zbiera się, żeby wyjść z pokoju. Podnoszę się na łokciach.
– Paolo…
– Ej, co takiego…
– Kasa…
– Ach tak, ile nas to kosztowało?
– Nas? Ciebie to kosztowało dwa tysiące trzysta euro. O wiele mniej, niż mogłeś się spodziewać.
– Aż tyle, żeż kurwa mać.
Kiedy mowa o pieniądzach, proszę, stać go na porządne przekleństwa.
– A to złodzieje, najchętniej nic bym im nie zapłacił.
– Prawdę powiedziawszy, ja już to zrobiłem. Ale jeśli chcesz, zgłosimy kradzież samochodu, a ja tymczasem im go odstawię.
– Nie, skąd, żartujesz? Coś ty, dzięki. Step, ty nie masz z tym nic wspólnego. Zostawię ci kasę na stole.
Wkrótce wstaję, a ponieważ dzień już i tak się zaczął, to nabieram apetytu na śniadanie. W salonie natykam się na Paolo. Siedzi i właśnie kończy wypisywać czek.
– O, masz. – Cyzeluje swój podpis, nanosząc ostatnią poprawkę. – Zaokrągliłem, tak żeby ci zostało coś jeszcze za fatygę.
Biorę czek i patrzę na niego. Paolo przybiera rezolutny wyraz twarzy, jakby chciał powiedzieć:,,No i co… cieszysz się?”.
2400. Czyli o 100 euro więcej od tego, co teoretycznie powinienem wręczyć złodziejowi. 100 euro dla kogoś, kto się napocił, żeby odnaleźć mu samochód. A przynajmniej on tak sądzi. Co za żałosny biedak! Weź ty chodź raz pokaż, że masz gest! Szarpnij się przynajmniej na te 2500 i już, co?! Ale ponieważ w rzeczywistości dał mi kosmiczny napiwek za to, że „sobie od niego pożyczyłem” jego własny samochód, że zaliczyłem obłędne wyjście, z genialną kolacją i całą resztą… nie mogę mu powiedzieć nic innego, jak tylko: – Dzięki, Paolo.
– Ależ nie ma o czym mówić, to ja ci dziękuję. Właśnie takich tekstów szczerze nienawidzę.
– A, Step, nie słyszałeś jeszcze największego absurdu, na dodatek zwinęli mi kłódkę.
– Kłódkę?
Udaję, że urwałem się z choinki.
– Ech, no, tak się martwiłem o samochód, że kiedy gdzieś go zostawiałem, to zakładałem łańcuch na kierownicę. Wczoraj go nie założyłem, ale kto by przypuszczał, że podpieprzą mi samochód wprost z garażu? Ale tak w ogóle to na co złodziejowi kłódka?
– Ech, na co mu ona? A bo ja wiem.
Na tak postawione pytanie sam nie wiem, co odpowiedzieć. Weź idź mu, bracie, wytłumacz. Ale wiesz, bo była potrzebna do „łańcucha zakochanych”.
– Ale na tym jeszcze nie koniec. Step, wiesz? Sam popatrz. Rzuca mi to na stół. Biorę go w ręce, lepiej mu się przyglądam.
Delikatny. Prosty. Poznaję zapięcie, z którym poradziłem sobie wczoraj wieczorem. Stanik. Jej stanik.
– Widziałeś coś podobnego… te chuje nie dość, że ukradły mi samochód, to jeszcze pojechały się pieprzyć! Mam tylko nadzieję, że jak przyszło co do czego, to ta laska nie dała dupy temu zasranemu złodziejowi. A wręcz, że to ona zainstalowała sobie kłódkę.
– No, skoro już znalazłeś ten stanik w samochodzie, to nie sądzę, żeby sprawy ułożyły się po twojej myśli.
– A, racja, nie da się ukryć.
Wstaję i zmierzam w stronę kuchni.
– Co ty robisz, bierzesz go sobie?
Udaję, że nie wiem, o co chodzi.
– Co takiego?
– Jak to co? Stanik!
Uśmiecham się i macham nim sobie na wysokości twarzy.
– No, a dlaczegóż by nie, wypuszczę nową wersję Kopciuszka! Zamiast pantofelka poszukam takiej, na którą będzie pasował ten stanik.
– Poza tym że będzie leżał jak ulał na wszystkich z miseczką ce.
– Niezłe masz oko. To nawet lepiej, bo łatwiej pójdzie. Paolo patrzy na mnie i unosi brew.
– Step, wybacz pytanie… Ale czy ty się przypadkiem uważasz za księcia z bajki?
– To zależy, kim tym razem okaże się Kopciuszek.