– O, Gin już jedzie! Gin!
Macham im z daleka. Jak dziwnie wyglądają wszyscy razem, każdy innego wzrostu, każdy inaczej ubrany. Mój brat ma na sobie dżinsy i koszulkę Nike'a, moja matka ciemną sukienkę w kwiaty i na to narzucony niebieski płaszczyk, ojciec prezentuje się nienagannie w swoim garniturze, pod krawatem, a mój wujek Ardisio ubrał się w pomarańczową marynarkę i czarny krawat w białe grochy. To niesamowite, skąd udaje mu się wytrzasnąć niektóre rzeczy. Telewizyjni kostiumolodzy i sam Fellini oszaleliby na jego punkcie. Do tego zmierzwione, siwe, potargane włosy, które okalają tę jego śmieszną twarz, której komizm podkreślają jeszcze okrągłe okularki. Niczym wykrzyknik wieńczący zdanie: Mój wujek to ci dopiero oryginał!
– Cześć. – Wszyscy całujemy się na powitanie, czule, z miłością, padamy sobie w ramiona, a mama jak zwykle całuje mnie, kładąc mi rękę na policzku, jakby na dowód swojego uczucia chciała na nim zostawić ślad trwalszy od samego pocałunku, jakby pragnęła, żeby ten pocałunek pozostał na nim choć chwilę dłużej od pozostałych. Mój wujek zaś jak zwykle przesadza i gdy mnie całuje, jednocześnie chwyta kciukiem i palcem wskazującym za moją brodę i macha raz w prawo, raz w lewo, zmuszając tym samym, bym kręciła głową.
– A oto i moja mała księżniczka. – Wreszcie odpuszcza i zostawia mnie w spokoju, cokolwiek obolałą. Chcąc nie chcąc, muszę przejechać ręką pod brodą, tak by ją sobie rozmasować, i spoglądam na wujka z wyrazem lekkiej nienawiści. Ale nie trwa to dłużej niż jedną chwilę. I zaraz odpowiadam mu uśmiechem na uśmiech. Mój wujek już taki jest.
– No i co? – Od tego właśnie zaczynają się wszystkie nasze spotkania. – Kto wybrał to miejsce?
Podnoszę nieśmiało rękę. – Ja, wujku… – I czekam, co będzie dalej. Wujek spogląda na mnie spod lekko uniesionej brwi, jego twarz wyraża niejakie zwątpienie, i do tego drży mu warga. Trwa to trochę dłużej niż zwykle, zaczynam się niepokoić.
– Świetnie się spisałaś, bardzo tu ładnie, znakomicie, moja córeńko, naprawdę mi się podoba. Swego czasu jadało się pośród dzieł sztuki…
Oddycham z ulgą, uf… Udało się, i chociaż nie jestem „jego córeńką", to kocham mojego wujka. Miałam nadzieję, że z przyjemnością zje razem z nami wszystkimi w Caffe dell'arte, niedaleko viale Bruno Buozzi.
Wujek Ardisio rozpoczyna jedną ze swoich opowieści.
– Pamiętam, kiedy latałem nad obozowiskiem, tam gdzie stacjonowali moi żołnierze… – Jego głos staje się coraz bardziej zachrypnięty, prawie zdławiony pod naporem wspomnień, niekiedy się urywa, nie wytrzymując ogromu nostalgii. – A ja krzyczałem do nich i krzyczałem: „Uczcie się, czytajcie". Ale oni za bardzo przejmowali się śmiercią. I potem oblatywałem okolicę moim dwusilnikowym samolotem, po czym wracałem, żeby zdać relację, i lądowałem na trawie nieopodal. Brum, brum, brum, cały rozedrgany docierałem na miejsce tym samolotem, który na owe czasy był cudem awacji…
Luke wykazuje się zamiłowaniem do precyzji właśnie w tych nielicznych momentach, w których akurat spokojnie mógłby sobie odpuścić.
– Awiacji, wujku, awiacji przez i.
– A niby jak ja powiedziałem? Awacji, co?
Lukę kręci głową i się uśmiecha. Całe szczęście, że choć tym razem nie upiera się przy swoim.
Do naszego stolika podchodzi młody i dobrze ułożony kelner, z krótkimi włosami, ale nie za bardzo, o niewinnym, ale przytomnym spojrzeniu. Ośmieliłabym się nawet przyznać, że jest prawie doskonały, gdyby nie to, że popycha przed sobą wózek z wypolerowanymi kieliszkami do szampana, które lśnią jak nowe, i butelką zawczasu już wstawioną do wiaderka wypełnionego lodem. To Möet, wyśmienity szampan, naturalnie, jakżeby inaczej, skoro i tak to my mamy zapłacić.
– Przepraszam pana? Ale coś tu jest nie tak. Nikt z nas nie zamawiał…
Już widzę mamę, jak patrzy na mnie zaniepokojona. Młody kelner przerywa uśmiechnięty:
– Ależ nie, proszę pani, tę butelkę prze…
– Dziękuję, że zwraca się pan do mnie per pani, ale naprawdę to wykluczone.
– Jeśli łaskawie da mi pani skończyć, to na koszt tego pana tam w głębi.
Kelner, teraz już poważniejszy, wskazuje na stoliki w głębi lokalu, prawie na samym końcu restauracji. Na tle drzew rosnących za przeszkloną ścianą, która znajduje się tuż za jego plecami, siedzi sobie Step. Podnosi się od stołu i uśmiechnięty, pozdrawia nas lekkim skinieniem głowy. Nie mogę w to uwierzyć, jechał za mną aż tutaj. No pewnie, chciał zobaczyć, dokąd się wybieram, sprawdzić, czy naprawdę na spotkanie z rodziną. Tak właśnie sobie myśli Gin mścicielka. Gin – Dzika. Ale Gin nie jest taka! Jakaś część mnie się buntuje. A nuż chciał się tylko jakoś zrehabilitować za to, do czego doszło wcześniej, w gruncie rzeczy ty też wypadłaś fatalnie. I tak właśnie myśli sobie Gin chodząca mądrość. I coś, sama nie wiem dlaczego, sprawia, że Gin – Pogodna wydaje mi się znacznie fajniejsza.
– Ten bilecik jest dla szanownej pani.
Kelner podaje mi bilecik i to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że mój wybór jest słuszny. Otwieram go lekko zawstydzona, spojrzenia wszystkich są zwrócone na mnie, tata, mama, Luke, wujek Ardisio. Niczego nawet jeszcze nie przeczytałam, a już się rumienię. Ale obciach. I dlaczego akurat teraz. Czytam. „Cudownie jest patrzeć na ciebie z daleka… ale z bliska jeszcze lepiej… Zobaczymy się dziś wieczorem? PS Nic się nie martw, znalazłem bankomat i już się rozliczyłem z naszym kelnerem za wcześniejsze zamówienie”.
Składam bilecik, uśmiecham się i prawie zapominam, że spojrzenia wszystkich wciąż zwrócone są na mnie. Wujek Ardisio, tata, mama, Luke. Wszyscy chcą się dowiedzieć, co tam jest napisane, z jakiej okazji przyniesiono tę butelkę, a najbardziej niespokojny i najmniej wytrzymały okazuje się, oczywiście, wujek Ardisio.
– A więc, księżniczko… czemu zawdzięczamy tę butelkę?
– No cóż. Pomogłam tamtemu chłopakowi… nie radził sobie, nie umiał, słowem, właśnie przygotowuje się do egzaminu.
– Ardisio, ale co cię to obchodzi? – Mama ratuje mnie od rzutu rożnego. – Mamy tu bardzo zacny trunek, wznieśmy toast i się cieszmy. Co wy na to?
– Właśnie, słusznie…
Patrzę na Stepa i się do niego uśmiecham, przygląda mi się z daleka, wrócił do pozycji siedzącej. Ale co teraz wyprawia? Dlaczego jeszcze nic idzie? Zachował się naprawdę bardzo ładnie, ale wystarczy. No idź już, Step, na co czekasz?
– Przepraszam panią?
Kelner patrzy na mnie uśmiechnięty, wciąż jeszcze nie odkorkował butelki.
– Tak?
– Tamten pan mi powiedział, że czeka na pani odpowiedź.
– W jakiej sprawie?
– Nie wiem, chyba chodzi o bilecik.
Wszyscy znów się we mnie wpatrują, tym razem jeszcze baczniej niż poprzednio.
– Proszę mu powiedzieć, że tak. – Po czym patrzę na nich. – Tak, chciał wiedzieć, czy go zapisałam na egzamin.
Wszyscy oddychają z ulgą. Poza mamą, oczywiście, która wciąż się we mnie wpatruje, ale ja unikam jej wzroku. Znów spoglądam na kelnera, który wyciąga jeszcze jeden bilecik. – Wobec tego teraz mam pani dać ten.
– Jeszcze jeden?
Wszyscy już nie wytrzymują.
– Ale chyba tym razem nam powiesz, co tam jest napisane?
– A to co, polowanie na skarb?
Oczywiście znów się rumienię i go otwieram. „Wobec tego o ósmej będę u ciebie pod domem. Punktualnie, więc się nie spóźniaj i postaraj się niczego nie zmalować… PS Weź pieniądze, nigdy nic nie wiadomo”.
Uśmiecham się sama do siebie.
Kelner w końcu odkorkował butelkę, właśnie skończył rozlewać szampana do kieliszków i zbiera się do odejścia.
– Przepraszam, proszę mi powiedzieć…
– Tak?
Wykonuje mały obrót i patrzy na mnie.
– A gdyby moja odpowiedź brzmiała „nie”, to czy miał pan dla mnie jakiś inny bilecik?
Kelner się uśmiecha i kręci głową. – Nie, powiedział mi, że w takim wypadku mam po prostu odnieść szampana z powrotem.