73

Słońce już zachodzi. Dzwonię domofonem. Ktoś odbiera.

– Przepraszam, czy jest Ginevra?

– Nie. Jest w kościele, tutaj niedaleko, w San Bellannino. A kto mówi?

Odchodzę. Nie chce mi się odpowiadać. Niewychowany, tylko ten jeden raz. Wybaczcie mi, z łaski swojej. Ale dzisiaj chyba mi wolno. Wchodzę po cichu do kościoła. Nie wiem, co powiedzieć, co robić, czy się modlić, a jeżeli tak, to właściwie o co. Nie teraz. Teraz nie chcę o tym myśleć. Jakieś starsze panie klęczą, zwrócone do ołtarza. Każda trzyma w rękach różaniec. Co pewien czas nerwowo przesuwają kolejny paciorek i jednocześnie zwracają się do Pana, modlą się w nadziei, że może zostaną przez Niego wysłuchane. On może, oczywiście. Tylko kto wie, czy mu się chce. Kto wie, czy uzna to za słuszne, o ile w ogóle istnieje coś takiego jak sprawiedliwość. Ale nie chcę o tym myśleć. Mam co innego do roboty. Ja mam swój grzech na sumieniu. Dla mnie wszystko jest prostsze. O, widzę ją. Stoi tyłem. Nie klęczy, ale się modli. W każdym razie coś mówi, i to na pewno do Pana, jak cała reszta. Podchodzę po cichu.

– Gin?

Odwraca głowę i się do mnie uśmiecha.

– Cześć… Jaka fajna niespodzianka… właśnie dziękowałam Bogu. Wiesz… – Kładzie sobie rękę na brzuchu. – Wszystko w porządku. Tak bardzo się martwiłam… to znaczy, nie to żebym wcale nie chciała… Ale taka wpadka, jakoś mi się nie podobało. Coś tak ważnego, pięknego, własne dziecko…

– Ciii – zwracam się do niej. Całuję ją delikatnie w policzek. Nachylam jej się do ucha i wyrzucam z siebie wszystko naraz, nie zwlekam ani chwili dłużej, bez lęku, rzucam się na oślep. Opowiadam jej wszystko, wyznaję jej szeptem moją winę, powoli, w nadziei że zrozumie, że zdoła mi wybaczyć. Skończyłem. Odsuwam się od niej. Patrzy na mnie w milczeniu. I ja na nią patrzę. Nie wierzy.

– To taki żart? – Próbuje się uśmiechnąć.

Kręcę głową.

– Nie. Wybacz mi, Gin.

Zaczyna mnie okładać zaciśniętymi pięściami, w ataku furii, płacze, krzyczy, nawet nie pamięta, że jesteśmy w kościele, choć może właśnie dlatego jej reakcja jest bardziej zrozumiała. – Dlaczego? Dlaczego? Powiedz mi, dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? – Nie jest w stanie powstrzymać się, zrozpaczona, pada na kolana i wciąż płacze, zanosząc się szlochem, domagając się odpowiedzi, której sam nie znam. W pewnym momencie wybiega, zostawiając mnie samemu sobie, w tym kościele jeszcze bardziej opustoszałym, a wzrok wszystkich starszych pań, do niedawna pogrążonych w modlitwie, teraz zwrócony jest na mnie. Patrzę na nie i rozkładam ręce. Może chociaż wy mogłybyście mi wybaczyć. Ale nie możecie, nie wy. Niczym wam nie zawiniłem. Może co najwyżej odrobinę zakłóciłem wasz spokój… Tak, może to chociaż możecie mi wybaczyć. Znów odwracają się do ołtarza i wracają do modlitwy. Może nawet mi wybaczyły. Przynajmniej one. To tylko z nią nie pójdzie mi już tak łatwo.

Загрузка...