– Tak, halo?
– Ej, co się z tobą stało wczoraj wieczorem? Wydzwaniałam wiele razy, najpierw nie było zasięgu, a potem był sygnał, jakbyś wyłączył.
Gin. Czuję się, jakbym miał zaraz umrzeć. Dlaczego odebrałem komórkę?
– A, tak… poszliśmy z Guidem coś zjeść do takiego jednego lokalu, ale nawet się nie zorientowałem, że nie było tam zasięgu. Siedzieliśmy pod ziemią.
Nie wiem, co powiedzieć. Chce mi się rzygać. A ona, jak na ironię, przychodzi mi z pomocą.
– Tak, pod ziemią. Próbowałam się przez jakiś czas dodzwonić, potem zasnęłam. Dzisiaj nie damy rady się zobaczyć. Ale nudy! Muszę zawieźć matkę do ciotki, która mieszka pod Rzymem. To zdzwonimy się później? Ja w każdym razie nie będę go wyłączać, dobra? Co ty, żartuję! Ściskam cię mocno, a jak już na dobre się obudzisz, to nawet kulturystycznie mocno!
I się rozłącza. Gin. Gin. Gin. Tryskająca radością, Gin kochająca życie. Gin piękna jak marzenie. Gin czysta jak kryształ. Czuję się jak ostatnie ścierwo. Naważyłeś rumu, to teraz go sobie wypij. Matko, ileż ja wypiłem. Czy to, że tyle wypiłem, może mnie jakoś usprawiedliwić? Nie za bardzo. Byłem świadomy tego, co robię, i nie działałem pod przymusem. Mogłem przecież powiedzieć nie już na samym początku, mogłem z nią nie iść, nie zawiązywać sobie oczu szalikiem, mogłem jej nie całować. Winny! Bez cienia wątpliwości. A jednak ja sam jakiś, wprawdzie niewyraźny, ale zawsze cień dostrzegam. A gdyby tak to wszystko mi się tylko przyśniło. Wstaję z łóżka. Ale te ubrania, wciąż jeszcze przemoczone od ulewy, które leżą na krześle, i zabłocone buty nie pozwalają mi już dłużej się łudzić. Jaki tam sen. To koszmar. Winny. Winny ponad wszelką wątpliwość. Wytężam umysł w poszukiwaniu choćby jednego tylko zdania, jakiegoś słowa, którego mógłbym się uchwycić. Dlaczego wokół siebie niczego takiego nie znajduję? Przypominam sobie coś, co swego czasu powiedział mi psor od filozofii:,,Słaby wątpi przed podjęciem decyzji; silny dopiero potem”. To chyba Kraus. Czyli według niego ja zaliczałbym się do tych silnych. A jednak czuję się taki głupi i słaby. I jak ten głupi, sam odpowiedzialny za własny wyrok, wlekę się do kuchni. Trochę kawy z pewnością mi pomoże. Minie dzień, potem drugi i trzeci. I tym samym to wszystko stanie się odległe, będzie należało do przeszłości. Nalewam sobie kawy, która stoi już gotowa. Jest jeszcze ciepła. Paolo musiał ją tu zostawić przed wyjściem. Siadam do stołu. Wypijam trochę z filiżanki, zjadam jednego herbatnika. W pewnym momencie dostrzegam karteczkę. Rozpoznaję charakter pisma. Należy do Paola. Starannie wykaligrafowane litery, jak zawsze zresztą. Choć jednak tym razem wyglądają mi na lekko zwichrowane. Może był zmęczony i napisał to w biegu. Czytam treść. „Pojechałem z tatą do szpitala Umberto I. Mama jest tam na oddziale. Przyjedź, proszę, szybko.” Teraz rozumiem, skąd ten chwiejny charakter pisma. Chodzi o mamę. Zostawiam kawę i idę wziąć szybki prysznic. Tak, teraz sobie przypominam. Paolo mi o tym wspominał, ale nie sprawiał wrażenia specjalnie zmartwionego.
Wycieram się, ubieram i w ciągu kilku zaledwie minut już siedzę na motorze. Powiew wiatru prosto w twarz i od razu dochodzę do siebie. Wszystko jest w porządku. Wszystko w porządku. Step. Tylko to „przyjedź, proszę, szybko" napawa mnie niepokojem.