29

Zachodzące słońce przywdziało swoje najbardziej olśniewające szaty. Ale to nie dlatego jej twarz jest teraz taka rozpromieniona. Babi wychodzi z domu. Idzie przed siebie raźno, lekkim krokiem. Tak samo jak ci, którzy wychodzą na spotkanie czegoś, na co czekają już od dawna. Może od zawsze. Ma na sobie nowy, lazurowy komplet. Włosy zebrała do tyłu, odsłaniając lekko zaróżowione policzki. I to bynajmniej nie dlatego, że dopiero co pokonała biegiem schody. Nie zjechała windą, bo dziś wydała jej się zbyt wolna. Czasami to, co nas otacza, nie nadąża za naszym szczęściem. Właśnie dlatego teraz zmierza do garażu, bo potrzebny jest jej skuter. Z uwagi na ruch panujący na mieście o tej porze jazda samochodem byłaby czystym szaleństwem. Skuterem dojedzie szybciej. A przynajmniej nie zostanie w tyle za sercem. O tym samym śpiewał zresztą Cremonini, kiedy jeszcze występował razem z Lunapop… Jak fajnie jest krążyć sobie po mieście, kiedy masz skrzydła pod samymi stopami, wystarczy ci Vespa Special, byś pozbył się wszelkich problemów… Ale Babi nie boryka się teraz z żadnymi problemami. A wręcz przeciwnie. Teraz jedynie musi, a zarazem pragnie, gnać przed siebie, tak by się nie spóźnić na umówione spotkanie. Kto wie, jak pójdzie, czy będzie tak, jak oczekuje.

Jakiś dziwny szelest przerywa jej rozmyślania. To chyba nie kot. Ani nie wiatr. Ani nawet Fiore.

– Cześć.

Ileż to razy słyszała już ten głos. Tylko że akurat dzisiaj brzmi jej on jakoś inaczej. Jest bardziej zachrypnięty. Jakby docierał do niej z daleka, skądś, gdzie ona sama chyba nigdy jeszcze nie była. A gdzie człowiek trafia tylko wtedy, kiedy czuje się samotny. Zbyt samotny. Tam akurat głos staje się zbędny, bo nie ma nikogo, kto by nas wysłuchał.

– Alfredo. Cześć… co słychać? Co ty tu robisz, za krzakami?

– Cześć, właśnie czekałem na ciebie.

– Aha, ale sorry, dlatego się ukrywasz?

– Wcale się nie ukrywam, stałem sobie po prostu tutaj z tyłu, wystarczy przecież spojrzeć i od razu mnie widać. Dokąd idziesz? Jesteś śliczna, świetnie wyglądasz.

– No, dzięki… Jestem umówiona. Co u ciebie?

– Dlaczego mi nie odpowiedziałaś wczoraj na SMS-a? Przez całą noc miałem włączoną komórkę, ale nic do mnie nie przyszło.

– A właśnie, sorry, wyczerpał mi się kredyt na karcie i skoro już o tym mowa, to powinnam jak najszybciej ją doładować. Tak, przeczytałam twoją wiadomość. Słuchaj, nie mam teraz czasu, żeby o tym pogadać, może przełożymy to na kiedy indziej? Może jakoś w tych dniach wpadniesz do mnie do domu i na spokojnie…

– Chuj, a nie na spokojnie.

– Alfredo, co z tobą? Co to za ton?

– Alfredo, co z tobą, co to za ton. Posłuchaj samej siebie. A tak w ogóle to gdzie cię niesie? Spotykasz się z kimś dajmy na to w Vigna Stelluti? Albo na corso Francia? A może przed Falconieri, żeby przywołać wspomnienia?

– Alfredo, nie wiem, o co ci chodzi… tak czy siak, nie podoba mi się ton, jakim się do mnie zwracasz, powiesz mi wreszcie, co się takiego stało? Co z tobą? Jesteś jakiś dziwny.

– Tak naprawdę akurat ty sama powinnaś mi powiedzieć, co się takiego stało, nie sądzisz?

– Słuchaj, to jeszcze nie powód, żeby z tego robić tragedię.

– Ach tak, nie ma o czym mówić! W sumie tobie i tak wisi to równo, co? Grunt, że ona jest szczęśliwa, że jej jest dobrze. Wychodzi sobie z domu zrobiona na bóstwo, pędzi na spotkanie ze swoim tajemniczym nieznajomym. A może ten tajemniczy nieznajomy nie jest wcale dla mnie aż taki znów nieznajomy.

– Można się dowiedzieć, o co ci chodzi? Jakim prawem zarzucasz mnie pytaniami?

– A bo co, to już nie wolno mi o nic zapytać? Czy to zabronione? Chyba pamiętasz, kim jestem, nieprawdaż? To ja, Alfredo, ten sam, który…

– Który co? Który się chowa za krzakami, a potem przesłuchuje mnie, jakbym zrobiła coś strasznego? Który usiłuje wpędzić mnie w poczucie winy, i to nie wiadomo dlaczego? Ten Alfredo?

Seria pytań pod sam koniec przechodzi niemal w krzyk. Policzki Babi teraz rzeczywiście robią się całe czerwone. I to wcale nie dlatego, że jest mile podekscytowana.

– Tak, właśnie ten Alfredo. Ten, z którego tak umiejętnie zrobiłaś idiotę. Nic tylko pogratulować, Babi!

– Jeśli nic przestaniesz, to tylko pogorszysz całą sprawę, nie widzisz? Zaszkodzisz również samemu sobie. Zrozum, że czasami sprawy nie układają się po naszej myśli, to wszystko, nie ma w tym niczyjej winy, lepiej sobie odpuść… Nie niszcz wszystkiego.

Kiedy słowa to za mało. Bo gdzieś w środku pali nas coś, czego nie potrafimy wyrazić. Czego nie sposób wyrazić. Kiedy osoba, którą mamy przed sobą, zamiast udzielić nam odpowiedzi, jakiej oczekujemy, mówi coś zupełnie innego. A nawet mówi więcej. Aż za dużo. Za dużo, choć nic z tego nie wynika. Niczemu nie służy. A boli w dwójnasób. I wówczas jedynym pragnieniem jest, by odpłacić za doznany ból. Wyrządzić krzywdę. Mając nadzieję, że tym samym poczujemy się choć odrobinę lepiej. Alfredo wymierza jej policzek prosto w twarz, mocno, pięknie, celnie, ze złością, chamsko. Nie udaje mu się dobrać innych przymiotników, tak bardzo mu się spodobało.

– Alfredo, czyś ty oszalał?

Sam nie wie. Nic tylko stoi i wpatruje się w swoją rękę, jakby należała do kogoś zupełnie innego. Ale nie należy. I na dodatek zawędrowała nie tam, gdzie trzeba. I wcale nie jest taki znowu pewien, że mu teraz lepiej. Babi jest wstrząśnięta. Ma oczy pełne łez. Jeden z policzków jest zdecydowanie bardziej czerwony niż wcześniej. I wcale nie przyczyniła się do tego złość.

– Skończony świr z ciebie, i do tego jeszcze brutal. Ty to dopiero jesteś. Step nigdy nie ośmieliłby się zrobić czegoś podobnego, nawet przez myśl by mu to nie przeszło! Jesteś kretynem, żadnym tam fajnym, dobrze ułożonym, spokojnym chłopakiem, zachowujesz się jak bydlę. Dzika bestia! Idę sobie, tyle mam ci do powiedzenia. I tak, skoro już tak bardzo chcesz wiedzieć, to idę załatwić coś ważnego. Ogromnie ważnego. Co wiąże się z moim przyszłym życiem. I miłością też. I nigdy ci nie daruję, że przez ciebie się spóźnię.

Odchodzi, trzymając się ręką za policzek, szybko, ale już nie tak lekkim krokiem, jak zaraz po wyjściu z domu. Próbuje dojść do siebie, ochłonąć. Podnosi metalową żaluzję przy wejściu do garażu i przegląda się w lusterku swojej vespy. Kto wie, a nuż wiatr zdoła ostudzić mi policzek.

A nuż to zaczerwienienie zniknie. Bo jak nie, to jak ja będę wyglądała, kiedy już dotrę na miejsce? A niech go szlag trafi, to rzeczywiście świr! Całe wieki zajęło mi przygotowanie się do wyjścia i jak ja teraz wyglądam, mam wzburzony wyraz twarzy i załzawione oczy.

Nawet się nie obejrzał. Słowem nie odpowiedział. Ręka wciąż mu się jeszcze trzęsie. Ale nie da się tego porównać z trzęsieniem ziemi, które rozsadza go od środka. Nie wie, co powiedzieć. I nic też nie mówi. Ta cisza, w której pogrążony jest od tylu dni, właśnie ogarnia go na nowo. Pozbawia go zarazem tej ostatniej krzty nadziei, która przyniosła go aż tutaj, kazała mu schować się za krzakami i tam na nią zaczekać. By dociec prawdy, którą skądinąd sam powinien już dobrze znać. Bo fakty mówią same za siebie, a ludzie – nie zawsze. Tylko że on nie bardzo je brał pod uwagę. Ani wcześniej, ani teraz. I kiedy wchodzi po schodach, to słyszy za plecami warkot silnika vespy, która odjeżdża na pełnym gazie, tak samo rozjuszona, jak i osoba, która ten skuter prowadzi.

Przepraszam, Babi, nie chciałem. Naprawdę, nie chciałem. Następnym razem będzie lepiej. Następnym razem porozmawiamy na spokojnie, a nuż wpadnę do ciebie do domu i razem napijemy się herbaty. I wówczas powiesz mi, dokąd się dziś wybrałaś.

Загрузка...