68

Claudio jedzie sobie spokojnie. Co pewien czas patrzy w lusterko, by sprawdzić, czy aby Raffaella go nie śledzi. Nic. Nie ma za sobą ani jednego samochodu, nikogo podejrzanego. Tylko wóz policyjny, który w pewnym momencie włącza koguta i rusza z piskiem opon. Claudio widzi, jak mknie przed siebie i skręca w prawo, w dół, przez Cassia. Nie zaszczycili go ani jednym spojrzeniem. Ma się rozumieć, myśli sobie, przecież jestem wzorowym obywatelem, nigdy nie zrobiłem nic złego. I głęboko przekonany o swojej całkowitej niewinności, redukuje biegi i wjeżdża na corso Francia, a potem, już na pełnym gazie, kieruje się w stronę via Marsala. Wkrótce dociera do Porta Pia. Zatrzymuje się w pobliżu Europy, parkuje i wyciąga komórkę z kieszeni. Podnosi klapkę, sprawdza. Nic, żadnej wiadomości. Z Francescą stanęło na tym, że mamy się spotkać w hotelu o wpół do dziesiątej. Gdyby były jakieś problemy albo gdyby miała skończyć wcześniej, miała mi wysłać SMS-a. To nawet lepiej. Im mniej przesyłanych wiadomości, tym niniejsze prawdopodobieństwo, że mogą zostać przyłapani. Od czasu, jak Raffaella otworzyła wyciąg z konta i wzięła mnie w krzyżowy ogień pytań z powodu kija bilardowego, nie mogę już nawet dzwonić ani wysyłać SMS-ów z własnej komórki. To zbyt ryzykowne. Raffaella byłaby nawet zdolna do zatelefonowania do Franchiego i wzięcia jego także w krzyżowy ogień pytań. A ten, kompletnie nieprzyzwyczajony do takiej rozjuszonej bestii jak ona, pomimo przysłowiowej męskiej solidarności, w końcu i tak by pękł. Jestem tego pewny. Lepiej jeśli już zawsze będę dzwonił z biura, a tylko przyjmował SMS-y i tyle, po czym od razu je kasował. Claudio opuszcza klapkę i wkłada sobie komórkę z powrotem do kieszonki, w której zawsze ją trzyma. A następnie, spokojny i odprężony, postanawia uraczyć się papierosem. Jak trzeba, to trzeba. Co więcej dziś nie odczuwa najmniejszego choćby niepokoju. Wobec tego zapala sobie wybornego marlboro. Ale gdyby tylko przyjrzał się trochę uważniej swojej komórce, to zauważyłby, że jest odrobinę nowsza od tej, co zwykle. I wówczas nie czułby niepokoju. Ale paraliżujący potworny strach.

Piiip. Piiip. Dzwonek przychodzącego SMS-a. Komórka Claudia miga na stole. Wiedziała. To było tylko kwestią czasu. Toteż Raffaella się uśmiecha i bierze ją do ręki. Odczekuje moment. Patrzy na nią niezdecydowana. Właśnie w tej chwili ważą się losy całego mojego życia. I pomyśleć tylko, że kiedy Claudio uparł się, by wziąć dwa takie same aparaty komórkowe od jednego operatora, bo akurat mieli promocję, to ja go wtedy tak skrytykowałam. Biedny Claudio, myśli, to, że dziś mogłam zamienić moją komórkę na tę, którą miał w marynarce, jest doprawdy bezcenne. Ale już po chwili wyraz jej twarzy zmienia się zdecydowanie, staje się zacięty. To wściekłość stoi za tą nagłą przemianą. Toteż postanawia go sprawdzić. Odkryć tę kartę, tę wiadomość, która może zakończyć ostatecznie najważniejszą rozgrywkę w całym jej życiu. Podnosi klapkę i czyta.

„Cześć, skarbie! Właśnie skończyłam. Zatem do zobaczenia, wiesz gdzie, o wpół do dziesiątej, jak ustaliliśmy”.

Raffaella wytrzeszcza oczy, które aż jej ciemnieją ze złości i same niemal wychodzą z oczodołów, z wściekłości szczerzy zęby, dyszy, z trudem łapiąc oddech. Chciałaby rzucić komórką Claudia o ścianę, ale wie, że tym samym zgubiłaby wszelki ślad za tą zasraną,,F”, za tą kobietą, która ma czelność nazywać jej męża „skarbem”. I nagle dociera do niej, jak ważna jest ta komórka, to przecież jedyna poszlaka, jedyny dowód w razie czego, gdyby doszło do procesu. Genialna mapa, która ją teraz zaprowadzi do „jej” skarbu. Raffaella odzyskuje panowanie nad sobą, oddycha głęboko, odpręża się. Musi odzyskać przytomność umysłu. Musi wykazać się sprytem. Bierze komórkę Claudia i powoli pisze SMS-a.

„Muszę przyjechać taksówką. Samochód był potrzebny w domu. Co mam powiedzieć taksówkarzowi?” – i wysyła. Czeka. Ma nadzieję, że nie popełniła żadnego błędu, nie napisała niczego, co odbiegałoby od normy, że nie posługują się żadnym hasłem, typu „bez odbioru”, czy jakąś inną brednią w tym stylu. Claudio był ostrożny, ale aż tak genialny to przecież nie jest. W życiu by nie przypuszczaj, że mu zamienię jego komórkę na moją. I dokładnie w tej samej chwili przychodzi SMS z odpowiedzią.

„Skarbie, co ty, sam do mnie piszesz? Mówiłeś, że to niebezpieczne. Nie wiem dokładnie, jak tam dojechać, ale wystarczy mu powiedzieć, że do hotelu Marsala, i na pewno cię dowiezie. Do zobaczenia wkrótce. Chcę ci zrobić to samo, co ostatnio…”.

Przy tych ostatnich słowach Raffaella czuje się, jakby miała zaraz umrzeć. Ściska jej się żołądek, z całej siły napina mięśnie żuchwy, a żółć zalewa ją od środka. I zaraz przechodzi do domowego telefonu i wybiera numer: 3570. Po kilku sekundach słyszy w słuchawce głos telefonistki z radiotaxi.

– Jak najszybciej chciałabym zamówić taksówkę na piazza Jacini. To pilne. Czekam na odpowiedź.

Po kilku sekundach odzywa się głos z automatu.

– Taksówka Venezia trzydzieści jeden, za dwie minuty.

Raffaella potwierdza. Po chwili zastanawia się nad tym, co dopiero usłyszała, i zbiera jej się na histeryczny atak śmiechu. Venezia 31. To właśnie do Wenecji udali się w swoją pierwszą podróż. A teraz w taksówce, która nazywa się jak to miasto, wszystko się skończy. I od razu podrywa się z miejsca, pędzi do łazienki i wymiotuje wszystkim naraz, nawet tym, czego nie zjadła.


Niedługo potem. Claudio stoi na piazzale di Porta Pia i sprawdza czas. Jest dziewiąta. Mam jeszcze pół godziny. Pić mu się chce. Postanawia się przejechać i kupić sobie piwo w barze nieopodal. Włącza silnik i zawraca, robi zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Mimo że właściwie złamał przepisy drogowe, to jednak był ostrożny. Sprawdził, czy nikogo nie ma. Zobaczył tylko jedną taksówkę, która nadjeżdżała z głębi ulicy. Gdyby spojrzał uważniej, to by przeczytał, co ma napisane na karoserii: Venezia 31. Oczywiście, ten napis sam w sobie nic by mu nie powiedział. Ale gdyby tylko spojrzał jeszcze uważniej, gdyby zajrzał do środka i sprawdził, kto w niej siedzi, wówczas na pewno by zrozumiał, że już nie ma dla niego ratunku.

Raffaella wysiada z taksówki, płaci i wchodzi do hotelu Marsala. Rozgląda się wokół. Ohydne otoczenie. W jednym rogu stoi smętna, sztuczna roślina. Na podłodze wyświechtany czerwony dywan. Pod ścianą stara ławka ze zniszczonego drewna. Przed nią stolik z pękniętym, szklanym blatem i stertą starych czasopism, niedbale rozrzuconych. Portier pojawia się w recepcji.

– Dobry wieczór, w czym mogę pani pomóc? Życzy sobie pani czegoś?

– Pan Gervasi polecił mi ten hotel. Czy jest u siebie w pokoju?

Portier przygląda się jej. Ale nie dłużej niż przez moment. Wystarczająco dużo już w życiu widział, by wiedzieć, że czasami lepiej zająć się własnymi sprawami. I zaraz się odwraca. Sprawdza w szufladce na klucze. Osiemnastka jeszcze tam leży.

– Nie, jeszcze go nie ma. – Uśmiecha się uprzejmie do kobiety, którą ma przed sobą.

– Dobrze, w takim razie, o ile nie ma pan nic przeciwko temu, zaczekam na niego tutaj.

Raffaella siada sobie na ławce, ostrożnie, w miarę możliwości ograniczając impet, z jakim zajmuje wolne miejsce. Jeszcze tego by tylko brakowało, żeby spadła, złamała sobie nogę i wylądowała w szpitalu. Teraz, kiedy już zna prawdę, kiedy znalazła się na końcu, u kresu swojego biegu z przeszkodami. Tego finałowego spotkania nie przepuści za żadne skarby świata. Raffaella sięga po jakieś pismo i przegląda je pospiesznie. Ale wygląda, jakby nie widziała ani zdjęć, ani tekstu, ani reklam. Tylko barwne plamy pojedynczych stron. Wszystkie czerwone jak krew. I dokładnie w tej samej chwili zjawia się Francesca. Otwiera przeszklone drzwi hotelu i wchodzi do środka z właściwą sobie radością, witając się z portierem.

– Cześć, Pino! Czy Claudio już przyszedł?

Portier patrzy najpierw na nią. Potem na Raffaellę. Odpowiada, bełkocząc.

– Nie… jeszcze nie.

– To podaj mi klucz, zaczekam na niego na górze.

Portier podaje jej klucz z numerem osiemnaście i sam postanawia udać się do pomieszczenia obok. W niektórych przypadkach lepiej być tym, który niczego nie widział.

Raffaella rzuca czasopismo na stół i wstaje. Zmierza w jej stronę, zatrzymuje się, kiedy już ma ją blisko siebie i patrzy jej prosto w oczy. Francesca milczy jak zaklęta. Przerażona, robi krok w tył. Raffaella niespodziewanie ją rozpoznaje. Nie mogę w to uwierzyć. Jakaż ja byłam głupia. To nie była pocztówka. Tylko zafoliowane zdjęcie. To przecież właśnie ta dziewczyna z plaży. To jest ta „F”.

– Ale o co chodzi?

Raffaella uśmiecha się wyzywająco.

– Nic, mała kontrola. Jak się nazywasz?

– Francesca, a o co chodzi?

I natychmiast ta jedna litera,,F” nabiera życia. Francesca, wredna suka.

– Czekasz na Claudia, prawda?

Francesce nie udaje się zrozumieć. A może nie chce zrozumieć. W każdym razie Raffaella nie daje jej czasu do namysłu. Bierze komórkę Claudia i wybiera numer, swój własny.

– Poczekaj, zaraz ci go dam.

Claudio właśnie kupił sobie piwo i teraz akurat pociąga łyk, siedząc już w samochodzie, ale gdy słyszy, jak w kieszeni dzwoni mu komórka, natychmiast zaczyna się dławić. Wibruje i dzwoni, ale to dzwonek, który brzmi inaczej niż ten w jego telefonie. Sięga po niego. Patrzy zaskoczony, nic nie rozumiejąc. Wreszcie podnosi klapkę. I w tym momencie dostrzega coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Widzi swoje imię, „Claudio”, które jaśnieje okazale na wyświetlaczu. Ale jak to możliwe, żebym sam do siebie dzwonił? Nic już z tego nie rozumie. To jego ostatnia głupia refleksja, zanim sam będzie mógł zdać sobie sprawę, zrozumieć, że stoi na skraju otchłani dramatycznych wydarzeń, w którą zaraz runie. Wciąż, jak zahipnotyzowany sygnałem dzwonka, wpatruje się w swoje imię, nie rozumiejąc, że ten dźwięk jest dla niego wezwaniem, bez szansy na powrót, do krainy piekieł. W końcu uznaje, że dłużej tego nie wytrzyma i postanawia odebrać.

– Halo? – zgłasza się zalękniony, zaniepokojony tym, kto może się odezwać w słuchawce. I rzeczywiście po tej drugiej stronie jest właśnie ona, ostatnia osoba, którą chciałby teraz usłyszeć. Jego żona.

– Cześć, Claudio, czekaj, dam ci kogoś.

Claudio drętwieje, oniemiały, nie zdąża wydusić z siebie słowa, gdy tymczasem Raffaella przystawia telefon Francesce do ucha. Claudio nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić i nie chce sobie wyobrażać, do kogo będzie należał ten drugi głos, który zaraz usłyszy… Kim jest osoba, która się znajduje obok jego żony? Kto to może być? Więc całkiem zdezorientowany postanawia zagaić i tak.

– Halo…?

– Claudio, to ty? To ja, Francesca… jest ze mną tutaj jakaś kobieta, która mnie zapytała… – Ale nie udaje jej się skończyć. Raffaella odsuwa telefon od jej ucha i znów zwraca się do Claudia.

– Czekam na ciebie w domu.

Dokładnie w tej samej chwili on przejeżdża samochodem obok hotelu Marsala, z komórką przy uchu i widzi je razem: Raffaellę i Francesce. Claudio nie wierzy własnym oczom, ogarnia go potworne przerażenie i przyspiesza, próbując w jakiś sposób zbiec. Ale nie wie, że od tej chwili nie ma już dla niego ratunku.

Francesca zwraca się poirytowana do Raffaelli.

– Sorry, ale przecież z nim rozmawiałam, dlaczego mi przerwałaś? Jesteś niewychowana…

Raffaella uśmiecha się do niej, po czym wyjmuje jej z rąk klucz do pokoju. Francesca nie protestuje. Duży kwadratowy klocek z masywnego drewna, z wytłoczonym na nim numerem osiemnaście, przypięty do klucza, dynda między palcami Raffaelli.

– Czy to właśnie w tym pokoju „robiłaś to” Claudiowi? – Francesca nie odpowiada. Raffaella unosi brew. – Ja nie jestem niewychowana. Ja jestem panią Gervasi. A co ty masz tu, kurwo, do gadania! – I z całej siły wali ją kwadratowym, drewnianym klockiem prosto w twarz, roztrzaskując Francesce nos i sprawiając, że osiemnastka już po wsze czasy wryje się jej w pamięć.

Загрузка...