To tutaj Step, pod dwieście trzydzieści siedem. Poczekaj, otworzę bramę. Zaparkuj w tym miejscu. Numer sześć, to mój. – Paolo jest wyraźnie dumny. Bierzemy bagaże. – Można wjechać windą z samego garażu. – Jest dumny także i z tego. Wjeżdżamy na piąte piętro. Otwiera drzwi, jakby to był sejf. Alarm, dwa zamki, drzwi pancerne. Powyżej widnieje jego nazwisko. Paolo Mancini, wydrukowane na wizytówce umieszczonej w złotej ramce. Coś okropnego, ale mu tego nie mówię.
– Widziałeś? Na tabliczce umieściłem jedną z moich wizytówek. Jest i numer telefonu. Niezły pomysł, co? Z czego się śmiejesz? Nie podoba ci się, tak?
– Jak to nie. Dlaczego uważasz, że miałbym cię ciągle okłamywać? Naprawdę mi się podoba, słowo. – Paolo uśmiecha się wyraźnie rozluźniony i wpuszcza mnie do środka.
– Okay, chodź, tylko popatrz, proszę…
Samo mieszkanie jest niczego sobie, nowy parkiet, jasne kolory, białe ściany.
– Trochę za mało tu mebli, ale pomyśl tylko, zarządziłem totalny remont. Popatrz, mam zdalnie sterowane gniazdka, dzięki temu możesz sobie regulować oświetlenie według własnego widzimisię, kumasz?
Wypróbowuje pierwsze z brzegu, ustawia je tak, że świeci raz mocno, to znów słabo.
– Niezłe, co?
– Zajebiste, – Stoję w drzwiach, objuczony torbami. Paolo uśmiecha się, szczęśliwy, że sam na to wpadł.
– Pokażę ci, gdzie się możesz zainstalować. Otwiera drzwi w głębi korytarza. – Tara!
Paolo staje w wejściu, uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Ech… – Niechybnie czeka mnie jakaś niespodzianka. Wchodzę.
– Zebrałem do kupy twoje manatki i przeniosłem je tutaj. Jakieś swetry, koszulki, bluzy. I popatrz na to… – Pokazuje mi obraz wiszący na ścianie. – Zostało jedno płótno Andrea Pazienzy. Tego nie spaliłeś.
Niechcący przypomina mi o tamtym Bożym Narodzeniu sprzed dwóch i pół roku. Chyba to do niego dociera i trochę tego żałuje.
– Dobra, ja idę do swojego pokoju. Czuj się jak u siebie.
Kładę torbę na łóżku, rozpinam suwak i zaczynam wyładowywać rzeczy. Swetry, kurtki, track jacket Abercrombie. Sprane dżinsy marki Junya. Bluzę w piaskowym kolorze Yinatge 55. Starannie złożone koszule Brooks Brothers. Wkładam je do białej szafy. Ma pełno szuflad. Drugą torbę też otwieram i zapełniam je wszystkie. Na samym dnie bagażu leży zawinięta paczka. Biorę ją i idę do niego. Paolo jest u siebie w pokoju, leży wyciągnięty na łóżku, stopy wystają mu poza krawędź.
– Trzymaj. – Rzucam mu pakunek na brzuch. Zachowuje się, jakbym mu dał kuksańca, zwija się skulony, przytrzymując pakunek, który ląduje obok niego.
– Dzięki, a to dlaczego? – Zawsze doszukuje się wyjaśnienia.
– To w Ameryce ostatni krzyk mody.
Rozpakowuje i rozkłada prezent przed sobą. Jest nieco zdezorientowany.
– To kurtka marki Fire. Tam noszą ją ci, którym się udało. – Teraz, po tym, jak mu to powiedziałem, jakoś bardziej mu się podoba.
– Zmierzę! – Zakłada ją na marynarkę i przegląda się w lustrze. Staram się nie śmiać.
– Kurwa, zajebiście! – U niego taka reakcja jest co najmniej nietypowa. Najwyraźniej rzeczywiście mu się podoba.
– Idealnie utrafiłeś z rozmiarem!
– Dbaj o nią. Jest warta tyle, co skrawek twojego domu.
– Poważnie aż tyle kosztuje?
– Ejże, co by nie mówić, twój pokój jest jakiś ładniejszy, większy.
– Tak, Step, wiem, ale…
– Paolo… ja żartuję.
Paolo oddycha z ulga.
– Nie, poważnie, naprawdę odwaliłeś kawał dobrej roboty.
– Nie masz nawet pojęcia, ile mnie to kosztowało.
Właśnie, jak na księgowego przystało. Wracam do siebie do pokoju. Zaczynam się rozbierać. Chętnie wezmę prysznic. Paolo wchodzi do mnie, wciąż ma na sobie kurtkę z metką, która mu dynda tuż przy szyi, w rękach trzyma pakunek. – Ja też mam dla ciebie niespodziankę. – Robi zamach, jakby mi go chciał rzucić, ale się rozmyśla i podaje mi go niespiesznie. – Nie wolno tym rzucać. To delikatna rzecz.
Otwieram go zaintrygowany. – To na twoje urodziny. – Udaje mu się mnie speszyć. – Znaczy, tak naprawdę na urodziny, które obchodziłeś w Ameryce. Jedyne, co mogliśmy wtedy zrobić, to do ciebie zadzwonić.
– Tak, odsłuchałem na sekretarce. – Nie przerywam rozpakowywana prezentu. Staram się nie myśleć o tamtym dniu. Ale mi się to nie udaje. 21 lipca… Cały dzień poza domem specjalnie po to, żeby nie przesiadywać bezcelowo przy telefonie. Potem powrót do domu i widok migającej lampki na sekretarce. Jedna wiadomość, dwie, trzy, cztery. Cztery wiadomości, cztery zarejestrowane telefony. Cztery możliwości. Cztery szanse. Dawaj, pierwszą: – Halo, cześć Stefano, to ja, tata… Wszystkiego najlepszego! Myślałeś pewnie, że zapomniałem, co?
Mój ojciec. Zawsze wszystko, co robi, musi okrasić żartem. Wciskam klawisz i przewijam do przodu. – Sto lat! Sto lat niech żyje nam… – Mój brat. Mój brat we własnej osobie, wyśpiewuje mi życzenia do słuchawki. Co za młotek! Zostały jeszcze dwie. Kolejna wiadomość, przedostatnia. – Cześć, Stefano… – Nie. To moja matka. Odsłuchuję ją w milczeniu. Mówi swobodnie, powoli, w jej głosie słychać miłość, może nawet lekkie zmęczenie. Słysząc ją, zaciskam oczy. I pięści też. I powstrzymuję napływające łzy. I mi się to udaje. Dziś są moje urodziny, mamo. Chcę się cieszyć, chcę się śmiać, chcę się dobrze czuć, mamo… Tak, też mi ciebie brakuje. Jest tyle rzeczy, których mi brakuje… Ale dziś chcę o tym nie myśleć. Proszę cię. – Raz jeszcze wszystkiego najlepszego, Stefano, i pamiętaj, dzwoń, kiedy tylko możesz. Całuję. – I tak oto zostaje mi już ostatnia wiadomość. Zielona lampka miga bezgłośnie. Patrzę na nią w milczeniu. Powoli, raz po raz włącza się i wyłącza. To zielone światełko mogłoby się okazać moim najpiękniejszym prezentem w życiu. Jej głos. Myśl, że jej także mogłoby mnie brakować. Że można by w okamgnieniu wrócić do tego, co już było, zacząć wszystko od nowa… Wciąż marzę o tym okamgnieniu. Po chwili wciskam klawisz. – Cześć, bohaterze! I co tam u ciebie? Ojej, cóż za absurdalna przyjemność, móc usłyszeć twój głos, mimo że tylko na sekretarce. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mi ciebie brakuje… Do szaleństwa. Bez ciebie Rzym jest całkiem pusty. Chyba mnie poznajesz, co? To ja, Pallina. Jasne, glos teraz zrobił mi się bardziej kobiecy. No więc, mam ci kupę rzeczy do opowiedzenia. Od czego by tu zacząć? Pomyślmy… Tak czy siak, nie muszę się spieszyć, moich starych nie ma, dzwonię z domu i mam zamiar wydać, ile się da, zważywszy, że nieźle mnie wkurzyli. Będą mieli za swoje, co tam… – Rozśmiesza mnie, słucham jej z przyjemnością, z uśmiechem na twarzy. Ale nie mogę się okłamywać, nie siebie samego. Nie na ten telefon czekałem. Bo bez jej głosu urodziny w ogóle się nie liczą. Mam wrażenie jakbym się wcale nie urodził. A tymczasem teraz, po upływie ponad dwóch lat, znów tutaj jestem.
– No i co ty na to, podoba ci się?
Kończę rozpakowywanie i patrzę na pudełko.
– Ej, zauważ, że to najnowszy model: Nokia, mózg staje.
– Komórka?
– Zajebista, co? Zawsze ma zasięg. Sam tylko pomyśl, mam go dzięki jednemu kumplowi, bo w sklepach jeszcze takiego nie kupisz. To model N70, ma wszystko, a do tego jest taki mały. Mieści się w kieszeni kurtki. – Chowa go, żeby mi pokazać, że mówi najszczerszą prawdę.
– To ci dopiero, masz tych przyjaciół nie od parady, co?
– I voila, widzisz? Tak się go otwiera, a na dodatek możesz wyłączyć dzwonek i zostawić samą wibrę. Trzymaj. – Nawet nie zwrócił uwagi. Że robię sobie jaja. Czeka tylko na moją reakcję.
– Dzięki. – Jedynie tyle udaje mi się powiedzieć. – Komórka, oto czego mi było trzeba.
– Masz już nawet numer: trzysta trzydzieści pięć osiemdziesiąt osiemdziesiąt osiemdziesiąt, łatwy, nie? To wszystko zasługa tego mojego kumpla, który pracuje dla Telecomu.
Jest z siebie jeszcze bardziej zadowolony. Mój brat razem z tymi twoimi przyjaciółmi. Teraz mam już własny numer. Jestem zarejestrowany. Rozpoznawalny. Osiągalny. Może.
– Genialnie, za to teraz muszę bezwzględnie wziąć prysznic.
Rzucam telefon na łóżkom
Paolo wychodzi, kręcąc głową: – Jeszcze zobaczysz, długo ta komórka nie pociągnie, jak będziesz nią tak rzucał.
Mój brat. Szkoda gadać. Co za nudziarz! A przecież obydwaj pochodzimy z tego samego nasienia, mojego ojca, a w każdym razie mam taką nadzieję. Włączam radio, które stoi na szafce i ustawiam na odpowiednią częstotliwość. Rozbieram się i jednocześnie zaczynam śmiać się sam do siebie. Moja matka, która wydała na świat Paola jako owoc związku z innym facetem. To byłby maks. Przynajmniej coś by to wyjaśniło. Ale to akurat wykluczam. Wtedy były inne czasy. Czasy miłości. Podoba mi się kawałek, który leci. Zaczynam coś tam sobie nucić.
Stoję pod domem Paola. Widziałam zapalone światła. Wiem, że to nowe mieszkanie jego brata. O właśnie, widzę go. Step przechodzi koło okna. To musi być jego pokój. Ej, akurat się rozbiera. I coś sobie nuci. Zakładam bezprzewodową słuchawkę. Włączam sobie radio w komórce. Zmieniam stację, aż mi się wydaje, że trafiam na to, co Step nuci pod nosem. Patrzę, jaka to stacja. Ram Power 102,70. Tym żyjesz, to pamiętasz. Kto wie, co woli Step… Patrzę, która godzina. Jest późno, muszę wracać do domu. Rodzice już tam pewnie na mnie czekają.
– Paolo, czy masz jakiś ręcznik?
– Przecież sam ci położyłem w łazience. Tylko zobacz, wszystko poukładane kolorami, ten błękitny jaśniejszy masz do twarzy, ten ciemniejszy koło bidetu do higieny intymnej i wreszcie niebieski płaszcz kąpielowy wisi za drzwiami.
Nie ma co, przy nim nawet chorobliwy pedant, taki jak filmowy Furio, jest nieznośnym bałaganiarzem.
– Ej, Step, pokaż się no!
Staję w drzwiach.
– Ja cię kręcę, dobrze wyglądasz. Schudłeś?
– Tak. W Stanach mają inny zestaw ćwiczeń na siłowni. Bardzo dużo boksują. W czasie pierwszych treningów zrozumiałem, jak bardzo jesteśmy tutaj w Rzymie powolni.
– Masz superrzeźbę.
– A ty od kiedy opanowałeś takie fachowe słownictwo? Celowo zwracam się do mego z siermiężnym rzymskim akcentem.
– Zapisałem się na siłownię.
– Własnym uszom nie wierzę. Najwyższy czas! Ale jak to, właśnie ty, który ciągle się mnie czepiałeś. Nic, tylko po co tak przesiadujesz na tej siłowni, co cię obchodzą mięśnie i cała reszta… A sam w końcu co robisz?
– Fabiola mnie przekonała.
– Aha, proszę. Widzisz, ta Fabiola już mi się podoba.
– Powiedziała, że za dużo czasu spędzam w pozycji siedzącej i że mężczyzna musi się w końcu zdecydować, jakie chce mieć ciało w wieku trzydziestu trzech lat.
– W wieku trzydziestu trzech lat?
– Właśnie tak powiedziała.
– W takim razie miałeś jeszcze wówczas dwa lata laby.
– Wolałem nie spełniać wszystkich warunków tej zasady.
– Fajna ta Fabiola. – Idę do łazienki. – A gdzie się zapisałeś?
– Do Roman Sport Center. – Cisza. Znów staję w drzwiach.
– Czy o tym także zadecydowała Fabiola?
– Nie. – I śmieje się cały dumny, przeświadczony, że wybór należał do niego. – Ja… no tak, prawda jest taka, że ona już się tam wcześniej zapisała.
– Aha, to tak… – Wracam do łazienki i zamykam za sobą drzwi. Nie mogę w to uwierzyć. Nie ma nic gorszego, niż chodzić na siłownię z własną dziewczyną. Siedzisz tam i myślisz o niej nawet wtedy, kiedy podnosisz ciężary, wciąż sprawdzasz, kto do niej podchodzi, co takiego do niej mówią, czy aby jakiś fajfus się nie zgrywa i nie wciska jej kitu, podsuwając niezawodne ćwiczenia… i co ona na to, i jak odpowie. Koszmar. Co raz to widzę takie parki. Buziaczek pod koniec każdej serii ćwiczeń. A na sam koniec treningu obowiązkowe pytanie: – To co robimy dziś wieczór?
Bo każda para musi przecież zawczasu mieć własny program. Jakżeby inaczej, w przeciwnym razie, co to za para. Tak… Za to jeśli jesteś „odparowany" to Roman Sport Center jest w sam raz. Mięsień odruchowo zaczyna pracować dwa razy intensywniej, sam się bierze do roboty, byle tylko coś wyrwać. Sprzęt i sztangi nieomal udają, że pracują, niemi Świadkowie, Bóg jeden raczy wiedzieć, ilu wyrachowanych zauroczeń. A tak, bo po zakończeniu każdej serii ćwiczeń trzeba się na siebie popatrzeć, jedno taksuje wzrokiem drugie, uśmiech i dawaj gadka szmatka. Kim jesteś, gdzie byłeś wczoraj, jaki lokal dzisiaj otwarto, jakie masz plany na wieczór, co takiego porabiasz jutro i ile masz kasy. Słowem, czy warto cię przelecieć.
Odkręcam wodę i wchodzę pod prysznic. Zimna. Opieram się plecami o ścianę i napieram na nią z całej siły, bezskutecznie starając się ją Zburzyć. Nabrzmiewają mi barki i czuję, jak woda, która po mnie spływa, robi się cieplejsza. Po chwili odchylam głowę do tyłu, mam otwarte usta. Woda ni stąd, ni zowąd zmienia swój bieg. Nieduża, porywista rzeczka, która znajduje sobie zatoczki i kryjówki pomiędzy moimi oczami, między nosem a ustami, między zębami a językiem. Oddychając, wypluwam ją z buzi. Mój brat. Mój brat, który chodzi do Roman Sport Center. Mój brat i jego nowe audi A4. Mój brat i jego kobieta. Mój brat, który trenuje razem z nią, raz po raz wybucha śmiechem, a w przerwie postanawia, co będą robić wieczorem. Teraz już jest wszystko jasne. On to tata, bez cienia wątpliwości. Im starszy, tym wyraźniejszą staje się kserokopią. Ja za to tkwię sobie w kącie, wyblakły. Chciałbym się dowiedzieć, kto mi podpieprzył mój tusz. Wychodzę spod prysznica. Zakładam na siebie płaszcz kąpielowy i wycieram włosy błękitnym ręcznikiem, dokładnie tak, jak mi przykazał. Przejeżdżam energicznie po krótkich włosach, które dopiero co zgoliłem, tak że schną w okamgnieniu. Ręcznik zostawiam sobie na głowie i idę do pokoju. Paolo mnie widzi.
– To niesamowite, jak bardzo jesteś podobny do mamy. Zadzwoń do niej, będzie przeszczęśliwa.
– Dobra, później. – Dziś nie chce mi się nikogo uszczęśliwiać.