Jest środek nocy. Claudio objechał już cały Rzym. Wprost nie może w to uwierzyć, że dał się tak wyruchać. Jak to możliwe, że się nie zorientował, iż komórka nie jest jego, tylko żony. Choć z drugiej strony są przecież identyczne. A niech mnie szlag trafi, że dałem się skusić tej reklamie. To była pułapka. Zaoszczędziłem, a i owszem… za to teraz jakie koszty przyjdzie mi ponieść tytułem odszkodowania? I przez ile lat? Nie radzi sobie z oszacowaniem tego wszystkiego, co go czeka. Lepiej chyba od razu stawić temu czoło, nie ma co zwlekać. Już druga. Chyba i tak wszyscy już się położyli, nie? Parkuje pod domem, przed ogrodzeniem, specjalnie po to, aby nie było słychać, że wrócił. I wbiega na podjazd, starając się nie tupać, w środku nocy, otwiera po cichu drzwi na klatkę, zamyka, ostrożnie, by nie trzaskały. Wreszcie staje pod drzwiami własnego mieszkania, powoli, cicho naciska na klamkę, przytrzymuje, by nie hałasować, i wreszcie zamyka drzwi od środka. Ale klamka na koniec odskakuje i go zdradza.
– Tato, czy to ty? – Daniela wychodzi z salonu. – Cześć! Czekałam na ciebie cały czas, bo jestem taka szczęśliwa! Zrobiłam sobie badania, właśnie dzisiaj miałam odebrać wszystkie wyniki. Dziecko ma się dobrze, a najważniejsze jest to, że nie mam AIDS!
Ale Claudiowi nie dane jest się tym nacieszyć. Z mroku kuchni rzuca się na niego Raffaella, atakuje go od tyłu, niemal wskakuje na niego okrakiem, z wrzaskiem, pazurami drapie go po policzkach, niewiele brakuje, by mu wydrapała także i oczy, wyrywa mu włosy, gryzie go w uszy. Raffaella jest niczym harpia, przedziwne, wrzeszczące ptaszysko, które wczepiło mu się szponami w plecy. Oplotła go mocno nogami w pasie i nie chce puścić. Claudio też zaczyna się drzeć, tylko z bólu, i w szale pędzi przez domowy korytarz, tuż pod nosem wstrząśniętej Danieli, która o niczym nie ma pojęcia i chciała podzielić się swoim szczęściem z rodzicami. Claudio, który przebiegł korytarz do samego końca, teraz robi gwałtowny obrót i zwrócony plecami rzuca się do wielkiej szafy, z impetem wpada do środka i ląduje w niej całym ciężarem razem z wczepioną w niego harpią. Leży przygnieciony pod stertą płaszczy, futer i innych ubrań, które pospadały z drążka. Pośród zapachu naftaliny, pudeł z butami, masy prezentów nagromadzonych podczas rozmaitych, dawno przebrzmiałych świąt, o których nikt już nie pamięta. Claudiowi udaje się uwolnić od Raffaelli, gramoli się z szafy i pędzi do swojego pokoju. W tym momencie wychodzi od siebie Babi.
– Ale co się dzieje? Co jest, złodzieje? – Po chwili dostrzega twarz ojca zalanego krwią. – Co ci się stało? Co oni ci zrobili?
I nagle pojawia się Raffaella.
– Co oni mu zrobili? Raczej, co on nam zrobił! Już od miesięcy nic tylko się pieprzy ze swoją Brazylijką w hotelu, niedaleko dworca! – I mówiąc, to wyłamuje z rozwalonej szafy część jednego ze skrzydeł i próbuje uderzyć nią Claudia, który chroni się przed żoną w pokoju. Wyciąga walizkę. Po czym otwiera szafę, ale własnym oczom nie wierzy: wszystkie koszule, marynarki, spodnie, swetry, garnitury są poszarpane, pocięte, podziurawione. Coś w stylu olbrzymiej, przepastnej szafy wypełnionej confetti wysokiej jakości. Wobec tego Claudio sięga po jedyną rzecz, która mu pozostała. Otwiera drzwi i wychodzi z pokoju. Babi biegnie w jego stronę.
– Tato, dokąd idziesz?
– Odchodzę. Wszyscy po kolei wkurwiliście mnie już tak, że bardziej się nie da. Nie dociera do was w ogóle, kiedy człowiek potrzebuje swobody…
Raffaella rzuca się na niego z tyłu i uderza go w okolice karku kawałkiem drewna ze skrzydła od szafy. Ale Claudio jest szybszy od niej i zasłania się przed ciosem książką Gozzano, Poezjami. A są tacy, którzy utrzymują, że literatura do niczego się nie przydaje. Ucieka jak poparzony, przebiega korytarz i chwyta za klamkę. Ale Babi dopada go tuż przy drzwiach.
– Tato, ale kto mi będzie towarzyszył w drodze do ołtarza?
– Mama. To ona zawsze o wszystkim decydowała. Niech i teraz się wykaże, zawracanie dupy, ot co!
I mówiąc to, od niej także uwalnia się na dobre. Pędzi po schodach, na sam dół. Claudio oddycha z ulgą. Myślałem, że będzie gorzej. Zbiega po stopniach, prowadzących od drzwi klatki wprost na chodnik, a tu, ni stąd, ni zowąd rzuca się na niego kolejna osoba.
– A! – Claudio przybiera pozycję obronną, Ale to tylko Alfredo, eks Babi, kompletnie pijany, z butelką w ręku.
– Panie Gervasi, musi mi pan pomóc, mech pan tylko na mnie spojrzy! Nie może pan dopuścić, by Babi poślubiła tego Lilio, tylko dlatego że zarabia więcej ode mnie i to na dodatek jak? Handlując gaciami! Jak panu nie wstyd? A co z naszą przyjaźnią? Tymi wszystkimi dniami, które wspólnie spędziliśmy przy stole? Co pan z nimi pocznie, co? Co pan z nimi pocznie? Jeszcze pan tego pożałuje! Zrozumiał pan?
Claudio patrzy na niego i uśmiecha się ledwo żywy.
– Nie udało mi się ocalić własnego małżeństwa, więc nawet mnie nie rozśmieszaj, sugerując, że miałbym się troszczyć o cudze.
– Ach, tak? Więc teraz ja panu pokażę! – Alfredo się przybliża. Wymachuje groźnie butelką piwa, obraca nią i jednocześnie zmierza w jego stronę. Claudio nie ma już żadnych wątpliwości. Wymierza mu kopniaka prosto w jaja. Alfredo kuli się cały obolały i osuwa na ziemię. Claudio kopie w butelkę z piwem, tak że ląduje gdzieś poza zasięgiem chłopaka.
– Ze Stepem nie miałem żadnych problemów, jeszcze tego brakowało, żebym się musiał z tobą użerać! Niedoczekanie!
I odchodzi cały rezolutny, spoglądając w gwiazdy i śniąc o nowym życiu, które na niego czeka, i trochę tylko zmartwiony tymi wszystkimi ciuchami, które będzie sobie musiał odkupić.