– Mamo, ja wychodzę.
– Dobrze, Gin. Tylko zadzwoń, jeśli się okaże, że wrócisz późno. Daj znać, czy będziesz na kolacji. Chciałam ci zrobić pizzę, za którą tak przepadasz.
Nawet nie słyszę, co do mnie mówi.
– Tak, dzięki mamo.
Wkładam bluzę i postanawiam wyjść, udać się gdzieś przed siebie, byle gdzie, nic sobie nie robiąc z upływającego czasu. Tylko ja sama mogę to zrozumieć. Tak bardzo pragnęłam tego wszystkiego. A teraz?
Nic, teraz nic mi już nie pozostało, mój sen przepadł. Ale czy to wszystko, czego tak pragnęłam, było w ogóle prawdą? Nie chce mi się o tym myśleć. Czuję się fatalnie. Mam tego potąd, takie sytuacje to prawdziwy koszmar, nie ma nic gorszego. Rozwodzimy się na takie tematy, kiedy patrzymy na coś z zewnątrz, kiedy słyszymy o tych wszystkich niedorzecznych sytuacjach, będących udziałem innych osób, i choć sama nie wiem dlaczego, ale jakoś nigdy nie myślimy, że też może nam się to przytrafić, a tu nagle trach! I masz, z dnia na dzień wszystko się zmienia, nagle zaczyna cię to dotyczyć, choć sama sobie tej biedy nie napytałaś. Cholera, Gin, musisz dokonać bilansu i sprawdzić, czy twoja duma to wytrzyma i na ile rzeczywiście chcesz nadal z nim być… Ale wcale nie mam ochoty robić żadnego bilansu, cholera jasna! Do dupy to wszystko! Z matematyki zawsze byłam beznadziejna. A poza tym w miłości nie ma mowy o równaniach i działaniach matematycznych! Przecież coś takiego, jak księgowy uczuć, w ogóle nie istnieje albo jeszcze gorzej – handlowiec miłości. A co, czyżby trzeba było także zapłacić podatek od szczęścia? Cholera, to bym dopiero zabuliła, gdyby to była prawda… A jednak, mimo wszystko, jak niesamowicie go wciąż pragnę… Jestem na Ponte Milvio. Zatrzymuję samochód i wysiadam. Przypominam sobie tamtą noc, nasze pocałunki, mój pierwszy raz. I potem nas tutaj, na moście… Staję pod trzecią latarnią. Widzę naszą kłódkę. Przypominam sobie, jak wrzucił klucz do Tybru. Obiecałeś, Step. Czy aż tak trudno było ci dotrzymać słowa? Zaczynam płakać. Przez chwilę żałuję, że nie mam ze sobą jakiegoś twardego narzędzia, by roztrzaskać kłódkę. Nienawidzę cię, Step!
Z powrotem wsiadam do samochodu i ruszam. Jadę przed siebie, bez celu, sama nawet nie bardzo wiem dokąd. Krążę tak przez jakiś czas. Nie mam pojęcia jak długo. Nie wiem. Wiem jedynie, że teraz spaceruję nad samym morzem. Zdana na pastwę wiatru, zapatrzona w fale, zasłuchana w kołysankę szumiącego morza. Ale jest mi tak beznadziejnie. A jeszcze do tego czuję się jak idiotka. Nie chce mi się wierzyć, to niemożliwe. Brakuje mi tego kutasa tak strasznie, brakuje mi tego wszystkiego, o czym tak marzyłam. Tak, oczywiście, wiem o tym, ktoś mógłby mi powiedzieć: „Ależ Gin, to przecież normalne. Czego się spodziewałaś? To była jego dziewczyna! Step wyjechał aż do Stanów, tak bardzo przeżywał rozstanie z nią. To normalne, że temu nie podołał i się złamał!”. Ach, tak? Co ty powiesz? Możesz sobie mówić, co chcesz… No, w takim razie wszystko wskazuje na to, że ja wcale nie jestem normalna, rozumiesz? Wcale się tak nie czuję, a przede wszystkim wisi mi to równo! Tak, tak właśnie jest. I co z tego? Dotarło to do ciebie czy nie, jedyne, co sam potrafisz, to przynosić pecha… Ach, już ja tam wiem, jestem tego więcej niż pewna…Ty od samego początku uważałeś, że to wszystko się tak właśnie skończy, prawda? Od momentu, kiedy zaczęliśmy być razem… No, a wiesz, co ci powiem paskudny, złorzeczący zawistniku, co to nic tylko rzuca na innych klątwy? Mam to wszystko gdzieś.
Bo sama jestem szalona! Jasne? Tak, jestem szalona. Oszalałam na jego punkcie, to prawda, i na punkcie tego wszystkiego, co sobie wymarzyłam. Więc też z góry ci zapowiadam, jeśli tylko cię spotkam, to rozwalę ci gębę. Albo nie, lepiej. Zważywszy, że on sam po wielokroć mi to wypominał, nie omieszkam ci teraz pokazać, co oznacza trzeci dan, tak że do końca życia popamiętasz. A poza tym nie jesteś w stanie sobie nawet wyobrazić, jak bardzo go pragnęłam.