CZĘŚĆ PIĄTA. RADY
ROZDZIAŁ 34

W Sali Lemquista trwała narada wojenna z udziałem Benthama Rudguttera, Elizy Stem-Fulcher i MontJohna Rescue.

Całą noc spędzili w pracy. Rudgutter i Stem-Fulcher byli zmęczeni i rozdrażnieni. Sączyli mocną kawę z wielkich filiżanek i wertowali sterty pism. Rescue był spokojny. Od czasu do czasu poprawiał grubo owinięty szalik.

– Spójrzcie na to – odezwał się burmistrz, machając arkuszem papieru w stronę współpracowników. – Dostałem to rano, dostarczone osobiście. Miałem okazję porozmawiać z autorami i zapewniam, że nie była to sympatyczna wizyta towarzyska. – Stem-Fulcher wyciągnęła rękę po list. Rudgutter zignorował ją jednak i sam zagłębił się w jego treść. – To od Josiaha Pentona, Bartola Sednera i Masheka Ghrashietnichsa – zaczął. Skinął głową, gdy Rescue i Stem-Fulcher spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

– Tak, tak, szefowie Arrowhead Mines, Sedner’s Bank of Commerce oraz Paradox Concerns poświęcili swój czas, by wspólnie przygotować to pismo. Dlatego sądzę, że śmiało moglibyśmy dopisać pod spodem niewidzialnym atramentem jeszcze niejedno mniej znaczące nazwisko. Zgodzicie się ze mną? – Rudgutter wygładził kartkę. – Panowie Penton, Sedner i Ghrashietnichs są „szalenie zaniepokojeni”, jak piszą, „zatrważającymi nowinami”, które do nich docierają. Zdaje się, że wywęszyli nasz kryzys – skomentował, widząc wymianę spojrzeń między Stem-Fulcher a Rescue.

– Wszystko to pokręcone i niejasne; widać, że tak naprawdę nie mają pojęcia, co się dzieje, ale żaden nie sypia ostatnio zbyt dobrze. Poza tym dotarli jakoś do nazwiska der Grimnebulina. Domagają się wyjaśnień, chcą wiedzieć, co robimy „w celu zażegnania poważnej groźby, która zawisła nad naszym wspaniałym państwem-miastem”. – Burmistrz odłożył list i gestem uciszył Stem-Fulcher, która wzruszyła ramionami i zamierzała coś powiedzieć. Z irytacją roztarł zmęczone oczy. – Czytaliście już raport „Sally”, to jest inspektora Tormlina. Serachin, który teraz odzyskuje siły pod naszą opieką, twierdzi, że der Grimnebulin chwalił się sprawnym prototypem czegoś w rodzaju maszyny kryzysowej. Naturalnie rozumiemy znaczenie tego faktu. Niestety… nasi przyjaciele biznesmeni wiedzą i o tym. Jak się domyślacie, wszyscy – a zwłaszcza pan Penton – są zdecydowanie za powstrzymaniem „absurdalnych eksperymentów” tak szybko, jak będzie to możliwe. Każdy z „niedorzecznych prototypów”, które zbudował podobno pan der Grimnebulin, by oszukiwać łatwowiernych, powinniśmy „niezwłocznie zniszczyć”. – Rudgutter westchnął głęboko i uniósł głowę znad pisma. – Wspominają tu także o hojnych dotacjach, którymi od wielu lat wspierali rząd i partię Pełne Słońce. Można więc powiedzieć, panie i panowie, że dostaliśmy rozkaz. Nasi dobroczyńcy nie są zadowoleni z tego, co robią ćmy, i chcieliby, żebyśmy trzymali groźne zwierzęta pod kluczem. Szczerze mówiąc, nie dziwi mnie też, że dostają szału na myśl o możliwości wykorzystania energii kryzysowej. Dodam jeszcze, że wczorajsze szczegółowe przeszukanie magazynu nie przyniosło rezultatu – nie znaleziono najmniejszego nawet śladu rzekomego wynalazku der Grimnebulina. Musimy więc wziąć pod uwagę możliwość, że człowiek ten pomylił się lub kłamał. Jeżeli jednak mówił prawdę, nie można wykluczyć, że zabrał maszynę i notatki ze sobą, kiedy… – burmistrz westchnął ciężko -…kiedy uciekał z Tkaczem.

Stem-Fulcher przemówiła z wielką ostrożnością.

– Czy wiemy już… co się właściwie stało? Rudgutter wzruszył ramionami.

– Przekazaliśmy Kapnelliorowi zeznania milicjantów, którzy widzieli Tkacza i słyszeli jego słowa. Sam próbowałem skontaktować się z pająkiem, ale otrzymałem tylko krótką i niezrozumiałą odpowiedź… nabazgraną sadzą na lustrze. W tej chwili możemy być pewni tylko jednego: zdaniem Tkacza porwanie der Grimnebulina i jego przyjaciół udoskonaliło wzór jego sieci świata. Nie wiemy, dokąd poszedł i dlaczego. Nie wiemy, czy zachował przy życiu tych, których zabrał ze sobą. Nie wiemy prawie nic. Kapnellior potwierdza jedynie, że Tkacz na pewno nie zaprzestał polowania na ćmy.

– A co z uszami? – indagowała Stem-Fulcher.

– Nie mam pojęcia! – krzyknął Rudgutter. – Pasowały Tkaczowi do sieci! To chyba jasne! I dlatego mamy teraz w szpitalu dwudziestu ciężko przerażonych, jednouchych milicjantów! – Burmistrz uspokoił się nieco. – Sporo myślałem o tym, co zaszło. Doszedłem do wniosku, że ponieśliśmy klęskę między innymi dlatego, że planowaliśmy ze zbyt wielkim rozmachem. Owszem, postaramy się ponownie zlokalizować Tkacza, ale jednocześnie zapolujemy na ćmy znacznie mniej ambitnymi metodami. Stworzymy nowy oddział z wyselekcjonowanych gwardzistów, milicjantów i uczonych, którzy mieli już do czynienia z tymi bestiami. To będzie zespół specjalistów, w którym znajdą się też ludzie Motleya. – Stem-Fulcher i Rescue w milczeniu skinęli głowami. – To niezbędny krok – ciągnął Rudgutter. – Połączymy nasze siły. On ma swoich wyszkolonych ludzi, a my swoich i stosowne procedury. Teoretycznie jednostki Motleya pozostaną pod jego komendą, a nasze pod moją, ale w praktyce będą działać wspólnie. Zaproponujemy mu bezwarunkową amnestię na wszelką działalność kryminalną przez czas trwania operacji. Rescue – dodał Rudgutter nieco ciszej. – Przydadzą nam się twoje szczególne umiejętności. Tylko dyskretnie, ma się rozumieć. Ilu z twoich… krewnych… mógłbyś zmobilizować w ciągu jednego dnia? Nie zapominając o naturze tego zadania, rzecz jasna. Jak wiesz, jest dość niebezpieczne.

MontJohn Rescue machinalnie pogładził palcami szalik i prychnął cicho.

– Mniej więcej dziesięciu – odpowiedział.

– Oczywiście zostaniecie przeszkoleni. Nosiłeś już kiedyś hełm z lusterkami, prawda? – Rescue kiwnął głową. – To dobrze, bo świadomość przedstawicieli twojej rasy jest… bardzo podobna do ludzkiej, nieprawdaż? Twój umysł byłby dla ćmy równie łakomym kąskiem jak mój. Bez względu na to, w jakim ciele mieszkasz, prawda?

Rescue znowu przytaknął ruchem głowy.

– Potrafimy śnić, panie burmistrzu – rzekł obojętnym tonem. – Możemy stać się zdobyczą.

– Rozumiem to i obiecuję ci, że twoja odwaga – i twoich pobratymców – nie pozostanie niezauważona. Zrobimy też wszystko, by zapewnić wam bezpieczeństwo – rzekł burmistrz, a Rescue ukłonił się, nie okazując emocji i powoli wstał.

– Skoro czas nagli, zabieram się do dzieła – powiedział, kłaniając się ponownie. – Jutro przed zachodem słońca mój oddział będzie gotowy – dodał, po czym odwrócił się i wyszedł z sali.

Stem-Fulcher obserwowała go z zaciśniętymi ustami, a kiedy zniknął za masywnymi drzwiami, zwróciła się do Rudguttera.

– Nie wyglądał na zachwyconego, prawda? – zauważyła. Burmistrz wzruszył ramionami.

– Zawsze wiedział o tym, że jego rola może wiązać się z ponoszeniem ryzyka. Ćmy w równym stopniu zagrażają jego ludowi, jak i nam.

Stem-Fulcher kiwnęła głową.

– Jak dawno temu został zajęty? Mam na myśli oryginalnego Rescue, człowieka.

Rudgutter zastanawiał się przez chwilę.

– Jedenaście lat temu. Usiłował mnie zastąpić… Czy oddział już ćwiczy? – spytał znienacka. Stem-Fulcher wyprostowała się na krześle i mocno zaciągnęła się dymem z glinianej fajeczki. Aromatyczny obłok zatańczył w powietrzu.

– Intensywny trening zajmie nam cały dzisiejszy i jutrzejszy dzień. Wie pan, o czym mówię: o strzelaniu do tyłu z użyciem lusterek i tego typu umiejętnościach. O ile się nie mylę, Motley zalecił swoim ludziom to samo. Słyszałam plotki, że wśród jego żołnierzy są prze-tworzeni, specjalnie przystosowani do hodowli i chwytania ciem… Mają ponoć wbudowane lusterka, skierowane ku tyłowi ramiona i kilka innych udogodnień. Niestety, w naszych oddziałach jest tylko jeden taki funkcjonariusz – dodała, z zazdrością potrząsając głową. – Mamy też kilku naukowców, którzy uczestniczyli w pierwotnym projekcie. Teraz pracują nad metodą zdalnego wykrywania tych bestii. Bardzo się starają przekonać nas, że dotychczasowe rezultaty są niepewne, ale jeśli uda im się dokonać przełomu, być może zyskamy pewną przewagę nad ćmami.

Rudgutter kiwnął głową.

– Dodajmy do tego – powiedział – naszego Tkacza, który krąży gdzieś, polując na niegrzeczne istoty, które popsuły mu jego bezcenną sieć… W sumie dysponujemy nie najgorszą armią.

– Tylko że jej częściom brak koordynacji – zauważyła Stem-Fulcher. – I to mnie martwi. Morale w mieście jest coraz niższe. Bardzo niewielu ludzi zna prawdę, ale wszyscy już się zorientowali, że źle sypiają i co noc miewają koszmary. Tworzymy już mapę rejonów, w których natężenie tych zjawisk jest największe. Chcemy sprawdzić, czy uda się stworzyć model umożliwiający przewidywanie kolejnych ataków. W ostatnim tygodniu zauważyliśmy dramatyczny wzrost liczby przestępstw. To nic wielkiego czy zorganizowanego: nagłe ataki, nieplanowane morderstwa, awantury. Ludziom puszczają nerwy – podkreśliła wolno i dobitnie. – Boją się i wpadają w paranoję. – Eliza Stem-Fulcher milczała przez chwilę, pykając fajeczkę. – Dziś po południu dostanie pan, jak sądzę, wyniki pewnych eksperymentów naukowych – powiedziała. – Poprosiłam zespół badawczy o skonstruowanie prototypu hełmu, który powstrzymałby przenikanie odchodów ciem do pańskiego umysłu podczas snu. Będzie pan w nim wyglądał dość idiotycznie, ale przynajmniej się pan wyśpi. – Stem-Fulcher urwała, przyglądając się nerwowo trzepocącym powiekom Rudguttera. – Jak się sprawują pańskie oczy?

Burmistrz pokręcił głową.

– Coraz gorzej – odparł smutno. – Jakoś nie możemy przezwyciężyć problemu odrzucania. Zdaje się, że najwyższy czas na wszczepienie nowego kompletu.


*

Niewyspani obywatele zmierzali do pracy, trąc zaczerwienione oczy. Byli posępni i nieskorzy do przyjaznych zachowań.

W dokach Kelltree nie mówiło się o rozbitym siłą strajku. Siniaki znikały pomału z ciał vodyanoich, którzy jak dawniej zajmowali się wyławianiem zatopionych ładunków z brudnej rzeki i wprowadzaniem statków w ciasne baseny portowe. I tylko ukradkiem dyskutowali o zniknięciu trzech przywódców protestu.

Ludzie pracujący z pokonanymi obcymi spoglądali na nich z mieszanymi uczuciami.

Tłuste sterowce patrolowały niebo nad miastem, budząc niepokój.

Wyczerpany brakiem snu operator dźwigu w rafinerii Bleckly w Gross Coil doznał halucynacji, dokładnie takiej samej jak koszmar, który dręczył go poprzedniej nocy. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz na tyle potężny, że bezwolne dłonie wprawiły w ruch nieodpowiednie dźwignie. Ogromna, parowa maszyna zaczęła pozbywać się swego ładunku – roztopionego żelaza – o sekundę za wcześnie. Rozgrzany do białości płyn przelał się ponad brzegiem czekającego naczynia i potworną kaskadą spłynął na stojących opodal robotników. Zginęli, cierpiąc niewysłowione męki, niczym ofiary oblężniczej machiny.

W Spatters, na szczycie olbrzymich, prawie pustych obelisków z betonu, garudowie palili w nocy wielkie ogniska. Tłukli w gongi i rondle, wykrzykując obsceniczne piosenki i strumienie obelg. Ich przywódca, Charlie, powiedział im, że w ten sposób mogą odpędzić od swych wież złe duchy – latające potwory, demony, które przybyły do miasta, by wysysać umysły żywych istot.

W zazwyczaj gwarnych kawiarniach na Polach Salacusa wyczuwało się przygnębienie. Planowano otwarcie wystawy zatytułowanej „Depesza z ponurego miasta”. Miał to być pokaz malarstwa, rzeźby i muzyki inspirowanych bagnem posępnych koszmarów, w którym od wielu nocy nurzało się Nowe Crobuzon.

W powietrzu można było wyczuć strach, irracjonalną obawę przed wymienianiem niektórych imion. Nikt nie mówił na przykład: „Lin i Isaac, którzy zniknęli”, bo mówienie o nich równałoby się przyznaniu, że dzieje się coś złego, że być może nie są po prostu zajęci, a w ich przymusowej nieobecności jest coś złowrogiego.

Koszmary rwały cienką membranę snu. Rozlewały się i za dnia, nękając królestwo słońca, urywając rozmowy, ściskając gardła i kradnąc ludziom przyjaciół.


*

Isaac ocknął się, czując ból pamięci. Przywoływał w duchu sceny ucieczki i wydarzenia ostatniej nocy, nerwowo poruszając gałkami pod zaciśniętymi powiekami.

Wreszcie wstrzymał oddech.

Wspomnienia przychodziły niepewnie, układając się w ciąg niemożliwych obrazów. Włókna jedwabiu grube jak przędza życia. Stworzenia pełzające po sieci krzyżujących się drutów. A poza pięknym, wielobarwnym gobelinem, potężna i ponadczasowa, nieskończona masa pustki…

Przerażony otworzył oczy.

Pajęczyna zniknęła.

Rozejrzał się ostrożnie. Znajdował się w grocie zbudowanej z cegieł, ciemnej, chłodnej i wilgotnej.

– Obudziłeś się wreszcie? – rozległ się głos Derkhan.

Isaac z wysiłkiem uniósł się na łokciach i jęknął. Niemal całe ciało bolało go na kilka sposobów. Czuł się poobijany i pokaleczony. Derkhan siedziała w pobliżu, na ceglanej półce, i uśmiechała się niewesoło.

– Derkhan? – wymamrotał Grimnebulin. Po chwili oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. – Co ty masz na sobie?

W mętnym świetle niemiłosiernie dymiącej lampki oliwnej Isaac spostrzegł, że Derkhan ubrana jest w bufiasty szlafrok z jasnoróżowego materiału, ozdobiony haftowanymi kwiatami. Kobieta pokręciła głową.

– Sama nie wiem – odpowiedziała z goryczą. – Pamiętam tylko, że jeden z milicjantów strzelił do mnie z żądła, a potem ocknęłam się tu, w kolektorze ściekowym, ubrana tak, jak widzisz. A to jeszcze nie wszystko…

– Głos Derkhan zadrżał nieznacznie. Odchyliła włosy, by odsłonić skroń. Isaac zobaczył ogromny strup, spod którego wciąż jeszcze sączyła się krew.

– Moje ucho… zniknęło. – Kobieta opuściła drżącą rękę. – Lemuel twierdzi, że to… Tkacz nas tu przyniósł. A w ogóle to… lepiej popatrz na siebie.

Isaac potarł czoło i usiadł, próbując otrząsnąć się z mgły, która spowijała jego umysł.

– Co takiego? – spytał. – Gdzie jesteśmy? W ściekach…? Gdzie Lemuel? Gdzie Yagharek? I… – „Lublamai” dodał już w myślach, bo w tej samej chwili przypomniały mu się słowa Vermishanka i ze zgrozą zdał sobie sprawę, że proces, któremu uległ umysł Lublamaia, jest nieodwracalny.

Głos uwiązł mu w krtani.

Teraz dopiero usłyszał echo własnych słów i uświadomił sobie, że mamrocze histerycznie. Wziął głęboki wdech i zmusił się do zachowania spokoju.

Rozejrzał się nieco przytomniej, analizując sytuację.

Siedzieli z Derkhan we wnęce szerokości dwóch stóp, wpuszczonej w ścianę salki z cegieł, bez okien i drzwi. Pomieszczenie miało kształt kwadratu o bokach długości mniej więcej dziesięciu stóp. W marnym świetle przeciwległa ściana była ledwie widoczna. Sklepienie znajdowało się nie wyżej niż pięć stóp nad głową Isaaca. Każdą z czterech ścian przebijał tunel o średnicy nie przekraczającej czterech stóp.

Podłoga tonęła w brudnej wodzie, której głębokości nie sposób było określić. Wydawało się, że ciemna ciecz wylewa się z dwóch bocznych tuneli, a nadmiar spływa wolno dwoma innymi.

Ściany były śliskie od organicznego mułu i pleśni. Powietrze cuchnęło zgnilizną i gównem.

Isaac zniżył głowę i natychmiast zmarszczył brwi, ze zdumieniem przyglądając się sobie: był ubrany w ciemny, nienagannie skrojony garnitur i krawat, z których byłby dumny nawet bywalec eleganckich sal Parlamentu. Obok spostrzegł swą starą torbę podróżną.

Przypomniał sobie nagle wydarzenia poprzedniego dnia: potworny ból i strumień krwi. Niepewnie uniósł dłoń i dotknął palcami głowy. Gwałtownie, z jękiem wypuścił powietrze z płuc: lewego ucha nie było.

Ostrożnie macał okaleczoną tkankę. Spodziewał się wyczuć pod palcami mokre, rozdarte ciało lub strup, ale w przeciwieństwie do Derkhan miał szczęście; dotknął dobrze wygojonej blizny spinającej skórę. Nie czuł bólu. Ciało wyglądało tak, jakby rana została zaleczona przed wielu laty. Isaac słyszał nieźle, choć spodziewał się, że może mieć kłopoty z precyzyjnym określaniem kierunku, z którego napływają dźwięki.

Derkhan obserwowała go, kręcąc głową.

– Tkacz zatroszczył się o twoją ranę. O Lemuela też… tylko o mnie jakoś nie… – odezwała się ponurym głosem. – Całe szczęście – dodała po chwili – że powstrzymał chociaż krwawienie z dziur po tych przeklętych rzutkach. – Przez chwilę przyglądała się Isaacowi bez słowa. – Zatem Lemuel nie oszalał, nie śnił i nie kłamał – stwierdziła cicho. – Naprawdę chcecie mi wmówić, że Tkacz pojawił się specjalnie po to, żeby nas ocalić?

Grimnebulin z namysłem skinął głową.

– Nie wiem dlaczego… nie mam najbledszego pojęcia dlaczego… ale to prawda. O ile pamiętam, z zewnątrz, z ulicy, dobiegał głos Rudguttera, który krzyczał coś do Tkacza. Mam wrażenie, że nie był kompletnie zaskoczony jego obecnością… Próbował go przekupić, jak sądzę. Niewykluczone, że ten przeklęty głupiec próbował wcześniej zawrzeć z nim jakiś układ… Gdzie są pozostali?

Isaac rozejrzał się i doszedł do wniosku, że w niszy, którą zajmowali z Derkhan, nikt nie mógł się ukryć, za to po przeciwnej stronie komory dostrzegł podobny otwór, tyle że zupełnie ciemny.

– Wszyscy obudziliśmy się tutaj – odpowiedziała Derkhan. – Wszyscy, z wyjątkiem Lemuela, mieliśmy na sobie te dziwaczne stroje. Yagharek był… – Kobieta ze zdziwieniem pokręciła głową i skrzywiła się, odruchowo dotykając świeżej rany na skroni. – Yagharek był ubrany w przyciasną, dziewczęcą sukienkę. Dookoła paliły się lampki. Lemuel i Yagharek opowiedzieli mi, co się stało… garuda zachowywał się dziwnie i mówił… mówił o jakiejś sieci – wyjaśniła, potrząsając głową.

– To zrozumiałe – oznajmił Isaac z ciężkim westchnieniem. Przez chwilę zbierał myśli, rozstrojone wspomnieniem zdumiewających rzeczy, które się wydarzyły. – Byłaś nieprzytomna, kiedy Tkacz nas zabierał. Nie mogłaś zobaczyć tego, co my widzieliśmy… Tego miejsca, które odwiedziliśmy.

Derkhan zmarszczyła czoło, a w jej oczach zalśniły łzy.

– Cholerne… cholerne ucho tak strasznie mnie boli, Zaac – zaszlochała. Isaac niezgrabnym gestem pogładził jej ramię. Nie przestawał, póki nie pozbierała się na tyle, by kontynuować opowieść. – Byłeś nieprzytomny, więc Lemuel poszedł, zabierając ze sobą Yagharka.

– Co?! – wykrzyknął Isaac, ale Derkhan uspokoiła go ruchem dłoni.

– Znasz go przecież i wiesz, czym się zajmuje. Okazało się, że całkiem nieźle orientuje się w systemie kanałów pod miastem. Twierdzi, że są świetną kryjówką. Wybrał się więc na rekonesans, a kiedy wrócił, wiedział już, gdzie jesteśmy.

– No i gdzie jesteśmy?

– W Murkside. Potem znowu chciał gdzieś iść, a Yagharek uparł się, że pójdzie z nim. Obiecali, że wrócą za trzy godziny. Poszli po jedzenie, ubrania i informacje. Nie ma ich mniej więcej od godziny.

– Do diabła, chodźmy więc i poszukajmy ich… – zaproponował Isaac. Derkhan spojrzała na niego z ukosa.

– Nie bądź idiotą, Zaac – powiedziała znużonym głosem. – Tylko tego nam brakuje, żebyśmy się pogubili w tym labiryncie. Lemuel zna kanały… i wie, że są niebezpieczne. Kazał nam siedzieć tutaj i uważać. W ściekach żyją ghule, trowy i bogowie wiedzą co jeszcze… To dlatego zostałam przy tobie. Musimy zaczekać. Poza tym podejrzewam, że jesteś teraz najbardziej poszukiwaną osobą w całym Nowym Crobuzon. Lemuel jest doświadczonym przestępcą: wie, co trzeba robić, żeby pozostać niezauważonym. Wychodząc na powierzchnię, nie ryzykuje tak bardzo jak ty.

– A Yag? – żachnął się Isaac.

– Lemuel oddał mu swój płaszcz. Z kapturem na głowie i resztkami sukienki zawiniętymi wokół pazurów na stopach garuda wygląda jak trochę zdziwaczały starzec. Nie martw się, Zaac. Niedługo wrócą. Uwierz mi, musimy na nich zaczekać. Trzeba coś zaplanować, pomyśleć… I masz mnie słuchać. – Isaac uniósł głowę, słysząc w jej głosie głęboki smutek. – Zaac, po co on nas tu zabrał? – spytała, krzywiąc się z bólu. – Dlaczego nas zranił i tak dziwacznie poprzebierał…? Dlaczego mnie nie uleczył…? – dodała, gniewnym ruchem ocierając łzy.

– Derkhan – szepnął łagodnie Isaac – w żaden sposób nie mogłem tego przewidzieć…

– Popatrz na to – przerwała mu, pociągając nosem. Wręczyła mu zgnieciony i śmierdzący wycinek z gazety. Marszcząc nos, Grimnebulin powoli rozwinął nasiąknięty brudną wodą świstek.

– Co to jest? – zapytał.

– Kiedy się ocknęliśmy, zdezorientowani i obolali, przypłynął do nas jednym z tuneli, złożony na kształt łódki – odpowiedziała. – Płynął pod prąd. Wyłowiliśmy go i… jest.

Isaac spojrzał na wycinek – pochodził ze środkowej strony tygodnika „The Digest”, ukazującego się od dawna w Nowym Crobuzon. Data widoczna w rogu – 9 tatisa 1779 – wskazywała, iż był to fragment najnowszego wydania, które nie mogło trafić do sprzedaży wcześniej niż tego ranka.

Isaac przebiegł wzrokiem po kilku artykułach i pokręcił głową, nie rozumiejąc.

– Co przeoczyłem? – spytał po chwili.

– Spójrz na listy do wydawcy – odparła Derkhan.

Mężczyzna odwrócił wycinek i wreszcie znalazł: drugi list od dołu. Napisany był tym samym, sztywnym językiem co pozostałe, ale jego treść była zgoła odmienna.

Isaac wpatrywał się w list coraz szerzej otwartymi oczami.


Panowie i Panie,

Proszę przyjąć słowa najwyższego uznania za to, w jaki sposób przykładają się Państwo do tworzenia tkaniny. Mając na uwadze dalszy rozwój Państwa umiejętności, zdecydowałem się wydobyć ich z dość niefortunnej sytuacji. Niestety, nie mogę Państwu towarzyszyć, gdyż wzywają mnie pilne obowiązki. Jestem jednak pewien, że spotkamy się już niedługo. Tymczasem zaś proszę zachować ostrożność, ten z Państwa bowiem, kto za sprawą swego hodowlanego talentu przysporzył miastu problemów, może wkrótce stać się obiektem niepożądanego zainteresowania ze strony podopiecznego, który umknął niedawno spod jego opieki.

Zachęcam gorąco do kontynuowania pracy nad tkaniną, której ja sam oddaję się bez reszty.

Szczerze oddany T.


Isaac bardzo powoli uniósł głowę i spojrzał na Derkhan.

– Tylko bogowie wiedzą, co pomyślą o tym stali czytelnicy tego pisma… – mruknął cicho. – Na Ogon, ten cholerny pająk naprawdę jest potężny!

Derkhan przytaknęła ruchem głowy i westchnęła.

– Szkoda tylko, że nic nie rozumiem z tego, co robi.

– Nikt nigdy tego nie zrozumie, Dee. Po prostu się nie da.

– Jesteś naukowcem, Zaac – wybuchnęła nagle zdesperowana Derkhan.

– Musisz coś wiedzieć o tych przeklętych stworzeniach! Proszę cię, spróbuj chociaż powiedzieć nam, o co może mu chodzić…

Isaac nie zamierzał wdawać się w spory. Raz jeszcze przeczytał list od Tkacza i skoncentrował się, szukając w pamięci choćby strzępów informacji.

– Zrobi wszystko, co będzie konieczne, żeby upiększyć sieć – odezwał się w końcu bez entuzjazmu. – Nie można go zrozumieć, bo on po prostu nie myśli tak jak my… – Isaac urwał, gdy zaświtała mu w głowie pewna myśl. – I może… może właśnie dlatego Rudgutter próbuje ubić z nim interes. Skoro Tkacz nie myśli tak jak my, to być może ćmy nie są dla niego groźne… Może za namową burmistrza wystąpi w roli… psa myśliwskiego?

– „Tylko że Rudgutter stracił nad nim kontrolę” – pomyślał, wspominając nerwowe okrzyki z ulicy. „Tkacz nie robi tego, czego odeń oczekiwano”.

– Grimnebulin znowu spojrzał na wycinek z tygodnika. – Ten fragment o tkaninie… – mruknął, przygryzając wargę. – Chodzi mu o sieć świata, prawda? Chyba chce przez to powiedzieć, że podoba mu się to, co robiliśmy. Jest zadowolony z naszego „tkania” wydarzeń. Pewnie dlatego postanowił nas ewakuować. Jeśli chodzi o to, co napisał dalej… – Isaac przeczytał ostatni fragment tekstu, nie kryjąc narastającego lęku. – O bogowie – stęknął.

– Zdaje się, że chodzi o to samo, co spotkało Barbile… – Derkhan, która słuchała z zaciśniętymi ustami, kiwnęła głową. – Pamiętasz, co powiedziała? – ciągnął Isaac. – „Znalazła mnie, rozpoznała mój smak…” Larwa, którą miałem w laboratorium, przez długi czas chłonęła moje myśli… Uczyła się mojego smaku, a teraz… teraz na mnie poluje.

Derkhan zmierzyła go pustym wzrokiem.

– Nie da ci spokoju, Zaac – powiedziała cicho. – Musimy ją zabić.

– Użycie przez Derkhan liczby mnogiej sprawiło, że Isaac spojrzał na nią z wdzięcznością. – Zanim jednak zabierzemy się do planowania – dodała – musimy zająć się jeszcze jedną sprawą. Zagadką, która bardzo mnie intryguje. – Reporterka wskazała ręką na niszę w przeciwległej ścianie kolektora. Isaac wbił wzrok w ciemność i po dłuższej chwili wyłuskał z niej obły, nieruchomy kształt.

Natychmiast odgadł, co to było. Przypomniał sobie niezwykłe wydarzenia poprzedniego dnia i poczuł, że z wrażenia oddycha szybciej i płyciej.

– Nie chciał z nami rozmawiać, nie próbował pisać – wyjaśniła Derkhan. – Kiedy zauważyliśmy, że tam jest, usiłowaliśmy wypytać go o to, co zrobił, ale zignorował nas. Zdaje się, że czekał na ciebie. – Isaac opuścił nogi poza krawędź półki. – Jest płytko – uprzedziła go Derkhan. Ześliznął się ostrożnie w wodnistą breję ścieków, która sięgnęła mu do kolan. Zaczął brnąć ku ciemnej niszy, nie zwracając uwagi na potworny fetor, który przy każdym kroku wydobywał się spod powierzchni ohydnej mieszaniny ekskrementów.

Kiedy podszedł bliżej, niewyraźna postać poruszyła się nieco i dźwignęła swe poobijane ciało na tyle, na ile pozwalała ciasnota wnęki.

Isaac przysiadł na brzegu i otrzepał buty, po czym odwrócił się w stronę ciemnej sylwetki i spojrzał na nią w napięciu.

– No, mów – powiedział. – Mów wszystko, co wiesz. Powiedz, dlaczego mnie ostrzegłeś. Powiedz, o co w tym wszystkim chodzi.

Konstrukt sprzątający zasyczał z cicha.

Загрузка...