Rozdział 23

Stała w oknie biura Teddy'ego Septembra i z wysokości 33 piętra patrzyła w kaniony ulic chicagowskiego loopu. Tam na dole samochody snuły się niczym małe, pracowite żuczki. Czuła unoszący się w powietrzu zapach fajkowego tytoniu. Teddy September powitał ich z fajką w ręku, przekazał wyrazy współczucia z powodu śmierci swego klienta i przyjaciela, Johna Pawlaka, po czym spytał, ile Ania liczy sobie lat, bo jeśli nie ma skończonych dwudziestu jeden to nie może węjść w posiadanie majątku swego ojca chrzestnego, którym będzie zarządzał wyznaczony przez sąd kurator… Czy to właśnie miała być owa przykra wiadomość, na którą jeszcze wczoraj chciał ją przygotować prawnik? September z miejsca wzbudził jej zaufanie. Jego opalona twarz wskazywała, że wrócił z Wysp Kanaryjskich; aż pięć spośród dziesięciu palców jego wypielęgnowanych dłoni było ozdobionych różnej grubości pierścieniami, spośród których przykuwał szczególną uwagę sygnet z orłem w koronie; w klapie kraciastej marynarki miał wpiętą okrągłą plakietkę z napisem I'ts OK being Polish, która nie pozostawiała wątpliwości, że Teddy nie wstydzi się swego pochodzenia… Siedział za swoim ogromnym biurkiem jak za barykadą, spoza której strzelał w obecnych potokiem prawniczych terminów, które odczytywał po angielsku z dokumentów. Przed biurkiem na kanapie ze skóry siedzieli Pawlak i Kargul; Franio Przyklęk, który ich tu przywiózł, stał skromnie z tyłu, oparty o masywną bibliotekę wypełnioną opasłymi, prawniczymi dziełami. September przełknął szybko wszystkie ogólne zastrzeżenia prawnicze i przeszedł do punktu trzeciego, który informował o konkretnych decyzjach Johna Pawlaka, mieszkańca dystryktu Chicago: „Zmarły pragnie swój dom, w którym kiedyś przebywał Ignacy Paderewski, wielki muzyk i patriota polski, przeznaczyć na klub polski, który ma służyć jako ognisko kultury…”

Franciszek Przyklęk przyjął to z zadowoleniem, Pawlak z powagą zaakceptował wolę brata, tylko Kargul uniósł brwi, wyraźnie rozczarowany tą decyzją. September łyknął jakąś pigułkę, którą wytrząsnął ze srebrnego puzderka i czytał dalsze punkty testamentu: „Swoje oszczędności i ruchomości przeznacza w równej połowie do podziału między rodzinę Kazimierza Pawlaka, syna Kacpra i Leonii, obywatela polskiego, a pannę Shirley-Glynese Wright, swoją córkę pozamałżeńską, urodzoną w 1953 roku w Detroit…” Pawlak tak gwałtownie szarpnął się do przodu, że kanapa odjechała po dywanie aż pod ścianę.

– Jak? Taż chyba mister źle przeczytawszy. September wypuścił kłąb dymu z fajki i dalej przekładał na polski postanowienia dokumentu: „A odnalezienie córki mojej zlecam jako ostatnią wolę mojej najbliższej rodzinie”…

– To chyba pomyłka! – wykrzyknęła Ania, starając się zza ramienia prawnika sprawdzić tekst testamentu. Może źle przetłumaczył ten punkt? Uwagę Ani September przyjął wzruszeniem ramion: w Ameryce prawnik nie ma prawa się mylić. Wszystko jest OK. On ostrzegał, że czeka ich nieprzyjemna niespodzianka.

– Macie majątek do podziału! – popatrzył na gości z lekkim współczuciem.

– Między nas? – Kargul wpił się wzrokiem w oblicze Septembra w nadziei, że te ostatnie słowa odnoszą się do niego i Kaźmierza. September jednak rozwiał te złudzenia: majątekjest do podziału między Kazimierza Pawlaka a missis Shirley-Glynese Wright.

– Nigdy w życiu! – rzucił Pawlak, a żyły wystąpiły mu na czoło.

– Jaśka krwawicą ja z nikim nię będę dzielił sia! – Takie jest postanowienie testatora – zauważył September i zręcznie wrzucił w usta następną pigułkę ze srebrnego puzderka.

– Zresztą to przecież rodzina. Córka Johna.

– Córka?! – wykrzyknęła Ania, patrząc na obu dziadków.

– Taż jaka tam rodzina? – zdenerwował się Kaźmierz, wietrząc jakieś oszustwo, bo pod tym względem od razu podejrzewał, że Ameryka nic a nic nie różni się od gminnej spółdzielni.

– Przeprosiwszy za słowo, mister jakieś baśniaki opowiada! Skąd córka, jak Jaśko nigdy żeniaty nie był! September podsunął przed oczy Ani dokument, ustnikiem fajki wskazując słowo, które powinno Pawlaka przekonać, że racja jest po stronie prawa i życia: tu pisze wyraźnie, że „panna Shirley-Glynese Wright jest córką nieślubną, której odnalezienie zlecam najbliższej rodzinie jako moją ostatnią wolę”… Kaźmierza jakaś niewidoczna siła wyrzuciła z czarnej kanapy, jakby był pilotem, który katapultowaniem ratuje się z płonącego samolotu. Wsparł się o biurko i zawisł jak gradowa chmura nad wciśniętym w ogromny fotel Semptembrem.

– Taż przeprosiwszy za słowo, gada misterjak bezlitosny bździoch! -Kiedy to prawda, dziadku. Boże! – Ania klasnęła w ręce.

– Okazuje się, że ja mam… ciocię! – Oczadziała, czyjak? – Pawlak zaatakował wnuczkę.

– Ty lepiej amerykańskiego naucz sia, zamiast mnie takie durnoty wpierać! Ania z wrażenia opadła na miękkie poduchy kanapy. Trzymając się za głowę, powtarzała w kółko, jakby chciała nauczyć się tego na pamięć: – To ja mam ciocię! Ja mam ciocię! – Kargul objął wnuczkę, a na Pawlaka spojrzał jak bezdomny pies na hycla.

– Ładny spadek nam twój brat wyszykował; nie ma co! – Ot, masz te swoje Amerykie! – Awo! Cóż Ameryka wińna, że twój Jaśko bajstruka wystrugał? September wydobył z przepastnej szuflady biurka małe pudełeczko, wyjął z niego grubą, złotą obrączkę i pokazał wszystkim obecnym, jakby był jubilerem, a nie prawnikiem.

– Była przeznaczona dla matki missis Shirley-Glynese Wright.

– Dlaczego nie wzięła? Na to pytanie Ani Teddy September rozłożył ręce: testament nie zawiera żadnej informacji. Pawlak stał osłupiały, patrząc przez okno w niebo, jakby stamtąd tylko mógł się spodziewać ratunku.

– Aj, Bożeńciu, wpadli my w kałabanię i czort karty rozdaje! Nagle odwrócił się na pięcie i odpychając z drogi Kargula ruszył zdecydowanie ku drzwiom. Przemierzył sekretariat kancelarii Septembra z taką szybkością, jakby bał się spóźnić na powrotny samolot. Nawet się nie obejrzał za siebie.

– Jak na jednego człowieka to za dużo naraz – stwierdził ze zrozumieniem stroiciel, patrząc współczująco na Anię.

– Niech go pan goni – błagała Ania – dziadek może sobie coś zrobić.

– A bo to razobiecywał koniec ze sobą zrobić, a zawsze to były aby obiecanki-cacanki – uspokajał ją Kargul. Mister September na wszelki wypadek połknął kolejną pastylkę na uspokojenie: wolałby nie mieć na głowie pogrzebu dwóch naraz Pawlaków zamiast jednego.

Загрузка...