Rozdział 27

Potężna motorowa kosiarka sunęła przez trawiaste pole, przycinając trawę równiutko na wysokość zapałki. Na siodełku maszyny tkwił rozparty do pasa nagi chłopak ze słuchawkami na uszach, w żółtej siatkowej czapce z tak długim daszkiem, że przypominała dziób marabuta. Lincoln stał na skrzyżowaniu dwóch alei. Kaźmierz rozglądał się naokoło: jeśli to cmentarz, to gdzie pomniki? Gdzie krzyże? – Jakie pomniki?! Kosiarka by nie mogła przejechać – September ustnikiem fajki wskazał czerwoną maszynę – cena rozwoju, Pawlak…

– Maszynami po nieboszczykach?! – W oczach Kaźmierza malowała się zgroza.

– To ja tu w osobistej swej postaci stojący dziękuję za taki rozwojowy cmentarz! Spojrzał pod nogi. Stał na płytce z czyimś nazwiskiem. Więc tak by miał wyglądać grób Jaśka? Aj, Bożeńciu! Taż pies u nich więcej ma poszanowania jak człowiek – nacisnął kapelusz na głowę, dając tym znak, że to miejsce nie budzi jego szacunku i że nie ma zamiaru się zgodzić, by nad głową jego brata jeździła kosiarka.

Wstrząsnął nim suchy szloch, kiedy sobie pomyślał o tych brzozach, jakie szumią nad tatowym grobem w Krużewnikach, o tych klonach, które jesienią grubym dywanem pożółkłych liści zasypują na cmentarzu w Rudnikach grób matki jego, Leonii. A tu ani brzózka nie zaszumi nad grobem Johna, ani ptak nie zaśpiewa. Może żyć w tej Ameryce lżej, ale na Sąd Ostateczny czekać, to nie daj Boże gorszego miejsca! Dobiegło go wołanie Ani. Stała po drugiej stronie szerokiej jak rzeka asfaltowej alei i przyzywała go skinieniem ręki. Kaźmierz spojrzał pod nogi: w nie ściętej jeszcze trawie tkwiły mało widoczne płytki z polskimi nazwiskami: Zawahał się: ma iść po nieboszczykach na przełaj, jak przez Kargulowe pastwisko w Rudnikach? Ściągnął z nóg buty, zdjął skarpetki. Niosąc pantofle w ręku kroczył w czarnym garniturze przez trawnik, starając się nie nadepnąć małych, kwadratowych tabliczek. Kiedy przypadkiem trafił bosą nogą na płytkę, robił na piersi mały znak krzyża. Boso wkroczył na rozgrzany asfalt. Zapiekło go od spodu, więc zadzierając do góry paluchy kaczym chodem przebrnął wstęgę alei i przeszedł na drugą część cmentarza. Tam szumiały stare jawory, a w ich cieniu widniały krzyże i nagrobne pomniki. Z butami w ręku Pawlak podszedł do miejsca, które wskazywała palcem Ania. Na kamiennym nagrobku mógł przeczytać: Włodzimierz Borysewicz, ur. w Trembowli 1893 + zm. Chicago-Jackowo 1968. Więc mógł spotkać rodaka z Trembowli, do której Leonia woziła na jarmark kogutki, gdy trzeba było choć jedną parę trzewików na dwóch synów kupić, żeby w zimie każdy mógł choć co drugi dzień do szkoły pójść…

– Może być Jaśko jego tu nawet znał? Patrzył wzruszony na grób nieznanego sobie Włodzimierza Borysewicza, jakby spotkał krewnego. Zgodnie z wyrytą na pomniczku inskrypcją: Westchnij za duszę tego, kto był tam, gdzie ty jesteś, a jest tam, gdzie ty będziesz – Pawlak westchnął głośno, odłożył buty i złożył ręce do modlitwy za spokój duszy ziemlaka. Obok leżał Kaminsky z Porodyhla, Piekuta Steve and Amelia, Kocik Bogusław and Kocik Zofija, a Dobiesław Kuryło prosił o zdrowaśkę… A kiedy usłyszał głos Kargula: -Patrzaj, Kaźmierz, to sami swoi – usiadł bosy na ławeczce i zapłakał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że przyjdzie mu zostawić brata w tej ziemi, która dla Jaśka nie była obca…


Rozdział 28

September triumfował: obiecał pawlakowi, że znajdzie dla jego brata odpowiednie miejsce – i spełnił obietnicę. Teraz można się zająć pogrzebem.

– Najpierw należy sia te Sirlej znaleźć -oświadczył Pawlak, zajmując miejsce w lincolnie i wkładając buty.

– Musi odprowadzić ojca swego na wieczny spoczynek! Rodzina to rodzina! Prosił Jaśko w ostatniej swej woli, żeby jego córkę odszukać, niech będzie podług jego woli…

– Pawlak, to trudna sprawa, duże koszty – usiłował go zniechęcić September. Kargul ze swej strony też chciał odwieść Kaźmierza od tej decyzji: -Warto szukać, jak nie wiadomo, jakie nasienie znajdzie sia? Taż to bajstruk! – Ty nie dziwacz! – zgromił go Pawlak.

– Czego on kija w szprychy wsadza, a?! – Twojego majątku pilnuję! Po co w koszta liźć?! – Tak ty lepiej pilnuj swoich gnid na głowie -załatwiwszy w ten sposób jednego przeciwnika, zwrócił się do drugiego, przybierając jedynie bardziej przymilny wyraz twarzy: – A mister niech mnie dobrze posłucha i zapamięta, że u mnie słowo droższe od pieniędzy i ja z języka świdra nie robię. Do pogrzebu Sirlej trzeba odszukać. Lincoln sunął gładko freewayem. September jedną ręką prowadził, drugą trzymał przy uchu słuchawkę radiotelefonu. Kargul patrzył na to z zachwytem.

– Ot, technika! Jedziesz i gadasz…

– A my to nie gadamy, jak furmanką oba jedziemy? – Ale tu z całym światem możesz dogadać sia.

– Mało nam w gminie kłopotów, żeby jeszcze sobie cały świat na głowę brać?! – Aj, Kaźmierz! Ryby tobą karmić! Ty prosto zacofany jesteś! Na biedołacha żeś urodził sia i taki umrzesz…

– Rozbojarzył sia w cudzej taksówce jak kaban w chlewie i Amerykańca zgrywa! Żeby darmo gęby nie studzić, to powiem ja ci, że najbiedniejszy jest ten, co się swoim życiem nie kontentuje! Zamilkli, bo w tej chwili September podjął staranie o odnalezienie córki Johna Pawlaka: – Hellou, tu September, Mike? Haw are you? – nie czekając na odpowiedź na to rutynowe pytanie, sam uspokoił swego rozmówcę, że u niego wszystko jest OK.

– Mike! Mam propozycję, żebyś coś ogłosił w swoim radio… Nie, nie commercial… Trzeba kogoś prędko odszukać, a „Chicagowski Kogutek” to potęga… Okey, Mike, będziemy za pół godziny… W ten sposób mieli załatwiony swój występ w radio. Wizja publicznego występu znowu spowodowała u Kargula wyraźny wzrost zachwytu nad możliwościami ustroju kapitalistycznego.

– Widzisz, co to Ameryka? – A u nas to radia nie ma? – Ale u nas musisz słuchać, a tu możesz mówić! September połączył się telefonicznie z synem i zapowiedział mu, że jeśli chce poznać tę piękną Polkę, o której mu Teddy opowiadał, to niech przyjdzie do studia „Chicagowskiego Kogutka” Mike'a Kupera. W słuchawce Ania dosłyszała całą serię pytań. Wzrok Septembra objął jej piersi, potem biodra. W pewnej chwili podał Ani słuchawkę: – Sama mu powiedz, ile masz stóp wzrostu, ile w biuście, ile w biodrach… Ania na chwilę zaniemówiła, po czym chwyciła słuchawkę i oświadczyła po angielsku, że nie jest ani manekinem krawieckim, ani krową na sprzedanie.

– To mi się podoba – z uznaniem rzucił September, kiedy Ania, nie czekając na reakcję Septembra-Juniora, odłożyła słuchawkę.

– Jemu się zdaje, że Polki są takie same jak Amerykanki. On był już z Holenderką, Włoszką, Kolumbijką, Niemką i Szwedką. Polka jest ostatnią szansą, by uwierzył, że kobieta ma też duszę…

– Człowiecze! Jak ja słyszę, ile on babów naobracał, to mnie aż w głowie kołędzi sia! – ze zgrozą jęknął Kaźmierz, zdruzgotany jawnie grzeszną naturą Septembra-Juniora.

– Ja całe życie z moją Marynią przeżył, a i to czasami wątroba ze złości na ten babski upór omal że do góry kopytami obracała sia! – Może przez to właśnie, że ty aby zjedną żył – zauważył Kargul, otwarty na wszystkie oferty wolnego kraju.

– A tu trzeba mieć format, żeby być kimś!

Загрузка...