Rozdział 29

September prowadził ich plątaniną brudnych korytarzy, których ściany pokryte były wykonanymi sprayem napisami. Jedne głosiły, że blaGk is beautyfull, inne głosiły wolność seksu, ilustrując to hasło odpowiednimi rysunkami. Co pewien czas mijali żelazne drzwi towarowych wind, chylili głowy pod nisko zawieszoną plątaniną potężnych rur, w których coś świszczało i stękało… Kiedy zajechali pod wieżowiec, Kaźmierz zadarł głowę i pomyślał, że jeśli to radio mieści się na samej górze, to jego głos chyba dociera do nieba. Potem z eleganckiego holu porwała ich w górę szybkobieżna winda, ale kiedy z niej wysiedli, Pawlak miał wrażenie, że zamiast bliżej nieba, to znaleźli się w korytarzach wiodących do jakiegoś schronu: brudne ściany, niski sufit, te rury nad głową, napisy No trepassing sprawiały wrażenie, że znajduje się nie na ostatnim piętrze drapacza chmur, lecz wiele metrów pod ziemią. September prowadził ich korytarzami, zostawiając za sobą smugę fajkowego dymu. Co chwila odwracał się i przynaglał całą delegację, pokazując zegarek na złotej bransoletce: Mike czeka! Tu każda minuta kosztuje! – Taż u nas w piwnicy, jak my się przed kolejnym wyzwoleniem kryli, to więcej miejsca było, jak u nich w radio – stęknął Kargul, uderzając czołem o blaszaną obudowę złącza rur z taką siłą, że aż przykucnął.

– A dopierutko co gadał, że tu trzeba mieć format -wykrzywił się szyderczo Pawlak.

– A może być, że tu mniejszy ma lepsze życie! Nie zdejmując kapelusza przemknął się pod zwojem rur. Na końcu korytarza paliło się nad drzwiami studia czerwone światło. Mówił, śpiewał, czytał, uderzał młoteczkiem w piramidę dzwoneczków, puszczał płyty i dmuchał w blaszanego kogutka, a wszystko to robił nieomal równocześnie. Ten rozgdakany mężczyzna z wąsikami, w rozchełstanej na piersiach koszuli z zaciekami potu pod pachą, z obłędem w oczach, który jedną ręką nastawiał płytę, drugą uderzał w dzwonki, nie przestając równocześnie terkotać do mikrofonu z szybkością kulomiotu – to był właśnie Mike Kuper; kręcił się, wił i podskakiwał na fotelu, jakby przez jego poręcze jak przez krzesło elektryczne przepływał prąd; wyszczekiwał kolejne reklamy, równocześnie dając przez szybę znaki

Septemberowi, żeby wpuścił swoich gości do studia. Studio przypominało skład rupieci; zawalone było stosami próbek reklamowanych towarów, pudełkami, płytami, obwieszone plakatami, zachęcającymi w różnych językach do odbycia niezapomnianych podróży… Czarnoskóry mikser w podkoszulku wepchnął ich do wnętrza dusznej kabiny. September z reżyserki przyglądał się, jak dwaj czarno ubrani mężczyźni z kapeluszami w ręku i dziewczyna w kwiecistej jak łąka sukience skradają się na palcach w stronę stołu, za którym królował Mike. W pewnej chwili rozległ się straszliwy łomot: to noga Kargula zaczepiła o kabel, zwalając na niemiłosiernie brudny dywan wentylator. Mikser wzniósł oczy do nieba i zachichotał. Pawlak zgromił spojrzeniem Kargula, który usiłował jakoś wyplątać się z kabla.

– Ot, bambaryła- syknął przez zaciśnięte zęby. Mike zatkał sobie usta, by nakazać milczenie gościom i zaraz uniósł ku ustom blaszanego kogutka, dmuchnął w niego i wykrzyknął radośnie, jakby w tej chwili miał do ogłoszenia światu niebywałej wagi odkrycie: – Mój kogutek pieje dla was! Jest godzina trzecia dziesięć! A pamiętajcie, że każda godzina przybliża nas do decyzji, przy pomocy jakiego biura macie sobie zapewnić rozkoszny urlop na Hawajach czy w Polsce! Radio „Chicagowski Kogutek” ma wam do zaoferowania wiele propozycji… Dmąc co chwila w kogutka, który piał skrzekliwie, jakby miał anginę, równocześnie nie przestawał klepać reklamowych sloganów. W jednej ręce trzymał kartkę z tekstami, drugą wskazywał gościom jedyne krzesło. Kiedy Pawlak i Kargul zaczęli je sobie wyrywać, Mike – nie przestając pluć w mikrofon reklamami – z przerażeniem obserwował zzmagania swych gości, którzy równocześnie opadli na siedzenie krzesła. Przeciążone krzesło przechyliło się niebezpiecznie do tyłu, tak że kolana Kargula i Pawlaka uderzyły od spodu w blat stołu Mike'a. Mikrofon podskoczył i opadł, przewracając stojak z cymbałkami. Mike ze zręcznością żonglera uchwycił mikrofon, równocześnie rozpaczliwym spojrzeniem obejmując dwóch czarno ubranych klientów, którzy machali rękoma, walcząc o zachowanie równowagi. Kargul potrącił szklankę z wodą; którą Mike Kuper co chwila zwykł był zwilżać usta. Rozległ się plusk kapiących ze stołu kropel. Ku zdumieniu Ani Mike wsadził dwa palce do szklanki i zabełtał nimi w resztce wody, równocześnie wykrzykując do mikrofonu: – Ten plusk, który państwo słyszą, to plusk fal o burtę polskiego statku handlowego, „Sirius”, który właśnie przybił do Navy Pirs na Michigan Lake! Można go zwiedzać w najbliższy weekend, ale zaproszenie przystojnych chłopców z załogi do siebie do domu wymaga uzgodnienia z kapitanem… Sprawdził kątem oka, czy czarno ubrani emisariusze z kraju ustabilizowali się jakoś na jednym krześle. Skinął palcem na Anię, by przysiadła po drugiej stronie stołu na stosie pudeł po reklamowanych przez niego ziołach. Odłożył blaszanego kogutka i porwał oprawiony w skórę młoteczek, by uderzyć nim w małe cymbałki. Młoteczek zawisł w powietrzu, bo oto rozległ się głuchy huk. Ania poczuła, jak się zapada pod nią tekturowe pudło, z którego buchnął duszący zapach ziół. Mike zagłuszył go cymbałkami: bim-bom-bam… W studiu było duszno; okna w ogóle nie było, strącony przez Kargula wiatraczek spoczywał na podłodze. Kargul i Pawlak, dysząc ciężko w obręczach czarnych krawatów, wybałuszonymi oczyma obserwowali Mike'a, jakby widzieli w nim nie właściciela „Chicagowskiego Kogutka” tylko jarmarcznego prestidigitatora.

– Bim-bam-bom – rozległ się dźwięk cymbałków, które Mike wyciszył jedną ręką, drugą przyciągając za krawat Pawlaka, by go przygiąć do mikrofonu. Kaźmierz stracił równowagę i obydwoma łokciami zaparł się o blat stołu. Mikrofon znów podskoczył niczym kangur. Mike ani na chwilę nie stracił panowania nad sytuacją.

– Słyszeli państwo ten huk?! To był grom! Ale ten grom wcale nie zapowiada burzy! On zapowiada niespodziankę! Mam dla państwa rarytas: goście prosto z Polski! Jeszcze ciepli! Spadli do Chicago jak grom z jasnego nieba. I to jest właśnie ta niespodzianka, którą ma dla państwa wasz Mike i jego kogutek! – porwał kogutka i wydał skrzeczący dźwięk.

– Ale niespodzianka nie zdarza się codziennie, za to codziennie można zjeść najlepsze w Chicago polskie sausages, które oferuje wam Teresa Gąsienica na Milwauke Avenue 1023! Jedzcie tylko polskie sausages! Pawlak, który nie mógł pojąć, jak od zapowiedzi ich występu doszło do jakiejś gąsienicy, pochylił się ku Ani i spytał, do czego z tak wielkim zapałem zachęca ten cały „kogutek”.

– Do parówek – szeptem odpowiedziała Ania. Mike uniósł obie ręce do góry, błagając o ciszę. Rozchełstana na piersi koszula odsłaniała jego owłosioną pierś, w której biło serce oddane wszystkiemu co polskie.

– Pamiętajcie, Milwauke Avenue! Zwabi was tam czysty zapach ojczyzny w polskich sausages! -wykrzykiwał z coraz większym zapałem, by zagłuszyć to wszystko, co nie powinno pójść on the air.

– Ale przecież nie wybierzecie się po te polskie specjały nie ubrani! Więc pamiętajcie, że Steve Fay i jego dom wysyłkowy prześlę wam do domu podkoszulki z emblemem: orzeł polski z koroną, na żądanie i za dopłatą – bez korony! – Taż to ten, co nas do Jaśka podwiózł – ucieszył się Kargul, odkrywając w tym potoku słów znajome nazwisko. Mike, gestami nakazując mu milczenie, wyrwał mu z ręki chustkę, którą Kargul chciał wytrzeć kroplisty pot z czoła, strzepnął ją tuż przy mikrofonie.

– Słyszeliście ten łopot? Tak zrywa się do lotu polski orzeł! White eagle to śmigły ptak. Będziecie się czulijak on, ale tylko w koszulkach od Steve'a Faya, Condor Drive 2039, wielkość emblemu na piersiach sześć i pół cala dla dorosłych i pięć i pół dla dzieci…

– Nie mówi się „emblemu” tylko „emblematu” – zauważyła szeptem Ania, co na chwilę wybiło Mike'a z rytmu. Ale wzrok jego padł na tekturowe opakowania po ziołach, na których wierciła się Ania i poeta mikrofonu podjął w natchnieniu swój reklamowy poemat: – Ale co tu mówić o dzieciach, jeśli człowieka dotknie niemoc płciowa?! – rzuciwszy w mikrofon tę porażającą groźbę, nagle odchrząknął i zaśpiewał z głębokim uczuciem przedwojenną piosenkę: „Umówiłem się z nią na dziewiątą, na dziewiątą takjak dziś…” Urwał ją wpół frazy i dramatycznym głosem nawiązał do commercialu ziół: – Ale po co się umawiać na dziewiątą, jeśli nie będzie efektu, spytacie! Mike wam odpowie: na niemoc płciową nie pomoże rozpacz, ale na pewno pomoże na to balsam ziołowy z klasztornych ziół, do dostania za zaliczeniem u Pawła Zientkiewicza… Ania parsknęła śmiechem, widząc pełne zgorszenia spojrzenie dziadka Kaźmierza: w Polsce radio nie służy propagowaniu takich głupstw jak zioła na niemoc płciową czy parówki, bo na co by było tak psuć ślinę, skoro i tak tych parówek nigdzie nie dostanie? A niemoc płciowa najwyżej człowieka przed grzechem uchroni. Z wytrzeszczonymi oczyma Pawlak słuchał, jak Mike Kuper zgrabnie wiąże nachalną reklamę z uczuciem: -Kiedy się zastosuje zioła klasztorne na niemoc, można pójść do „Massage Club” Doroty Skupień przy Down Street 759, by sprawdzić ich skuteczność albo sobie zaśpiewać piosenkę naszej młodości -odchrząknął, łyknął ze szklanki resztę mętnej wody i zanucił zdartym barytonem: „Kiedy znów zakwitną białe bzy”… Zakasłał się, więc szybko poinformował, że to wina tego, że nie używa pastylek od kaszlu „Vitafal”, które można dostać w drogerii… Szczepana Kurdeja na Golf Corner, po czym przypomniał swoim wielbicielom, że zanim zachrypł, to zdążył zrobić karierę jako jeden z czwórki rewelersów „As”. Żeby wyjść naprzeciw prośbom drogich słuchaczy, na ich życzenie puści płytę z tym utworem… Prawą ręką na ślepo uruchomił gramofon. Ze zdartej płyty popłynęły głosy chóru rewelersów. Zdyszany Mike opadł na oparcie fotela, z wyraźnym wzruszeniem wsłuchując się w słowa piosenki.

– Gdzie to można dostać? – spytał Kargul niebezpiecznie wychylając się z krzesła w stronę Mike'a. Ten ciepłym spojrzeniem objął wielbiciela jego artystycznych sukcesów jako jedynego z czwórki „As” i poinformował, że niestety, ta płyta jest jedynym egzemplarzem, jaki posiada radio „Chicagowski Kogutek”.

– Taż ja pytam o te zioła, co pan gadał… Mike poczuł się wyraźnie rozczarowany, zaś Pawlak zerwał się z krzesła, jakby wstyd mu było nawet siedzieć koło kogoś, kto pragnie się zaopatrzyć w środki przeciw niemocy płciowej.

– Widzisz go, gadzinę – syknął.

– To my tu przyszli z niemocy kurować sia czy o rodzinę walczyć?! Mike kątem oka sprawdził, w którym miejscu na płycie znajduje się igła, po czym szerokim gestem ręki objął to wszystko, co się znajdowało w tej rupieciarni.

– Wy nie jesteście w Polsce! Tu nie musicie wierzyć w to, co radio mówi. To commercial, you see? Firma płaci, ja mówię, oni kupują! Korzystając z tego, że rewelersi wciąż śpiewali o białych bzach, mógł im dać odpowiedni instruktaż, w wyniku którego oni zyskują, a on nie straci: -Kochani! Ja jestem patriotą, ale tu każda minuta kosztuje dolary! Moja rozgłośnia ma prestiż. „Chicagowski Kogutek” ma ogłoszenie Cadillaca, Lufthansy, setek sklepów, trzech kościołów i kilku „Massage Club”! Mnie słucha milion polskich uszu – chwycił blaszanego kogutka i wydał przeraźliwy dźwięk – Mike budzi tym kilkadziesiąt tysięcy polskich dzieci do szkoły! A teraz wy się zdecydujcie, kto z was będzie mówił…

– Wszyscy – bez wahania odparł Pawlak. Mike pokręcił przecząco głową i rzekł z wyższością człowieka, który żyje w wolnym kraju i zna dobrze cenę wolności: – Tu nie Polska, a moje radio to nie partyjne plenum. Tu występuje ten, co ma coś do powiedzenia – najpierw skierował wzrok na Anię i podjął fachową decyzję – pani nie! Pani szkoda do radia. Za ładna jesteś. Zrobisz u mnie karierę na ti-vi. Mike to pani gwarantuje! W tej właśnie chwili dostrzegła za szybą kogoś, kto przytakując gestem głowy słowom Mike'a, bił brawo, wyraźnie popierając wygłoszone opinie na jej temat. Ten, kto stał obok Septembra, miał twarz ze śladami ospy, mały kolczyk w uchu, długie włosy opadające na kołnierz marynarki i drapieżny uśmiech, który miał świadczyć, że takiemu jak on nikt i nic się nie oprze. Domyśliła się, że był to September-Junior. Paląc fajkę September przyglądał się spod oka synowi. Ucieszyło go, kiedy Junior z zapałem przyklasnął opinii Mike'a, że Ania powinna wystąpić w telewizji. Najwyraźniej spodobała się Juniorowi, bo wyraził nadzieję, że kształt jej piersi, które tak wydatnie rysowały się pod tą kwiecistą bluzką, nie jest wynikiem zastrzyków z silikonu. Teddy September zapewnił syna, że wszystkie piersi w Polsce są całkowicie naturalne, nikt o silikonie tam na szczęście nie słyszał, co on sam sprawdził w trakcie swej pielgrzymki do kraju…

– Okey – Junior z uznaniem poklepał ojca po ramieniu jak młodszego kolegę. -Aja naiwnie myślałem, że ty pojechałeś spotkać się z papieżem, a nie grzeszyć.

– Mogłeś pojechać ze mną.

– Po co? Papieża widziałem w ti-vi, a to, co twój kraj ma najlepszego, to siedzi tam. Uśmiechnął się do Ani, ale dziewczyna była wpatrzona w Mike'a Kupera, który dawał wszystkim znaki, że oto kończy się piosenka z płyty.

– Piękne, prawda? Wzruszające. Sam płakałem. Ale cyk Walenty, na bok sentymenty! Teraz będzie prawdziwa eksplozja wzruszenia! Goście z Polski! Pawlak przełknął nerwowo ślinę, przekonany, że nadchodzi pora ich występu, ale nie docenił talentu Mike'a, który w uniesieniu zgrabnie połączył osoby Pawlaka i Kargula z grzybami: – Oni są świeży import ze starego kraju, tak samo jak polskie grzyby, których nowy transport sprowadził właśnie dla was doktor Michaelis do swoich sklepów w Herb Center! Krajane – osiem uncji kosztuje 7 dolarów 29 centów! Jedzcie tylko polskie grzyby! – W dolarach brać za grzyby?! Czego to ludzie z głodu nie wymyślą – zamruczał Kargul, wyraźnie zgorszony zawyżonymi cenami, jakie Mike przedstawił jako niebywałą okazję.

– U nas Anielcia w godzinę kopiatą kobiałkę zbiera! Głos Kargula popłynął na fali „Chicagowskiego Kogutka” on the air. Mike szarpał na sobie koszulę, wskazywał czerwone światełko nad szybą studia i machał przecząco ręką, by skłonić gości do milczenia. Pawlak potraktował przeczący gest głowy Mike'a jako wyraz niewiary w prawdę słów Kargula.

– Co, nie wierzy?! Myśli, że my baśniaki opowiadamy?! – objął wzrokiem Kargula i Anię, jakby powoływał ich na świadków.

– Niech on przyjedzie, a zobaczy sam, że w Zagaju za Żelaznymi Łąkami to takie ci prawdziwki jak tu te wasze banany! Możesz z kosą wyjść i ciąć! Wziął zamach, jakby naprawdę w tej chwili trzymał w ręku kosę, co spowodowało, że stracił równowagę i zsunął się z krzesła, które wspólnie dzielili z Kargulem. Ania, starając się podnieść dziadka, dostrzegła za szybą rozradowane twarze

Septembra i jego syna. Obaj, rozbawieni sytuacją, klepalj się po plecach. Junior zaczął bić brawo. Ania, traktując jego zachowanie jako szyderstwo w stosunku do dziadków, wywaliła w jego stronę język. Tymczasem Pawlak, gramoląc się z powrotem na brzeg krzesła, ku rozpaczy Mike'a podjął wątek grzybów.

– My tam nie jakieś biedołachy, jak tu, żeby na te durackie uncje grzyby przeliczać! U nas każdy jeden kozak pół kilo waży, jak ta moja pięść! – stuknął o blat stołu, aż mikrofon podskoczył.

Zrozpaczony groźbą utraty prestiżu „Chicagowskiego Kogutka” Mike potoczył wybałuszonymi oczami po ścianach i natrafił wzrokiem na plakat biura podróży i w natchnieniu podjął swoje tokowanie. Znowu przypominał głuszca w czasie godów, który słyszy tylko swoją pieśń: – Słyszeli państwo, jaki raj was czeka w Polsce! A podróż do Starego Kraju ułatwi wam,biuro podróży „Capitol Travel Office”! Ono czeka na was z otwartymi ramionami na Milwaukee Avenue! A teraz goście z Polski! Jego głos przepojony był optymizmem i zachwytem, jakby obwieszczał specjalną obniżkę cen odzieży w magazynie mód, ale mina wskazywała na to, że traktuje występ swych gości jak katastrofę swojego radia. Dmuchnął w kogutka, przysuwając mikrofon bliżej brzegu stołu. -

Przyjechaliście przedwczoraj i poszukujecie swojej krewnej… -Jaka to tam krewna – mruknął Kargul, wachlując się kapeluszem. Pawlak zgromił go wściekłym spojrzeniem, chwycił mikrofon razem z podstawką i wyrzucił z siebie szybko, jakby się bał, że nie będzie mu dane dokończyć tego komunikatu: – Mówi Pawlak Kaźmierz! Sirlej, słyszy mnie? Niech posłucha, co ja w osobistej swej postaci tu siedzący mam jej do powiedzenia: jutro pogrzeb ojca twojego, Dżona czyli Jaśka Pawlaka. Jest tu wnuczka moja a córka chrzestna twojego taty. Ania! Zagadaj-no! – Ciociu Shirley -piersi Ani zafalowały wzruszeniem.

– Bardzo chcemy cię poznać! – Pogrzeb w piątek – Pawlak znowu przejął mikrofon.

– A na ciebie majątek czeka! – Awo, tyle tego co kot napłakał – prychnął pogardliwie Kargul i wzruszył ramionami.

– Warto było taki karwas drogi kołdybać sia?! Pawlak zmełł w ustach przekleństwo. Po jego oczach było widać, że gdyby miał pod ręką ten sierp, który wieźli w darze dla Jaśka, by był ozdobą jego klubu, bez wahania poskromiłby bezczelność tego bambaryły, Kargula, co to rozbojarzył się na krześle jak jaki prezydent, zostawiając dla niego tyle miejsca, że Kaźmierz nawet na jednym półdupku nie mógł przycupnąć. Mike, w przeczuciu najgorszego, wyrwał Pawlakowi mikrofon i ocierając rękawem koszuli kroplisty pot z czoła zmierzał do szybkiego zakończenia tego katastrofalnego występu.

– Więc poszukuje się missis Shirley-Glynes Wright…

– Pawlaczki z domu – dopowiedział Pawlak, wychylając się do mikrofonu. Kargul plasnął się w czoło i głośno wykrzyknął: – Ty prosto że wariacji dostał! Pawlaczka? Taż to bajstruk! – Jezusie Nazareński, nie wytrzymam! – przez zaciśnięte zęby wysyczał Kaźmierz, zamierzając się pięścią na sąsiada.

– Ty, Kargul, uważaj, bo czyjaś głowa spadnie! – Awo! Głupsza spadnie, ty konusie! – Jak powiedział?! – kipiąc wściekłością Pawlak zerwał się z krzesła, rozglądając się za czymś, co by mu pomogło raz na zawsze uciszyć Kargula. W tej chwili żaden z nich nie zważał na to, że Mike prawie wlazł z mikrofonem pod stół, że Ania staje między nimi jak barykada. -Znów zaczynasz, jak kiedyś Jaśko? – Ty brata mego do Ameryki na poniewierkę wygnał, ale od UNRRY pierwszy chętny był konia brać! – Należało mi się, bom pionierem był! – Awo! Big dill! – Pawlak wykrzywił się w szyderczym grymasie.

– Pionier, co mojego kota na sznurku pasał! Za szybą Junior i September mieli miny, jakby oglądali w kinie komedię i zarazem horror. W trakcie tej wymiany zdań Mike Kuper chwytał otwartymi ustami powietrze jak bokser po nokaucie. Nagle to jedno słowo – kot – zadźwięczało mu w uchu jak sygnał latarni morskiej, wskazujący kierunek zabłąkanemu żeglarzowi.

– Słyszeli państwo sami: kot! A kot to futerko! A jeśli futerko, to tylko w wielkim składzie braci Mardox… Na nic jednak były jego wysiłki. Pawlak wyrwał mu z garści mikrofon i krzyknął prosto w sitko słowa, które miały zdemaskować raz na zawsze podły charakter Władysława Kargula: – Sirlej! Nie słuchaj tego łapciucha! To przez niego Dżonu musiał na obczyźnie umrzeć! Czekaj no, draniu, podreguluję ja ciebie! – Za krótki jesteś! -Kosą cię sięgnę! – Awo! Skąd tu kosę weźmiesz?! Tu Ameryka! Oni kosę w muzeum trzymają! – Na ciebie ten sierp starczy, co ja go Jaśkowi przywiózł, ty koniosraju jeden! Ty lepiej se w portkach mieszaj jak w mojej rodzinie! Mike zaczął dmuchać w odwłok blaszanego kogutka, równocześnie walił młoteczkiem w cymbałki, starając się rozpaczliwie zagłuszyć tę wymianę zdań. Ania rzuciła się między obu dziadków, rozstawiając szeroko ręce. Za szybą Junior szalał z zachwytu, jakby był w teatrze na premierze. September wrzucił w usta pastylkę. Mike poczołgał się z mikrofonem w róg studia, by swoim komentarzem uratować resztki godności swojej firmy.

– Polska krew! Polski temperamentjak halny wiatr od morza i gór! Jak łopot skrzydeł dumnego orła! Jak szum fal Bałtyku! To jedyna rzecz, której nie można dostać w puszce, w przeciwieństwie do piwa „Budweiser”! – nawet w tej dramatycznej sytuacji nie tracił okazji, by wypełnić swoje reklamowe zobowiązania.

– Jeśli chcecie sprowadzić takich miłych krewnych jak nasi goście albo zachłysnąć się Polską, ojczyzną Ojca świętego, Kopernika, Kościuszki i Kazimierza Górskiego, triumfatora z mistrzostw świata w Monachium, korzystajcie z usług Capital Travel Office! Kątem oka zobaczył stojącego w drzwiach studia Hiszpana, który wymownie pokazywał, że kończy się czas „Chicagowskiego Kogutka” i że mikrofon musi być oddany teraz w ręce przedstawiciela innej mniejszości etnicznej. Mike, wstającjuż z fotela, by ustąpić miejsca temu, do kogo należała następna godzina studia, dmuchnął w kogutka i wypowiedział kończącą każdy jego program formułkę: – Idziemy przez życie z wiarą i nadzieją, nie zapominając, że nasze jedenaste polskie przykazanie brzmi: W jedności siła, w zgodzie potęga! Dziś Mike Kuper żegna was. Jutro będzie jeszcze lepszy dzień! Zaświeci dla nas słońce, uśmiechnij się z nadzieją i ufnością! Dmuchnął na pożegnanie w blaszanego kogutka, ale nie skończył sygnału, gdyż Hiszpan brutalnie odepchnął go od mikrofonu i sam zaczął gadać z szybkością karabinu maszynowego. Mike opuścił głowę i patrzył w podłogę, jakby zastanawiał się już tylko nad tym, jaki rodzaj samobójstwa po takiej katastrofie powinien wybrać dla siebie: skoczyć z dachu drapacza chmur, zastrzelić się czy rzucić pod samochód? – You are wonderfull! You are autenthic women! -krzyczał na korytarzu Junior, obejmując Anię, jakby znali się już od dawna. Ze studia wysunął się zmięty jak szmata Mike. Niósł przewieszoną przez ramię marynarkę, jakby uznał, że skoro ma zaraz skoczyć przez okno, to nie warto mu jej nawet zakładać. Potoczył wzrokiem po twarzach Pawlaka, Kargula i Ani, po czym grzmotnął marynarką o podłogę, aż zagrzechotały metalowe, złote guziki i zaczął ją deptać, jakby chciał wszystkim unaocznić, że sam został podeptany przez los.

– Ja jestem bankrut! Jestem finished! Skończony człowiek! Ja straciłem cały prestiż! I am looser! Ja mogę tylko skoczyć prosto na tę głupią głowę! -jął się walić obydwiema pięściami po głowie, chcąc się ukarać za zgodę na występ znajomych Septembra.

– Mike Kuper od jutra może iść na wellfare! On już nie dostanie żadnego commercialu! Widzicie przed sobą idiotę! – Why? – zapytał Junior, nie zdejmując ręki z ramienia Ani.

– Why? On się jeszcze pyta! – Mike kopnął swoją marynarkę z wściekłością.

– Bo tylko idiota dopuszcza do głosu ludzi za darmo – wskazał oskarżycielsko palcem Pawlaka i Kargula.

– Jakby każdy z nich zapłacił pięć dolarów za minutę, to by uważali na każde słowo! A tak gadali, co im ślina na język przyniosła! I ty się dziwisz, Teddy, że tam u nich jest cenzura?! Najwyraźniej winą za tę katastrofę obarczał Septembra.

– Keep smiling! – September podniósł z podłogi jego marynarkę i narzucił mu ją na ramiona.

– Jutro będzie lepszy dzień! – Nie dla mnie -ponuro stwierdził Mike, patrząc z obrzydzeniem na całą trójkę, która odebrała wiarygodność jego firmie. September był innego zdania. Objął serdecznie Pawlaka i Kargula.

– To było wspaniałe! Tu nikt tak nie umie walczyć o rodzinę! Junior gorliwie przytaknął ojcu, przyciskając przy okazji biodro Ani do swojego. Kaźmierz obserwował to z wyraźną dezaprobatą. Co z tego, że syn mister Septembra był – wedle jego słów – człowiekiem sukcesu? Co z tego, że był supervisorem w firmie „Panasonic”? Kaźmierz nie zapomniał, że ten chłopak z kolczykiem w uchu próbował smaku kobiet wszelkiej maści i narodowości. Niech on lepiej nie szuka szczęścia ujego wnuczki, bo jak by kto próbował Anię skrzywdzić, to kolacji on nie dożyje… Kto znał Kaźmierza Pawlaka, ten mógł to wszystko wyczytać z jego miny. Żeby Bobby September nie miał wątpliwości co do stanu cywilnego Ani, Pawlak wydobył z kieszeni rodzinne zdjęcie przy ciągniku Ursus C-330, na którym obok jego wnuczki stał jej mąż, Zenobiusz Adamiec. Podczas gdy Junior oglądał rodzinną fotografię, Pawlak wziął pod rękę mister Septembra.

– Niech mister powie, panie September, ta Sirlej znajdzie sia? – Mów do mnie Wrzesień! – dał Pawlakowi przyjacielskiego kuksańca w bok.

– W RAF-ie sierżant łamał sobie na moim nazwisku język. Nic dziwnego, że potem listy do mnie znajdowałem wyrzucone w latrynie. I tak zostałem tym cholernym Septembrem! A mój syn nawet nie umie tego dobrze wymówić -popatrzył na Juniora i powiedział wyraźnie, jak mówi się do głuchego – Wrzesień.

– Fseszeń – Junior starał się wymówić to słowo, ale zaplątał się w syczące zgłoski jak mucha w pajęczą sieć. Popatrzył bezradnie na Anię. Dziewczyna śmiała się z tych jego wysiłków. Chłopak oświadczył szczerze, że widzi pierwszą Polkę, poza Polą Negri, która potrafi się uśmiechać.

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – dopytywał się gorliwie – Pokażę ci Chicago by night! Okey? – Okey – zgodziła się Ania.

– Ale najpierw musisz pomóc odnaleźć Shirley! Pomożesz? – Postaram się. For you…

Загрузка...