Rozdział 45

Lincoln stał pod kamienicą, która wyglądała jak świeżo po pożarze: wybite okna, na miejsce szyb wklejone tekturyi gazety: pod domem piętrzyły się wyrzucone wprost przez okna stare lodówki, wypalone materace, rozbite telewizory i stosy tekturowych pudeł; na wydeptanej ziemi tkwiły wypalone wraki samochodów… Pawlak i Kargul z nie skrywanym przerażeniem przyglądali się twarzom małych Murzynków, którzy rozpłaszczali swoje nosy i wargi na szybach samochodu. Przyglądali się jego pasażerom i głośno wymieniali uwagi, jakby rozważając, czy lepiej będzie ich zlinczować, czy wystarczy podpalić samochód. Niektórzy nawet już pstrykali zapalniczkami, gromadząc jakieś papiery pod silnikiem samochodu. Disater area – rejon klęski. Tak nazwał to miejsce September-Junior, wioząc ich pod adres Shirley, który uzyskał od dyrektora Columbus-Hotel”. Jadąc w stronę Near West znaleźli się wśród ruder, pustych placów po wyburzonych domach, gdzie chodniki zawalały stosy gnijących odpadów.

– Aj, Władyś, jakby my już we Wrocławiu byli – delektował się Pawlak znajomym widokiem, ale w miarę jak posuwali się West Madison street, opuszczało go poczucie swojskości. Kiedy w rejonie Skid Row September zatrzymał się pod ponurą kamienicą, Kaźmierz poczuł się jak w zasadzce: mieli tu czekać na powrót Juniora, a tymczasem stado czarnych podrostków chciało ich upiec w środku lincolna. Na razie starali się urwać wszystko, co tylko się dało. Kiedy limuzyna została pozbawiona anteny, kołpaków na kołach i jednego lusterka, z bramy wyskoczył Junior. Tuż za nim wylądowało wielkie pudło pełne puszek po coca-coli zrzucone z dziesiątego piętra. Zasłaniając sobie głowę chłopak dopadł samochodu i nie czekając, aż z maski zeskoczy czarna dziewczynka z kijem od baseballa w ręku, ruszył ostro przed siebie. Dziewczynka leżała rozpłaszczona na masce i wymachując kijem szczerzyła zęby do Pawlaka.

– Co z Anią? Junior, mieszając słowa polskie i angielskie, wyjaśnił, że wczoraj wyprowadziła się stąd razem z Shirley! Kiedy zatrzymał się na światłach, czarna dziewczynka zeskoczyła z maski i grzmotnęła kijem w dach Lincolna. Rozległ się huk, jakby wybuchł granat i Pawlak skurczył się,: zasłaniając głowę.

– Ot, wpadli my w kałabanię – mruknął Kargul.

– Mówiłem, że z czarnymi nie wyjdziemy na swoje.

– Żeby on tej Sirlej-Oll-rajt nie znalazł, nie byłoby kłopotu. Nauczyła ta czekolada Anię amerykańskiej wolności, że teraz tylko siadłszy – płacz… Pawlak tym razem nie wystąpił w obronie nowego członka rodziny Pawlaków. Jechał zgnębiony i smętny. Nic go nie obchodziło, że w powrotnej drodze September-Junior pokazuje im pomnik Kościuszki i Humboldtpark, który kiedyś był polski, a teraz przeszedł pod władanie

Portorykańców. Nawet nie dotarło do niego, że z powodu Ani ten chłopak, który jeszcze tydzień temu odcinał się od swego pochodzenia teraz chce im pokazać polskie pomniki. Ocknął się dopiero z tego stanu gdy za szybą ujrzał niespodziewanie łeb konia. Pomyślał, że to przywidzenie: skąd w tym korku na moście mógłby wśród setek aut pojawić się koń? A jednak patrzyły na niego aksamitne oczy, widział kształtny łeb, grzywę, rozdęte chrapy, wszystko, co mu przypominało jego ogierka…

– Ki czort?! – powiedział do siebie.

– Konie tu taksówkami jeżdżą?! Łeb konia, wieńczący smukłą szyję, obrócił się w stronę Pawlaka. Wystawał z przyczepy, którą ciągnął samochód. Kaźmierz gwałtownie odkręcił szybę. Jakieś ciepło rozlało się wokółjego serca. Trącił Kargula łokciem pod żebro, by zwrócić jego uwagę na ten cud: wśród tych warczących blaszanych pojazdów pojawia się prawdziwy żywy koń! I to jako pasażer samochodu! Kargul ze wzruszenia przełknął ślinę, jakby nagle w obcym milionowym tłumie spotkał kogoś zza miedzy. Kiedy lincoln zrównał się z samochodem, który po sąsiednim pasie ciągnął przyczepę z koniem, zaskoczony Kargul przeczytał napis na samochodzie: Police Department.

– A jego za co aresztowali?! Pawlak pokiwał głową, wyraźnie litując się nad dolą ogiera w tym nieludzkim świecie.

– U nas przynajmniej do koni nie czepiają sia.

– Pora nam wracać, Kaźmierz. Jak u nich konie taksówkami jeżdżą, a lochy w muzeum parsiuki rodzą, tak tu uczciwy człowiek nie ma życia!

Загрузка...