Rozdział 48

Ścigając mustanga mknęli przez miasto, jakby jechali do ognia, ale kiedy chcieli w drodze do hali sportowej przeciąć Chicago State Street, zagrodził im drogę policjant. Główna ulica miasta po obu stronach wypełniona była tłumem. Jak się przebić na drugą stronę do hali sportowej „Colloseum”? Na co ci ludzie czekają? – Pewnie znowu jakaś demonstracja – westchnął Pawlak, stojąc za plecami gapiów – Musi w tym kapitalizmie ciężko żyć, jak ludzie tak co i raz przeciwko władzy występują.

– U nas ciężej, tyle że naród cierpliwszy – stwierdził Kargul, który od czasu kłopotów z Shirley stał się przeciwnikiem amerykańskiego stylu życia. -Jak długo ten socjalizm budujemy, takja żadnego strajku nie widział.

– Ale niedługo już tej cierpliwości! Jak naród dęba stanie, to ta władza zleci nam z garba jak małpa z ogiera! Absolutny słuch Franciszka Przyklęka pierwszy odkrył, że nie jest to żaden strajk ani demonstracja, a raczej jakaś radosna uroczystość. Od strony Wacker Drive niosły się przez State Street dziarskie dźwięki trąb, saksofonów i puzonów. Dudniły wybijając marszowy rytm bębny. Za jedną orkiestrą szła druga, która grała fokstrotta, sama zataczając się po jezdni w jego rytmie. Za drugą orkiestrą szła trzecia, błyszcząc z dala trąbami: Minęła ich krocząca na czele pochodu umundurowana orkiestra Marynarki Wojennej, za nią poczty sztandarowe z flagami amerykańskimi, które nieśli ludzie w mundurach z różnych epok. Obok Krzysztofa Kolumba szli uczestnicy wojny secesyjnej, koło nich traperzy i Indianie. Obok siebie szli dawni odkrywcy i wrogowie, radośnie szczerząc zęby do oklaskujących ich widzów. Ledwie przeszła jedna orkiestra, a już następna prowadziła nowe szeregi przebierańców. Powietrze aż drżało od ryku mosiężnych trąb, od uderzeń bębna. Na widok damskiej orkiestry w wysokich czapkach na głowie, minispódniczkach i wysokich butach, Kargul westchnął z zazdrością: – U nas nawet w cyrku za biletami tego nie zobaczysz… Bo rzeczywiście nie wiedział, czy ta damska orkiestra jest do słuchania czy raczej, do oglądania: zgrabne dziewczyny szły równo niczym zespół baletowy, zadzierając nogi tak wysoko, że Kargul już nie wiedział, z czego mu się przyjdzie spowiadać po powrocie z tej Ameryki. Franio Przyklęk aż zdjął okulary, jakby nie chcąc się wystawiać na pokuszenie. Pawlak patrzył oniemiały na amarantowe mundury damskiej orkiestry, na białe kity, zdobiące ich czaka. Za nimi posuwała się ogromna platforma z ogromną jak dźwig Statuą Wolności, której ręka dzierżyła płonący znicz…

– Aj, Bożeńciu, taż gdzie my popadli? – Kaźmierz patrzył na płynący jezdnią potok przebierańców. -Columbus-day – wyjaśnił stroiciel.

– To będzie się ciągnęło kilka godzin. Jak nie przejdziemy zaraz na drugą stronę, to spóźnimy się na roller-skating! Co się Pawlak szykował do startu, -wybuchał radosny jazgot następnej orkiestry, która poprzedzała kolejną kolumnę. Teraz na czele murzyńskiej orkiestry kroczył tanecznym krokiem dyrygent w czaku kirasjera, wysokim jak nocny stolik. Wyrzucał w powietrze swoją buławę i okręciwszy się wokół swej osi; chwytałją zręcznie w powietrzu; zbierając gromkie oklaski tłumów. Ogłuszony miedzianymi trąbami saksofonami i puzonami Kargul zakrył obiema dłońmi uszy. Nie dosłyszał głosu Franciszka Przyklęka, który wypatrzywszy lukę między maszerującymi weteranami ostatniej wojny ajadącymi konnojeźdźcami w strojach konkwistadorów, krzyknął do Pawlaka; – Teraz! – i ruszył na drugą stronę. Przebiegli tuż przed kopytami białych koni Kargul stał w miejscu, a tamci byli już po drugiej stronie tej wartkiej rzeki. Jezdnią zbliżała się teraz okryta dywanami platforma, na której jak na wzburzonym morzu kołysał się model statku Kolumba z samotnym majtkiem na bocianim gnieździe.

– Ty bambaryło! Skacz! – dopingował go Pawlak z tamtej strony, starając się przekrzyczeć rwetes i ryk trąb. Ale Kargul zapatrzył się na przejeżdżającą właśnie platformę i poczuł wzruszenie: pod utkanym z kwiatów białym orłem widniała grupa dzieći w polskich strojach ludowych. Otaczały postać Tadeusza Kościuszki, który szablą wskazywał jakiegoś wroga. Ten żywy obraz tak przejął wzruszeniem Kargula, że przegapił lukę między Tadeuszem

Kościuszką a Waszyngtonem, który kolebał się właśnie na następnej platformie, poprawiając sobie perukę… Kaźmierz patrzył na Kargula z rozpaczą: ten murmyło zaparł się jak kaban w chlewiku przed zarżnięciem! – Władek! Wal! -zachęcał go krzykiem i gestami. Stroiciel patrzył niespokojnie na zegarek: lada chwila skończą się zawody w hali! – Teraz! -wrzasnął przez szerokośćjezdni Kaźmierz, widząc lukę między oddalającym się Waszyngtonem a nadchodzącym czołem kolumny Armii Zbawienia, którą poprzedzała kobieta o tak wydatnym biuście, że jego posiadaczka szła cała przegięta do tyłu. Kargul oczekiwał, że ciężar, w który wyposażyła ją natura, rzuci ją zaraz na kolana. Przez to zagapienie wystartował z opóźnieniem i zderzył się z puzonistką orkiestry Armii Zbawienia. Pawlak zamknął powieki, a kiedy je otworzył, ujrzał Kargula na kolanach pośrodku głównej ulicy Chicago, jak w niemym osłupieniu wpatrywał się w wysoko uniesione gołe kolana murzyńskiego college'u…

– Uciekaj, Władek, bo zadepczą! – wrzasnął Pawlak. Kargul posuwał się po jezdni na czworakach, chcąc dosięgnąć kapelusza, po którym teraz w rytm dziarskiego marsza deptały białe, sznurowane trzewiki czarnych uczennic w spódniczkach tak krótkich, że z jego pozycji wystarczyło raz spojrzeć w górę, a już krew do głowy uderzała…

Загрузка...