Rozdział 18

Zamiast fal były obłoki. Zamiast wody było powietrze. Ale strach pozostał. Dłonie Pawlaka ściskały kurczowo poręcz fotela. Czuł się jak wówczas na karuzeli w Trembowli: żołądek podchodził mu do gardła, ręce potniały a usta bezgłośnie szeptały litanię do świętego Krzysztofa, patrona podróżników. Jambo jett Canadian Airways unosił go w niebo, a on pocił się coraz bardziej. Zaczęło się to w chwili, gdy śliczna stewardesa w seledynowo-czerwono-granatowym mundurku baletowymi ruchami zademonstrowała pasażerom sposób korzystania z kamizelki ratunkowej na wypadek, gdyby samolot zamiast wylądować na lotnisku w Chicago musiał spaść do oceanu. Kaźmierz nie zdjął nawet kapelusza z głowy na wypadek, gdyby rzeczywiście przyszło mu skakać ze spadochronem, który wedle zapewnień stewardesy spoczywał pod każdym fotelem. Strużki potu ciekły po policzkach Pawlaka. Głośnik podał wysokość, na jakiej znajdował się odrzutowiec, oraz temperaturę: 90 stopni! – Słyszał dziadek? – Ania przekazała Kaźmierzowi tę informację -Dziewięćdziesiąt stopni ciepła! – Aj, Bożeńciu -jęknął Kaźmierz, ocierając rękawem pot z czoła.

– Tak ty bierz i smołę gotuj! – Ale to wedle Farenheita! – usłyszeli głos znajomej z

'Batorego'. Kobieta, przed którą świat nie miał tajemnic, siedziała w tym samym rzędzie foteli. Cały czas wpatrywała się w zdjęcie tego, który zdecydował się być tatusiem dla jej dwóch słodkich córeczek, by móc go rozpoznać na lotnisku w Chicago. – Widać u nas dolar też wedle tego Farenheita stoi – skonstatował po krótkiej kalkulacji Kargul. Śliczne stewardesy, kolorowe jak pawie, przefruwały przejściem roznosząc drinki. Kargul sięgnął po szklankę i powąchał jej zawartość. – Czego to ludzie z głodu nie wymyślą – skrzywił się.

– Zamiast spirytusa perfumy każą pić.

– A kto tobie każe?! – prychnął Pawlak, rozeźlony tym wybrzydzaniem. – A ty, Kaźmierz, nie wypijesz zdrowia Jaśka? Taż dzięki niemu i my możemy Amerykę odkryć! – Aj, człowiecze -jęknął Pawlak, wznosząc oczy do sufitu – na nasze utrapienie ją ten Kolumb odkrył! – A on czego taki skulony jak żebrak w kącie, a? – Kargul wlał ostatnie krople gin and tonic w gardło i z błogim wyrazem twarzy wcisnął się całym ciałem w oparcie fotela.

– Taż nam żyć nie umierać!

– A coż on tak rozbojarzył sia jak kaban w chlewku? – ofuknął go Kaźmierz, kiedy łokieć sąsiada wparł mu się w żebra. – Bo wreszcie człowiek jak ta partyjna władza poczuwszy sia – złapał zdziwione spojrzenie znajomej katastrofistki i wyjaśnił, co miał na myśli: – Siedzisz wysoko, najedzony, napity i za nic nie odpowiadasz! Kargul chciał na koszt Canadian-Airways jeszcze bardziej poprawić swoje samopoczucie, ale Kaźmierz sprzeciwił się temu popijaniu. Co Jaśko sobie pomyśli, jak przyjdzie im się na lotnisku witać? Gorzej, że ta chwila niepokojąco się odwleka. Lot z Montrealu do Chicago trwa o dwie godziny dłużej, niźli wynikało to z rozkładu.

– Ile tak będziem fruwać i fruwać? – zaniepokoił się Pawlak i wydał Ani polecenie: – Wyjrzyj oknem, czy daleko jeszcze do tego Sikago, bo coś wygląda, że my zapóźnili… Pod nimi była sina tafla wody. Pawlak zaczął wiercić się w fotelu: tam Dżonu na nich czeka, a oni kręcą się jak na karuzeli, aż w brzuchu muli. Samolot właśnie kolejny raz przechylił się na jedno skrzydło i Pawlak poczuł, jak żołądek wciska mu się do gardła. Czy on matkę-ojca kociubą zabił, żeby tak w powietrzu pokutować? Kiedy wreszcie przyjdzie kres tych cierpień?! Ania uzyskała od stewardesy informację, że ta woda pod nimi to nie ocean, a jezioro Michigan. – Już dwie godziny latamy w kółko nad Chicago! Słysząc to ich znajoma pasażerka zakryła oczy rękoma i wykrzyknęła głosem, w którym mieszało się przerażenie z satysfakcją, że oto sprawdzają się wszystkie jej najczarniejsze przepowiednie: – Porwali nas! – To by znaczyło, że zgadza się wszystko, co wyczytała na temat Ameryki, kiedy jeszcze w Koninie prowadziła kiosk z gazetami. Jeśli przeżyje porwanie i ocaleje, to może liczyć jeszcze na gwałt, rabunek i próbę nawrócenia na wiarę Krishny! Była wyraźnie rozczarowana, kiedy z głośnika padła informacja, że z powodu strajku obsługi naziemnej port lotniczy O'Hare ma kłopoty z przyjęciem samolotów; ich maszyna musi w powietrzu odczekać kolejkę, by otrzymać pozwolenie na lądowanie; kapitan statku wraz z załogą przeprasza pasażerów Canadian-Airways za niezawinione przez ich szacowne linie utrudnienia… Kiedy Ania przetłumaczyła dziadkom informację, zobaczyła, że blada twarz Kaźmierza sinieje. Tak wyglądał w dniu jej cywilnego ślubu, gdy dotarło do niego, że Zenek z powodu swego światopoglądu nie zamierza brać ślubu kościelnego. Wtedy to Pawlak za pomocą sierpa rozpędził wszystkich zaproszonych na wesele gości. Ten sam sierp spowodował, że Kaźmierz Pawlak dzisiejszego ranka został potraktowany na lotnisku w Montrealujak terrorysta: kiedy jego bagaż przesuwał się na taśmie przez żelazną bramkę do wykrywania metali, rozległ się przeciągły dźwięk; Kaźmierz musiał otworzyć walizę i wydobyć wyszczerbiony sierp z drewnianą rączką; kanadyjscy celnicy zaczęli się dopytywać, do czego miało Pawlakowi służyć w samolocie owo dziwne narzędzie; Ani niełatwo było wytłumaczyć, że to rodzinna

pamiątka, którą jej dziadek wiezie swemu bratu do Chicago; celnicy nigdy nie widzieli takiego narzędzia, nie znali jego przeznaczenia i tym bardziej podejrzliwie odnosili się do pasażera z taką bronią. – Ot, pomorek! – wykrzyknął wówczas Kaźmierz.

– Taż oni tu podobno wszyściuteńko mają, a sierpa na oczy nie widzieli?! Otoczyła ich gromadka umundurowanych ludzi. Czekali na wyjaśnienie, do czego może służyć tak dziwne narzędzie. – Ot, durne ludzie, że tylko w pysk plasnąć! – zdenerwował się w końcu Kaźmierz. Wyrwał sierp z ręki celnika w szerokoskrzydłym kapeluszu i przygiąwszy się ku ziemi odegrał całą pantomimę pod tytułem 'żniwa we wsi Krużewniki': brał sierpem zamach, Ani kazał udawać, że podbiera pokos. Celnicy pokiwali głowami i nagrodzili ten występ oklaskami przekonani, że mają przed sobą jakąś folklorystyczną trupę artystyczną… Gdyby teraz Kaźmierz miał przed sobą tych strajkujących na lotnisku w Chicago, sięgnąłby po ten sierp, jak to uczynił w trakcie wesela Ani. Nie mógł pojąć, jak ludzie na lotnisku mogą strajkować, podczas gdy on zawieszony jest między niebem a ziemią.

– Żyć nie umierać -Kargul inaczej oceniał sytuację.

– Chcą, pracują, chcą – nie pracują. Demokracja, człowiecze. -Zbiesił się, czy jak?! – spienił się Kaźmierz.

– To ja przez te ichnie demokrację mam tak fruwać i fruwać?! Ja na to czasu nie mam! Na dole brat mój czeka, w domu krowa ma wycielenie, a ja mam latać jak ten kołowaty anioł?! Ja do brata przyjechał, a nie na karuzel! Taż jaki tu porządek?! Ania pogładziła Kaźmierza po ramieniu. – Dziadku. To wolny kraj! – Ot, pomorek! Taż ja takiej wolności by nie zniósł! Pawlak rozejrzał się wokoło, jakby szukał winnego tej sytuacji. -Szkoda, że sierp w walizce, bo czyjaś głowa by spadła! Silniki zaryczały, jambo jett się przechylił i Pawlak poczuł, że jeszcze chwila a wypluje swój żołądek na kolana. Pod nimi była ziemia, najeżona drapaczami chmur. Kaźmierz, robiąc znak krzyża na piersi, poczuł pod palcami zwisający mu z szyi na troczkach od kalesonów pusty woreczek. Znowu odezwały się w nim wyrzuty sumienia, że tak przemarnotrawił zdobyty majątek. Pocieszył się w duchu, że nikt poza nim nie wie o tej katastrofie. Postanowił, że po powitaniu Dżona, jak mu już wręczy wszystkie dary – a w szczególności ten sierp tatowy – poprosi go, żeby im kupił bilet powrotny na taki termin, który pozwoli mu być świadkiem wycielenia się Wisienki…

Загрузка...