Rozdział 41

Czerwony mustang stał pod hotelem „Columbus”. Pod markizą przechadzał się po chodniku dostojny portier w granatowym płaszczu, bogato szamerowanym złotym haftem. Ania była zaskoczona, że tak godnie wyglądająca osoba serdecznie pozdrowiła Shirley i wręczyła jej plastykowy woreczek i szufelkę, jakby to były insygnia władzy. Dziwny to był hotel: wśród lokatorów byli sami mężczyźni. Mężczyźni oraz psy. Okazało się, że właśnie te psy miały być dla Ani pierwszym krokiem do niezależności. Wjechały windą na dziesiąte piętro. Anię zaskoczyło, że korytarzami snuli się parami mężczyźni o ciepłym, łagodnym spojrzeniu, obejmując się za szyję lub patrząc sobie z oddaniem w oczy. Shirley pukała do drzwi różnych pokoi, zza których najpierw witało ją szczekanie psów. Ich właściciele oddawali pod jej opiekę swoje czworonogi. Po chwili Shirley prowadziła na smyczy dziesięć psów różnej rasy, maści i wielkości. Przemierzały korytarze hotelu ani razu nie spotykając żadnej kobiety. Więc to miała być ta praca, którą Shirley wymyśliła dla niej: wyprowadzanie za opłatą psów na spacer! Kiedy zjechały windą na dół, prowadziły już cały zwierzyniec. Przez hall hotelowy Ania przeprowadziła na smyczy trzy ratlerki, dwa pinczery, jednego spaniela, sukę dalmatynkę oraz trzy siostry collie. Shirley szarpała się z dogiem wielkości półrocznego cielęcia. Portier z uśmiechem zasalutował tej kawalkadzie. Znalazły się na skwerze wśród eleganckich drapaczy chmur ze sforą psów, z których każdy ciągnął w swoją stronę w poszukiwaniu krzaczka, przy którym mógłby wreszcie podnieść spokojnie tylną nogę.

– Nie wiedziałam, że tu można żyć z wyprowadzania psów na spacer.

– Nie wystarcza je wyprowadzać – ostudziła jej zachwyt Shirley, każąc jej zebrać szufelką odchody sześciu jej podopiecznych i zdeponować pieczołowicie we wnętrzu nylonowej torebki.

– U nas zbierasz zboże i masz z tego gówno – pocieszała się Ania, pochylając się z szufelką nad trawnikiem.

– A tu zbierasz gówno i coś z tego masz! Przed „Columbus-Hotel” stał czerwony mustang. Ania spytała, co Shirley ma zamiar dalej z nim robić.

– Jeździć! – Ale to przywłaszczenie! – Trzeba wywłaszczać tych, co nas wyzyskują! -twardo zabrzmiała deklaracja ideowa cioci Shirley.

– Ty nie znasz tych pro blemów, bo u was jest równość! Widać Shirley wyciągnęła opaczne wnioski z tego, co jej Ania wczoraj zdołała opowiedzieć o Polsce. Postanowiła nie odbierać jej złudzeń. Od ideologii ważniejsze były teraz sprawy praktyczne: gdzie teraz mieszkać? Czy może wynająć pokój w tym hotelu? – O, nie, to by im zepsuło markę! – odparła Shirley.

– Dlaczego? Nie jestem złodziejką. -Ale kobietą! – Co z tego? – W „Columbus-Hotel” kobiety są potrzebne tylko psom!


Rozdział 42

Franciszek Przyklęk od dwóch godzin nie odchodził od klawiatury fortepianu, co chwila powtarzając pierwsze takty poloneza. Korowód dzieci w strojach ludowych depcząc sobie po nogach ruszał środkiem sali, ale nim dotarł do drzwi, gubił krok i utykał jak samochód w korku ulicznym. Przyczyniali się też do tego dorośli, którzy przyglądali się tej próbie. Prezydent Związku Podhalan domagał się stanowczo, żeby poloneza prowadziła para w strojach góralskich, bo górale najwięcej grosza płacą na parafię.

Sprzeciwiał się temu przedstawiciel Skautów III Rzeczypospolitej, który uważał, że: to właśnie para w skautowskich mundurkach powinna otwierać ten korowód.

– Myśmy tu pierwsi byli w Ameryce, a nie wy! – protestował w imieniu górali Steve Fay, a matka dwóch słodkich córeczek, dla których Steve miał niebawem zostać kochającym ojczymem, popierała go gorliwie, gdacząc po angielsku: – Yes, off course! – jakby była już w Chicago nie od kilku dni, lecz od wielu lat. Zajęła się opieką nad barem i sama zaoferowała swoim znajomym z „Batorego” coctail a la „Batory”. Kargul i Pawlak od kilku dni czuli się tak podle, jak wtedy, gdy Kargulowa Jadźka i Witia Pawlak zniknęli z domu, zapowiadając swój powrót dopiero w chwili, gdy obie rodziny,raz na zawsze się dogadają. Zniknęła Shirley, cudem odnaleziona przez Septembra-Juniora, a wraz z nią Ania… Nikt im nie mógł pomóc. September-Junior uznał Shirley za złodziejkę i żałował, żeją odnalazł. Całymi dniami przesiadywał w domu Johna Pawlaka, czekając na jakiś znak. Stroiciel patrzył na niego kuso: wszak to wyraźna niechęć Juniora do Shirley spowodowała zniknięcie Ani. Obie dziewczyny wchłonęła dżungla Chicago. Pawlak i Kargul na każdy telefon reagowali z nadzieją równą przerażeniu: jeśli odezwie się Ania – to dobrze, ajeśli Zenek? Co mu powiedzą? Że jego żonę porwała kradzionym samochodem nieślubna córka Johna Pawlaka w odcieniu mlecznej czekolady? W tej sytuacji oczekiwali w napięciu na dzień 4 października. Tego dnia miała się rozpocząć wizyta papieża w Chicago; jeśli Ojciec święty nie natchnie Ani potrzebą skruchy, to już zostawała im tylko policja! Data przyjazdu papieża-Polaka do Chicago skłoniła wszystkie śmiertelnie ze sobą skłócone polonijne organizacje do podania sobie dłoni i wspólnego przygotowania otwarcia klubu w domu Johna Pawlaka. Ale ta jedność nie trwała zbyt długo… Ekspertem od spraw papieża ogłosił się mister September: on wszak był w Polsce na pielgrzymce Ojca świętego do Ojczyzny i teraz też znalazł się w komitecie powitalnym, który na lotnisku O'Hare miał oczekiwać dostojnego gościa. To oczywiście spowodowało kwasy wśród przedstawicieli Weteranów: ci z RAF-u i w ogóle lotnicy zawsze wynoszą się ponad wszystkich, a krew przelana za wolność jednako waży! Wówczas Weteranów zaatakował prezydent Rzeźników: Weterani i Skauci Rzeczypospolitej zawsze na chama wpychają się ze swymi sztandarami na czoło pochodu na Pułaski-day czy Kolumbus-day przed Rzeźników, ale jeśli chodzi o składki na parafię, to są zawsze daleko za Rzeźnikami a nawet za śmieciarzami polskiego pochodzenia! Na papieża w pierwszych szeregach wystąpią Rzeźnicy – zdecydował Szafranek.

– T piknie! – skrzywił się na to Steve Fay, który uważał, że nie ma lepszych weteranów i rzeźników jak górale.

– Mind you, że Karol Wojtyła jest spod Wadowic i w takim razie górale mu są bliżsi! W ogniu tych sporów nikt nie miał głowy spełnić prośby przybyłych z Polski, by zapewnić im szanse ucałowania dłoni namiestnika Kościoła i złożenia w jego ręce sprawy odnalezienia ich wnuczki i córki Johna. Mister September przekonywał ich, że jest to bardziej sprawa dla jego biura prawnego niż dla papieża, ale Pawlak wierzył już tylko w cud. W dniu przybycia Ojca świętego do Chicago czekał wraz z Kargulem przed domem w nadziei, że September przyjedzie po nich i zabierze ich na lotnisko. Kiedy telewizja przekazała reportaż z powitania na lotnisku O'Hare, zrozumieli, że nikt o nich nie pamiętał… Franciszek Przyklęk zawiózł ich fordem Johna na róg zbiegu ulic Elston i Milwaukee, gdzie miało się odbyć uroczyste powitanie dostojnego gościa przez Polonię. Kargul stojąc na palcach wypatrywał Ani wśród tłumów. Pawlak zaś starał się przepchnąć do przodu, by w chwili pojawienia się postaci Wielkiego Pasterza rzucić się ku niemu i całując dłoń wybłagać modlitwę na intencję odnalezienia dwóch dziewcząt, w których żyłach krąży krew rodu Pawlaków. Cały czas w myślach powtarzał swoją prośbę do dostojnej osoby, równocześnie rozpierając łokciami poprzebierany w sukmany i góralskie stroje polonijny tłum, by w odpowiedniej chwili przebić się i dopaść do papieskich kolan. Ponieważ każdy chciał mieć tę szansę, więc tłum falował, a odpychany przez policję, cofał sięjak morska fala. Spocony Kaźmierz przyciskał do piersi zgnieciony na naleśnik kapelusz; jego spierzchnięte wargi wciąż powtarzały bezgłośnie błaganie i ani się spostrzegł, jak został tak z otwartą gębą, a wielka jak wieloryb limuzyna przesunęła się przed nim z szybkością dziesięciu mil, a za nią, niczym eskadra aniołów stróżów, przejechało dziesięciu policemenów na potężnych motocyklach… Nie tylko Pawlak czuł się zawiedziony, że zgodnie z scenariuszem dostojny gość nie zatrzymał się w wyznaczonym miejscu na spotkanie z rodakami, ale chyba nikt tak jak on nie odczuł tego jako osobistej klęski. Kazali się zawieźć do domu i wypili do dna ostatnią butelkę „swojuchy”. Papieża słyszeli w radio, gdy z kościoła polskiej parafii Pięciu Męczenników do zebranych dziesiątków tysięcy Amerykanów polskiego pochodzenia mówił o wkładzie w dzieło budowy Stanów Zjednoczonych tych Polaków, których bieda wygnała spod rodzinnej strzechy za ocean, na zawsze każąc im tęsknić do kraju swego dzieciństwa… Oni nie byli wygnani na zawsze, ajuż tęsknili. Cóż więc po tylu latach musiał czuć Jaśko? Należało wypić za spokojność jego duszy i dla zdrowotności tych, którzy po nim dostali taki spadek, że aż pewnie wstyd byłby wspominać o tym Ojcu świętemu… Franciszek Przyklęk zostawił ich w domu, sam zaś pojechał do kościoła Pięciu Męczenników w nadziei, że może tam natknie się na Anię. Wrócił bez Ani a także bez guzików u marynarki, które stracił w potwornym ścisku, za to z wyrazem twarzy kogoś, kto znalazł właściwą drogę życia.

– Ania mnie uratowała – oświadczył, stając w progu w pozbawionej guzików marynarce i podeptanych butach. -Znalazł ją Franciszek?! – poderwał się Kargul.

– Taż to prosto cud! – uradowany Pawlak szukał wzrokiem wnuczki.

– Cud – potwierdził stroiciel.

– Tam w kościele zrozumiałem, że Ania miała rację i powinienem wrócić do żony.

– To Ani zasługa! Ona go przekonała, że nie mogąc liczyć na wzajemność, powinien wrócić do źródeł swej namiętności. Wróci do Marty, do dzieci! Już sam fakt podjęcia takiej decyzji czynił go we własnych oczach mniejszym nieudacznikiem. Pozostawało mu w Ameryce jedno zadanie: doprowadzić do otwarcia klubu! Tak więc okazało się, że wizyta Ojca świętego naprostowała ścieżki żywota Franciszka Przyklęka, ale Kargulowi i Pawlakowi przyniosła wielkie rozczarowanie: jak ich Wielki Rodak miał czas spotykać się z Carterem, a z nimi nie jest to dowód na to, że nawet dla przedstawiciela Pana Boga prezydent więcej się liczy niż zwykły człowiek… Po wizycie papieża poczuli się jak dwaj rozbitkowie na tratwie. Bo wśród ludzi, a jednak samotni. Co z tego, że na dole w basemencie rozlegał się przez kilka dni stuk młotków, przybijających listwy podłogowe, że cały dom pachniał klejem od tapet? To działo się obok nich, zupełnie jak ta próba zespołu dziecięcego, który miał uświetnić otwarcie klubu. Tu także taktyka i układy polityczne były ważniejsze niż układy taneczne: każda organizacja, stowarzyszenie czy klub chciały widzieć swoich przedstawicieli w pierwszej parze… W małej salce domu Johna Pawlaka trwały targi, przetargi i konsultacje, a Kaźmierz z Władysławem czuli się tu coraz bardziej intruzami. Snuli się pod ścianami, wciąż oczekując telefonu od Ani. Nic dziwnego, że chętnie skorzystali z zaproszenia znajomej z „Batorego”: to nic, że używa teraz więcej słów angielskich niż polskich, to że zamiast „żytniej” robi im jakiś paskudny coctail z wisienką, za to pamięta jeszcze ten stary kraj, który opuścili razem na pokładzie MS „Batory”. To ona, choć katastrofistka, zobaczyła nadzieję odnalezienia Ani w Septembrze-Juniorze: on się w niej zakochał i zrobi wszystko, by ją odnaleźć! – A mnie się widzi, że on by wolał tę swoją taksówkę, co mu Shirley zabrała, odnaleźć! – stwierdził Kargul, zerkając znad szklanki z drinkiem na Septembra-Juniora, który ustalał coś szeptem z właśćicielem „Chicagowskiego Kogutka”. Na widok Mike'a Kupera Pawlak ożywił się. Z drinkiem w ręku pospieszył mu naprzeciw: może przynosi jakieś wiadomości o wnuczce? – Mam, i to dobre – Mike powiedział to jakby nadawał przez mikrofon reklamę tanich płatków owsianych – że nie jest ani zgwałcona ani zamordowana, bo już by o tym policja wiedziała! -Ot, życie tu sobacze, jak to u was są dobre wiadomości! – zgrzytnął zębami Pawlak. Mike zaproponował, żejak mu zapłacą 50 dolarów, to będą mogli wystąpić u niego i wezwać swą wnuczkę do powrotu. September-Junior zauważył, że Mike dwa razy zarobi na tym anonsie: raz od dziadka Ani, drugi raz, sprzedając reklamę sklepu z telefonami, no bo „jeśli chcesz nawiązać kontakt z najbliższą rodziną z Polski, musisz się posłużyć telefonem, a najlepsze telefony kupisz w składzie inżyniera Toliby, Division Street”… Mister September od kilku już dni z satysfakcją obserwował że jego syn przeżywa zniknięcie Ani Adamiec z domu Pawlak. Podszedł teraz do baru i wziął Kaźmierza pod ramię. -Długo się u was czeka na rozwód? – Taż skąd mnie to wiedzieć? U nas w rodzinie takiego wstydu nie było! – W United States nieważny wstyd tylko pieniądze – September mówił w tej chwili w potrójnej roli – jako prawnik, jako ojciec i jako patriota.

– Ja to biorę na siebie, Pawlak! Rozwiodę Anię.

– Żeby jego wilcy! A na coż jej taki kłopot? – No problem! Żaden kłopot. Pojadą do stanu Nevada i wezmą z Bobem ślub od ręki! – Czy mister kołowaty, czy jak? – Pawlak patrzył na Septembra wzrokiem, jakim zwykle mierzył Kargula na chwilę przed podjęciem zdecydowanego ataku. September, licząc na patriotyzm Kaźmierza, postanowił pierwszy przystąpić do ofensywy. Przywołał syna i powiedział: – Przedstaw się dziadkom Ani. Jak ty się nazywasz? – Fseszeń Junior – powiedział.

– On chce teraz wrócić do nazwiska Wrzesień! -zakomunikował z dumą mister September.

– Bądźcie patriotami i dajcie mu wnuczkę! To dzięki niej przekonał się do polskości! -Niech mnie lepiej mister w denerwację nie prowadza – ostrzegł go Kaźmierz.

– U mnie dusza omal z zawiasa nie wyskoczy, że my wnusię zgubiwszy, a on mnie do grzechu namawia! – Take it easy, Pawlak – September klepnął przyjacielsko Pawlaka po plecach z miną hurtownika, który dobrze wie, że kupiec-detalista i tak jest zależny od niego.

– Niech ona sama zadecyduje! – Ot tobie na! Taż to durna bździągwa! – zaoponował gwałtownie Kargul.

– Kto wie, co takiej do łba strzeli! – Na tym w amerykańskiej demokracji polega wolność, że nawet głupi ma prawo decydować o sobie -przekonywał ich September nabijając fajkę tytoniem.

– Czego to ludzie z głodu nie wymyślą – westchnął Kargul.

– U nas w socjalizmie tylko partyjne nawet za mądrzejszych od siebie decydują! – Jak wy się zgodzicie, to mój syn postara się ściągnąć na otwarcie klubu Bobby Vintona! – pertraktował September w imię powrotu swego syna do korzeni.

– It's wonderfull! – słysząc to ucieszyła się katastrofistka, ubrana w bluzkę z nadrukiem l like Carter! – To byłby hit! Przyszłyby tłum – What wont you drink? Whisky? Gin and soda? Burbon? Schotch? Podczas kiedy przyszła żona Steve'a Faya szykowała im drinki, Kargul półgłosem poinformował Septembra, że ich znajoma chyba ma sklerozę, skoro tak prędko zapomniała polskiego języka.

– Tu ci, co są najkrócej chcą być bardziej amerykańscy niż Amerykanie! Nie znacie tutejszych Polaków.

– Wskazał fajką kłócących się przy fortepianie prezesów, prezydentów i komisarki różnych kół i klubów.

– Awo! Kiedy wam tu zaświta historyczne myślenie, że Polacy nie dzielą się na tutejszych i krajowych, tylko na mądrych i głupich! Wy tu macie te durackie Fahrenheity, co wyżej stoją od naszego Celsjusza, a temperatura w końcu ta sama! W tej chwili wśród skupionych przy fortepianie organizatorów powstało zamieszanie. Mike Kuper przytknął do ust blaszanego kogutka, zapiał chrypliwie i zaczął na głos układać swój scenariusz: najpierw pan Przyklęk zagra hymn i wszyscy się popłaczą, potem zabrzmią tony poloneza, dzieci ruszą od drzwi ku estradzie i tam zastygną w patriotycznej pozie z rękami złożonymi jak do modlitwy, a wówczas on dokona uroczystego otwarcia…

– Tyż piknie! – wykrzywił się szyderczo prezydent Związku Podhalan. -Tylko dlaczego akurat ty, Mike?! – A kto odkrył, że w tym domu ćwiczył Paderewski? – Ja! – niespodziewanie odezwał się od fortepianu stroiciel, co wcale nie spotkało się z uznaniem organizatorów.

– Ale- ja nadałem to on the air! – Mike nie myślał ustąpić komukolwiek pierwszeństwa.

– Po mnie przemówi ktoś z rodziny! Wyciągnął rękę i przywołał na estradkę Kargula. Kiedy ten ociężale ruszył od baru w stronę mikrofonu, Pawlak odstawił szklankę i doskoczył do Mike'a.

– Ot, pomorek! Taż on dla Jaśka nie rodzina! Mike zmierzył spojrzeniem mikrą postać Pawlaka i bez wahania odsunął go na bok jak zawadzający na scenie rekwizyt. -W Ameryce liczy się format i prezencja! Kargul skwapliwie potwierdził gestem głowy zgodność swoich poglądów ze zdaniem Mike'a.

– Niech on mnie w denerwację nie wprowadza – zapienił się Pawlak, doskakując do Mike'a i oskarżycielsko wyciągając palec w stronę Kargula.

– Przez niego świętej pamięci brat mój do Ameryki musiał uciekać! – All right! – ucieszył się Mike, któremu oświadczenie Pawlaka dało argument do ręki.

– Więc właśnie przemówi człowiek, któremu John tak wiele zawdzięczał! Kargul poczuł wielką satysfakcję, że oto sprawdziło się jego przekonanie, że John dlatego zaprosił właśnie jego, że mikra postura rodzonego brata wydała mu się zbyt nędzna jak na obowiązujący w Ameryce format. Ten cały Mike zna się na ludziach, skoro nie do Kaźmierza lecz do niego zwrócił się z pytaniem, czy znajakąś piosenkę, którą lubił w młodości John Pawlak.

– Znam! – Zagramy, żeby mu zrobić przyjemność – oświadczył Mike, notując coś na kartce.

– Taż on nie żyje! – wyrwał się Pawlak, ale stojący obok Steve Fay rozproszył jego obiekcje: – Dont worry! Przez tę piosenkę on będzie tu z nami! Twarz prezydenta Podhalan wyrażała niewzruszone przekonanie, że zaśpiewanie ulubionej piosenki zrobi Johnowi niebywałą frajdę. Ale Kaźmierz nie mógł sobie jakoś przypomnieć żadnej wzniosłej pieśni, dzięki której Jaśko już w młodości mógłby nabrać odpowiedniego dla Ameryki formatu. A wtedy Kargul, rozgrzany coctailami, zapowiedział wykonanie utworu, który Jaśko najchętniej śpiewał na wygonie przy pasionce. Nabrał powietrza, przytupnął dziarsko i trzymając za statyw mikrofonu jak za kibić dziewczyny, wykonał pół obrotu i huknął dziarsko: Hej, kochałem cię dziewczę, Oj, kochałem skrycie, Hej, chciałem pożartować, A zrobiło się dziecię! Rozległ się śmiech i oklaski. Pawlak swoją interwencją przerwał karierę Kargula jako showmana: wskoczył na estradkę i chwycił go za klapy.

– Ty bambaryło! To ty przyjechał w gości wstyd mnie przy-nosić?! – Awo! Co ciebie użądliło?! Tak Jaśko śpiewał w tu poru! – Taż on ze wstydu w grobie przewraca sia! Ty cabanie! Takiego hardabasa na otwarcie ja nie wpuszczę! – Czep się swojej czekolady! Żeby nie ona, naszej Ani by my nie zgubili! To twój, Jaśko nas do kolaboracji z czarnymi zmusił! – Żeby jego wilcy! Ja w osobistej swej postaci tu stojący oświadczam, że rasizm to dla mnie prosto niepojęta rzecz! – Blacks to problem – wtrącił się Steve Fay.

– Taż muszą być czarni, jak biały ma być biały! – Ich problemy najlepiej rozstrzygać bez nich! – zawyrokował Steve, uzyskując głośną aprobatę kobiety, przed którą świat nie miał tajemnic.

– Nu, kłopot serdeczny – Pawlak potoczył wzrokiem po twarzach obecnych.

– To czym się różni amerykańska demokracja od, przeprosiwszy za słowo, socjalizma? U nas też o nas decydują bez nas.

– Wy nie macie u siebie czarnej mniejszości – pojednawczo wystąpił mister September, a wtedy Pawlak popatrzył na niego jak na naiwne dziecko.

– Spróbowałby mister dać sobie radę z czerwoną! – To gorsze jak stonka! Tym razem Kargul poparł Kaźmierza. Mogli się różnić w swoich poglądach co do kolorów, ale nie co do ustroju, w jakim przyszło im żyć. Znowu przez moment poczuli się solidarni. Na znak Mike'a stroiciel uderzył w klawisze, korowód dzieci ruszył w rytmie poloneza i oni znowu poczuliby się tu zbędni, gdyby w tej chwili nie rozległ się dzwonek telefonu. Katastrofistka wyciągnęła słuchawkę w stronę Pawlaka: – For you! Kaźmierz przyłożył słuchawkę do ucha i nagle wybałuszył oczy. Zamiast ludzkiego głosu usłyszał w słuchawce straszliwy jazgot sfory psów. Potrząsnął słuchawką, jakby chciał z niej wysypać piasek i jeszcze raz przyłożył do ucha. Dobiegł go głos Ani: – Nie martwcie się o mnie, wszystko jest okey! Wrócę, jak zarobię trochę pieniędzy! – Ot, koczerbicha jedna -mruknął Kargul, pochylony nad ramieniem Kaźmierza.

– To ona rodzinę dla dolarów rzuciwszy? – Ania, dziecko! – krzyczał Pawlak.

– Gdzie ty jesteś? Co ty robisz? – Ja?… Ja pracuję w biurze! Głos Ani w słuchawce został znów zagłuszony wściekłym ujadaniem, jakby była zającem, za którym goni sfora psów.

– A cóż tam taki gwałt?! – krzyczał do słuchawki Kaźmierz.

– Bo to jest… travell office i pełno tu klientów! – A po jakiemu oni gadają?! – Pawlak musiał aż odsunąć słuchawkę od ucha, bo psi jazgot rozsadzał mu bębenki – Ania, dziecko, wracaj ty do domu! – Nie szukajcie mnie – brzmiała odpowiedź.

– Wrócę, jak ciocię przekonam, że u nas nie ma rasistów! September-Junior zbliżył się do telefonu i czujnie śledził przebieg rozmowy. Kiedy dobiegł go jazgot psów, wyrwał z ręki Pawlaka słuchawkę i przyłożył do ucha: – Ania?! Ania?! – Ale głos Ani zaniknął, przykryty szczekaniem, warczeniem i charkotem stada gryzących się psów. Daremnie wciąż wywoływał Anię. Słuchawkę wypełniały psie głosy.

– Wiem, gdzie ona jest! – wykrzyknął, ruszając ku wyjściu.

– Tam, gdzie znalazłem Shirley! Pawlak i Kargul bez wahania ruszyli za nim. W słuchawce, którą podjął teraz z baru mister September, dalej rozlegało się kłapanie psich zębów i skowyt pogryzionych psów…

Загрузка...