Rozdział 35

W poprzek szerokiego łoża w sypialni świętej pamięci Johna Pawlaka jego brat leżał w koszuli, spodniach i butach. Głowę przykrywała mu poduszka. Gdyby mógł, ukryłby się przed światem w jaskini lwa, na dnie tonącego statku, a nawet w porno-shopie, byle nie musieć nikomu patrzeć w oczy, byle ukryć swój ból, wstyd i przerażenie: Tego jeszcze w historii rodziny Pawlaków nie było, żeby ktoś odchodząc na zawsze zostawił bliskim w spadku taką hańbę!…No, wiadomo, człowiek jest tylko człowiekiem, a czort nie śpi, zdarza się zgrzeszyć, ale czy Dżonu bleszczaty był na oba oczy, że białego koloru nie odróżniał od czarnego? Oj, Jaśku, Jaśku, jak ty mnie mógł taki spadek zostawić? Musiałeś się ty sam w swoim sumieniu czuć jak jakiś pierekiniec, co rodzinę i ojczyznę zdradził jak Judasz Chrystusa, jakżeś sia nawet nie przyznał do tego, że żyje na świecie twoja córka, co ma kolor bezlitośnie nie w naszym guście! A jeśli to czarcie nasienie jest w 1957 roku urodzone, jak to mister September z tego testamenta wyczytawszy, znaczy sia, że jak tyś u nas na chrzcinach Ani był, ta Sirlej miała już ze trzy lata! Ot, kłopot serdeczny a życie sobacze: ty, Dżonu, mnie zdradę zarzucił, że wziąłem siedlisko koło Kargula; a sam zdradny się okazałjak te bolszewiki we wrześniu 1939! Aj, Jaśku, twoje szczęście, że tyjuż w grobie, bo ja by tobie całą prawdę bezlitośnie w oczy wywalił, tak że ty by do samej ziemi przykociurbił sia! A tak ty pukasz do bram niebieskich, ze świętym Piotrem sobie rozmawiasz, a ja na tej amerykańskiej ziemi muszę twoje śmieci zamiatać. Czy tak się robi w porządnej rodzinie? Kargul pochylił się nad Pawlakiem ze szklanką pełną żubrówki w ręku. Ostrożnie zdjął z głowy Kaźmierza poduszkę. Nigdy jeszcze nie widział go w takim stanie. Nawet wówczas, gdy obaj się dowiedzieli, że ich dzieci -jego Jadźka i Witia Pawlak – uciekli z domu razem, by się połączyć wbrew ich woli. No, może nie ma w tym nic dziwnego, tamci wprawdzie też grzeszyli, ale przynajmniej obydwoje byli w tym samym kolorze, obydwoje mówili tym samym językiem. Byli sami swoi. Skoro objawienie się czarnoskórej córki Johna nawet mister September powitał słowami: – To jest siook! – i zażył naraz aż dwie pastylki na uspokojenie, to czy można się dziwić, że Pawlaka całkiem to z nóg zwaliło? – Dla zdrowotności, Kaźmierz – z serdeczną troską podsunął pełną szklaneczkę pod nos Kaźmierza. Zapach żubrówki ożywił nieco spojrzenie Pawlaka. Spuścił nogi, popatrzył wokół takim wzrokiem, jakby się dziwił, że, po takim trzęsieniu ziemi stoją jeszcze ściany, a u sufitu wisi żyrandol. Zobaczył w lustrze swoje odbicie i sam się przestraszył: tak wyglądać mógł albo morderca na chwilę przed dokonaniem okrutnej zbrodni, albo samobójca, dla którego świat stracił wszelki sens. Kargul z troską patrzył na Pawlaka: w tym stanie jak nic może krzywdę zrobić komuś lub sobie. Na wszelki wypadek kazał Franiowi Przyklękowi zejść z oczu: niech lepiej w tym „basemencie” siedzi i fortepian stroi na to otwarcie klubu, póki Kaźmierz po tym „sioku” nie dojdzie do siebie. Anię poprosił, aby zaopiekowała się swoją nową ciocią, dając wnuczce do zrozumienia, że znając gwałtowny charakter Pawlaka ma obawy, że z jego poręki w dniu pogrzebu Johna jego niczemu niewinna córka będzie musiała podążyć śladem ojca. Pojawienie się Septembra-Juniora z Shirley całkiem zmieniło scenariusz ceremonii: Kaźmierz, zamiast udać się na opłaconą stypę, uciekł z cmentarza; dogoniła go Ania i skłoniła, by pozwolił odwieźć się stroicielowi do domu; sama wraz z Shirley wsiadła do mustanga Juniora. Bob September odnosił się do Shirley z wyraźnym dystansem: wszystko niby jest OK, odnalazł ją, ale nie musi z tego powodu okazywać entuzjazmu, wszystko to zrobił jedynie dla obiecanej mu przez Anię nagrody… Kargul zorientował się, że obecność Juniora może tylko skomplikować sytuację: nie dość, żemusi pilnować Kaźmierza, by nie targnął się na życie z tego wstydu, to jeszcze będzie musiał mieć oko na wnuczkę, by ją chronić przed zbyt natarczywymi zalotami Septembra-Juniora. Wziął go pod łokieć i prawie siłą odprowadził w stronę czerwonego samochodu.

– Niech on dzisiaj lepiej tu nie kręci sia, bo my tu rodzinne sprawy musimy załatwić…

– Choć było to powiedziane po polsku, chłopak w lot pojął, że tego wieczoru, nie uzyska oczekiwanej nagrody.

– I see you later – zapowiedział Ani z miną pokerzysty, który zgarnął cały bank. Kargul z jednego mógł się jedynie cieszyć: wreszcie dostał Pawlak nauczkę. W najbliższej rodzinie trafił mu się taki zaprzaniec! Prawie siłą wlał porcję „swojuchy” w gardło Kaźmierza i rzekł ze współczuciem, zmieszanym z kiepsko maskowaną satysfakcją: – Ot, przyjdzie i to przecierpieć. Pawlak stanął przed fotografią Johna Pawlaka, która ozdabiała atrapę kominka w sypialni.

– Aj, Jaśku, aleś mi narobił – z trzewi Kaźmierza wyrwał się bolesny jęk i Kargul bez wahania podsunął mu dla uśmierzenia bólu następną szklaneczkę.

– To nie mógł ty uczciwie uprzedzić, że czeka nas w Ameryce problem rasowy.

– Kaźmierz, naucz ty sia politycznie myśleć i nie czepiaj sie mniejszości, bo to nie jej wina! – Ty mi nie bełtaj – obruszył się Kaźmierz.

– U nas partia to też mniejszość, a może on powie, że to nie jej wina, jak ja eternita na dach czy cementu dostać nie mogę?! – Awo! Pretensje do garbatego, że ma proste dzieci – wzruszył ramionami Kargul, aż „swojucha” chlusnęła z jego szklaneczki na dywan.

– Taż partii u nas nikt nie wybierał! Ruscy ją zaplenili, to jest! Przez to większość u nas przegrana, bo musi z mniejszością kolaborować. Ale twój brat to co innego. On nie z historycznej konieczności tylko prosto z pożądliwości na kolaborację z etniczną mniejszością poszedłszy. – sprawiało mu satysfakcję, że mógł wytknąć grzeszną naturę Pawlaków.

– Kto jemu kazał w tym odcieniu babę brać?! – A kto jego z ziemi rodzinnej wygnał? Przez kogo on na czarnych skazany był? Kargul nie miał wątpliwości, że Kaźmierz znów jego chce oskarżyć o wszystkie grzechy swego brata. Postanowił wykazać swą wyższość i przyjąć chrześcijańską postawę: – Boże odpuść! Ale dla mnie dziki też człowiek.

– Jak powiedział?! Dziki?! Odkąd to on taki kulturalny, że inny kolor teraz jemu nie w guście, a?! – Pawlak zmienił front i zaatakował go z flanki.

– A taki był nowoczesny! – Aj, Kaźmierz – na wszelki wypadek Kargul wycofał się na drugą stronę łóżka jak za barykadę – jaż nie mówię, żeby jej muchomora zadać, no w Rudnikach z czarną bratanicą głupio będzie na sumę w niedzielę pójść! – Jaka czarna? – Pawlak postąpił krok bliżej, jakby chciał sprawdzić, czy przypadkiem oczy Kargula nie są zasnute bielmem.

– Taż Sirlej beżowa aby! – Awo! Jakby ja był bleszczaty choć na jedno oko, może bym i uwierzył. Każdy widzi, że to czekolada! – Awo! A mlecznej czekolady ty nie widział?! -Machlaczysz jak zawsze, Kaźmierz. Tak czy siak, wpadli myw kałabanię, a czort karty rozdaje. Pawlak z tym wnioskiem gotów był się pogodzić: Na razie znalazł tylko jedno lekarstwo na ten „sioook”: napełnił pustą szklaneczkę, wypił i chuchnął w bok. -Nie za dużo tej ćmagi? – zaniepokoił się Kargul.

– Dla spokojności. Taż to sioook! Ostatni raz ja coś takiego przeżył, jak czterdzieści lat temu 17 września bolszewiki wbili nam nóż w plecy… Tylko takie porównanie przyszło mu na myśl, gdy łowił uchem prowadzoną po angielsku rozmowę Ani z ciocią Shirley. Jedno porównanie szoku z 17 września 1939 roku z tym z września 1979 było całkiem trafne: -ten pierwszy był Wynikiem wydarzeń historycznych; na które nie mieli wpływu, o ten drugi nie mógł jednak wprost oskarżyć historii… Na dole w living-roomie leżał na dywanie przed kominkiem widomy owoc grzechu Johna Pawlaka i to w kolorze, w którym Kaźmierz dotąd nie gustował. Ale nie mógł na to zamknąć oczu, iż owoc ten zrodził się z Pawlakowych korzeni. Obcy był, a jednak trochę swój. Wyjrzał z pokoju, przykucnął przy barierce podestu, by przyjrzeć się z ukrycia temu nie chcianemu spadkowi po Johnie. Ania i Shirley siedziały na dywanie przed kominkiem. Obie były smukłe, długonogie, gibkie, tylko że jedna miała duże, czarne oczy. długie, czarne włosy i skórę w kolorze cygara, druga zaś miała włosy płowe, oczy niebieskie i skórę jak dojrzałe zboże. Ania chciała wiedzieć wszystko o cioci Shirley: co wie o swoim ojcu, a jej ojcu chrzestnym? Czy wie, skąd się wziął w Ameryce? Co go tu przygnało? Shirley wzrusza ramionami: tu każdy skądś się wziął! Tu się nie pyta nikogo, kim jesteś, tylko ile masz. A mając taki dom John należał do klasy posiadaczy, na której wspiera się ustrój imperialistyczny… Ania czuje się zaskoczona tymi poglądami: John Pawlak, ojciec cioci Shirley, tyle ma wspólnego z imperializmem co dziadkowie Ani z komunizmem! Wszyscy zmuszeni byli żyć w ustrojach, których nie wybierali. Shirley musi wiedzieć, że John Pawlak też sam nie wybrał Ameryki, musiał do niej uciekać przed więzieniem! – Przed więzieniem? – dziwi się Shirley.

– A co przeskrobał? – Bronił swojej ziemi.

– Przed kim? Przed Niemcami czy przed Rosjanami? – Przed sąsiadem – mówi Ania. Widzi rozszerzone zdumieniem oczy Shirley i wtedy pojmuje, że musi ją wprowadzić w genealogię wojny sąsiedzkiej między

Pawlakami a Kargulami. Ale jak doprowadzić do jej świadomości, że pół wieku temu we wsi Krużewniki, starostwo Trembowla, województwo tarnopolskie, chłopi mierzyli ziemię nieomal łyżkami a bronili jej” kosą?” Ania kładzie na dywanie kolorowy magazyn „Harpers” i zaczyna swoją szkolną angielszczyzną wyjaśniać, że jedna strona rozłożonego pisma jest jakby polem Pawlaków, druga zaś Karguli.

– It's was feeld of Pawlak. Family of Pawlak was very, very poor – tłumaczy cierpliwie, sprawdzając czy oblicze „cioci Shirley” wyraża zrozumienie dla sytuacji ekonomicznej rodziny jej zmarłego ojca, po czym przechodzi do odtworzenia dramatycznych wydarzeń z tego dnia, kiedy to Kargul, orząc swoje pole, zaorał miedzę Pawlaków… Shirley nie może się połapać: kto to jest Kargul? Co on robił? O co poszło? Ania stawia butelkę po coca-coli na tej stronie magazynu, która pełni funkcję kargulowego pola; plastykowy kubek stawia w charakterze Pawlaka na drugiej stronie: ten kubek to John Pawlak, you understand? Butelka to ten duży grandfather, Kargul Władysław, który jest tam na górze w sypialni Johna Pawlaka… Byli więc już protagoniści dramatu: Kargul, który zaorał miedzę Pawlakom i Jaśko, który postanowił go za to ukarać. Nie było tylko tej miedzy, od której się wszystko -zaczęło. Ania odpięła z bioder cioci Shirley nabijany ćwiekami pasek i w charakterze miedzy położyła go pośrodku rozłożonych stron magazynu „Harpers”. A jak teraz dalej odtworzyć przebieg tego historycznego wydarzenia? Jak jest „miedza” po angielsku? Aha, border! Więc poszło owego dnia o border! Dziadek Kargul jako młody chłopak orał swoje pole… Ania nie może znaleźć w pamięci słówka „orać”. Zrywa się z dywanu i odgrywa pantomimę: jej ręce zaciskają się na czepigach wyimaginowanego pługa, twarz wyraża wysiłek oracza, ręka śmiga w powietrzu; poganiając batem konia, aż wpatrzona z uwagą w Anię Shirley klaszcze w dłonie. Już wie o co chodzi: ten duży dziadek orał pole. To plough…

– Off course! To plough! – Ania przypomina sobie słówko „orać” i teraz przesuwa butelkę po coca-coli wzdłuż paska – i dziadek Kargul „zaplajował” feeld of Pawlaki! Kubek uderza w butelkę po coca-coli. Ania bierze zamach; by pokazać, z jakim impetem ojciec Shirley nadział na kosę Kargula. Ale Shirley nie zna takiego narzędzia. Ania gorączkowo szuka w pamięci angielskiej nazwy, ale prędzej przychodzi jej na myśl symbolicz na postać, która często jest pokazywana właśnie z kosą. Rysuje szminką na lustrze złożoną z piszczeli kostuchę z kosą w ręku. Shirley klaszcze radośnie w dłonie: teraz już wie, z czym jej ojciec rzucił się na tego dużego sąsiada: It is scythe! – Sure! – cieszy się Ania i kontynuuje swoją relację z dalekiej przeszłości, nie wiedząc nawet, że z góry śledzą każdy jej ruch i każde słowo dwie pary oczu.

– I twój tatuś tą kosą przebił dziadka Kargula i przez to musiał uciekać do Ameryki, żeby nie siedzieć w więzieniu za obronę swojej ziemi! – To nie mógł wziąć adwokata, skoro naruszono jego własność? – rzeczowo spytała Shirley. Ania zrozumiała, że choć dzieli je różnica trzech lat, to właściwie żyją w dwóch różnych czasach. Jak ma wytłumaczyć cioci Shirley, że pół wieku temu w Krużewnikach rodziło się bez lekarza, broniło się swego bez adwokata, tylko umierało się z panem Bogiem? Pewnie ciocia Shirley, słysząc słowo „ziemia”, wyobraża sobie bezkresne przestrzenie jakiegoś rancza, a rodzinę swojego ojca widzi wśród stada bydła w kowbojskich kapeluszach jak bohaterów westernu. A prawda była taka, że po stronie Kargula pasła się jedna chuda krowina, a na wygonie Pawlaków stary wałach. A tej ziemi lemiesz pługa zaorał wtedy ledwie na trzy palce szerokości! – Three fingers? – Shirley sądzi, że źle zrozumiała, ale Ania kładzie trzy palce na nabijanym ćwiekami pasku, który gra tu rolę miedzy. Shirley nie może uwierzyć, że zaoranie ziemi o szerokości jej paska zdecydowało o pojawieniu się Johna Pawlaka w Ameryce.

– Three fngers? – upewnia się jeszcze, patrząc uważnie na usta Ani. Ania z powagą potwierdza to skinieniem głowy i wskazuje na lustro, gdzie widnieje namalowany krwawą szminką wizerunek kostuchy…

– Alfabetka jedna! – prychnął wściekle Pawlak, śledząc w napięciu wydarzenia w living-roomie.

– Co chcesz – Kargul był przekonany, że ten epitet odnosi się do córki Johna – taż skąd dziki może wiedzieć, jaką my bidę za sanacji cierpieli. Pawlak poderwał się i szeptem wtłoczył mu w samo ucho, że nie o tę Sirlej mu idzie, tylko o Anię: durna bźdźągwa z niej! Jakie trzy palce?! Przecie Władek odkroił wówczas ziemi co najmniej na szerokość grobu, w którym dziś Jaśko spoczął! Wyciągnął ramiona, jakby obejmował w tej chwili niewidoczny pień zdrowego dębu.

– Czarnym możesz takie ciemnoty wpierać, ale nie swoim! – warknął Kargul.

– Żeby Jaśko żył, tak on by tobie przypomniał, ile ty naonczas gruntu zacharapczył! -Twój Jaśko to zawsze bezlitośnie chytreńki był -skrzywił się z niesmakiem Kargul, nie mogąc znieść kolejnej próby zakłamania historii.

– Wtedy do Ameryki uciekł, a teraz do nieba. A na żywych wstyd spada! – Ty bambaryło jeden! Ty złodziejski koniosraju! To ty go na poniewierkę skazał, a teraz mu

wymawiasz?! – Kaźmierz wepchnął Kargula do sypialni, zapierając się nogami, jakby pług prowadził, a nie sąsiada.

– Dobrze, że ja sierp mam pod ręką, bo czyjaś głowa spadnie! Słysząc nie pierwszy raz tę obietnicę Pawlaka, Kargul odpowiedział nieomal rutynowym zwrotem, że głupsza spadnie. W tej chwili głowa Kaźmierza ubodła go w wątrobę. Kargul zrobił trzy kroki do tyłu, i zwalił się na plecy, aż jęknęło szerokie łoże. Pawlak spadł na niego tygrysim skokiem i wdusił jego głowę w poduszki.

– No, nareszcie przyszedł na ciebie koniec! Shirley unosi głowę. Z sypialni dochodzą jakieś zduszone okrzyki, łomot mebli, głuche stęknięcia, jakby toczyła się tam walka o mistrzostwo świata wszechwag! Ania domyśla się, że dziadkowie znowu uzgadniają swoje poglądy na historię lub bieżącą politykę. Pospiesznie odciąga Shirley schodów, sadza ją na kanapie przed kominkiem, obejmuje ramieniem w siostrzanym uścisku i pospiesznie, by zagłuszyć dochodzące z góry efekty, kontynuuje opowieść o amerykańskiej doli ojca Shirley:najpierw John zaczął tu pracować jako tragarz portowy, potem malował mosty w Chicago, pracował na budowach…

– W Detroit on był varnisher w fabryce „Forda” – Shirley uzupełnia życiorys o nieznany Ani epizod.

– Ale uciekł z Detroit, jak ja się urodziłam.

– Why? -On się wstydził przed Polakami, że on był z moją matką.

– Ale przecież zostawił pierścionek u mister Septembra. On był dla twojej matki.

– Pod warunkiem, że ona przyjmie waszą wiarę. -Dlaczego tego nie zrobiła? – Bo powiedziała, że dla mężczyzny nie będzie zmieniać swego Boga.

– Bóg jest jeden.

– No! – zaprzeczyła gwałtownie Shirley.

– Jak się jest czarnym, to się dobrze wie, że wasz pan Bóg popiera białych! – Co ci przyszło do głowy?! Biali niechętnie dzielą się swoim Bogiem z czarnymi. Wystarczy posłuchać, co tam się dzieje na górze, by wiedzieć, że pan Bóg Johna Pawlaka i jego rodaków nie lubi ciemnej skóry! Shirley nie ma wątpliwości, że ona jest przyczyną tej awantury na górze: brat jej ojca nie może się pogodzić z jej istnieniem… Z góry dobiegł łomot padającego krzesła. Ania uruchomiła telewizję, by zagłuszyć odgłosy zmagań, od których drżał sufit. Zaczęła przekonywać ciocię Shirley że te okrzyki są objawem radości z odzyskania córki Johna, że tam na górze obaj dziadkowie wznoszą właśnie radosne toasty za jej odnalezienie. Shirley musi wiedzieć, że już od dawna te dwie rodziny przestały się kłócić; między Pawlakami a Kargulami od lat panuje idealna zgoda; nawet płot między sobą znieśli, gdyż nic ich nie dzieli; a w ogóle to Polacy żyją w jedności i zgodzie, o nic się nie kłócą ani między sobą, ani z władzą, you understand, Shirley? Zadrżała powała, rozległ się wrzask Pawlaka: – Ty łapciuchu jeden! – Ania, zerkając ku górze, czy aby stamtąd przez barierkę nie spadnie raptem ciało jednego zjej dziadków pokonanego w tej śmiertelnej walce, powiedziała do Shirley z pogodnym uśmiechem: – Polacy mają wielki temperament, you see? Shirley przyjęła to oświadczenie ze zrozumieniem; sure, oczywiście, wie o tym, samo jej istnienie na tym świecie jest niezbitym tego dowodem…

– Przez ciebie musiał na obcych tyrać! – darł się Pawlak, klęcząc okrakiem nad Kargulem i ściskając oburącz jego gardło.

– Źle nie miał – wycharczał Kargul.

– Jak artysta filmowy żył! – Żeby jego wilcy, no! – Kaźmierz starał się pięścią wcisnąć mu z powrotem w gardło te obraźliwe słowa.

– To ty na Jaśka zaproszenie tu przyjechał, żeby jemu opinię szargać?! Zaparł się o poręcz łoża i zepchnął cielsko przeciwnika na podłogę. Podłoga jęknęła, Kargul stęknął głucho dusząc się w uścisku Kaźmierza. Poderwał kolana, wyrzucając napastnika w powietrze. Pawlak zatrzepotał rękoma, próbując złapać równowagę, po czym zwalił się na plecy i przebierał rozpaczliwie nogami niczym przewrócony żuk. Shirley poderwała się z kanapy, chcąc biec na ratunek. Ania chwyciłają za rękę, nieomal siłą posadziła obok siebie i podsunęła przed oczy fotografię rodzinną, na której pysznił się żółtością traktor Ursus C-330, blikował w słońcu ekran radzieckiego telewizora „Rubin”, który dziadek Pawlak kazał wystawić jako świadectwo ich zamożności na parapecie otwartego okna; z boku stał fiat 125p, pożyczony do zdjęcia przez wójta Fogla; właśnie czerwony maluch najbardziej zainteresował Shirley. Nie Zenek, mąż Ani, nie Marynia i Anielcia, lecz właśnie produkt polskiego przemysłu motoryzacyjnego.

– Samochód? – Shirley była wyraźnie tym rozbawiona.

– To jak wy się w takim czymś kochacie? Ania wytrzeszczyła na nią oczy: do tej pory nawet nie przyszło jej do głowy takie zastosowanie pojazdu mechanicznego.

– Kogo ty bronisz?! Tej czarnej?! – Kargul wdrapał się już na łóżko i zasłaniając się poduszką przed pięściami Kaźmierza usiłował przemówić mu do rozumu.

– Taż to zawołoka jakaś, a ty ją za swoją masz! Zdążył już zapomnieć o chrześcijańskim stosunku do bliźniego, który jeszcze pół godziny temu pozwolił mu twierdzić, że „ostatecznie dziki też człowiek”.

– Drań sobaczy! Zabieraj ty się z mojej Ameryki! – wrzasnął Kaźmierz, wskazując Kargulowi drzwi.

– Odkąd to ona twoja, a? – Odkąd tu groby mam i rodzinę! – Awo, jaki to familijny – szydził Kargul, niebacznie wyglądając spoza poduszki.

– Ale co chcieć od takiego konusa! Jemu starczy żeby baba miała dłuższą nogę jak on cały, to on dla niej honoru zaprze sia! – Jak powiedział?! Konusie?! – Kaźmierz aż zapiał i z furią ponownie natarł na odsłoniętego przeciwnika.

– Ty koniosraju jeden! Przywalony poduszką i ciałem Kaźmierza Kargul wierzgał w powietrzu długimi nogami.

– Czep się swojej Murzynki, konusie jeden! – zza knebla poduszki doszło jego charczenie. W tym momencie w drzwiach sypialni stanęła Ania. Dopadła do Kaźmierza i jęła nim potrząsaćjak pniem dzikiej gruszy, z której chce się otrząsnąć dojrzałe ulęgałki.

– Dziadku! Ona patrzy! Pawlak obejrzał się przez ramię. Oparta o framugę stała Shirley. Kaźmierz, uśmiechając się krzywo, opadł na łóżko obok Kargula, szczypiąc go w udo, by ten też skierował ku Shirley pogodny uśmiech.

– Ja jej powiedziałam, że wy żyjecie w idealnej zgodzie, że w Polsce nie ma konfliktów…

– Że też masz sumienie tak łgać – ofuknął Kargul wnuczkę, równocześnie starając się olśnić Shirley garniturem swoich żółtych zębów.

– Myślałam o konfliktach rasowych! – Awo! Ty nie dziwacz, bo sama dobrze wiesz, że u nas podział rasowy jest na partyjnych i bezpartyjnych…

– To są szczegóły – Ania zbyła to niecierpliwym gestem.

– Ona jest nastawiona antyimperialistycznie! – Prosto jak nasz rząd! -wykrzyknął zaskoczony Pawlak.

– Powiedziałam jej, że socjalizm to równość! – I jak? – Kaźmierz rzucił podejrzliwe spojrzenie na Shirley.

– Uwierzyła?! – Ona nam nie ufa. Na razie się

wszystkiemu przygląda.

– Ty słyszał? – Pawlak półgębkiem zwrócił się do leżącego obok Kargula.

– Żadne hańdry-mańdry, bo to ma teraz polityczne znaczenie! Zsunął się z łóżka, wciąż okraszając swoją twarz sztucznym uśmiechem. Ania objęła Shirley i jakby pragnęła ją przekonać, że odtąd należy do rodziny, wepchnęła ją w ramiona Pawlaka. Kargul westchnął: – Obiektywnie patrząc, popadli my w kałabanię – złapał czujne spojrzenie Pawlaka i zgodnie z instrukcją nadal szczerzył zęby do Shirley.- Bajstruk może każdemu przytrafić sia, ale mógł Jaśko wybrać se matkę w innym kolorze. Słysząc to Pawlak objął Shirlej promiennym spojrzeniem i pokiwał kilka razy głową, jakby potwierdzał wypowiedziany pod jej adresem jakiś komplement, a do Kargula rzucił przez zaciśnięte zęby: – Żeby ja wiedział, że ty taki rasista, to ja by ciebie do Ameryki nie wziął! Taki bałwatuńcio aby na Heroda do szopki nadaje sia, a nie na eksport!

Загрузка...