7

W sali na wieży na szczycie najwyższej góry, gdzie rezydowali źli władcy, świętowano zwycięstwo.

Jeden z najpotężniejszych podszedł do okna i wyjrzał na dolinę.

– Nigdy nie było tu tak spokojnie – zagruchał z zadowoleniem. – Te ich żelazne puszki stoją i rdzewieją. Niech tak tkwią ku przestrodze, na wypadek gdyby z tego przeklętego Królestwa Światła poważył się przybyć tu ktoś jeszcze.

– Pewnie nie mają już kogo wysłać – stwierdził inny. – To była na pewno elita.

Pozostali nie bez zgrozy przyznali mu rację. Ich królestwo przez straszny moment zatrzęsło się w posadach.

– Ale wygraliśmy, jak zwykle – zarżał trzeci. – Zobaczmy, co pokazuje ściana!

Skierowali uwagę na ekrany, które pokrywały całe ściany.

Dolina leżała pogrążona w mroku i spokoju. W oddali dało się dostrzec stado ptaków, wielkie czarne ptaszyska z rodzaju tych, jakie ekspedycja napotkała w Dolinie Róż. W istocie niektóre z nich były tymi samymi stworzeniami, teraz powróciły do domu, do Gór Czarnych. W Dolinie Róż nie było już przyjemnie, odkąd zła moc została zniszczona przez niegodziwych intruzów.

Ale teraz oni już nie żyli, zniknęli na zawsze.

Władcy śledzili na ekranach obraz całej doliny, szczegół za szczegółem. Zaniepokoiło ich nieco jedynie, że nigdzie na ziemi nie widać zwłok. Ale co tam, na pewno utonęły w błocie.


Bez Marca, Dolga, Rama i wszystkich innych poczuli się bardzo samotni.

– Czy my nie wyjdziemy przez te same drzwi? – żałosnym głosikiem spytała Sol.

– Mielibyśmy wchodzić do wnętrza Góry, chociaż nie jest to wcale konieczne? Nigdy w życiu – oświadczył Minotaur zdecydowanie. – Nie, jedyna droga, którą możemy się stąd wydostać, prowadzi w dół zbocza. Ta sama, którą tu przybyliście. Ale jej przebycie wydaje się, mówiąc wprost, niemożliwe.

– Nie, nie – Sol nie traciła odwagi. – Mamy linę, po której możecie spuścić się w dół.

Wyciągnęła z kieszeni kawałek sznurka, w jej ślady poszli zaraz Armas i Kiro.

– To? – zdziwił się Minotaur. – Żartujecie sobie z nas?

– To lina elfów – wyjaśnił Faron. – Niezwykle przydatna.

W tym samym momencie, gdy źli władcy wyłączyli swoje ekrany w ścianach, przybysze z Królestwa Światła podeszli do górskiego zbocza, żeby zademonstrować cudowne liny.

Tylko trzy liny dla tylu zbiegów! Armas, który miał najdłuższy kawałek, podzielił go na trzy części. Jedną dostał Faron, a drugą Yorimoto, z czego obaj niezmiernie się ucieszyli. Tym sposobem lin było już pięć. Niedawni więźniowie ze zdumieniem patrzyli, jak przywiązane do kraty liny elfów wydłużają się, by wreszcie sięgnąć samej ziemi. Teraz wyzwoliciele zaczęli spuszczać w dół uwolnione przez siebie istoty po kilka naraz, tak że chwilami, wisząc na zboczu, przypominały one koraliki nanizane na nitkę. Faron zszedł jako jeden z pierwszych i teraz u podnóża góry przyjmował uciekinierów. Chowali się tam, wtulając w skałę, by nie wypatrzyło ich ze szczytu żadne złe oko. Wilki i inne czworonożne stworzenia przetransportowano na dół obwiązując je liną i powoli opuszczając.

Wreszcie w dolinie znalazła się także czwórka z Królestwa Światła.

– Szkoda takich wspaniałych lin – westchnął z żalem wielki wezyr, zadzierając głowę.

Sol roześmiała się:

– Nie myślisz chyba, że zostawimy je tym łobuzom? O, nie, liny elfów są na to zbyt cenne!

Sol i jej przyjaciele uderzyli linami o skalę, a one natychmiast same się odwiązały i zmieniły z powrotem w krótkie kawałki sznura, które schowali do kieszeni. Yorimoto nie krył dumy. Rozejrzał się ukradkiem dookoła, sprawdzając, czy wszyscy dobrze widzieli, że naprawdę posiada tak cudowną rzecz.

– Przydałoby się nam coś takiego – westchnął Grendel. Do tej pory milczał, zapewne zdawał sobie sprawę, że swoim wyglądem budzi wielką grozę, i dlatego uznał, iż lepiej się nie odzywać.

Sol popatrzyła na niego bez strachu i bez obrzydzenia.

– Może kiedyś dostaniesz, zobaczymy, jak długo zechcesz zostać w świecie żywych.

Nic więcej jednak nie dodała, nie zamierzała opowiadać więźniom, jak wspaniale jest mieszkać i żyć w Królestwie Światła. Sami musieli zdecydować o swoim losie, zresztą było ich zdecydowanie zbyt wielu, by wszyscy zdołali pomieścić się w tym raju. Gdyby tego zapragnęli, musieliby czekać, aż Oko Nocy znajdzie jasną wodę i uczyni z Ciemności płodny obszar, który mogłyby zamieszkiwać wyłącznie dobre, nie czyniące nikomu krzywdy stworzenia.

Na razie jednak niedawni więźniowie i ich wybawcy musieli uporać się z innym bardzo poważnym problemem: w jaki sposób niezauważenie przedostać się przez dolinę?

Faron, którego postaci z mitów i baśni traktowały jako istotę niemal wszechmocną, popatrzył w niebo i rzekł z namysłem:

– Mógłbym, jak wiedzą moi towarzysze, bardzo prędko przeprawić was przez środek doliny. Może się jednak okazać, że zrobię to nie dość prędko. Doświadczyliśmy tego podczas naszej pierwszej próby dotarcia do was. Jeśli zostaniemy odkryci, oni mają środki, by nas powstrzymać. Proponuję, abyśmy poruszali się skrajem doliny, tak blisko skał, jak tylko się da. I dopóki się da, wzdłuż podnóża tej przerażającej góry.

Minotaur kiwnął głową.

– Oni mają coś w rodzaju panelu kontrolnego. Słyszałem kiedyś takie określenie. Nie wiem, jak to działa, wydaje się jednak, że dzięki niemu mogą śledzić, co się dzieje na całym obszarze Gór Czarnych.

– Wcale mnie to nie dziwi! Wy także mogliście orientować się w naszych poczynaniach. Czy to dzięki tym wielkim kratom?

– Oczywiście, mamy… mieliśmy – ach, jak wspaniale powiedzieć „mieliśmy” – swoich zwiadowców. Byli nimi ci, którzy siedzieli najbliżej krat po obu stronach. Ach, gdybyście wiedzieli, jak cudownie jest wydostać się stamtąd!

Reszta mruknęła potakująco. Był to doprawdy dość głośny pomruk, zbiegów była wszak cała gromada.

Faron popatrzył na swoich podopiecznych nie bez rezygnacji. W jaki sposób zdoła przeprowadzić ich w bezpieczne miejsce? A co będzie potem? Wszyscy nie pomieszczą się przecież w Juggernautach? Trudno, trzeba przejść do działania. Westchnął więc tylko i zaczął rosnąć, a zaraz potem zaświecił. Ten i ów spośród zbiegów w pierwszej chwili się przestraszył, ale przecież wszyscy oni wywodzili się ze świata baśni i nie takich niezwykłych rzeczy doświadczali.

Wreszcie zapanował spokój i pochód ruszył. Faron narzucił oszałamiające tempo, niektórym wydawało się, że nie nadążą. Piątka z Królestwa Światła rozdzieliła się w taki sposób, że każde z nich zajmowało się mniej więcej setką uciekinierów.

Kiro podjął się odpowiedzialności za wielkie potwory, czuł więc teraz na karku ciężki oddech potężnego smoka. Był ciekaw, z jakiej to baśni czy też raczej bohaterskiego eposu wywodzi się ów smok. W pewnej chwili pomyślał nawet, że zabawnie byłoby przejechać się na jego grzbiecie.

Armas jako Strażnik szedł na samym końcu. Trzymał Kari za rękę, chciał bowiem, by poczuła się bezpieczniej. Sam jednak często oglądał się na boki, nie zapomniał o upiorach z doliny i nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie z którymkolwiek z nich.

Niestety, stało się inaczej, choć rychło się okazało, że napotkane upiory są nastawione życzliwie. Okazały wielką pomoc, kierując rozciągniętą gromadę w miejsca, gdzie było najbezpieczniej.

Kari przez dłuższy czas nie odezwała się ani słowem. Sprawiło to niezwykłe tempo, w jakim się poruszali, a także wrażenie, jakiego doznała, kiedy Armas ujął ją za rękę.

Teraz już nie myślała o tym, że przypadło jej miejsce na końcu pochodu, tam gdzie było najbardziej niebezpiecznie. Dopóki Armas szedł tuż obok, nie czuła lęku. Otuchą napawało także to, że tylne straże trzymały wszystkie trzy wilki.

Musieli się spieszyć. Upiory dały im znać, że złe oczy Gór Czarnych, olbrzymie ptaszyska, znów szybują nad doliną. Słysząc to, cała karawana z bijącymi sercami i lękiem wyzierającym z oczu przylgnęła do skalnych ścian. Uczestnicy ekspedycji jeszcze z Doliny Róż pamiętali, jak niebezpieczne potrafią być te ptaki.

Zbiegowie, widząc krążące wysoko ponad ich głowami czarne cienie, znieruchomieli, nie śmieli wręcz oddychać.

W pewnej chwili zaniepokojony Kiro dostrzegł, iż między potworami i smokami porusza się jakaś nieduża postać. Rozpoznał Sol, która wreszcie dobiegła do niego i wtuliła się w zagłębienie terenu tuż obok.

– Co ty robisz, miałaś wszak osłaniać swoją grupę? – spytał zdumiony.

– Kochany Kiro – szepnęła mu Sol do ucha. – Te postacie z baśni są o wiele bezpieczniejsze niż my, to wszak tylko omamy, zwidy. Któż zdoła je pochwycić? Obawiam się, że to właśnie my jesteśmy najbardziej narażeni. Dlatego chcę być przy tobie.

Strażnik, choć wzruszony, rzekł surowo:

– Te istoty są o wiele bardziej rzeczywiste, niż twierdzisz. Ale zostań przy mnie, będę pilnował, żeby nic złego cię nie spotkało.

Sol skuliła się za plecami Kira i objęła go.

– O, tak, teraz jestem bezpieczna – powiedziała uszczęśliwiona.

Kiro przez moment ściskał jej rękę w swoich długich, kształtnych dłoniach Lemuryjczyka. Razem z Sol i wszystkimi zgromadzonymi wokół potworami śledzili cienie, które wciąż krążyły nad doliną. Gdy nadleciały bliżej, para z Królestwa Światła jeszcze mocniej przytuliła się do siebie. Sol delikatnie, lecz stanowczo zepchnęła ze swojej nogi olbrzymią pazurzastą łapę smoka. Potem wsunęła rękę pod koszulę Kira i powiodła palcami po jego skórze.

– Mmm, jaki jesteś ciepły – szepnęła.

Kiro ze spokojem odsunął jej dłoń.

– Nie rób tego.

Sol się wystraszyła. Co też mówiła Indra? „Z Lemuryjczykiem nie wolno igrać”.

– To był tylko impuls, któremu nie mogłam się oprzeć – wyznała z żalem. – Przepraszam.

Kiro nie odpowiedział, Sol więc próbowała się bronić.

– Wydaje mi się, że radość jest niezmiernie ważnym składnikiem romansu.

– My nie mamy żadnego romansu.

Czy naprawdę musiał być taki surowy? Sol czuła się coraz mniejsza.

– No cóż, związku między mężczyzną a kobietą – poprawiła samą siebie. – Wspólny śmiech i zabawa tworzy silne więzy.

Kiro złagodniał.

– Na pewno tak jest, tylko pora niezbyt odpowiednia.

No tak, z tym gotowa była się zgodzić.

– Wyprawa szpiegowska już się chyba zakończyła, potworne ptaki wracają do gniazda – stwierdziła po chwili.

– To prawda, zniknęły, kierując się w stronę Złej Góry.

– To i ja wracam – rzuciła pospiesznie. Ustami musnęła policzek Strażnika i zniknęła.

Kiro dziwił się niezwykłemu uczuciu, jakie opanowało całe jego ciało. Delikatnie dotykał palcami miejsca, którego dotknęły wargi Sol. Nie chciał niczego wycierać, tylko sprawdzić.

Podniósł się wreszcie.

– Idziemy dalej – oznajmił swym niesamowitym towarzyszom.


Podczas gdy czarne argusowe oczy wciąż przeszukiwały dolinę, odbyło się jeszcze jedno potajemne spotkanie. W dającej osłonę skalnej szczelinie Armas mocniej przygarnął Kari do siebie. Cały czas pamiętał o swoim zadaniu. Dbał o to, by nikt z tych, za których czuł się odpowiedzialny, nie był widoczny dla niebezpiecznych oczu. Wydał rozkaz, który przekazano dalej: Nikomu nie wolno ruszyć nawet palcem, dopóki nie otrzymają sygnału od niego. Właśnie palcem, bo członkowie grupy Armasa mieli palce, a nie wielkie szpony.

Oboje z Kari byli otoczeni ze wszystkich stron przez innych zbiegów, mogli więc tylko tulić się do siebie i niemal bezdźwięcznie szeptać sobie coś do ucha.

Dziewczyna czuła obejmujące ją ramię i drżała na całym ciele, choć starała się nad sobą zapanować.

– Kim ty jesteś? – spytała nieśmiało. – Masz całkiem czarne oczy, jak zresztą wielu z was, Faron, Ram, Kiro, Dolg i Cień. No i ten niezwykły wzrost?

– Moim ojcem jest Obcy, a w żyłach pozostałych, których wymieniłaś, także płynie krew Obcych.

– Och! – westchnęła przygnębiona. – To niezwykle dostojny ród, prawda? Słyszeliśmy o potężnych Obcych.

– No cóż, dostojny – odszepnął Armas z zawstydzeniem. – To stawia nam pewne wymagania.

– Jakie na przykład?

– Nie mogę tego teraz wyjaśniać. Kari, nie chcę, żebyś zniknęła.

Dziewczynie serce podskoczyło do gardła.

– Ja też nie.

Zaraz jednak uświadomiła sobie swoją sytuację.

– Przecież ja jestem taka brzydka.

– Ależ, drogie dziecko – powiedział Armas, który wszak sam nie był do końca dorosły. – Te same słowa wypowiadały setki dziewcząt i kobiet na przestrzeni tysięcy lat. Jakie znaczenie ma wygląd? Podobasz mi się i przez to dla mnie jesteś najpiękniejsza, czy to nie wystarczy?

Nie wiem, pomyślała Kari. Powiedziałeś teraz, choć nie bezpośrednio, że nie jestem pięknością, ale przecież doskonale wiem, że tak jest. Czego ja właściwie wymagam?

Cóż, my, kobiety, jesteśmy pod tym względem maniaczkami, żądamy potwierdzenia tego, co niemożliwe.

– To więcej niż dość – szepnęła wzruszona. – A ty jesteś najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam.

No, no, spokojnie, pomyślał Armas, jest przecież z nami Marco i Dolg, i Ram, lecz mimo wszystko dziękuję, z chęcią przyjmę twój podziw, można powiedzieć, że go chłonę.

Armasowi wydało się nagle, że dookoła zapanowała wiosna. Nigdy wcześniej tego nie doświadczył. Spokojne pouczenia ojca…

Nagle napłynęło poczucie winy. Ojciec, co on na to powie?

Ach, co tam! Nie odmówi chyba synowi chwili przyjemności.

Armas doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że jego uczucie dla Kari nie jest wcale przelotną rozrywką. Wszystko wskazywało na to, że przemieni się w coś naprawdę poważnego.

Najlepiej przerwać całą tę historię, póki jeszcze nie jest za późno.

Ale Armas nie chciał tego zrobić, nie miał na to sił, był też zbyt wrażliwy. Miałby zranić Kari? Za nic na świecie!

Drapieżne ptaki krążyły coraz bliżej, zbiegowie skulili się, kryjąc twarze i dłonie. Armas poprosił wilki, by nie patrzyły w górę, ich zielone ślepia nietrudno było zauważyć.

Kari w duchu odmawiała coś na kształt modlitwy. Pozwólcie mi zostać z nim, prosiła. Drogi Minotaurze, Faronie, nie podejmujcie teraz decyzji o naszym zniknięciu, dajcie Armasowi i mnie czas, abyśmy lepiej się poznali.

Oczy wypatrujące z powietrza zwróciły się w innym kierunku, czarne cienie nie zasłaniały już nieba, ptaki niczym milczące zjawy skierowały się ku najwyższemu szczytowi i zniknęły w lekkich obłokach mgły, unoszących się wokół wierzchołka.

Tym razem niebezpieczeństwo minęło, mogli wyruszyć dalej.

Ostatni odcinek drogi dzielącej ich od pojazdów przebyli szybko i bez kłopotów. Gdy wreszcie dotarli na miejsce, Faron poprosił, by ukryli się za wielkimi Juggernautami, a potem wpuszczał kolejno do środka po kilku zbiegów, tak by mogli obejrzeć te nowoczesne maszyny.

Spotkanie Minotaura z Madragami było naprawdę wzruszające, śmiali się i rozmawiali, zadawali sobie tysiące pytań, dochodzili, czy są tej samej rasy, chcieli wiedzieć, skąd wziął się Minotaur.

Uczestnicy ekspedycji, oprowadzając gości po J1 i J2, w miarę swoich możliwości starali się objaśnię wszystko jak najdokładniej.

Przez pewien czas trwała prawdziwa sielanka. Nagle jednak ktoś stojący na zewnątrz za pojazdami przypadkiem podniósł wzrok i dostrzegł samotnego spóźnionego ptaka, który krążył nisko, wytrzeszczając czarne błyszczące ślepia. Wreszcie wysłannik władców Góry odleciał.

Stało się jednak najgorsze: zostali odkryci.

Загрузка...