9

Wrota zatrzasnęły się za dziewięciorgiem uczestników wyprawy, którzy musieli przejść przez Górę Zła by dotrzeć do celu: do miejsca, gdzie przebywali niewolnicy, i do źródła jasnej wody.

Stanęli, usiłując wyczuć panującą tu atmosferę.

Znajdowali się w jakimś korytarzu, otaczała ich ciemność zupełnie jak w grobie. Wyraźnie dało się zauważyć, że ten korytarz jest rzadko używany.

Gdy jednak ich oczy przywykły do mroku, dostrzegli jaśniejszą smugę gdzieś z przodu, najprawdopodobniej szczelinę w skale, przez którą odrobinę jaśniejsza ciemność Gór Czarnych sączyła się do środka.

Marco, znający z opisu tę drogę, poprosił, by ruszyli za nim. Nie dał poznać po sobie, że i on nie czuje się najpewniej.

Znajdował pociechę w tym, że przynajmniej na razie towarzyszą mu przyjaciele obdarzeni potężnymi mocami: Ram, Dolg i Cień… Oko Nocy i Mar też nie byli najgorsi, najsłabszymi w całej tej grupie należało chyba nazwać Joriego, Shirę i Indrę.

Chociaż kto ośmieliłby się nazwać Indrę słabą?

Teraz jednak dziewczyna czuła się zdecydowanie nie na swoim miejscu. Wzięła Rama za rękę, bo nagle zrobiło jej się jakoś strasznie. W istocie to miejsce zasługiwało na takie określenie. Co zrobią, jeśli teraz natkną się na kogoś?

Ale tu chyba rzadko ktoś zagląda.

Niestety, nawet im przez myśl nie przeszło, jak prędko ktoś pokusi się o sprawdzenie, czy więźniowie są na miejscu.

Tymczasem szli dość długo, aż wreszcie stanęli pod kolejnymi drzwiami.

Zatrzymali się, ścieśnili w gromadce, nie bardzo nawet zdając sobie z tego sprawę.

– Nadchodzi ważny moment, drodzy przyjaciele – odezwał się Marco ściszonym głosem. – Wydaje mi się, że teraz zbliżamy się do Złej Góry.

Wszyscy nabrali głęboko powietrza w płuca, jak gdyby chcąc zaczerpnąć wraz z nim otuchy. Indra przycisnęła się tak mocno do Rama, jak gdyby była taśmą klejącą.

– Jak to było? – przypominał sobie Ram. – Mieliśmy kierować się na prawo po wejściu? A później rozdzielić się przy pierwszych drzwiach po tych?

– Nie, przy pierwszych drzwiach za następnymi.

– Nie chcę się rozdzielać – wyrwało się Indrze.

– Ja też się cieszę, że na razie możemy być razem – przyznał Jori.

– I ja – uśmiechnęła się do niego Shira.

Chyba wszyscy byli podobnego zdania, w nieznanej wrogiej krainie nietrudno stracić pewność siebie.

– Jesteście gotowi? – spytał Marco i zaraz potem wymówił hasło.

Wcisnęli się w ścianę tak płasko jak tylko się dało, nie wiedzieli wszak, co ich czeka za tymi drzwiami.

Hasło Sassy zadziałało i drzwi się otworzyły. Usłyszeli teraz szum wielu głosów, lecz nikogo nie było widać. Zaryzykowali więc i prędko wślizgnęli się do środka.

Znaleźli się w czymś w rodzaju wielkiego hallu, oświetlonego pochodniami. Szum dobiegał spoza jednych z wielu drzwi. Niezbyt dobrze się tu czuli, najbardziej dokuczała im niepewność, poruszali się wszak po zupełnie nieznanym terenie, w dodatku ze świadomością, że w pobliżu są tylko wrogowie.

– Na prawo – mruknął Marco do siebie.

Szybkim krokiem, ale na palcach, pospieszyli za nim.

Jeśli ktoś teraz tu przyjdzie, jesteśmy straceni, pomyślała Indra, ściskając Rama za rękę tak mocno, że zapewne nie obeszło się bez pozostawienia śladów.

To musiały być tamte drzwi. Marco ośmielił się jedynie szeptem wymówić hasło, lecz drzwi najwyraźniej miały dobre uszy. Rozsunęły się i przepuściły wędrowców.

Kolejny korytarz.

– Jesteśmy na drodze prowadzącej na drugą stronę góry – cicho powiedział Marco. – Ku jądru Gór Czarnych.

– Sądziłam, że jądrem jest Góra Zła – szeptem wyraziła zdziwienie Indra.

– Tak należałoby przypuszczać – odparł Marco. – Ale nie wolno nam popełnić żadnego błędu. Jeszcze nie wyszliśmy z tej góry.

Stanęli tuż za drzwiami, przez które właśnie przeszli, żeby lepiej się zorientować. Nikomu nie podobał się głuchy dźwięk, wibracje posadzki i ścian.

Z przodu dochodziły jakieś gardłowe głosy, dlatego też nie śmieli się ruszyć. Ten korytarz był ciemny, w każdym razie w tym końcu, gdzie teraz stali. Domyślali się jednak, że kawałek dalej musi skręcać, dlatego postanowili czekać.

Stoimy w bardzo odsłoniętym miejscu, pomyślała Indra. Gdyby ktoś nagle się pojawił, nie mamy nawet gdzie się ukryć.

Powiodła dłonią wzdłuż skalnej ściany i nieoczekiwanie natrafiła na pustkę.

– Ram – szepnęła. – Chyba znalazłam jakąś niszę.

Ram podszedł bliżej i sprawdził.

– Masz rację. Chodźcie, tu będziemy bezpieczniejsi.

W zagłębieniu w skale zmieścili się wszyscy dziewięcioro.

Teraz musieli czekać, aż z przodu zapanuje cisza. Usiedli, plecami opierając się o skałę, i szeptem prowadzili rozmowy. Indra położyła Ramowi dłoń na piersi, on zaś mocno ją objął.

– Rzeczywiście, takie życie warte jest chyba więcej niż wszystkie pieniądze na świecie – powiedziała cicho. – No cóż, może akurat nie takie straszne napięcie jak w tej chwili, tylko w ogóle, nasze życie w Królestwie Światła, przyjaźń, wszystkie przygody, jakie nas spotykają.

Jori szepnął:

– Ja w ogóle nie wiem, co to są pieniądze. Ale ty przez pewien czas przebywałaś w świecie na powierzchni, jesteś więc bardziej zdeprawowana.

– Zdeprawowana? No wiesz! Nie jestem ani trochę zepsuta pod względem moralnym. Ale w świecie na zewnątrz często się zastanawiałam, dlaczego tak wielu ludzi nienawidzi tych, którzy mają pieniądze. Czy sami nie chcieliby być bogaci? A gdyby stali się bogaci, to czy wówczas nienawidziliby samych siebie?

Oko Nocy westchnął:

– To wielkie szczęście, że nie mieszkamy w świecie na powierzchni. Przynajmniej nie musimy rozwiązywać tego rodzaju problemów.

Usiedli wygodniej i zaczęli nasłuchiwać. Coś się działo.

Po hallu, który niedawno opuścili, poniósł się odgłos wielu biegnących stóp. Głosy i kroki nikły w oddali, wyglądało na to, jakby te istoty kierowały się ku sali, gdzie wcześniej przebywali jeńcy.

Dziewięcioro członków wyprawy siedziało, wyczekując.

I zaraz rozległ się odgłos stóp biegnących z powrotem. Zmierzały gdzieś do wnętrza góry, a chwilę później rozległ się piekielny wrzask wściekłości, który dźwięczał zwielokrotnionym złym echem wśród korytarzy we wnętrzu góry.

– Odkryli ucieczkę jeńców – stwierdził Marco lakonicznie.

– Tak – odparł Ram. – Idziemy dalej?

– Jeszcze nie. Przed nami wciąż jeszcze są jacyś ludzie.

– Ludzie? – prychnął Cień. – Nikogo z tych tutaj nie zaliczyłbym do ludzi. Sądząc po dochodzących odgłosach, mamy do czynienia z dobrowolnymi niewolnikami.

Zaczekali jeszcze trochę.

– Wiecie co? – rzekła w pewnej chwili Indra. – Może to dziwne, ale właściwie brakuje mi tego krzyku skargi, tego śmiertelnego zawodzenia z Gór Czarnych.

– Lepiej tak nie myśl – przestrzegł ją Dolg. – Nieszczęsne postaci z baśni mogą z powrotem zostać pojmane.

– Albo my już nigdy nie wrócimy do Królestwa Światła – z ponurą miną rzekł Jori.

– No już dobrze, dobrze – łagodził Cień. – Negatywne nastawienie nie jest właściwe w tak trudnej sytuacji jak nasza.

Jori zachichotał.

– Przepraszam, ale wiesz, Cieniu, że pesymizm nie jest moją najmocniejszą stroną.

– Wiem, wiem, ty wariacie – uśmiechnął się Cień i z uśmiechem zwichrzył mu włosy.

– Myślałam o jednej rzeczy – powiedziała Indra.

– Gratuluję – zadrwił Jori.

– Och, ty głupku – uśmiechnęła się Indra. – Ale powiedzcie, czy oswobodzenie tych tak zwanych dobrych niewolników nie jest trochę ryzykowne? Czy nie powinniśmy raczej wstrzymać się z tym do czasu odnalezienia źródła?

– Zaczynasz tchórzyć? – spytał Marco z uśmiechem. – Nie, niewolnicy muszą znaleźć się daleko stąd, zanim władcy Złej Góry zostaną postawieni przed faktem dokonanym, że oto mamy jasną wodę. Nie wiadomo, co się wtedy stanie z tymi górami i jej mieszkańcami. Pozostanie tu jest dla nieszczęsnych niewolników zbyt niebezpieczne. Ale pojmuję tok twojego rozumowania, nie będzie nam łatwo przemycić stąd co najmniej tysiąc istot.

– No właśnie, i nie wiemy też, jak poszło z przetransportowaniem więźniów.

– Tego wkrótce się dowiemy.

Marco wyjął swój mały telefon i wezwał Farona.

Usłyszeli raport. Wielka grupa bez przeszkód dotarła do pojazdów, gdzie następnie większość baśniowych postaci na własne życzenie została unicestwiona. Resztą zajęli się Sol i Kiro.

Marco jeszcze chwilę porozmawiał z Faronem, a w końcu wyłączył aparat.

– Sol i Kiro już tu nie wrócą. Mają spróbować wyprowadzić uciekinierów w Ciemność, a jeśli się da, zabrać ich nawet do Królestwa Światła. Sto pięćdziesiąt nowych istot Królestwo Światła zdoła pomieścić. W razie potrzeby można ich przenieść do Nowej Atlantydy.

– Życzymy Sol i Kirowi powodzenia podczas tej przeprawy – powiedział Dolg. – Ale będzie nam ich brakowało.

– To prawda – przyznał Jori. – Gdy ktoś z nas opuszcza grono przyjaciół, od razu robi się tak pusto!

– Byle tylko Sol nie uwiodła Kira – mruknął Ram zaniepokojony.

– Ach, nie przejmuj się tym – Cień szturchnął Rama w bok. – Tylko dobrze mu to zrobi.

Odważyli się na wspólny serdeczny śmiech.

– Wobec tego ruszamy – zdecydował Marco. – Zanim oni wrócą.

Z lękiem, że mimo wszystko ktoś mógł tam zostać i siedzieć w milczeniu, zaczęli przekradać się długim ciemnym korytarzem.

– Przydałby nam się teraz proszek Tsi, ten zsyłający niewidzialność – szepnął Jori.

– Rzeczywiście, nie byłoby to niemądre – przyznał Marco. – Ale Faron mi powiedział, że prawie nic już z niego nie zostało.

– Szkoda – mruknął Ram. – Przydałby się dla niewolników, ale pewnie i tak dla wszystkich by nie starczyło.

Idący gwałtownie przykucnęli. Dotarli do zakrętu korytarza, dalej rozciągała się otwarta przestrzeń. W pomieszczeniu w głębi siedziała grupka potwornych niewolników, trzymając straż.

Nie oddzielało ich nawet okno, pomieszczenie było otwarte, ukryć się mogli jedynie za niską ścianką bacznie pilnując, by nie wystawić głowy. Ale tego nie planował nikt.

Długim rzędem na czworakach minęli pokój straży. Na szczęście drzwi były zamknięte. Potwory wyglądały na bardzo zajęte czymś, co leżało na stole, wokół którego siedzieli. Uczestnicy wyprawy mieli nadzieję, że się od tego nie oderwą.

Kochane kolana, tylko nie trzaśnijcie teraz, prosiła Indra w duchu.

Wreszcie pokonali niebezpieczne miejsce.

Poszło nam zbyt łatwo, myślała dalej dziewczyna, los na pewno ma już w zanadrzu dla nas jakąś podstępną niespodziankę.

Los jednak musiał na chwilę zasnąć, bez kłopotów bowiem przedostali się do kolejnych drzwi.

To tutaj są rozstaje, uświadomiła sobie Indra. Uf!

Marco szeptem wypowiedział hasło i znów to samo napięcie, lęk przed tym, co będzie po drugiej stronie.

Drzwi się otworzyły. Kochana Sassa, za zdobycie hasła należy jej się tort, bo kwiatów po Dolinie Róż zapewne ma już dosyć. No, co my tu mamy? rozglądała się Indra.

Schody?

Drzwi zamknęły się za nimi, dzięki wam, dobre moce!

Marco odwrócił się do przyjaciół.

– To koniec naszej wspólnej wędrówki. Ram, ty ze swoją grupą pójdziesz tymi schodami w dół. My mamy iść prosto.

Chwilę trwało, zanim uściskali się na pożegnanie, każdy z każdym. Nie kryli smutku. Przecież naprawdę nie wiedzieli, czy jeszcze kiedyś się spotkają. Zadania obu grup wydawały się niewykonalne, „mission impossible”, jak mówił Jori.

Ci, którzy mieli zejść po schodach, długo patrzyli za odchodzącymi przyjaciółmi. Wreszcie Marco, Oko Nocy, Shira i Mar rozpłynęli się w mroku, zmierzając na spotkanie z nieznanym losem w poszukiwaniu jasnego źródła.

– Chodźmy – głuchym głosem nakazał Ram.

Загрузка...