24

W pokoju chorych Indrę przebudziło intensywne pożądanie, jakie ogarnęło całe jej ciało. Czuła się wypoczęta, musiała więc spać przez jakiś czas.

– Za blisko leżysz, chłopcze – szepnęła do siebie. – Jeśli tak dalej będzie, muszę wstać.

Ale jakieś ramię objęło ją i przytrzymało.

– Słyszałem, co mówiłaś – rozległ się głos Rama. – Jak myślisz, co ja czuję?

Indra pojęła, że powodem przypływu jej gwałtownej żądzy jest owa niezwykła lemuryjska siła przyciągania. Ram nawet nie próbował teraz przed niczym się powstrzymywać.

Położył się na niej i pocałował ją. Ach, Boże, cóż to za pocałunek, pomyślała Indra. Przez jej ciało przebiegło drżenie, sięgnęło aż koniuszków palców. Gwałtowna fala erotyzmu, o jakiej nigdy nawet jej się nie śniło.

Rzeczywiście, musiała przyznać Lenore rację przynajmniej co do jednego: Lemuryjczycy to w istocie niezwykli kochankowie.

Indra poczuła, że i on drży na całym ciele. Mimo to nie spieszył się, starał się być delikatny, pozwolił, by zaznała tego, co przeżyła już wcześniej, a co nazwała erotyzmem duszy.

To niepotrzebne, mój kochany, myślała, i bez tego nie mogłabym być bardziej gotowa.

Tak jednak nie było, wkrótce się przekonała. Kiedy bowiem duchowy erotyzm zaczął działać naprawdę, znalazł odbicie w fizycznym pożądaniu, które po wielokroć się wzmogło.

Ach, nie wytrzymam tego, pomyślała. Palce wpijały jej się w plecy Rama, jęczała zduszonym głosem, a całe podbrzusze zdawało się płonąć.

Ram, który do tej pory, pieścił jej twarz i ramiona, prędko przesunął dłonie w dół i rozebrał dziewczynę. Trudno byłoby powiedzieć, że Indra się opierała. Wysunęła się z bielizny tak prędko, jakby liczyły się sekundy.

Dostrzegła, że Ram rozpina spodnie. Ach, to już teraz!

Ale on wciąż panował nad sobą i przyglądał jej się w półmroku.

– Nigdy jeszcze nie kochałem się z kobietą ludzkiego rodu – szepnął. – Nie wiem, czy jesteś odpowiednio do tego stworzona.

– Ja też nie – odszepnęła. – Czy mogę… sprawdzić?

Czy nie okazuje teraz zbytniej śmiałości? Nie zachowuje się nieskromnie?

Ram jednak odpowiedział:

– Oczywiście.

On zrobił to samo, przesunął rękę w dół jej ciała. Indra wiedziała, że jest gotowa go przyjąć, czuła się przy nim bezpiecznie.

Przesunęła rękę i odnalazła jego tajemnicę.

– Ojej! – westchnęła. – Ach, Ramie!

– Sądzisz, że to się uda?

– Tak, jeśli na początku będziesz ostrożny.

Uśmiechnął się, ale głos mu drżał.

– To nie będzie teraz takie łatwe.

– Wiem, Ram, kocham cię.

– A ja ciebie, na pewno wiesz.

– Ale bardzo lubię słuchać, jak to mówisz.

Powtórzył więc wytęsknione słowa.

Potem milczeli.

To będzie krótka historia, pomyślała Indra, jestem rozpalona jak piec, a z nim wcale nie jest lepiej.

Nabrała głęboko powietrza w płuca, kiedy powoli zaczął stopniowo ją wypełniać, tak po brzegi, że mimowolnie uśmiechnęła się z wielką radością. Próbował bardzo ostrożnie, nie sprawiając jej najmniejszego bólu, gdy jednak wszedł w nią całkiem i zrozumiał, że dalej wszystko będzie dobrze, zapomniał o ostrożności. Ich wzajemne pożądanie przekroczyło już wszelkie granice, Indra przestała wiedzieć, gdzie się znajduje, lecz to, co oceniała na zaledwie krótką chwilę, trwało, z wolna osiągając punkt kulminacyjny, który był niczym wybuch wulkanu.

Potem wycieńczeni leżeli obok siebie. Tak wiele pięknych słów pragnęli sobie powiedzieć, lecz one musiały zaczekać. Wszystko musiało zaczekać. Teraz dominowało w nich absolutne przekonanie, że postąpili słusznie. Należeli do siebie, nierozerwalnie.


Nadeszła wiadomość od Chora, tym razem nikt w J2 już nie spał i wszyscy mogli słuchać całej rozmowy Madragów.

J1 dotarł do pasma wzgórz przy granicy i stanął.

– Widzimy tę przełęcz – usłyszeli głos Chora. – Wszyscy nasi są ze mną, Heike, Jori, Armas, Yorimoto, Sassa i dwa wilki. Przedyskutowaliśmy mój plan i wygląda na to, że może nam się powieść. Szkoda, że nie widzicie tej przełęczy. Nasi drodzy przeciwnicy najwyraźniej starannie przyszykowali się do starcia z nami. Postanowili chyba pojmać nas tutaj, pewnie dlatego przez całą drogę mieliśmy spokój.

– Na czym polega twój plan, Chorze? – spytał Tich.

Chor wyjaśnił, a ponieważ jego słowa płynęły przez głośnik, słyszeli je wszyscy. Faron i Ram z uznaniem pokiwali głowami, a pozostali rozpromienili się jak słońce.


Chor skręcił i przejechał kawałek w prawą stronę. Wszyscy, którzy byli w stanie iść czy się czołgać, mieli sami wspinać się w rozpadlinie i wymijając straż, przekraść drogą, która tak naprawdę nie była wcale drogą, tylko plątaniną zarośli. Prowadzili ich Jori i Yorimoto, Chor na pokładzie zatrzymał jedynie najsłabszych niewolników, Heike natomiast miał krążyć między rozpadliną a J1. Pojazd musiał być tak lekki jak to tylko możliwe.

Grupa pieszych przed rozstaniem z J1 stała przez chwilę, spoglądając na lasy Ciemności, ciągnące się po drugiej stronie granicy.

– Tam jest wolność – odezwał się niewolnik, który przez cały czas im pomagał. – Nigdy nie przypuszczaliśmy nawet, że kiedykolwiek się jeszcze do niej zbliżymy. Nawet gdyby ten ostatni, śmiały krok miał teraz zakończyć się niepowodzeniem, to wiedzcie, że i tak żywimy szczerą wdzięczność za wszystko, co dla nas zrobiliście. Uważam też, że powinniśmy uczcić pamięć naszych dawnych towarzyszy niedoli, wszystkich tych niewolników, którzy być może wbrew własnej woli przeszli na stronę zła.

– Ja też uważam, że na to zasługują – przyznał Jori.

Przez chwilę więc wielka gromada, licząca ponad pięciuset pięćdziesięciu ludzi, stała pogrążona w całkowitym milczeniu na granicy dzielącej krainy dobra i zła.

Potem długi pochód ruszył w drogę przez pustkowie.

Chor swym ukochanym J1 wrócił na główną trasę.

Heike z początku mu towarzyszył.

– Teraz wszystko zależy od tego, czy te udręczone silniki lotnicze mają jeszcze choć odrobinę mocy – powiedział Chor przygnębiony.

– Na pewno coś jeszcze z nich zostało – pocieszał go Heike. – I przecież stale przy nich dłubaliście.

– Owszem, ale wtedy, w Dolinie Róż, używaliśmy ich zbyt długo.

– Wiem. Widzę, że tamci przygotowali dla nas kilka ładnych niespodzianek.

– Na pewno – przyznał Chor. – Ale i my mamy niespodziankę w zanadrzu.

– I chyba dobrze. Na Boga, cóż oni tam zmajstrowali, co to za czary, Chorze? Pamiętasz tamtą dziurę w ziemi na górskiej równinie? Wyglądało na to, że teren jest płaski, a w rzeczywistości był to olbrzymi, głęboki krater.

– To Tich musiał sobie z tym poradzić, ale Madrag nie da się oszukać dwa razy, będę się pilnował.

– Wobec tego ja przenoszę się do rozpadliny i pomogę dawnym niewolnikom przejść przez granicę. Teraz najważniejsze, żeby wszystko odpowiednio zbiegło się w czasie. Postaraj się odciągnąć od nich uwagę, ale trzeba pamiętać, że nie mogą zostać nawet na chwilę sami, kiedy ty już przemieścisz się na drugą stronę. Wrogowie wiedzą, że wielu pasażerów podróżowało na dachu. Gdy spostrzegą, że zniknęli, domyśla się, że coś knujemy, i zaczną szukać.

Ustalili, jak należy wszystko skoordynować, i Heike zniknął.

Chor spokojnie jechał naprzód aż do momentu, gdy nabrał pewności, że straże dostrzegły Juggernauta. W dole zapanowało wielkie podniecenie, na razie jednak był zbyt daleko.

Zatrzymał się. Nie byłoby dobrze, gdyby źli niewolnicy spostrzegli, że dach jest pusty. Dlatego starał się odczekać jak najdłużej.

Czas płynął. Przytłaczająca swą liczebnością obsada granicy zaczęła się niepokoić. Wyglądało na to, że szykują się do wyruszenia pojazdowi na spotkanie.

Do tego nie wolno dopuścić.

– Och, niech ta wiadomość już przyjdzie – mruknął Chor pod nosem.

Nie obawiał się ataku ze strony niewolników, którzy pozostali na pokładzie. Po pierwsze, Kari przywołała zło we wszystkich, w których ono tkwiło, po drugie zaś, ci tutaj byli zbyt słabi, by mogli mu czymś zagrozić.

Mimo to ciarki przebiegły mu po plecach. Został teraz zupełnie sam, a Madragowie, jak wiadomo, nie słyną z brutalności.

Wreszcie nadeszła upragniona informacja.

– Wszyscy przedostali się już przez rozpadlinę i stoją niedaleko skraju lasu w Ciemności, lecz boją się przechodzić przez otwartą przestrzeń, dopóki nie będą mieli pewności, że J1 ich tam spotka. Heike już do ciebie idzie, przygotuj się!

Chor włączył wszystkie silniki w tej samej chwili, gdy olbrzym z rodu Ludzi Lodu stanął u jego boku.

– Zaczęli się ruszać, jak widzę – zauważył cierpko. – Denerwowałeś się?

– No cóż, nie zaprzeczę – przyznał Chor. – Jeśli jesteś gotów, to zaczynamy ten cyrk.

– Jestem gotów.

Zmęczone silniki J1 huczały. Wrogowie zatrzymali się, widząc, że olbrzymi pojazd zaczął się poruszać.

– Wracają biegiem – raportował Heike. – Ty dbaj o maszynerię, a ja będę wyglądał wszystkiego, co może mieć jakikolwiek związek z czarami. Ach, Boże, usypali całą górę ze śmieci i kamieni!

Wygląda na to, że ustawili wiele przeszkód jedna za drugą.

– To prawda – przyznał Heike z namysłem. – Jak myślisz, poradzimy sobie z tym?

– Musimy – odparł Chor przygnębiony. – Uruchamiam teraz wszystkie moce.

Motor zaczął ryczeć, a straże uciekały, jakby śmierć deptała im po piętach.

– Spokojnie, przecież nie mam zamiaru was rozjechać – mruknął Chor.

– A ty zawsze taki sam – rzekł Heike rozczulony. – Nie chcesz narażać niczyjego życia.

– I tak podczas tej wyprawy byliśmy do tego zmuszeni.

Potem milczeli. Zbliżali się do pierwszej przeszkody, do wysokich, ostrych kamieni wbitych w ziemię.

– One wyglądają na prawdziwe – stwierdził Heike.

– To prawda, trzymaj się teraz mocno.

Heike usłuchał go odruchowo, choć przecież jako duch absolutnie niczego nie musiał się przytrzymywać.

Gdy wyglądało na to, że J1 wpadnie wprost na nieprzebyty kamienny mur, wrogowie zaczęli wydawać okrzyki triumfu.

A potem znów zaczęli krzyczeć, tym razem jednak ze zdumienia i rozczarowania.

J1 z donośnym rykiem uniósł się nad ziemią. Heike i Chor z zatroskaniem słuchali, jak cała maszyneria zgrzyta i trzeszczy, jak zmęczone części protestują, zmuszane do maksymalnego wysiłku.

To się nigdy nie uda, pomyśleli obaj, widząc, jak daleką drogę mają jeszcze przed sobą. W dole pod nimi przemykały kolejne przeszkody, niektóre doprawdy niemożliwe do pokonania, gdyby J1 trzymał się ziemi. Ale Juggernaut przecież unosił się w powietrzu.

Do jakich bogów modlą się Madragowie, tego Heike nie wiedział, widział jednak, że wargi Chora poruszają się nieustannie. Może po prostu prosił swego przyjaciela, J1, żeby się nie rozpadł?

Jeszcze tylko kilka blokad.

– Opadamy – oznajmił Heike bezdźwięcznie.

– To prawda, tak wysoko ona jeszcze nigdy nie latała.

Ach, tak, a więc J1 to kobieta, wobec tego przepraszam, jaśnie pani, pomyślał Heike.

Otarli się brzuchem o ostatnią z przeszkód, lecz powietrzna podróż trwała akurat tyle, ile trzeba, a potem J1 z hukiem opadł na ziemię. Musiał to być wielki wstrząs dla wszystkich rannych na dole.

Chor z lękiem sprawdził, czy zwykle silniki wciąż funkcjonują. Okazało się, że są w porządku, na pełnym gazie skręcił więc w prawo, by spotkać całą resztę grupy i załadować wszystkich do środka. Heike pogłaskał J1, dziękując mu za wyczyn.

Wróg potrzebował trochę czasu na przedostanie się z jednego końca przełęczy na drugi. Gdy już tam dotarł, Juggernaut ze wszystkimi pasażerami, całymi i zdrowymi, dawno zagłębił się w przepastne lasy Ciemności.


Wysoko na wieży w Górze Zła sypały się przekleństwa, aż wokół zaczęło cuchnąć siarką.

– I to także im się udało. Doprawdy, wszyscy zdołali przedostać się przez przeszkody, a przecież nasi strażnicy widzieli, że na dachu nie ma już nikogo. I niemożliwe, żeby ten pojazd zdołał wzbić się w powietrze z takim obciążeniem. Musiał być prawie pusty. Jak oni, do diabła, sobie z tym poradzili?

– Ale teraz nasza cierpliwość już się skończyła. Teraz do walki ruszy Niezwyciężony.

– Już dawno powinniśmy byli to zrobić – odezwał się trzeci. – Nie doceniliśmy potęgi tych intruzów.

– Nie przejmujmy się tym pojazdem, który został. Niech sobie tam stoi i rdzewieje. Mam niepokojące wieści – oświadczył najpotężniejszy z nich.

Popatrzyli na niego.

– Niezwyciężonego musimy skierować gdzie indziej. Ptaki, nasi wyjątkowi zwiadowcy, powiadomiły nas przed chwilą, że cztery istoty krążą po górach ponad pałacem. Kierują się w stronę źródeł.

– Co takiego? – poderwali się pozostali. – Jakim cudem zdołali przedostać się aż tutaj?

– Oni chyba są w stanie wcisnąć się wszędzie – mruknął inny. – Najwidoczniej zdobyli hasło.

– Musimy je zaraz zmienić, a potem sprowadzić Niezwyciężonego. Czym prędzej!

– Natychmiast – poprawił go najpotężniejszy. – No, moje cztery kanalie, koniec tej zabawy!

Загрузка...