Czym prędzej postarali się ukryć wszystkich dość wysoko na skalnej półce. Kiro ujął Sol za rękę i pomógł jej wspiąć się na samym końcu.
– Dziękuję – mruknęła niewyraźnie, nie patrząc na niego, co jeszcze bardziej go zasmuciło.
Z półki mieli widok na to, co prawdopodobnie było szlakiem komunikacyjnym, choć tak naprawdę żadnej wyraźnej drogi nie widzieli.
Wszyscy wkrótce zorientowali się, kto się do nich zbliża.
– To transport jeńców – szepnął Grendel do Kira niepotrzebnie cicho. – Chociaż może trudno tak to nazwać. To źli niewolnicy prowadzą dobrych niewolników.
Kiro uśmiechnął się w duchu, słysząc, w jaki sposób wyraża się Grendel. Zaraz jednak spoważniał i starając się nie okazać napięcia, spytał:
– Grendelu, jak wielu spośród was możemy ufać?
– Wszystkim.
– Wiem o tym, nie możemy jednak w pełni zawierzyć tym, którzy najbardziej się boją.
– Rozumiem. O czym myślisz?
– Jestem pewien, że wciąż jesteśmy niewidzialni. Gdyby było inaczej, tamci dostrzegliby ostatnich z grupy wspinających się na górę. A sprawiają wrażenie, że niczego nie zauważyli. Zbierz silnych mężczyzn i…
Miał już na końcu języka „potwory”, lecz czym prędzej się poprawił:
– Zwierzęta i inne istoty! Nie, nie, ty nie, smoku! Ty zaczekasz tu na górze, będziesz bronił kobiet i innych, którzy tu zostaną. Grendelu, powiadom wszystkich, że spróbujemy zaatakować złych niewolników i zabrać z sobą tych, których uwięziono wbrew ich woli.
– Tak! – zawołał Grendel z entuzjazmem i poruszając się niezgrabnie, ruszył wypełnić polecenie.
Dlaczego baśniopisarze tworzą takie monstra? zastanawiała się przygnębiona Sol, obserwując, jak Grendelowi plączą się nogi. Na szczęście potwory z opowieści przestały już ożywać, zapewne również dlatego, że współczesne dzieci myślą znacznie bardziej racjonalnie. Co by to było, gdyby z ekranów telewizyjnych wydostały się te wszystkie galaretowate kosmiczne potwory? Szczególnie dla najmłodszych byłby to istny koszmar.
Czuła, że Kiro stoi tuż obok, i z całych sił starała się zapanować nad sobą. Serce waliło jej tak mocno, że już nie wątpiła w swoje człowieczeństwo.
Straszna gromada była coraz bliżej. Po jaśniejących czerwonych ślepiach bez trudu dało się odróżnić strażników od innych, dobrych więźniów.
Sol ośmieliła się szeptem przestrzec Kira:
– Pamiętaj, że jesteśmy w Górach Czarnych! Nie wolno nam uczynić nic złego, bo wtedy sami możemy zarazić się złem.
Teraz Kiro starał się na nią nie patrzeć.
– Szczerze powiedziawszy, nic a nic mnie to nie obchodzi. Uwolnienie tych nieszczęśników traktuję jak dobry uczynek! Nie mogę przecież prosić naszych nowych przyjaciół o to, by się mieli na baczności i uderzali nie za mocno. Pamiętaj, oni noszą w sobie wściekłość, jaka gromadziła się w nich przez całe stulecia cierpienia. Oczywiście moglibyśmy związać tych łotrów, lecz w czym to pomoże? Czy bardziej humanitarne byłoby pozostawić ich tutaj na pustkowiu i skazać na powolną śmierć w cierpieniu?
Cóż, Sol musiała przyznać mu rację.
Kiro jednak na tyle poważnie potraktował jej ostrzeżenie, że zadzwonił do swego zwierzchnika Rama, by uzyskać jego pozwolenie. Ram, rozważywszy wszystkie za i przeciw, podtrzymał jego decyzję, podziękował też za to, że zechcą zająć się kolejną grupą niewolników i wyprowadzą ich poza obszar Gór. Poprosił tylko, by przeliczyli tych, których ewentualnie uda im się ocalić, i podali, jeśli to możliwe, ich liczbę. Podkreślił, że to bardzo ważne. Na koniec życzył im szczęścia w powrotnej drodze do domu.
– Ram pozdrawia – oznajmił Kiro Sol z pozorną obojętnością. – Odpoczywali przez kilka godzin i zaraz będą schodzić w tę dolinę, która jest sercem Gór Czarnych. Wspomniał też niestety, że grupa Farona ma wielkie kłopoty przy pojazdach, powinniśmy tam być, żeby im pomóc. To tchórzostwo z naszej strony, że uciekamy tam, gdzie będziemy bezpieczni.
– Ale ktoś musi pomóc uwolnionym więźniom. Kiro, ja też zejdę na dół i spróbuję pokonać chociaż jedną bestię.
– Nie, nie zgadzam się. Nie chcę jeszcze dodatkowo martwić się o ciebie!
– Jesteś bardzo miły – rozpromieniła się Sol, a potem, zanim zdążyła się zastanowić, rzuciła spontanicznie: – Ach, Kiro, tak bardzo bym chciała móc rozmawiać z tobą i żartować jak wcześniej, ale już nie mogę.
Strażnik popatrzył na nią z powagą.
– Czy to dlatego, że odsunąłem cię wtedy, kiedy włożyłaś mi rękę pod koszulę, Sol? Naprawdę, przepra…
– Nie, wcale nie o to chodzi… – Sol już chciała odejść. – Nie mogę ci o tym powiedzieć.
Na dole orszak wędrowców wciąż jeszcze pozostawał w dość znacznej odległości, Kiro chwycił więc Sol za rękę i zmusił, by na niego popatrzyła.
– Owszem, chcę się dowiedzieć, dlaczego mnie unikasz. Co ja takiego zrobiłem?
– Nic nie zrobiłeś.
– Chcę wiedzieć!
– To nie jest właściwy moment.
– O tym doskonale wiem, ale nie mogę dłużej trwać w niepewności.
Sol zawahała się moment, aż wreszcie wyciągnęła swój notesik z włożonym w środek długopisem, prędko naskrobała kilka słów i podała Kirowi kartkę.
– Nie potrafię tego powiedzieć na głos – mruknęła.
Kiro puścił ją i pozwolił odejść.
Sol, nie przejmując się dłużej jego zakazem, dołączyła do grupy pod przewodnictwem Grendela. Biegnąc, wpadła na potwora z jakiejś nieznanej jej baśni, ale przeprosiła go za to i grzecznie odnalazła swoje miejsce w szeregach.
Kiro został z kawałkiem papieru w ręku, przyjrzał mu się uważnie, a potem pospieszył za innymi.
On już to zobaczył, myślała Sol z bijącym sercem. Oto koniec romansu, który jeszcze nie zdążył się zacząć.
Zdołali się już zorientować, jak liczna jest grupa wstrętnych bestii. Na szczęście nie było ich aż tak wiele, mieli przewagę.
Będzie tak jak w tej starej historii o nauczycielce, która pokazała dzieciom w szkółce niedzielnej obrazek przedstawiający męczenników rzuconych lwom na pożarcie. Jedno z dzieci zaczęło głośno płakać, nauczycielka więc musiała je pocieszać, tłumacząc, że przecież to wszystko wydarzyło się już dawno temu i w okolicy nie ma żadnych lwów. Wtedy dziecko, wciąż zanosząc się płaczem, wskazało na obrazek i z żalem zawołało: „Ten biedny lew nie zjadł żadnego chrześcijanina”.
No cóż, niektórzy z nas, chociaż płoną żądzą zemsty, też nie dostaną żadnego chrześcijanina.
Sol jednak nie była tą, w której żądza zemsty płonęła najmocniej, inni mieli większe ku temu powody. Ona właściwie chciała tylko uciec od Kira, który poznał już jej tajemnicę i na pewno nie życzył sobie dłużej mieć z nią do czynienia. Albo może skarciłby ją surowo, mówiąc, że nie czas teraz myśleć o takich głupstwach? I że postąpiła bardzo nie po kobiecemu, pisząc w taki sposób. Na coś podobnego nie poważyłaby się nigdy żadna kobieta z rodu Lemuryjczyków. Sol przypomniała się Lenore, doprawdy nieznośna, i nagle poczuła, że nienawidzi wszystkich lemuryjskich kobiet w Królestwie Światła.
Zaraz jednak musiała porzucić te rozmyślania, znaleźli się bowiem na dole. Grendel niczym doświadczony dowódca ustawił swoich wojowników w dwóch szeregach i każdemu wyznaczył konkretne zadanie. Sol i trzy inne kobiety zostały poproszone o coś zupełnie innego: miały zapomnieć o swych krwiożerczych zapędach i uspokajać nieszczęsnych, skutych kajdanami niewolników.
Właściwie Sol nie miała nic przeciwko temu, chciała robić to, co przystoi kobiecie.
Ach, jakże ciekawa była odpowiedzi Kira!
Grupa wrogów się zbliżała. Oni wszyscy stali w miejscu, czekając na sygnał Grendela.
Zachowujemy się doprawdy okropnie, pomyślała Sol. Jakaż to nierówna walka, przecież oni nas nie widzą! Teraz dopiero można mieć pretensje o strzelanie komuś w plecy.
Co tam, nie zasługują przecież na nic lepszego!
Grendel podniósł paskudną rękę.
Walka się rozpoczęła. Niespodziewany atak musiał być prawdziwym szokiem dla strażników, niczego wszak nie widzieli, nie mieli pojęcia, kto ich zaatakował, prędko jednak się przekonali, że napastnicy są bardzo agresywni, a ich celem jest zabić.
Sol nie miała zamiaru brać udziału w zabijaniu. Jako młodziutka czarownica w szesnastym wieku bez najmniejszych skrupułów odbierała życie tym, którzy stanowili zagrożenie dla jej ukochanej rodziny, po prostu usuwała ich z drogi, eliminowała z życia. Teraz wszystko się odmieniło. Sol nabrała rozumu, toczyła uporczywą walkę o to, by stać się pełnowartościowym człowiekiem, a tu, w Górach Czarnych, było to szczególnie ważne. Gdyby zrobiła krok w złą stronę, wróg mógł ją pochwycić i uczynić z niej jednego ze strasznych niewolników.
No i jeszcze Kiro, tak bardzo chciała, by był z niej dumny, musiała więc zapomnieć o sposobie postępowania, charakterystycznym dla czarownic, nie mogła ot, tak, rzucać się na ludzi.
Ustawiła się na linii bocznej, jakby była „sleeping partner”.
Owszem, z radością zajmie się skutymi niewolnikami, byle tylko ktoś inny zajął się resztą.
Stało się jednak coś, co sprawiło, że Sol wypadła ze swej nowej roli.
Jakiś nieszczęsny niewolnik zachwiał się i przewrócił, a wtedy dwóch strażników rzuciło się na niego, wymierzając coraz mocniejsze ciosy.
Tego było już dla Sol za wiele. Krew zawrzała jej w żyłach i podczas gdy jej przyjaciele zajmowali się eliminowaniem innych łotrów, zaatakowała dręczycieli.
– Przeklęty gadzie! – syknęła jednemu w ucho, wyrwała mu z ręki pałkę i mocno uderzyła w kark. Pospieszyła jej z pomocą Meduza i z całą premedytacją udusiła drugiego nędznika. Ten, którego zaatakowała Sol, jeszcze żył, ale nie zdążyła zadać mu kolejnego ciosu. Kiro wyjął jej broń z ręki i dokończył to, co zaczęła.
– Czy ty nie miałaś… – zaczął.
– Och, zamknij się! – ostrym głosem odpowiedziała Sol. – Nie mogę przecież stać i patrzeć, jak dzieje się coś takiego!
– Wygląda na to, że starcie dobiegło końca – stwierdził Kiro spokojnie. – Zajmij się teraz tymi biedakami i ochłodź trochę swój temperament.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu Sol wybuchnęła płaczem.
– Przepraszam – szlochała. – Emocje wzięły nade mną górę, w dodatku ty nie powiedziałeś ani słowa na temat tego listu. Nie chciałam nikogo zabić, ja już nie mam siły!
Kiedy znów próbowała od niego uciec, czym prędzej złapał ją i przytrzymał.
– Cicho, już cicho – szeptał, tuląc ją do siebie w najczulszym geście pociechy, na jaki stać jedynie Lemuryjczyków. Ale Sol wcale nie pociechy potrzebowała. – Cicho, cicho – powtórzył, a Sol miała wrażenie, jakby wręcz się tym bawił. Doprawdy, czy aż do tego stopnia musi ją upokarzać?
Strażnik rozejrzał się dokoła i uznał, że może poświęcić dwie minuty dla swych prywatnych celów.
– Najdroższa Sol, aparaciki Madragów tłumaczą język m ó w i o n y, nie potrafią przełożyć słów napisanych na papierze. Nie potrafiłem nawet odczytać tych znaków, które nazywacie chyba literami.
– Och! – westchnęła Sol słabym głosem. – To znaczy, że nie przeczytałeś tego, co napisałam?
– Próbowałem – zaśmiał się. – Tak bardzo chciałem się dowiedzieć, ale nie pojąłem z tego ani słowa.
Ogromne napięcie z wolna zaczęło opuszczać Sol i czarownica zaczęła się śmiać. Z początku cicho, potem coraz głośniej i głośniej.
– Cóż za ironia! – wydusiła z siebie wreszcie.
– Powiedz, co tam jest napisane – poprosił stanowczo i podsunął jej kartkę przed oczy.
Wszyscy pozostali znajdowali się w pewnym oddaleniu od nich, poza ścieżką, usiłowali oswobodzić więźniów z kajdan.
Kiro z uśmiechem przyglądał się Sol, która starała się zachować powagę, co wcale jej się nie udawało.
– No, nareszcie znów jesteś moją dawną Sol. Przez pewien czas zachowywałaś się naprawdę dziwnie, wręcz mnie to zasmucało. A teraz czytaj, to dla mnie bardzo ważne.
– Dlaczego?
– Wydaje mi się, że dobrze wiesz.
– Gdybym wiedziała, wszystko byłoby o wiele prostsze.
– Powiem ci, tylko przeczytaj, co tu jest napisane.
W kącikach ust Sol wciąż czaił się śmiech.
– A jeśli przeczytam, to czy potem pozwolisz mi odejść? I nie będziesz próbował ze mną rozmawiać przez… powiedzmy, kwadrans? Tobie też przyda się ten czas na to, by wymyślić jakąś dyplomatyczną odpowiedź.
– Dobrze, obiecuję.
Sol westchnęła i starając się powstrzymać od uśmiechu, przeczytała:
– „Ty arcygłupcze, nie pojmujesz, że strasznie się w tobie zakochałam?”
Potem uciekła.
Kiro wcale nie potrzebował aż piętnastu minut na wymyślenie odpowiedzi. Dogonił ją kilkoma krokami i mocno objął.
– Zaraz usłyszysz, co mam do powiedzenia – rzekł cicho. – Ze mną dzieje się dokładnie to samo.
Sol objęła go mocno i poczuła ową niesamowitą siłę przyciągania płynącą od Lemuryjczyka. Miała pewność, ze Kirowi chodzi właśnie o nią, z radością więc napawała się tą chwilą. Niestety, nie trwała ona długo.
– Wołają cię, Kiro – szepnęła.
– Słyszę, musimy iść. Ale nigdy w całym swoim dość długim życiu nie zaznałem takiej radości.
– Ja też nie. Na zastanawianie się czas przyjdzie później, akurat teraz wszystko jest takie cudowne.
– Moja najdroższa – powiedział wzruszony.
Wrócili do innych.
Szybko się zorientowali, że nie dopatrzyli pewnego bardzo istotnego szczegółu. Oto żadna z baśniowych postaci nie była w stanie porozumieć się z oswobodzonymi niewolnikami. Niedawni więźniowie niczego absolutnie nie pojmowali i kiedy czuli na sobie czyjeś niewidzialne ręce, budziło to w nich panicznie przerażenie.
Kiro i Sol, którzy dysponowali aparacikami Madragów, natychmiast zorientowali się w sytuacji i zaczęli na prawo i lewo udzielać wyjaśnień.
Ale niewolnicy przerazili się jeszcze bardziej.
– Potwory z sali wiatrów? – wykrzyknął któryś. – Nie wypuściliście chyba tych złych istot?
Sol wpadła w gniew.
– Czy one wyrządziły wam jakąś krzywdę? Czy tak ma wyglądać wdzięczność za to, że was uwolniły?
– Nie pojmujemy także, kim jesteście wy, którzy rozmawiacie z nami w taki dziwny sposób? Słyszymy przecież, że mówicie zupełnie innym językiem.
– Przybyliśmy z Królestwa Światła – wyjaśnił Kiro. – I jeśli zechcecie, będziecie mogli wraz z nami opuścić Góry Czarne…
Przerwał rozmowę i telefonicznie skontaktował się z Ramem. Przekazał mu, ilu niewolników zdołali ocalić – było ich trzydziestu – i dodał, że niestety pojawił się nowy poważny problem.
– My jesteśmy niewidzialni, Ramie, musimy jednak przedostać się przez granicę, mając wśród nas trzydzieścioro widzialnych. Jak sobie z tym poradzimy?
Ram po chwili zastanowienia odparł:
– No cóż, Kiro, przykro mi, ale to twój problem. Ja mam dosyć własnych tutaj. Czy nie możesz przeprowadzić ich na dwa razy? Najpierw tych, którzy są niewidzialni, a potem wrócić po resztę?
– Nie ma gdzie ich ukryć w tym czasie. Ale cóż, nie będę cię już więcej niepokoił naszymi problemami. Powodzenia z twoimi.
To ci dopiero wyrażenie, pomyślała Sol, gdy Kiro zakończył rozmowę. Powodzenia z problemami? To tak jak wtedy, gdy ktoś pyta: „Co z twoim przeziębieniem?” Co można odpowiedzieć na takie pytanie? Owszem, dziękuję, przeziębienie miewa się doskonale, tyle że mało brakuje, by mnie całkiem złamało.
Sol popatrzyła na grupę wycieńczonych niewolników i poczuła, że sama traci otuchę. Zaraz jednak, gdy przeniosła spojrzenie na Kira, życie wydało jej się jaśniejsze. Na pewno sobie poradzą!