10

Kolejny raz musieli pokonać skalną ścianę. Tym razem spuszczali się w dół.

– Nienawidzę tego! – mruczała zgnębiona Indra pod nosem. – Nienawidzę tego, nienawidzę! Dlaczego sama sobie wyrządzam taką krzywdę? Dlaczego nie potrafię myśleć o własnym dobru?

Ale oczywiście doskonale wiedziała, dlaczego tak jest, nie miała przecież żadnego wyboru. W każdym razie nie teraz, gdy dotarła już tak daleko.

– Ta przeklęta ciemność! – nie przestawała narzekać. – Ta przeklęta, cholerna ciemność!

Wspaniale było móc trochę poprzeklinać po norwesku.

– Jeśli niedługo nie zobaczę światła, cudownego, złocistego światła w Królestwie Światła, to padnę trupem. Zwiędnę jak delikatna roślinka w wykopanej w ziemi piwnicy. Och, cholera, cholera i… – W tyradzie pojawiły się jeszcze bardziej nieparlamentarne słowa.

A przecież wiedziała, że ciemność jest teraz ich największym sprzymierzeńcem. Ale można chyba od czasu do czasu brzydko się odezwać?

Na końcu schodów musieli dokonać wyboru. Mogli albo wejść w korytarz, prowadzący przez Górę Zła, albo też wydostać się przez otwór w skale i zacząć spuszczać w dół na zewnątrz. Z początku nie wydawało się to wcale niemożliwe, zbocze porośnięte było niewielkimi krzaczkami, pełno też było korzeni i kamieni. Phi, na pewno sobie poradzą. Indra najgłośniej o tym przekonywała.

Teraz przyszło jej tego żałować.

Dolinę mieli pod sobą. A więc to jest samo serce Gór Czarnych! Z jakiegoś powodu przypominał jej się przerażający widok jeszcze z Norwegii. Kiedyś, gdy zeszła z pięknych gór Tyin i chciała spuścić się w dół do Årdal, jej oczom ukazały się strome zbocza, przysypane – o zgrozo – szarym popiołem, z którego wystawały pnie martwych drzew. Sprawił to dym wypluwany przez kominy fabryk i elektrowni w Årdal. Później zdołano te szkody jakoś naprawić, ale wtedy był to chyba najsmutniejszy widok, jaki w ogóle można sobie wyobrazić. Również tutaj Indra miała wrażenie, że dusi się od tego, co widzi. To stąd dochodziły te dudniące wibracje, zapach siarki i bogowie jedynie mogli wiedzieć, czego jeszcze. Zgrzyty i szczęk żelaza uderzającego o żelazo.

Widzieli także poruszających się w dole ludzi. Byli to bez wątpienia nieszczęśni więźniowie, zmuszeni do wykonywania wszystkich prac, których nie chcieli się podjąć pozostający w służbie zła z własnej woli. Dobrowolni niewolnicy pragnęli być wojownikami, wyręczali w różnych sprawach złych panów, podlizywali się im i przypochlebiali.

Nieco dalej w dolinie stało kilka budynków, sprawiały wrażenie raczej eleganckich i luksusowych, mieszkali w nich zapewne wyżsi rangą służalcy. A poza tym daleko i dość wysoko na zboczu znajdował się spory kompleks przypominający…

– To musi być samo serce Gór Czarnych – powiedziała głośno Indra.

– Tak, rzeczywiście, chyba masz rację – przyznali przyjaciele.

– Uf! – wzdrygnął się Jori.

Budowla rzeczywiście budziła przerażenie. Była wysoka, szeroka, zdawała się wznosić do nieba. Jej wygląd świadczył o manii wielkości właściciela. Przybyszom z Królestwa Światła wydało się, że pałac wręcz oddycha, ciężko i powoli, jakby sam w sobie był żywą istotą.

Przez moment stali w milczeniu na stromym zboczu, z lękiem obserwując monstrualne gmaszysko.

– Kiedyśmy właściwie ostatnio spali? – przypomniało się nagle Joriemu.

– No właśnie, ciekawe – mruknął Ram.

– A kiedy jedliśmy? Zgłodniałam – oznajmiła Indra.

– Jest coś w tym, co mówisz – przyznał Dolg.

Ram rozejrzał się dokoła.

– Spróbujemy przedostać się do tamtej skały. Za nią możemy usiąść i coś przekąsić. Zasłużyliśmy na to.

Cień się nie odzywał, on nie był tak uzależniony od jedzenia. Jeśli jednak proponowano mu coś wyjątkowo smacznego, z reguły nie odmawiał.

Wspaniale było móc usiąść ze świadomością, że nie padnie na nich żadne nieprzyjazne spojrzenie. Ram rozdał paczuszki z koncentratem żywnościowym, nie była to prawdziwie wystawna uczta, lecz w tej chwili gotowi byli zjeść chyba niemal wszystko. Cień, odpowiedzialny za pojemnik z wodą, wydzielił każdemu po kilka łyków. Pili z jednego naczynia i Indra z zachwytem stwierdziła, że Ram przyłożył wargi do tego miejsca na kubku, którego ona dotknęła swoimi ustami. To coś w rodzaju pocałunku, pomyślała, on na pewno zrobił to celowo. Chcę wierzyć, że tak właśnie jest.

Cień powiedział:

– Sądzę, że wszystkim wam potrzebna jest chwila odpoczynku. Prześpijcie się, ja będę czuwał.

Z wdzięcznością przyjęli tę propozycję. Zdążyli już nauczyć się zasypiać prawie na rozkaz i budzić po upływie wyznaczonego czasu. A teraz na dodatek mieli Cienia, który mógł ich zbudzić.

Wiedzieli, że będą potrzebować wszystkich swoich sił, chwila snu więc bardzo by się teraz przydała, czekało ich wszak przekraczające ludzkie siły zadanie: musieli wyprowadzić niewolników z gór.

Indra widziała ich w dole, byli rozproszeni, niektórzy przemieszczali się z miejsca na miejsce, a prawdopodobnie wewnątrz tych wielkich fabryk także było ich sporo. W jaki sposób zdołają zebrać wszystkich? W dodatku po cichu? Skąd będą wiedzieć, że o nikim nie zapomnieli? A może również w innych dolinach są niewolnicy? Przecież nie wszyscy muszą pracować właśnie tutaj?

Podjęliśmy się doprawdy niewykonalnego zadania, pomyślała. To się nigdy w życiu nie uda!

Z takim smutnym przeświadczeniem zasnęła.


Przy Juggernautach Faron tonem nieznoszącym sprzeciwu nakazał Armasowi przespać się choć chwilę, wyglądało bowiem na to, że atak wroga nie nastąpi od razu. Napastnicy najwyraźniej mieli świadomość, że pojazdów nie uda im się zdobyć, i postanowili ułożyć plan natarcia w innym miejscu.

Również Armas opanował sztukę zasypiania niemal na komendę. Pomimo że głowę miał pełną zmartwień i rozpaczy, zmusił się, by rozluźnić ciało, kawałek po kawałku… Wreszcie zapadł w sen. Zdawał też sobie sprawę, jak bardzo tego potrzebuje, zresztą nie tylko jemu kazano odpocząć.

Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, było to, że jeden z wilków ułożył się przy jego łóżku. Armas od razu poczuł się bezpieczniej. Wiedział też, że Heike czuwa jako jedyny. Heike nie potrzebował snu.

Ale Armasowi coś zakłócało odpoczynek. Nie dało się tego nazwać marzeniem sennym, wyraźnie słyszał jakiś dźwięk.

Odgłos bijącego serca, drżącego, przerażonego, zagubionego.

Obrócił się w łóżku, jakby chciał się odgrodzić od tego odgłosu, być może podświadomie uznał, że to jego własne serce, że źle się ułożył i czuje bicie pulsu.

Tak jednak nie było. Drżące serce nie przestawało uderzać.

Wilk? Nie, co za głupstwa, nie mógł przecież tego słyszeć.

Sen Armasa stał się niespokojny, nie był to wcale zdrowy, tak bardzo potrzebny odpoczynek.

Wkrótce obudził go Heike.

Armas poderwał się tak gwałtownie, że zarówno Heike, jak i Geri, gdyż to właśnie on leżał niedaleko, popatrzyli na niego ze zdumieniem.

Armas złapał Heikego za rękę.

– Ona żyje, Heike! – wykrzyknął. – Wiem o tym, Kari żyje! Jest gdzieś tutaj, nie została wcale unicestwiona! Muszę jej szukać!

I wybiegł z pokoju.

– Armasie, oszalałeś? Nie możesz teraz wyjść, oni atakują! Natychmiast cię złapią, a wtedy absolutnie nikomu się nie przydasz! Porozmawiaj z Faronem! – zawołał za nim Heike.

Armas pojął, że jest to najrozsądniejsze wyjście, i natychmiast udał się do najwyższego wodza. Jąkając się z podniecenia, opowiedział mu o swoim odkryciu.

Faron patrzył na niego w zamyśleniu. Stali w pokoju dowodzenia w J1, Chor, siedzący przy stole kontrolnym, także przysłuchiwał się opowieści chłopaka.

– Nie sądzisz, że to po prostu twoje pragnienia nabrały takiej mocy we śnie? – spytał Faron trzeźwo, lecz przyjaźnie.

– To nie był wcale sen – upierał się Armas. – To było błaganie o ratunek, wiem o tym.

Faron zamyślił się.

– Jesteś nam teraz potrzebny, wszak nasz oddział nie jest liczny, ale mam pewien pomysł…

– Mów!

Armas zdawał sobie sprawę z tego, że nie odzywa się w tej chwili do Farona z należnym szacunkiem, ale podniecenie brało górę.

– Mógłbyś poprosić Tsi o ziarenko proszku elfów…

– Tak, o, tak, i wtedy będę mógł wyruszyć na poszukiwania… Och, przepraszam, oczywiście po tym, jak pomogę się wam bronić.

Zdaniem Farona młody syn Obcych przejawiał zbytni optymizm. Jak gdyby jednym ruchem ręki dało się powstrzymać atak może i tysiąca wrogów!

– Mam pewien pomysł – mówił dalej podekscytowany Armas. – Wyjdę stąd teraz, postaram się podsłuchać, co zaplanowali, i o wszystkim was zawiadomić.

– Tego podjął się już Heike.

Chor z właściwą sobie życzliwością włączył się do rozmowy:

– Istnieje chyba jeszcze prostsze rozwiązanie, jeśli chodzi o tę twoją Kari, Armasie. Za pomocą proszku elfów możesz ją przyciągnąć do siebie, tutaj!

– O, tak! – wykrzyknął Armas, czując, jak z radości dech zapiera mu w piersiach. – Ach, Chorze, jakież to doskonałe wyjście!

Ale Faron tylko ciężko westchnął.

– Armasie, nie bardzo wiem, jak ci to powiedzieć. Wiesz, ziarenko proszku położone na języku sprawi, że staniesz się niewidzialny, możesz je dostać od Siski, i to żadna sztuka, lecz tę umiejętność z przywoływaniem kogoś do siebie za pomocą trzech ziarenek położonych na sercu opanował jedynie Tsi-Tsungga.

– Wobec tego poproszę go o to, na pewno chętnie…

Faron przerwał mu gestem uniesionej ręki.

– To, niestety, niemożliwe. Kiedy Tsi zaczął wracać do życia, odczuwał tak silne bóle, że razem z Siską postanowiliśmy dać mu środek nasenny.

– Och, nie!

– Niestety. Leży teraz pogrążony w głębokim letargu, to go chroni przed bólami w piersiach. Wiesz przecież, że jego organy oddechowe zostały ciężko uszkodzone.

– Czy Dolg nie może…?

Ale Dolga i jego cudownego szafiru nie było z nimi.

Ostatecznie ustalono, że Armas pozostanie z towarzyszami na czas ataku bestii. Gdy jednak spostrzegą, że burza mija, Faron pozwoli mu, by niewidzialny wyruszył na poszukiwanie Kari. Jeśli zechce, będzie nawet mógł zabrać ze sobą Heikego.

Armas zgodził się na taki plan, podziękował przyjaciołom za pomoc i zrozumienie.

– Mój drogi – rzekł Faron wzruszony. – My także polubiliśmy tę dziewczynę.

– Wobec tego niech wszelkie zło świata nadciąga, niczego się nie boję!

Heike powrócił z wiadomością, że wielka horda wrogów czai się do ataku, lecz nie potrafi opracować żadnego rozsądnego planu. Juggernauty już wcześniej zdołały ich wystraszyć.

– Nie mogą się ze sobą zgodzić – wyjaśnił. – A to najlepsza obrona, na jaką możemy liczyć.

– Tak jak w świecie na powierzchni Ziemi pod koniec dwudziestego wieku – pokiwał głową Faron. – Islamscy fundamentaliści z krajów arabskich stanowili chyba największe zagrożenie dla światowego pokoju, nie potrafili się jednak dogadać ze sobą nawzajem i to właśnie było ratunkiem dla Zachodu.

Czy nie za bardzo się oddalamy od tego, co w tej chwili najważniejsze? zastanawiał się Armas, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Niczego nie pragnął bardziej, niż wyruszyć na poszukiwanie dziewczyny. Był przekonany, że Kari czeka na jego pomoc, a on tymczasem tkwi tu bezczynnie.

Загрузка...