Marco, który nieświadomie, lecz z pełną aprobatą wszystkich przejął dowodzenie, natychmiast wysłał do Juggernautów Sol i Shirę na grzbietach wilków. Należało wszak działać jak najprędzej.
Kiedy duchy i wilki zniknęły w tempie elfów, a wokół rozlegał się już tylko świst, Marco powiedział zamyślony:
– Zastanawiam się, dlaczego upiory tak bardzo się bały właśnie wilków?
Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. Wszystkim do głowy przyszła ta sama myśl, a podejrzenie, jakie się w nich zrodziło, wcale nie było przyjemne.
– Jak tu cicho – powiedziała Siska do Sassy. – Idź zobacz, co się dzieje, co oni właściwie robią?
Siedziały u Tsi, w schronie J1.
Sassa wstała i przeszła do ogólnego pomieszczenia Juggernauta.
– Hop, hop, gdzie jesteście? – zawołała.
Kiedy nikt nie odpowiedział, domyśliła się, że wszyscy pozostali, Madragowie, Armas i Heike, przeszli do J2, dla pewności jednak zajrzała na górę do wieży kontrolnej.
Tam dech zaparło jej w piersiach, a serce podskoczyło do gardła. Chor leżał na tablicy rozdzielczej, a z tyłu głowy sączyła mu się krew.
Sassa stała wstrząśnięta. Nie mogła się zdecydować, co powinna robić: uciec czym prędzej do bezpiecznego schronu, wzywać ratunku, szukać pozostałych, czy też może pomóc Chorowi?
Uznała jednak, że najlepiej zrobi, jeśli ukryje się w schronie. Przerażona pomknęła więc w dół po schodach do Siski i Tsi, a tam czym prędzej zamknęła drzwi na klucz.
Zdyszana opowiedziała, co zobaczyła.
– Co teraz zrobimy, Sisko?
Księżniczka wykazała się większą przytomnością umysłu.
– Zostań przy Tsi i dobrze zamknij drzwi za mną, pójdę sprawdzić.
– Chyba oszalałaś?
Ktoś poruszył klamką od zewnątrz.
– Kto tam? – spytała Siska.
– Armas.
Z ulgą otworzyły. Strażnik wszedł do środka, lecz unikał patrzenia im w oczy.
– Co się dzieje? – dopytywała się Sassa. – Ktoś ogłuszył Chora. Dlaczego? I kto?
– Nie wiem.
– A gdzie reszta?
– Nie ma.
– Och, odpowiadaj porządnie, Armasie! – rozzłościła się Siska.
Armas gwałtownie odwrócił się w jej stronę i wtedy to zobaczyła.
Owszem, patrzyły na nią oczy Armasa, lecz nie było to jego spojrzenie. To spojrzenie było zupełnie obce, pełne nienawiści i żądzy mordu.
– Zniszczyliście naszą dolinę i wymordowaliście całe nasze plemię – syknęła istota w obcym języku, który mimo wszystko obie zrozumiały. – Teraz nadszedł czas, abyśmy wreszcie się zemścili. Zajęliśmy wasze ciała. Najpierw zdobędziemy Górę Zła, a potem wy umrzecie. Tych, którzy nie są nam do niczego potrzebni, zabijemy od razu.
– Och, nie, zaczekajcie! – zawołała Siska. Słyszała o tym, co wcześniej wydarzyło się w dolinie, i zrozumiała, że oto ma do czynienia z intruzem, który zawładnął ciałem Armasa. – Nie wiem, kim jesteś. Wiem jednak, że wszystko opacznie zrozumiałeś. Czy Marco i Faron niczego wam nie wyjaśnili? My też pragniemy unieszkodliwić złą moc, przybywamy z Królestwa Światła i…
Groźna istota podeszła jeszcze bliżej.
– Nie próbuj żadnych sztuczek – przerwała Sisce brutalnie. – Kłamiesz! Nikt z Królestwa Światła nie może tu dotrzeć cały i zdrowy. Nie słyszałem, by ktoś cokolwiek do nas mówił, i nie wiem, co za bzdury pleciesz. Wydaje mi się, że chcesz po prostu zyskać na czasie, ale triumf należy do nas i ja z niego nie zrezygnuję. Odsuń się!
Cios pięści trafił Siskę w nos i posłał wprost na nosze Tsi. Dziewczyna zawadziła biodrem o ostry kant, a ból, jaki ją przy tym przeszył, był tak silny, że mało brakowało, a straciłaby przytomność. Siłą woli jednak utrzymała się na nogach i własnym ciałem usiłowała zasłonić bezbronnego Tsi-Tsunggę, a także Sassę skuloną z tyłu za noszami.
– Heike, na pomoc! – zawołała jeszcze i zemdlała.
Heike w mgnieniu oka pojawił się w maleńkim pomieszczeniu.
– Co się dzieje na pokładzie, Armasie? – spytał. – Znalazłem Chora i Ticha w wieżyczkach, nieprzytomnych, a tutaj leży Siska!
Sassa próbowała dać mu jakiś znak, w milczeniu wskazywała na Armasa, ten zaś, ogarnięty wściekłością, rzucił się przez nosze na dziewczynkę.
– Armasie, oszalałeś? – Heike usiłował go powstrzymać.
O tym, czy da się powalić ducha czy też nie, upiór nigdy się nie dowiedział, nagle bowiem na gardle zacisnęła mu się paszczęka wilka. Od ryku, który wypełnił niewielkie pomieszczenie, mogły popękać bębenki w uszach, oba wilki pokazały, jaką siłę mają ich gardła, a upiór zaniósł się śmiertelnym krzykiem strachu. Dlaczego tak się zachowywał, nie żył wszak już od dawna, nie rozumieli, ale też i dłużej się nad tym nie zastanawiali, zresztą nie zdążyli, bo wszystko działo się w przerażającym tempie. Intruz próbował uciec z ciała Armasa, Geri i Freki nie chcieli dopuścić, by się im wymknął, lecz Sol w ostatniej chwili położyła kres ich żądzy niszczenia. Otworzyła drzwi na całą szerokość, a zjawa czym prędzej skorzystała z okazji i zniknęła w mroku nocy.
– Niech sobie idzie – rzekła Sol spokojnie. – Zaraz spotka swoich pobratymców, a oni lepiej go poinformują o tym, co się dzieje i co powinien, a czego nie powinien robić. Czy poza tym wszystko w porządku?
– Ach, nie! – odparł Heike. – Musimy zająć się rannymi.
Wysoki, silny Armas wybuchnął płaczem, gdy zrozumiał, że jest ocalony.
– Nigdy nie przeżyłem nic straszniejszego – wyznał.
– Dokładnie to samo mówił Oko Nocy – przypomniała Shira. – My możemy jedynie wyobrażać sobie, jakie to uczucie.
Zajęli się Madragami i Siską, wkrótce też przekonali się, że choć upiór zaatakował z całą energią, to jednak był tylko zjawą i nie miał siły niezbędnej do dokonania mordu, choć najwyraźniej taki właśnie miał zamiar.
Gdy wszystkimi zajęto się już najlepiej jak tylko się dało w tej sytuacji, bez Dolga i jego szafiru, wilki z powrotem zabrały Sol i Shirę, a także Armasa, by złożyć raport i przekazać przyjaciołom sygnał do podjęcia dalszych działań.
Wszyscy byli zdania, że akcja bardzo się przeciąga.
– Poradziliśmy sobie z nimi – oświadczył ochrypły, nie nawykły do mówienia głos. Brzmiało w nim zadowolenie. – Fala powodziowa i potworni mieszkańcy doliny zrobili z nimi koniec.
– Dobrze, kiedy można wykorzystać nieprzyjaciół do unicestwienia jeszcze straszniejszych wrogów – zaniósł się śmiechem inny z potężnych władców Gór Czarnych.
W poczuciu triumfu zapomnieli o oglądaniu wielkich ekranów na ścianie, siedzieli tylko i radowali się swoim sukcesem.
Trzeci ostrzegł:
– Ale w tych idiotycznych żelaznych skrzyniach pozostało jeszcze kilkoro. Ich także musimy wyeliminować.
– Będziemy się tym martwić, kiedy przyjdzie odpowiednia pora. Na razie cieszmy się ze zwycięstwa.
W tym czasie Faron i jego drużyna pięli się w górę po stromej skalnej ścianie. Musieli wykorzystać cały sprzęt wspinaczkowy, który z sobą zabrali. Najtrudniej szło wilkom, ponieważ jednak ich obecność była podczas tej wyprawy absolutnie niezbędna, każdy obrał sobie za punkt honoru, by im pomóc.
Wreszcie Sol przyszło do głowy najprostsze rozwiązanie:
– Przecież one nie muszą wcale wspinać się po tym okropnym zboczu. Do jakiego właściwie stopnia można być niemądrym? Shira i ja oczywiście zostaniemy z nimi na dole aż do chwili, gdy dacie nam z góry sygnał, a wtedy wzbijemy się w powietrze z prędkością atomowej błyskawicy.
Sol uwielbiała wyrażać się nowocześnie, chociaż żargon, jakiego używała, na Ziemi brzmiałby zapewne staroświecko. Nic przecież nie starzeje się równie szybko jak nowe wyrażenia w slangu.
– To niegłupi pomysł – przyznał Ram, który zdążył już nieco wyprzedzić pozostałych. – Uważajcie tylko na siebie, żeby nie zaskoczyły was żadne wrogo nastawione istoty.
– Będziemy mieć patrzałki otwarte – odrzekła Sol przekonana, że jest bardzo na czasie.
Indra drapała się w górę za Ramem i czuła się jak Tygrys z „Kubusia Puchatka”. Tygrysowi łażenie po drzewach wydawało się rzeczą, jaką tygrysy najlepiej potrafią, aż do chwili, gdy spadając ze złamanej gałęzi odkrył, że równie łatwe jest złażenie z góry na dół.
Właśnie tak czuła się teraz Indra.
Czego, u diabła, szukam tu na tej górze, mruczała zgnębiona pod nosem. Za nic w świecie nie odważę się spojrzeć w dół. Czy nie mogłam dosiąść któregoś z wilków zamiast Shiry albo Sol, przecież one i tak bez najmniejszego trudu potrafią się przemieścić tam, gdzie chcą?
Doskonale jednak zdawała sobie sprawę, że właśnie dzięki pomocy duchów wilki mogły unosić się w powietrzu i stawać niewidzialne. Bez Sol i Shiry nie zdołałyby wznieść się w górę, gdyby więc Indra dosiadła któregoś, oznaczałoby to praktycznie marsz w miejscu.
Do diaska, ależ to trudne! Chyba cierpię na lęk wysokości, nigdy o tym nie wiedziałam. A może po prostu rozwinął się podczas wszystkich tych idiotycznych przepraw, tutaj, w centralnym punkcie Ziemi? Kto wymyślił, że trzeba piąć się w górę po goluteńkiej, niechętnej do jakiejkolwiek współpracy skale? Na pewno nie był to mój pomysł. Ram, zaczekaj na mnie, nie bądź taki nieznośnie zwinny, naprawdę nie masz żadnej słabej strony? Musisz umieć wszystko?
No, dzięki Bogu, ktoś się poślizgnął i zleciał kawałek w dół. Na szczęście nie wszyscy są tacy doskonali, a już zaczął mnie dręczyć kompleks niższości.
Indra nie była osobą słynącą z kompleksu niższości, lecz akurat w tej sytuacji naprawdę marnie sobie radziła.
To Armasowi obsunęła się noga i musiano nawet przyjść mu z pomocą. Indra bardzo mu współczuła, po pierwsze dlatego, że był na tyle miły, by okazać swoją słabość, a po drugie dlatego, że zdawała sobie sprawę, iż młody Strażnik nie może być w olimpijskiej formie po tak bliskim spotkaniu z nieproszonym gościem w swoim ciele. Jakiż straszliwy szok musieli przeżyć obaj, on i Oko Nocy! Indra była przekonana, że ona nie wytrzymałaby czegoś podobnego. Już na samą myśl o takiej ewentualności zaczęła się trząść, i to tak gwałtownie, że palce, które starała się wczepić w małą ukośną szczelinkę, omal się nie ześlizgnęły. Skoro jednak Ram umiał się wspinać, to i ona musi.
Ach, Boże, jakże ona tego nienawidziła! Czuła obrzydliwe pulsowanie w palcach, stopy poszukiwały kolejnych niepewnych punktów podparcia, bała się sprawdzić, jak wysoko nad ziemię już się wspięła, bała się też spojrzeć w górę, żeby nie tracić otuchy. I dlaczego, do diaska, tak tu strasznie ciemno? Czy nie dałoby się zapalić jakiegoś reflektora? Albo w ostateczności maleńkiej kieszonkowej latarki? Nie, to niemożliwe, przecież wtedy byłoby ich widać. A czy nie widać ich i tak? Przecież wyglądają jak rój much na gołej skalnej ścianie. Nie, już raczej jak musze odchody. W każdym razie nie więcej będą warci, jeśli ktoś ich zobaczy. Na pewno stanowią idealny cel do strzelania z procy albo na przykład do użycia packi na muchy.
Boże, jak ja sobie z tym poradzę!
Dolg wspina się obok mnie, w każdym razie wydaje mi się, że to Dolg, wszyscy mamy poczernione twarze i ręce. Musieliśmy też włożyć najciemniejsze ubrania, wyglądamy chyba jak kominiarze w kominie.
Tak, to Dolg, wspina się bardzo lekko i nie jest ani trochę zdyszany. A to spryciarz, czy nie mógłby się choć odrobinę zmęczyć? Albo wykonać jakiś niezgrabny ruch, tak żeby człowiek nie musiał się czuć jak zdesperowana krowa? Och, nie mam już więcej sił, a teraz jeszcze Ram się ode mnie oddala, zaraz lina się napnie i wtedy on się zorientuje, jaka jestem bezradna. To straszne.
W tym samym momencie Faron zarządził postój.
– Wspinacie się jak stado małpek – rzekł z uznaniem. Indra gotowa była go pocałować, gdyby nie to, że znajdował się w odległości ładnych kilku metrów ponad nią z lewej strony. A całować skały zamiast niego nie miała zamiaru. – Czy ktoś ma jakieś problemy?
Ponieważ nikt inny się nie odezwał, Indra zaczęła z goryczą:
– Nie, oprócz tego, że zostawiłam płuca i przyssawki na dole. Może ktoś ma zapasową parę, którą mógłby mi pożyczyć?
Wszyscy się roześmieli, a gdy znowu zapadła cisza, Kiro powiedział:
– Myślisz, że obce nam to uczucie, Indro? Naprawdę doskonale sobie radzisz.
– Winna jestem wam teraz obu, i tobie, i Faronowi, całusa za te piękne słowa. Szczerze powiedziawszy, czuję się jak zwłoki, które właśnie odkryły, że cierpią na lęk wysokości. Mam świadomość, że usłyszawszy odpowiedź mogę się załamać, ale mimo to ośmielę się spytać: czy już niedługo będziemy w połowie?
– W połowie? – uśmiechnął się Faron. – Czy ty nie patrzysz ani w górę, ani w dół?
– Ja wpatruję się w skałę, omal nie dostając przy tym zeza, i to mi wystarczy, a nawet bardziej niż wystarczy.
– No, dobrze, ale teraz spójrz w górę, w dół nie musisz.
– Och, serdecznie dziękuję!
Kiedy Indra odważyła się leciutko zadrzeć głowę, zobaczyła koniec liny zachęcająco kołyszący się w powietrzu.
– Tak, tak – radośnie śmiał się Ram nad jej głową. – Zostaliśmy zauważeni, już na nas czekają.
– Czy mogę szepnąć pokorne „hura”?
– Na pewno nie ty jedna.
Ale do liny wciąż jeszcze pozostawał kawałek. Kiro w pewnym momencie się zaklinował, droga, którą sobie obrał, kończyła się ślepo i zarówno jemu, jak i wszystkim, którzy wspinali się za nim, trzeba było pomóc przesunąć się na ścieżkę Farona. Zabrało to nieco czasu i momentami kosztowało naprawdę wiele nerwów, na przykład w sytuacji, gdy jedna ręka wyciągała się do drugiej, lecz dotykały się jedynie koniuszki palców. Ale to doprawdy niewiarygodne, jak bardzo potrafią wydłużyć się ręce, gdy naprawdę się tego chce! Wreszcie wszyscy znaleźli się na bezpiecznym gruncie i mogli kontynuować wspinaczkę.
– Och, ale… – zdumiał się Ram, który pierwszy dotarł do sznura. – To wcale nie jest lina, to warkocz!
– Taki długi?
– Roszpunka? – pytał Jori z niedowierzaniem.
– To się nie zgadza – zaprzeczył Marco. – W baśni o Roszpunce ona jest dobrą postacią, którą zamyka w wieży zła wiedźma. Czarownica codziennie wspina się do Roszpunki po długich warkoczach, które dziewczyna spuszcza przez okno. Później przejeżdża tamtędy książę i sprawy przybierają zły obrót. Gdyby jakaś zła siła z tej bajki miała być tu reprezentowana, musiałaby nią być czarownica, a ona nie nosiła długich warkoczy.
– Może za karę dostała warkocze Roszpunki? – podsunęła Indra, lecz zdaniem pozostałych był to zbyt wyrafinowany pomysł.
Bez względu na wszystko i tak, gdy dotarli wreszcie do końca „liny”, wspinaczka stała się o niebo łatwiejsza. Indrze przemknęła przez głowę niepokojąca myśl: Ciekawe, jak zdołamy zejść na dół? Nie był to jednak moment odpowiedni na wątpliwości. Czas teraz, by się radować.
Tylko z czego?