Śmierć zakradła się do wnętrza samego Juggernauta.
Wykorzystując chwilę, gdy przyjaciele przygotowywali się do kolejnego natarcia na Górę Zła, Indra starała się podsumować dotychczasowy przebieg ich wyprawy.
Podróż, łagodnie mówiąc, rozpoczęła się nie najlepiej.
Uczestnicy ekspedycji, poruszającej się dwoma olbrzymimi pancernymi wozami, Juggernautami J1 i J2, sforsowali Ciemność z fatalnymi konsekwencjami. Najpoważniejszy, najbardziej brzemienny w skutki okazał się wypadek Tsi w Dolinie Róż, zdradliwej, wijącej się spiralnie drodze prowadzącej w głąb Gór Czarnych. Nikt nie wiedział, czy leśny elf odzyska kiedykolwiek dawne siły. Kolejnym wielkim zmartwieniem były uszkodzenia wozów bojowych.
Owszem, dotarli w końcu do wnętrza gór, lecz okrutni władcy wciąż wypuszczali na nich kolejne fale zła, które miały ich powstrzymać i które pozbawiały sił zarówno uczestników wyprawy, jak i maszyny. Większość przeszkód udawało się jednak pokonać. Teraz postanowili wyruszyć do nieszczęsnych więźniów, stanowiących chór, którego żałosne zawodzenie od wielu stuleci docierało do Królestwa Światła. Istoty te, będące, jak się okazało, złymi istotami z baśni i legend, ich ciemnymi stronami, mogły, być może, pomóc przybyszom z Królestwa Światła odnaleźć źródło z jasną wodą.
Ale czy tak się stanie? Indra czuła się zmęczona, nie umiała wykrzesać z siebie pozytywnych myśli. Miała wrażenie, że przez cały czas stoją w miejscu, nie posuwają się ani odrobinę dalej. Oczywiście, to fantastyczne, że ona i Ram mogli być razem, ale nie mieli nawet chwili dla siebie.
Nie podobała się jej też atmosfera, jaka zapanowała w Juggernaucie. Coś jakby gdzieś się czaiło, coś strasznego, czego nie umiała nazwać ani opisać. Jori wspomniał o podobnym wrażeniu i ona w pełni się z nim zgadzała. Coś tu było nie tak, coś było źle, tu, w ich jedynej bezpiecznej przystani wśród tych przeklętych gór!
Oczywiście Indra i Jori mieli rację!
Nikt nie wiedział, że do ich grupy zakradła się sama śmierć. Dwa wrogo usposobione upiory z doliny zdołały przeniknąć w ciała Armasa i Oka Nocy, przejąć władzę nad ich duszami.
Jeśli nawet obaj młodzieńcy byli nieco bardziej milczący niż zwykle, to i tak nikt się nad tym nie zastanawiał. Nikt też nie miał czasu, by zajrzeć im głębiej w oczy, wszystkim zbyt się spieszyło, chcieli wszak czym prędzej ruszać dalej.
Dolg zajmował się rannymi. Po cóż lekarz jako jeszcze jeden uczestnik tej wyprawy, skoro miało się Dolga i obdarzony leczniczymi właściwościami niebieski szafir? Faron organizował kolejną ekspedycję, Madragowie i Kiro dokonywali przeglądu sprzętu i naprawiali wszystko to, co uległo uszkodzeniu podczas pierwszej żałosnej próby dotarcia do miejsca, w którym przebywali nieszczęśni więźniowie. Nareszcie wiadomo już było, kim są ci, których skarga w jasne dni i spokojne noce dobiegała z Gór Czarnych. Trzeba im spieszyć na ratunek.
Było jednak tak, jak mówił Jori, a wiele osób przyznawało mu rację. Coś strasznego czaiło się w tym Juggernaucie, w którym wszyscy się zebrali. Nikt nie potrafił określić, co to takiego, większość jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że są obserwowani, że coś przygląda się im z diabelską chytrością.
Wszyscy się na to skarżyli, wszyscy z wyjątkiem Armasa i Oka Nocy. Obaj młodzi ludzie jednak od zawsze uważani byli za najbardziej małomównych w całej grupie, nikt więc nie zwrócił na to uwagi. Pozostali porównywali wrażenia, uskarżali się na ciarki, biegnące wzdłuż kręgosłupa, na jakieś oczy bacznie przypatrujące im się z kąta.
Nic takiego jednak przecież nie było.
A może?
Był uwięziony we własnym ciele.
Odebrano mu zmysły, nie widział, nie słyszał, nie mówił, nie mógł się poruszać. Wszystkim tym zawładnął intruz, który wdarł się w jego wnętrze. Pozostały mu jedynie myśli, choć również one mieszały się z cudzymi myślami, zachował jednak przynajmniej świadomość własnego istnienia, ale nie mogła ona wydostać się na zewnątrz. Nikt się w niczym nie zorientował, przyjaciele patrzyli na jego ciało i sądzili, że to on, a przecież wcale tak nie było, prawdziwy on tkwił bardzo głęboko, a jego cielesną powłoką zawładnęła podstępna, żądna zemsty dusza.
Armas, jedyny syn i wielka duma Obcego, Strażnika Góry, był totalnie bezradny. Wiedział, że Oko Nocy czuje podobnie. Nie widział wprawdzie Indianina, bo przecież nie widział nic, zdawał sobie jednak sprawę, jakiż to nieproszony gość krąży wśród przyjaciół. Tak bardzo chciał ich ostrzec, lecz nie mógł tego zrobić.
Wiedział jednak co innego. Nieprawdą było to, że, jak przypuszczali jego towarzysze, niektóre upiory z nawiedzonej doliny przeszły w służbę zła okrutnych władców, miałyby wtedy wszak dość okazji, by przedostać się do Góry Zła. Nie, złymi upiorami z doliny powodowała jedynie żądza zemsty, skierowana p r z e c i w k o władcom Gór Czarnych, ponieważ to oni zniszczyli dolinę i wszystkich jej mieszkańców. Właściwie więc upiory obrały sobie podobny cel jak ekspedycja Farona.
Pragnienie zemsty jest jednak uczuciem wyłącznie negatywnym, nie prowadzi do niczego dobrego. Nie likwiduje frustracji, nie rozwiązuje żadnych problemów, stwarza jedynie nowe. Oczywiście mszczącej się osobie przynosi głęboką satysfakcję, jest to jednak zwykle krótkotrwały triumf, po którym na ogół przychodzą wyrzuty sumienia. Nie mówiąc już o ewentualnym odwecie, który doprowadzić może do powstania zaklętego kręgu niszczącej wszystko wendety.
Gdybyż tylko Armas był w stanie wytłumaczyć swemu upiornemu gościowi, że mogliby współpracować! Gdybyż zdołał wypędzić z niego wszystkie destrukcyjne myśli! Niestety, nic nie mógł zrobić. Między dwiema duszami, tkwiącymi w biednym ciele udręczonego Armasa, nie istniała żadna komunikacja. Owszem, on mógł do pewnego stopnia wychwycić, co się dzieje we wnętrzu upiora, do tamtego jednak najwyraźniej myśli Armasa nie docierały.
Nic nie mogło równać się z taką bezradnością. Jestem tutaj, jestem tutaj, nie słyszycie mnie?
Ale nikt go nie słyszał.
Przygotowania do podjęcia kolejnej próby zostały już prawie zakończone.
Faron jednak nie był w pełni zadowolony. Chciał wymienić kilku uczestników, postanowił bowiem mimo wszystko dać szansę Joriemu i Yorimoto, bez względu na to, co powiedziałaby Taran o narażaniu jej syna na niebezpieczeństwo.
Chłopiec oczywiście się rozpromienił, a Yorimoto wyprężył jak struna w poczuciu odzyskiwanej godności.
Ale kogo wyznaczyć na ich miejsca?
Faron rozejrzał się po zebranych. Kiro, Dolg i Gere zostali ranni, ale niebieski szafir dobrze się nimi zajął, choć zranione biodro Gerego jeszcze się nie wygoiło i wilk wciąż trochę utykał. Faron popatrzył w parę lękliwie spoglądających wilczych ślepi i zrozumiał, że nie może odmówić Geremu uczestnictwa w kolejnej wyprawie. Bez Dolga też nie mogą się obyć ani bez Kira…
– Oko Nocy i Armas, wy dwaj sprawiacie wrażenie, jakbyście byli w nie najlepszej formie, zostaniecie więc tutaj zamiast Joriego i Yorimoto.
Armas i Oko Nocy jęknęli. Och, nie, za żadne skarby nie chcieli zostać, ich jęk powiedział to wyraźniej niż słowa.
– To chyba niemożliwe – stwierdził Ram. I on czuł się jakoś nieswojo, choć nie wiedział, dlaczego. – Oko Nocy to wszak wybrany. Za to Armas… Nie, Armasie, na nic się nie zdadzą protesty, zostajesz.
– Masz rację – prędko przyznał Faron. – Ale właściwie obiecałem już Joriemu i Yorimoto… No cóż, pójdziecie z nami wszyscy trzej – oświadczył wreszcie wielkodusznie. – Madragowie i Heike, czy zdołacie sami utrzymać nasz fort? I jednocześnie przypilnować Sassy, Tsi i Siski?
Obiecali, że zrobią, co w ich mocy. Z pomocą Armasa.
Prawdziwy Armas wyczuł wściekłość intruza we własnym ciele, nie wiedział jednak, czego ona dotyczy. Wszak nie słyszał całej tej rozmowy. No cóż, bez względu na to, co się teraz dzieje, zachowajcie ostrożność, kochani przyjaciele! Przeczuwam jakieś straszne niebezpieczeństwo!
Gdyby tylko wiedział, co się świeci! Gdyby mógł nawiązać z kimś kontakt!
Niestety czuł się trochę tak, jak chory po ataku apopleksji czy dotknięty porażeniem mózgowym: zamknięty w sobie, pogrążony w totalnej izolacji. Pozostawało mu jedynie rozpaczliwe błaganie skierowane do otoczenia: Jestem tutaj, chcę coś zrobić, czy nikt mnie nie słyszy?
Indra czuła się bardzo niewyraźnie. Wiedziała, że coś jest nie tak. Ale co? Dlaczego Armas stał się nagle taki milczący? A Oko Nocy? Dlaczego tak gwałtownie opierali się decyzji Farona, nakazującej im pozostanie przy pojazdach? Protestowali właściwie bez słów, tylko z oczu biła im jakaś szaleńcza wściekłość. Takie zachowanie jest w ogóle do nich niepodobne. Armas, zmuszony do pozostania, ledwie nad sobą panował.
Wszystko nagle zrobiło się takie straszne, i to w ich kochanym bezpiecznym Juggernaucie.
Znowu wyruszyli przez czarny skamieniały las. Tym razem zachowywali większą czujność, postanowili, że nie pozwolą się już rozdzielić żadnej gwałtownej fali powodzi.
– Wydaje mi się, że źli władcy nie zauważyli, iż udało nam się przeżyć atak wody i spotkanie z upiorami z doliny – stwierdził Ram, gdy bez przeszkód zbliżyli się do niebezpiecznej góry.
– To prawda, na to wygląda – przyznał Faron. – Tym razem poszło gładko.
Rozejrzeli się dokoła. Dotarli do podnóża Góry Zła. Wznosiła się przed nimi, zdawała się sięgać nieba, musieli mocno zadzierać głowy, by móc na nią patrzeć, tak gwałtownie wypiętrzała się z płaskiego dna doliny.
Wokół panowała ciemność, jak zresztą wszędzie w tej krainie, ich oczy jednak lepiej już teraz rozróżniały szczegóły. Widzieli postrzępiony martwy las, który przebyli w takim samym osobliwym tempie Obcych jak poprzednio.
Nie bardzo wiedząc, co robić dalej, skupili się w grupce wokół Farona.
– Ach, księżycu w górze, ty, któryś jest moim domem – zaczęła górnolotnie Indra. – Spójrz na nas łaskawie, oświetl nam drogę w tej siedzibie śmierci! – Zaraz jednak wróciła do rzeczywistości i powiedziała: – Można zwariować, kiedy się pomyśli, że stoimy teraz do góry nogami. Że gdybyśmy byli w domu, tam, na tym „księżycu”, czyli w Królestwie Światła, to Góry Czarne mielibyśmy dokładnie nad naszymi głowami. Właściwie można powiedzieć, że stoimy teraz na głowach.
– Jeśli zakończyłaś już te swoje fizyczne, filozoficzne i religijne rozważania, Indro, to może wyruszymy dalej. Nie masz nic przeciwko temu? – łagodnie spytał Faron. – Wilki, jak dostaniemy się na górę?
Odpowiedzi udzielił Freke:
– Jedyną możliwością jest wspinaczka na zewnątrz po zboczu, potężny Obcy. We wnętrzu góry nie ma żadnej drogi, która prowadziłaby do siedzib więźniów.
– Właściwie lochy więźniów nie mieszczą się w Złej Górze, lecz w przylegającym do niej masywie górskim – dodał Gere. – Położone są wysoko, widać z nich tę dolinę i sąsiednią.
– Tę, którą nazywacie samym jądrem czy też sercem Gór Czarnych? – dopytywał się Ram.
– Właśnie. Ale nie można do niej zajrzeć, widać tylko następny szczyt.
– To znaczy, że kwatery więźniów zajmują duży obszar?
– Władcy mają wielu jeńców – odparł Freke z powagą.
W otaczającej ich ciemności krążył chłodny nocny wiatr.
– O ile dobrze zrozumiałam, to jest różnica między niewolnikami a więźniami – wtrąciła się Indra.
Gere obrócił wielki łeb w jej stronę.
– Jest nawet różnica między niewolnikami a niewolnikami, piękna Indro.
– Ach, Gere, masz we mnie oddaną, wierną wielbicielkę, nikt nigdy jeszcze nie nazwał mnie piękną! Zachowam te słowa i będę sobie o nich przypominać, gdy ktoś buciorami zdepcze moje ego.
Faron omal nie stracił cierpliwości.
– Indro, czy naprawdę musisz stale tak odbiegać od tematu? Gere, wyjaśnij nam, co masz na myśli, mówiąc o różnych rodzajach niewolników.
– Istnieją dobrowolni niewolnicy, ci, którzy wielbią swoich panów, wiele razy mieliśmy okazję ich spotkać. To te straszne groteskowe monstra. Ale są też i tacy, którzy są prawdziwymi niewolnikami, oni przebywają w tej straszliwej dolinie tam w dole. Więźniowie nie robią nic, są zamknięci, niewolników natomiast zmusza się do wszelkiego rodzaju upokarzającej pracy.
– Rozumiem. To znaczy, że i ich należałoby uwolnić?
– O, tak, bez wątpienia. Kłopot polega na tym, że wielu z nich zmuszono do zaprzedania się złu. Wprawdzie usiłują z tym walczyć, lecz to walka bardzo nierówna.
– Wiem. My sami również właśnie tego tak strasznie się boimy: że zło Gór Czarnych i na nas wywrze wpływ. Ale ilu ich jest w sumie? Nie mówię teraz o dobrowolnych niewolnikach.
Freke prędko coś obliczał.
– Więźniów jest kilkuset, niewinnych niewolników około tysiąca.
– A tacy, którzy rządzą tą krainą? Łącznie z dobrowolnymi niewolnikami?
– Wiele tysięcy. Pamiętajcie, że jesteśmy teraz w pobliżu ciemnego źródła! Tu wszystkie słabe dusze bez najmniejszych trudności można sprowadzić na ścieżkę zła. Skoro jednak jestem teraz przy głosie, chciałbym was wszystkich prosić o pewną przysługę…
– Zrobimy wszystko, o co nas poprosicie, wilki – zapewnił Faron.
– Bardzo byśmy pragnęli, by przywrócono nam nasze dawne skandynawskie imiona, Geri i Freki. Wciąż tak nazywa się nas na Islandii. Gere i Freke to dla nas zbyt nowoczesne.
– To rozsądna prośba, zadbam, by w przyszłości wszyscy ją uszanowali.
– Dziękujemy, to wielce życzliwe z twojej strony.
Indra zauważyła, że Oko Nocy przez cały czas stara się trzymać jak najdalej od wilków. Gdy któryś z nich się do niego zbliżał, chłopak natychmiast się odsuwał.
Jakie to do niego niepodobne! Indianie wszak zawsze uważali wilka za dumne zwierzę, pełne wielkiej mocy. Często wilk uosabiał ich niewidzialnego obrońcę, ducha opiekuńczego.
Dziewczyna nie przewidziała tego, że za moment będzie jeszcze gorzej.
Faron podjął decyzję. Wilki wyjaśniły mu, że prawdopodobnie można wspiąć się na górę. Wprawdzie będzie to wymagało wielkiego wysiłku, lecz jednak jest możliwe. Duchy także zbadały zbocze góry i stwierdziły, że da się je zdobyć, są na nim bowiem pęknięcia i szczeliny, w które można wczepić się palcami i podtrzymać.
Faron polecił więc Oku Nocy, by wspiął się pierwszy jako zwiadowca i dał pozostałym znać, jak wygląda sytuacja.
Oko Nocy wysunął się o krok w przód z wahaniem, jakby wręcz niechętnie.
– Czy nikt inny…?
– A czy nie ty właśnie jesteś naszym zwiadowcą? – przerwał mu urażony Faron.
Niektórzy w grupie gotowi byli przysiąc, że spomiędzy warg Oka Nocy wydobyło się ciche przekleństwo. Była to rzecz doprawdy niesłychana.
A kiedy Faron dodał: „Weź ze sobą wilki”, Indianin cofnął się gwałtownie, jakby ta myśl była mu bardzo nie w smak. Prawdę powiedziawszy, wydawał się do szaleństwa przestraszony.
– Sam sobie poradzę! – rzekł niemal z sykiem. – Pozwólcie mi się tylko wspiąć na górę, to zajmę się wszystkim. Wszystkim!
Zabrzmiało to wręcz groźnie i wielu uczestników wyprawy gwałtownie zareagowało – po części na słowa Indianina, lecz także na dźwięk jego głosu i brzmienie języka, którego nie poznali, jakkolwiek wszystko zrozumieli dzięki aparacikom Madragów. Zastanawiająca była także postawa Oka Nocy, Indianin wszak był wielkim przyjacielem Geriego i Frekiego. Dotychczas nigdy nie przyszło mu do głowy, by unikać towarzystwa wilków, a teraz sprawiał wrażenie, jakby się ich brzydził, starał się trzymać od nich z daleka.
Zdrętwieli. Przypomniało im się, jak to jeden z upiorów doliny o mały włos nie zawładnął ciałem Kira, a nie udało mu się to tylko dlatego, że przestraszyły go wilki. Uświadomili sobie, że gdy fala powodzi się cofnęła, Oko Nocy cały i zdrowy wrócił do Juggernauta, właściwie ani słowem nie wyjaśniając, co tak naprawdę się z nim działo. A przecież wszystkich pozostałych zaatakowały upiory.
Usłyszeli, że Marco głęboko nabiera powietrza w płuca.
– Stójcie spokojnie – nakazał, a potem dodał: – Oko Nocy…
Indianin nie od razu zareagował. Gdy jednak na wezwanie Marca nie odpowiedział nikt inny, podniósł głowę i skierował wzrok na księcia Czarnych Sal, który natychmiast się zorientował, że patrzące nań oczy nie są oczami Indianina.
– Geri, Freki, pilnujcie go!
Upiorny intruz zaniósł się głośnym krzykiem, gdy wilki przyskoczyły do ciała Oka Nocy. Oba odsłoniły długie kły, a z gardeł wydobyło im się chrapliwe, ostrzegawcze warczenie.
– Na mój rozkaz rozerwą cię na strzępy – zagroził Marco, licząc w duchu, że upiór w to uwierzy. Tak naprawdę nigdy nie dopuściłby do tego, by wilki wyrządziły jakąkolwiek krzywdę ciału Oka Nocy. Przypuszczał, że już sam widok rozwścieczonych zwierząt, dużo większych od Indianina, wystarczy, by wystraszyć upiora.
Tak też się stało. Oko Nocy znieruchomiał niczym kamienny posąg, Marco mówił więc dalej:
– Wciąż jeszcze nie zrozumiałeś, że stoimy po twojej stronie? Że naszym celem jest unieszkodliwienie złych sił władających Czarnymi Górami? Zapomnij o swojej żądzy zemsty, pozwól, abyśmy my się tym zajęli. Odpowiadając złem na poczynania zła, możesz tylko pogorszyć sprawę. Mógłbyś pójść z nami, ale…
Upiór przerwał mu ochrypłym, głuchym głosem:
– Nigdzie nie dojdę, jeśli nie będę miał ciała.
– O tym właśnie chciałem powiedzieć. Niestety, na to nie możemy ci pozwolić, potrzebujemy Oka Nocy, nie ciebie. Dlatego więc… Dolgu, przydałby nam się tutaj teraz twój ojciec Móri, kolejny już raz. Nie, Dolgu, nie możesz użyć żadnego ze swoich kamieni, mogłoby się to zakończyć katastrofą. I ja także nie mogę nic zrobić, póki on przebywa w ciele Oka Nocy, to zbyt ryzykowne.
Musiał jednak jakoś działać. W myśli poprosił wilki, by nie wyrządziły żadnej krzywdy ciału Oka Nocy i zaraz potem zawołał:
– Freki, Geri, atakujcie! Wilki rzuciły się na Indianina.
Podstęp Marca się powiódł: od ciała Oka Nocy oderwała się mglista postać, która natychmiast osunęła się na ziemię i z przeraźliwym zawodzeniem zniknęła w czarnym, skażonym złem podłożu.
Rzucili się, by pomóc chłopakowi się podnieść. Gdy tylko stanął na nogi, odetchnął z ulgą.
– Och, nie przeżyłem chyba nigdy nic gorszego! Dziękuję, Marco, i wam, Freki i Geri, wszystkim wam dziękuję!
W tej chwili Shira, uświadomiwszy sobie coś, przestraszyła się tak, że aż zakryła ręką usta.
– Armas – szepnęła. – Pamiętacie? Armas i Oko Nocy, obaj bez żadnych kłopotów wrócili do Juggernauta, gdy fala ustąpiła.
– Rzeczywiście, Armas! – przeląkł się Ram. – On został w pojeździe, tym pojeździe, który nie ma żadnej ochrony, a tam jest Sassa, Tsi i Siska. Oni są bezbronni!