Rozdział 37

Zazdrość

Wynikami meczów rządziła pewna prawidłowość. Kiedy Jared i Kyle grali w jednej drużynie, wygrywali. Kiedy Jared był z Ianem, również wygrywał. Miałam wrażenie, że jest nie do pokonania – dopóki nie zobaczyłam, jak bracia grają razem.

Z początku wydawało się to trudne, przynajmniej dla Iana, grać w tym samym zespole co Kyle. Jednak po kilku minutach gonienia po ciemku za piłką wpasowali się w pewien schemat, istniejący na długo przed tym, jak przybyłam na Ziemię.

Kyle zdawał się wiedzieć, co za chwilę zrobi Ian, i odwrotnie. Rozumieli się bez słów. Byli nie do zatrzymania, nawet gdy Jared przeciągnął do swojej drużyny wszystkich najlepszych zawodników – Brandta, Andy’ego, Wesa, Aarona, Lily oraz Maggie na bramkę.

– No dobra – odezwał się Jeb, wtykając sobie pod pachę piłkę, którą przed chwilą wyłapał jedną ręką po strzale Aarona. – Chyba wiadomo, kto wygrał. Nie lubię być tym, który psuje zabawę, ale czeka nas dużo pracy… Poza tym nie wiem jak wy, ale ja się trochę zmachałem.

Parę osób protestowało bez większego animuszu, niektóre narzekały półgębkiem, ale większość się śmiała. Nikt jakoś bardzo się tym nie przejął. Widać było, że nie tylko Jeb się zziajał – kilka osób od razu usiadło na podłodze z głową między kolanami, żeby odetchnąć.

Ludzie zaczęli powoli wychodzić dwójkami, trójkami. Usunęłam się w przejściu, żeby zrobić im miejsce. Zapewne zmierzali do kuchni, musiała już minąć pora lunchu, choć w tej ciemnej grocie trudno było zgadnąć. Wśród wychodzącego tłumu majaczyły mi stojące w oddali postaci Kyle’a i Iana.

Kiedy Jeb zarządził koniec meczu, Kyle chciał przybić „piątkę“, ale Ian przeszedł obok, nie zwracając na niego uwagi. Wtedy Kyle złapał brata za ramie i obrócił, Ian odepchnął jego dłoń. Napięłam mięśnie ze zdenerwowania. Zanosiło się na bójkę – i w pierwszej chwili właśnie tak to wyglądało. Kyle próbował uderzyć Iana w brzuch, lecz ten z łatwością zrobił unik i zrozumiałam, że nie był to prawdziwy cios. Kyle roześmiał się i wyciągnął długie ramię, by potargać bratu włosy pięścią, Ian odtrącił ją, ale tym razem prawie się uśmiechnął.

– Dobry mecz, braciszku – powiedział Kyle. – Nie zapomniałeś, jak się gra.

– Jesteś idiotą – odparł Ian.

– Ty jesteś bystry, a ja przystojny. To chyba sprawiedliwe. Kyle wyprowadził kolejny słaby cios. Tym razem Ian złapał brata za nadgarstek, po czym założył mu chwyt. Teraz już się uśmiechał, a Kyle jednocześnie śmiał się i przeklinał.

Wszystko to wydawało mi się bardzo gwałtowne i przyglądałam się temu w napięciu, marszcząc brwi. Zarazem jednak przywiodło mi to na myśl wspomnienie Mel: widok trzech szczeniaków turlających się na trawie, ujadających zaciekle i szczerzących kły, jak gdyby chciały się pozagryzać.

Tak, wygłupiają się, potwierdziła Melanie. Więź braterstwa jest bardzo silna.

I dobrze. Tak powinno być. Jeżeli Kyle naprawdę nas nie zabije, to dobrze się stało.

Jeżeli, powtórzyła ponuro Mel.

– Głodna?

Podniosłam wzrok i serce zamarło mi na moment. Poczułam lekkie ukłucie w piersi. Wyglądało na to, że Jared wciąż nie zmienił zdania.

Potrząsnęłam głową. Dało mi to chwilę, której potrzebowałam, by się przemóc.

– Nie wiem czemu, ale jestem tylko zmęczona, choć siedziałam tu cały czas i nic nie robiłam.

Wyciągnął dłoń.

Weź się w garść, skarciła mnie Melanie. Po prostu jest uprzejmy.

Myślisz, że nie wiem?

Sięgnęłam po jego dłoń, robiąc, co mogłam, by ręce mi się nie trzęsły. Podniósł mnie ostrożnie na nogi – a właściwie na nogę. Stałam na niej, balansując ciałem, niepewna, co dalej począć. Jared również czuł się nieco zagubiony. Nadal trzymał mnie za rękę, ale dzielił nas duży odstęp. Wyobraziłam sobie, jak komicznie będę wyglądać, skacząc na jednej nodze po jaskiniach, i zrobiło mi się ciepło. Palce zacisnęły się jego dłoni, choć właściwie się na niej nie opierałam.

– Dokąd?

– Aa. – Zmarszczyłam brwi. – Sama nie wiem. Pewnie obok ce… to znaczy w przechowalni… ciągle jest jakaś mata.

Zobaczyłam, że podobnie jak ja, nie jest tym pomysłem zachwycony. Nagle objęła mnie z tyłu czyjaś silna dłoń, dając mi oparcie.

– Ja ją zabiorę tam, gdzie trzeba – odezwał się Ian.

Twarz Jareda przybrała powściągliwy wyraz, tak jak za każdym razem, gdy nie chciał, żebym wiedziała, co sobie myśli. Tym razem jednak spoglądał w ten sposób na Iana.

– Właśnie rozmawialiśmy o tym, gdzie to dokładnie jest. Wanda jest zmęczona. Może szpital…?

Ian i ja jednocześnie potrząsnęliśmy głowami. Kiedyś mój lęk przed tym miejscem był urojony, ale teraz, po tych paru okropnych dniach, nie zniosłabym chyba kolejnego tam pobytu. A szczególnie pustego łóżka Waltera…

– Mam dla niej lepsze miejsce – odparł Ian. – Łóżka w szpitalu są niewiele miększe od skał, a Wanda jest obolała.

Jared wciąż trzymał mnie za rękę. Czy zdawał sobie sprawę, jak mocno ją ściska? Zaczynało mi to przeszkadzać, ale chyba nie był tego świadomy, a ja na pewno nie miałam zamiaru się uskarżać.

– Nie chcesz iść na lunch? – zasugerował Ianowi Jared. – Wyglądasz na głodnego. Zabiorę ją, gdzie chcesz…

Ian zaśmiał się cicho i ponuro.

– Dobrze się czuję. Jared, musisz wiedzieć, że Wanda potrzebuje nieco więcej pomocy niż tylko podania dłoni. Nie wiem, czy… jesteś gotów jej to zapewnić. Bo widzisz…

Ian urwał, nachylił się i żwawym ruchem wziął mnie na ręce. Westchnęłam gwałtownie, czując ból w stłuczonym boku. Jared nie puszczał mojej dłoni. Opuszki palców zaczęły mi czerwienieć.

– …miała już chyba dość sportu jak na jeden dzień. Ty idź do kuchni.

Mierzyli się nawzajem wzrokiem, tymczasem koniuszki moich palców zrobiły się fioletowe.

– Zaniosę ją – powiedział w końcu Jared półgłosem.

– Jesteś pewien? – Ian wyciągnął mnie ku niemu.

Propozycja.

Jared przyglądał mi się przez długą chwilę. W końcu westchnął i puścił moją dłoń.

Au, to boli! – żachnęła się Melanie. Nie chodziło jej o krew wracającą do palców, lecz o nagły ból, który przeszył mi pierś.

Wybacz. Co mam ci na to poradzić?

On nie jest twój.

Wiem o tym.

Au.

Przepraszam.

Ian nieznacznie uniósł kąciki ust w triumfalnym uśmiechu, obrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

– Pójdę z wami – powiedział Jared. – Chcę z tobą o czymś porozmawiać.

– Nie krępuj się.

Szliśmy jednak ciemnym tunelem w milczeniu. Jared zachowywał się tak cicho, że nie miałam pewności, czy w ogóle tam jest. Kiedy jednak wyszliśmy z ciemności na pole kukurydzy, okazało się, że idzie z nami krok w krok.

Nie odzywał się, dopóki nie dotarliśmy do jaskini z ogrodem – i nie zostaliśmy sami we trójkę.

– Ufasz Kyle’owi? – zapytał Iana.

Ten prychnął.

– Mówi o sobie, że jest człowiekiem honoru. Normalnie uwierzyłbym, że dotrzyma słowa. Ale w tej konkretnej sytuacji… nie zamierzam spuszczać Wandy z oka.

– To dobrze.

– Nic mi się nie stanie, Ian – powiedziałam. – Nie boję się.

– Nie ma powodu. Obiecuję – nic podobnego już cię nie spotka. Dopilnuję, żebyś czuła się tu bezpiecznie.

Trudno było odwrócić wzrok, gdy tak płonęły mu oczy. I trudno było wątpić w to, co mówi.

– Tak – poparł go Jared. – Nic ci nie grozi.

Szedł teraz za Ianem. Nie widziałam wyrazu jego twarzy.

– Dzięki – odszepnęłam.

Potem nikt się nie odzywał, dopóki Ian nie zatrzymał się przed czerwono-szarymi drzwiami do swojego pokoju.

– Mógłbyś mi otworzyć? – poprosił Jareda, wskazując brodą drzwi.

Ale Jared nie ruszył się z miejsca. Ian obrócił się. Teraz oboje go widzieliśmy. Twarz miał znowu nieprzeniknioną.

– Twój pokój? To ma być to lepsze miejsce? – W głosie Jareda pobrzmiewało zwątpienie.

– To teraz jej pokój.

Zagryzłam wargę. Chciałam powiedzieć Ianowi, że to z całą pewnością nie jest mój pokój, ale nie zdążyłam, gdyż Jared zaczął go wypytywać.

– Gdzie śpi Kyle?

– Na razie u Wesa.

– A ty?

– Jeszcze nie wiem.

Spoglądali na siebie badawczym wzrokiem.

– Ian, to nie jest… – zaczęłam.

– Ach – przerwał mi, jakby właśnie sobie o mnie przypomniał… jakbym była tak lekka, że całkiem zapomniał, iż trzyma mnie na rękach. – Jesteś bardzo zmęczona, prawda? Jared, czy mógłbyś otworzyć te drzwi?

Jared otworzył czerwone drzwi szarpnięciem, tak że zatrzymały się dopiero na drugich, szarych.

Po raz pierwszy zobaczyłam pokój Iana w świetle dnia. Przez wąskie szpary w suficie sączyło się południowe słońce. Nie był tak jasny jak pokój Jamiego i Jareda, ani tak wysoki. Miał bardziej równomierny kształt i był mniejszy. Okrągły – trochę jak moja dawna cela, tylko że dziesięć razy większy. Na podłodze leżały dwa podwójne materace, dociśnięte do przeciwległych ścian, tak by można było między nimi przejść. Za nimi pod ścianą stała niska, podłużna szafka, a na niej, po lewej, sterta ubrań, dwie książki oraz talia kart. Prawa strona była pusta, ale od niedawna, sądząc po śladach w kurzu.

Ian położył mnie ostrożnie na materacu po prawej, starannie układając mi nogę i poprawiając poduszkę pod głową. Jared stał w drzwiach, przodem do korytarza.

– Tak dobrze?

– Tak.

– Wyglądasz na zmęczoną.

– Nie wiem czemu – ostatnio głównie spałam.

– Twoje ciało potrzebuje snu, żeby wyzdrowieć.

Przytaknęłam. Istotnie, oczy same mi się zamykały.

– Później przyniosę ci jedzenie – o nic się nie martw.


– Dziękuję. Ian?

– Tak?

– To twój pokój – wymamrotałam. – Oczywiście, że śpisz tutaj.

– Nie będziesz miała nic przeciwko?

– Niby czemu?

– Może to i dobry pomysł – będę cię mógł lepiej pilnować. Prześpij się.

– Dobrze.

Oczy miałam już zamknięte. Poklepał mnie po dłoni, potem usłyszałam, jak wstaje. Kilka sekund później drewniane drzwi stuknęły lekko o skałę.

Co ty wyprawiasz? – zapytała gwałtownie Melanie.

Jak to? Co takiego znowu zrobiłam?

Wando, jesteś… zasadniczo człowiekiem. Chyba zdajesz sobie sprawę, jak Ian potraktuje to zaproszenie?

Zaproszenie? Zaczynałam rozumieć, do czego zmierza. To nie tak. To jego pokój. Są tu dwa łóżka. Mają za mało pokojów, żebym dostała cały dla siebie. To oczywiste, że trzeba je dzielić. Ian o tym wie.

Czyżby? Otwórz oczy, Wando. On zaczyna… Jak mam ci to wytłumaczyć, żebyś mnie dobrze zrozumiała? Zaczyna czuć do ciebie… to, co ty czujesz do Jareda. Nie widzisz tego?

Zanim zdołałam odpowiedzieć, serce zabiło mi dwa razy.

To niemożliwe, powiedziałam w końcu.

– Myślisz, że to, co się stało rano, wpłynie jakoś na Aarona albo Brandta? – zapytał Ian półgłosem po drugiej stronie drzwi.

– To, że Kyle’owi się upiekło?

– Tak. Do tej pory nie… musieli nic robić. Myśleli, że Kyle zrobi to za nich.

– No tak. Pogadam z nimi.

– Sądzisz, że to wystarczy? – zapytał Ian.

– Obydwu uratowałem życie. Mają u mnie dług wdzięczności. Jeżeli ich o coś poproszę, posłuchają.

– Jesteś pewien? Tu chodzi o jej życie.

Milczeli przez chwilę.

– Będziemy jej pilnować – powiedział w końcu Jared.

Kolejna długa cisza.

– Nie idziesz na lunch? – zapytał Jared.

– Nie, na razie tu zostanę… A ty?

Jared nic nie odpowiedział.

– Co? – zapytał Ian. – Chcesz mi coś powiedzieć, Jared?

– Ta dziewczyna… – zaczął powoli Jared.

– Tak?

– To ciało nie jest jej.

– No i?

– Trzymaj ręce przy sobie. – Ton Jareda był stanowczy.

Ian zaśmiał się pod nosem.

– Jesteś zazdrosny, Howe?

– Nie w tym rzecz.

– Doprawdy. – Ian przybrał sarkastyczny ton.

– Wygląda na to, że Wanda i Melanie jakoś się dogadują. Trochę jakby… się przyjaźniły. Ale oczywiście to Wanda podejmuje decyzje. Postaw się teraz na miejscu Melanie. Jak byś się czuł? Gdybyś to ty miał w sobie… intruza. Gdybyś był uwięziony we własnym ciele, a ktoś inny kierowałby jego ruchami? Gdybyś nie mógł nawet się odezwać? Nie chciałbyś, żeby twoja wola – na tyle, na ile można by ją ustalić – została uszanowana? Przynajmniej przez innych ludzi?

– No dobrze, dobrze. Rozumiem. Będę to miał na uwadze.

– Co to znaczy „będę to miał na uwadze”?

– To znaczy, że to przemyślę.

– Tu nie ma o czym myśleć – odparował Jared. Potrafiłam wyobrazić sobie jego twarz na podstawie głosu – zaciskał zęby, napinał szczękę. – To ciało i uwięziona w nim osoba należą do mnie.

Jesteś pewien, że Melanie wciąż czuje…

– Melanie zawsze będzie moja. A ja zawsze jej.

Zawsze.

Znalazłyśmy się nagle z Melanie na przeciwnych biegunach. Ona niemal fruwała w uniesieniu, a ja… a ja nie.

Czekałyśmy w napięciu, aż znowu się odezwą.

– A teraz postaw się na miejscu Wandy – powiedział Ian prawie szeptem. – Co by było, gdyby wsadzono cię do ludzkiego ciała i kazano żyć na Ziemi, i okazałoby się, że czujesz się zagubiony wśród własnej rasy? Gdybyś był tak dobrą… osobą, że spróbowałbyś ocalić życie, które zabrałeś, i zwrócić tego człowieka rodzinie, prawie przy tym ginąc? A potem znalazłbyś się wśród obcych, brutalnych istot, które cię nienawidzą, krzywdzą i co jakiś czas próbują zabić? – Głos na chwilę mu się załamał. – A mimo to robiłbyś, co w twojej mocy, żeby tym ludziom pomóc? Nie zasługiwałbyś wtedy na własne życie? Nie należałoby ci się choć tyle?

Jared milczał. Czułam, jak oczy zachodzą mi łzami. Czy Ian naprawdę miał o mnie tak wysokie mniemanie? Czy naprawdę uważał, że zasłużyłam na to, by żyć wśród nich?

– Rozumiesz? – naciskał Ian.

– Muszę to przemyśleć.

– I bardzo słusznie.

– Ale tak czy inaczej…

Ian przerwał mu, wzdychając.

– Nie masz co się tak denerwować. Wanda niezupełnie jest człowiekiem, mimo że ma ciało. Nie zauważyłem, żeby reagowała na… dotyk tak jak ludzie.

Tym razem to Jared się zaśmiał.

– Czy to twoja teoria?

– Co w tym śmiesznego?

– Wierz mi, potrafi reagować na dotyk – zapewnił go Jared, przybierając na powrót poważny ton. – Jest pod tym względem wystarczająco ludzka. A przynajmniej jej ciało.

Zrobiło mi się gorąco na twarzy.

Ian milczał.

– Jesteś zazdrosny, O’Shea?

– Wyobraź sobie… że tak. Dziwne, prawda? – Głos Iana brzmiał nienaturalnie. – Skąd o tym wiesz?

Teraz to Jared się zawahał.

– To był… taki eksperyment.

– Eksperyment?…

– Skończył się inaczej, niż przypuszczałem. Mel walnęła mnie w twarz. – Słyszałam, że się uśmiecha, i wyobrażałam sobie, jak wokół oczu pojawiają mu się maleńkie zmarszczki.

– Melanie… cię… walnęła?

– Jestem pewien, że to nie była Wanda. Musiałbyś widzieć jej twarz… Co? Hej, wyluzuj, człowieku!

– Pomyślałeś choć przez chwilę, jak się musiała poczuć?

– Mel?

– Nie, idioto! Wanda!

– Wanda? – zapytał Jared ze zdziwieniem, jakby nie rozumiejąc.

– Ech. Wynoś się stąd. Idź coś zjedz. Trzymaj się ode mnie przez parę godzin z daleka.

Ian nie dał mu szansy na odpowiedź. Otworzył drzwi szarpnięciem – gwałtownie, ale bardzo cicho – i wśliznął się do pokoju, po czym zamknął je za sobą.

Obrócił się i natrafił na moje spojrzenie. Sądząc po jego minie, był zaskoczony tym, że nie śpię. Zaskoczony i zmartwiony. Oczy zapłonęły mu ogniem, po czym z wolna przygasły. Ściągnął usta.

Przekrzywił głowę na bok, nadstawiając uszu. Ja także nasłuchiwałam, ale Jared poszedł sobie bezszelestnie. Ian odczekał jeszcze chwilę, potem westchnął i osunął się na brzeg swojego materaca, naprzeciw mnie.

– Chyba rozmawialiśmy głośniej, niż mi się wydawało – powiedział.

– Dźwięk się niesie w tych jaskiniach – szepnęłam.

Kiwnął twierdząco głową.

– A więc… – odezwał się w końcu. – Co ty o tym myślisz?

Загрузка...