Rozdział 36

Wiara

Atmosfera się rozluźniła, po półkolu przebiegł tym razem szmer ożywienia. Spojrzałam na Jamiego. Zacisnął usta i wzruszył ramionami.

– Jeb chce tylko, żeby wszystko wróciło do normalności. To było kilka ciężkich dni. Pogrzeb Waltera…

Skrzywiłam się.

Zobaczyłam, że Jeb uśmiecha się szeroko do Jareda. Ten przez chwilę się opierał, po czym westchnął i przewrócił oczami. Obrócił się i ruszył żwawym krokiem w stronę wyjścia.

– Jared przywiózł nową piłkę? – zapytał ktoś.

– Bosko – skomentował stojący obok mnie Wes.

– Będą grać – zamamrotała Trudy i potrząsnęła głową.

– Jeżeli to pomoże rozładować emocje… – odparła pod nosem Lily, wzruszając ramionami.

Mówiły cicho, ale dochodziły mnie również inne, donośniejsze głosy.

– Tylko uważaj tym razem na piłkę – powiedział Aaron do Kyle’a. Stanął nad nim z wyciągniętą dłonią.

Kyle chwycił za nią i podniósł się powoli. Kiedy już stał wyprostowany, prawie sięgał głową wiszących lamp.

– Z tamtą coś było nie tak – odparł, uśmiechając się. – Wada konstrukcyjna.

– Andy kapitanem – zawołał ktoś.

– Ja proponuję Lily – krzyknął Wes, wstając z ziemi, po czym zaczął się rozciągać.

– Andy i Lily.

– Tak, Andy i Lily.

– Biorę Kyle’a – powiedział szybko Andy.

– Ian – odpowiedziała natychmiast Lily.

– Jared.

– Brandt.

Jamie podniósł się z ziemi i stanął na palcach, żeby dodać sobie wzrostu.

– Paige.

– Heidi.

– Aaron.

– Wes.

Ustalanie składów trwało dalej. Jamie rozpromienił się, gdy Lily wzięła go do drużyny, choć miała do wyboru jeszcze połowę dorosłych. Nawet Maggie i Jeb zostali przydzieleni do zespołów. Liczba zawodników była parzysta, dopóki Jared nie przyprowadził Luciny z dwoma podekscytowanymi chłopcami. W ręku miał nową, lśniącą piłkę nożną. Trzymał ją w górze, a Isaiah, starszy z chłopców, podskakiwał, próbując mu ją wytrącić.

– Wanda? – zapytała Lily.

Potrząsnęłam głową, wskazując palcem na chorą nogę.

– No tak. Przepraszam.

Jestem dobra w piłkę, odezwała się Mel, rozczarowana. To znaczy byłam.

Ledwie chodzę, przypomniałam jej.

– Ja chyba sobie dzisiaj odpuszczę – rzekł Ian.

– Nie – zaprotestował Wes. – Oni mają Kyle’a i Jareda. Bez ciebie jesteśmy załatwieni.

– Zagraj – odezwałam się do niego. – Ja… będę pilnować wyniku.

Popatrzył na mnie, układając usta w cienką, napiętą linię.

– Nie bardzo jestem w nastroju do gry.

– Potrzebują cię.

Prychnął.

– No dalej, Ian – namawiał go Jamie.

– Chcę popatrzeć – powiedziałam. – Ale to będzie… nudne, jeżeli jedna drużyna będzie miała zbyt dużą przewagę.

– Wando – westchnął Ian. – Jesteś najgorszym kłamcą, jakiego w życiu spotkałem.

Wstał jednak i zaczął się rozciągać wraz z Wesem.

Paige ustawiła słupki – cztery lampy.

Spróbowałam wstać, gdyż siedziałam na samym środku groty. W słabym świetle nikt nie zwracał na mnie uwagi. Atmosfera zdecydowanie się poprawiła, zawodnicy obu drużyn czekali w napięciu na rozpoczęcie gry. Jeb miał rację. Potrzebowali tego, jakkolwiek dziwne mogło mi się to wydawać.

Udało mi się stanąć na czworakach. Wysunęłam zdrową nogę do przodu, opierając się na zranionej. Zabolało. Dalej postanowiłam skakać na jednym kolanie. Trudno mi jednak było utrzymać równowagę.

Już byłabym upadła na twarz, gdyby nie czyjeś silne ręce. Nieco przygnębiona podniosłam wzrok, by podziękować Ianowi za pomoc.

Słowa ugrzęzły mi jednak w gardle, gdy zobaczyłam, że to Jared mnie złapał.

– Wystarczyło poprosić o pomoc – zagaił luźnym tonem.

– Tak. – Odchrząknęłam. – Powinnam. Nie chciałam…

– Zwracać na siebie uwagi? – zapytał tak, jakby naprawdę go to ciekawiło. Nie było w tych słowach ani krzty oskarżenia. Pomógł mi doczłapać się do wejścia.

Potrząsnęłam głową.

– Nie chciałam… żeby ktokolwiek robił coś z grzeczności, nie mając na to ochoty. – Nie wyjaśniłam tego najlepiej, ale zdawał się rozumieć, o co mi chodzi.

– Nie sądzę, by Jamie albo Ian mieli ci to za złe.

Zerknęłam przez ramię. Żaden z nich nie zauważył jeszcze w półmroku mojego zniknięcia. Ćwiczyli grę głową i właśnie się roześmiali, bo Wes odbił piłkę twarzą.

– Ale dobrze się bawią. Nie chciałam im przerywać.

Jared przyglądał mi się uważnie. Uświadomiłam sobie, że na mojej twarzy pojawił się tkliwy uśmiech.

– Mały dużo dla ciebie znaczy – powiedział.

– To prawda.

Przytaknął głową.

– A Ian?

– Ian jest… Ian mi wierzy. Opiekuje się mną. Potrafi być bardzo serdeczny… jak na człowieka. – Miałam ochotę dodać, że jest prawie jak dusza. Ale nie zostałoby to chyba właściwie odebrane.

Jared parsknął.

– Jak na człowieka. Nie wiedziałem, że to takie ważne rozróżnienie.

Opuścił mnie na krawędź wejścia, która posłużyła mi za wklęsłą ławkę, nieco wygodniejszą niż płaska skalna podłoga.

– Dziękuję – powiedziałam. – Jeb słusznie postąpił.

– Mam inne zdanie. – Ton jego głosu był łagodniejszy niż same słowa.

– I jeszcze dziękuję… za to, co było wcześniej. Nie musiałeś mnie bronić.

– Mówiłem tylko prawdę.

Utkwiłam wzrok w ziemi.

– Rzeczywiście, nigdy nie zrobiłabym niczego, co mogłoby kogoś tu skrzywdzić. Na pewno nie umyślnie. Przepraszam, że cię zraniłam, zjawiając się tutaj. Ciebie i Jamiego. Tak mi przykro.

Usiadł obok mnie z zamyśloną miną.

– Szczerze mówiąc… – Zawahał się. – Mały się rozpogodził, od kiedy tu jesteś. Prawie zapomniałem, jak wygląda, kiedy się śmieje.

Śmiech Jamiego właśnie niósł się echem po grocie; wyróżniał się na tle niskiego rechotu dorosłych.

– Dziękuję, że mi to powiedziałeś. To moje… największe zmartwienie. Bałam się, że może na trwałe coś zepsułam.

– Dlaczego?

Spojrzałam na niego zagubiona.

– Dlaczego go kochasz? – zapytał zaciekawionym, lecz spokojnym głosem.

Zagryzłam wargę.

– Możesz mi powiedzieć. Ja… – Długo szukał właściwych słów. – Możesz mi powiedzieć – powtórzył w końcu.

– Po części z powodu Melanie – odparłam, nie podnosząc wzroku. Nie zerknęłam, by zobaczyć, czy jej imię zrobiło na nim wrażenie. – Pamiętałam go takim, jakim ona go zapamiętała… To potężna siła. No a potem go tu zobaczyłam… – Wzruszyłam ramionami. – Nie potrafię go n i e kochać. To jest we mnie, w każdej komórce tego ciała. Wcześniej nie doceniałam wpływu żywiciela. Może to tylko te ludzkie ciała. A może tylko Melanie.

– Mówi do ciebie? – Jego głos był nadal spokojny, ale dało się w nim teraz wyczuć lekkie napięcie.

– Tak.

– Jak często?

– Kiedy ma ochotę. Kiedy coś ją zainteresuje.

– A dzisiaj?

– Nie za dużo… Jest na mnie trochę zła.

Parsknął zdziwionym śmiechem.

– Zła? Dlaczego?

– Bo… – Zaczęłam się zastanawiać, czy mogą osądzić Kyle’a drugi raz. – Nic.

Jared znów wychwycił kłamstwo w moim głosie i skojarzył fakty.

– Ach, chodzi o Kyle’a. Na pewno chciała dla niego surowej kary. – Zaśmiał się. – Znając ją.

– Bywa… agresywna – przyznałam. Uśmiechnęłam się, by złagodzić oskarżenie.

Wcale jednak nie odebrał tego jako zarzutu.

– Naprawdę? Kiedy?

– Chce, żebym się broniła. Ale ja… nie potrafię. Nie umiem walczyć.

– To widać. – Dotknął mojej sponiewieranej twarzy opuszką palca. – Przepraszam.

– Nie. Każdy zachowałby się tak samo. Wiem, jak się musiałeś czuć.

– Ty byś się tak nie…

– Gdybym była człowiekiem, owszem. Zresztą, nie to miałam na myśli… Myślałam o Łowczyni.

Zesztywniał.

Ponownie się uśmiechnęłam, żeby rozluźnić atmosferę.

– Mel chciała, żebym ją udusiła. Naprawdę jej nienawidzi. I jakoś… nie potrafię jej za to potępić.

– Ciągle cię szuka. Ale chyba musiała w końcu oddać helikopter. Przynajmniej tyle.

Zamknęłam oczy, zacisnęłam pięści i przez parę chwil koncentrowałam się na oddechu.

– Kiedyś się jej nie bałam – szepnęłam, – Nie wiem, dlaczego teraz tak bardzo mnie przeraża. Gdzie ona jest?

– Nie martw się. Wczoraj jeździła tylko wzdłuż autostrady. Nie znajdzie cię.

Kiwnęłam głową, powtarzając sobie, że to prawda.

– Czy… słyszysz teraz Mel? – zapytał cicho.

Nie otwierałam oczu.

– Czuję jej obecność – odrzekłam po chwili wahania. – Słucha nas uważnie.

– Co sobie myśli? – szepnął.

Wreszcie masz swoją szansę, odezwałam się do niej. Co chcesz mu powiedzieć?

Tym razem była wyjątkowo ostrożna. Nasza rozmowa ją zaniepokoiła. Dlaczego? Dlaczego teraz ci wierzy?

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Jared patrzy mi w twarz, wstrzymując oddech.

– Chce wiedzieć, co się stało, że jesteś… inny niż do tej pory. Dlaczego nam wierzysz?

Zastanawiał się chwilę.

– Złożyło się na to parę rzeczy. Byłaś taka… troskliwa wobec Waltera. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek prócz Doktora okazywał komuś tyle współczucia. No i uratowałaś życie Kyle’owi, podczas gdy większość z nas choćby dla własnego bezpieczeństwa pozwoliłaby, żeby się utopił. A poza tym zupełnie nie potrafisz kłamać. – Zaśmiał się krótko. – Wmawiałem sobie, że to wszystko zasłona dymna. Może gdy obudzę się jutro rano, znowu będę tak myślał.

Otrząsnęłam się. Mel również.

– Ale kiedy zaczęli cię dzisiaj atakować… coś we mnie pękło. Zobaczyłem w nich wszystko to, czego nie powinno być we mnie. Zrozumiałem, że już wcześniej ci uwierzyłem, tylko byłem po prostu uparty. Okrutny. Ale wydaje mi się, że zacząłem wierzyć – to znaczy trochę – już tamtej pierwszej nocy, gdy chciałaś mnie obronić przed Kyle’em. – Roześmiał się, jakby nie uważał go za kogoś groźnego. – Tyle że jestem lepszym kłamcą niż ty. Potrafię nawet okłamywać samego siebie.

– Mel ma nadzieję, że nie zmienisz zdania. Boi się tego.

Zamknął oczy.

– Mel.

Serce zabiło mi szybciej. Sprawiła to jej radość, nie moja. Na pewno się domyślał, że go kocham. Po tym, co mu powiedziałam o Jamiem, musiało to być dla niego jasne.

– Powiedz jej… że nie zmienię.

– Słyszy cię.

– Jak… bezpośrednie macie połączenie?

– Słyszy i widzi to co ja.

– I czuje to co ty?

– Tak.

Zmarszczył nos. Po raz kolejny dotknął mojej twarzy, delikatnie, czule.

– Nie masz pojęcia, jak mi przykro.

Jego dotyk rozpalał mi skórę i było to przyjemne uczucie, ale słowa, które wypowiedział, paliły mnie bardziej. Oczywiście, że było mu przykro głównie ze względu na nią. Oczywiście. Nie powinnam się tym przejmować.

– Jared, no chodź! Gramy!

Oboje podnieśliśmy wzrok. To Kyle wołał. Sprawiał wrażenie zupełnie odprężonego, jak gdyby wcale przed chwilą nie ważyło się jego życie. Może wiedział, że wszystko pójdzie po jego myśli. Może szybko się z tego otrząsnął. W każdym razie zdawał się mnie teraz w ogóle nie zauważać.

Za to inni – owszem.

Jamie przyglądał się nam z uśmiechem zadowolenia. Musiał go ten widok radować. Ale czy słusznie?

Co masz na myśli?

Co widzi, kiedy na nas patrzy? Odzyskaną rodzinę?

A nie jest tak? W pewnym sensie?

Szkoda, że pojawił się w niej ktoś nieproszony.

I tak jest dużo lepiej niż wczoraj.

W sumie…

Wiem, przyznała. Cieszę się, że Jared o mnie wie… ale wciąż nie podoba mi się, że cię dotyka.

A mnie to się podoba za bardzo. Czułam przyjemne łaskotanie na skórze w miejscu, gdzie mnie dotknął. Przepraszam.

Nie mam do ciebie żalu. W każdym razie wiem, że n i e p o w i n n a m mieć.

Dzięki.

Nie tylko Jamie nam się przyglądał.

Również Jeb był wyraźnie zaciekawiony, znów uśmiechał się leciutko zza brody.

Sharon i Maggie spoglądały na nas złowrogo. Miały identyczny wyraz twarzy, przez co Sharon, pomimo młodzieńczej cery i jaskrawej fryzury, wyglądała równie staro jak jej szpakowata matka.

Ian był zaniepokojony. Miał przymrużone oczy i wyglądał, jakby miał za chwilę do nas podejść i po raz kolejny stanąć w mojej obronie, upewnić się, że Jared nie sprawi mi żadnej przykrości. Posłałam mu kojący uśmiech. Nie odwzajemnił go jednak, a jedynie ciężko westchnął.

Myślę, że martwi go co innego, odezwała się Mel.

– Mówi do ciebie teraz? – Jared wstał, ale wciąż spoglądał mi w twarz.

Rozproszył mnie tym pytaniem i nie zdążyłam zapytać Melanie, co ma na myśli.

– Tak.

– Co mówi?

– Widzimy, co inni myślą o… zmianie twojego nastawienia. – Wskazałam głową ciotkę i kuzynkę Mel, a wtedy obie jednocześnie odwróciły się do mnie plecami.

– Twarde sztuki – przyznał.

– Okej – zagrzmiał Kyle i obrócił się w stronę piłki, ustawionej w najjaśniejszym punkcie groty. – Poradzimy sobie bez ciebie.

– Idę! – Jared posłał mi – nam – na pożegnanie tęskne spojrzenie i dołączył do drużyny.

Pilnowanie wyniku nie szło mi najlepiej. Z miejsca, gdzie siedziałam, nie było zbyt dobrze widać piłki. Mrok sprawiał, że słabo widziałam nawet samych zawodników, chyba że akurat znaleźli się tuż pod którąś z lamp. Musiałam się wszystkiego domyślać po zachowaniu Jamiego. Gdy jego drużyna strzelała gola, wydawał okrzyk zwycięstwa, a gdy traciła – głośno jęczał. To drugie zdarzało się częściej.

Grali dosłownie wszyscy. Maggie stała na bramce w drużynie Andy’ego, a Jeb u Lily. Oboje spisywali się nadspodziewanie dobrze. Widziałam ich postacie w świetle rzucanym przez lampy, poruszali się bardzo zwinne, jakby mieli dużo mniej lat. Jeb nie bał się rzucać na podłogę, by obronić strzał, Maggie grała mniej ofiarnie, lecz równie skutecznie. Przyciągała niewidzialną piłkę jak magnes. Za każdym razem, gdy Ian lub Wes strzelali na bramkę… pac! – piłka trafiała jej do rąk.

Trudy i Paige zeszły z boiska po upływie pół godziny i opuściły grotę, przechodząc obok mnie, pochłonięte żywą rozmową. Niewiarygodne, że ten dzień zaczął się od sądu. Tak czy inaczej, owa skrajna zmiana nastrojów bardzo mnie cieszyła.

Wkrótce kobiety wróciły, dźwigając mnóstwo pudełek. Batoniki musli, te z nadzieniem owocowym. Zawodnicy przystanęli. Jeb ogłosił przerwę i wszyscy zaczęli się pospiesznie schodzić po śniadanie.

Dzielono je na środku groty. W pierwszej chwili zapanował straszny zamęt.

– Wanda, to dla ciebie – powiedział Jamie, wydostawszy się z tłumu. Ręce miał pełne batoników, a pod pachami ściskał butelki wody.

– Dzięki. Fajnie się gra?

– Super! Szkoda, że nie możesz.

– Następnym razem.

– Proszę bardzo… – Ian pojawił się nagle z garściami batoników.

– Ha, byłem pierwszy – odezwał się Jamie.

– O – powiedział Jared, ukazując się po drugiej stronie chłopca. Również on trzymał w dłoniach więcej batoników, niż potrzebował.

Ian i Jared wymienili długie spojrzenia.

– Co się stało z jedzeniem? – zapytał gniewnie Kyle. Stał nad pustym pudełkiem i rozglądał się po grocie w poszukiwaniu winowajcy.

– Łap – zawołał Jared, rzucając mu szybko batony, jeden za drugim, niczym noże.

Kyle chwytał je z łatwością. Potem podbiegł, by sprawdzić, czy Jared nie przywłaszczył sobie zbyt wielu.

– Masz – odezwał się Ian i rzucił bratu połowę swoich, nawet na niego nie spoglądając. – A teraz znikaj.

Kyle zignorował go. Po raz pierwszy dzisiaj spojrzał na mnie. Jego oczy wydawały się czarne na tle świecącej za nim lampy. Nie mogłam odczytać wyrazu jego twarzy.

Otrząsnęłam się i złapałam oddech, przypłacając to bólem w żebrach.

Stojący przede mną Jared i Ian zacieśnili szyk, schodząc się niczym kotary w teatrze.

– Słyszałeś brata – rzekł Jared.

– A mogę najpierw coś powiedzieć? – zapytał Kyle, zerkając przez szczelinę pomiędzy nimi.

Nie usłyszał żadnej odpowiedzi.

– Niczego nie żałuję – zwrócił się do mnie. – Nadal uważam, że zrobiłem to, co należało.

Ian odepchnął brata. Kyle zatoczył się do tyłu, lecz po chwili znowu podszedł bliżej.

– Poczekaj. Nie skończyłem.

– A właśnie, że skończyłeś – odparował Jared. Dłonie miał zaciśnięte w pięści, skóra bieliła mu się na knykciach.

Gwałtowna scena nie uszła niczyjej uwadze. Wszyscy ucichli, atmosfera zabawy nagle wyparowała.

– A właśnie, że nie. – Kyle uniósł ręce w pojednawczym geście, po czym kontynuował: – Uważam, że miałem rację, ale uratowałaś mi życie. Nie wiem, dlaczego to zrobiłaś, ale stało się. A więc – życie za życie. Nie zabiję cię. Tak spłacę dług.

– Ty głupi palancie – odezwał się Ian.

– A kto tu się, braciszku, zabujał w robalu? Mnie nazywasz głupim?

Ian podniósł pięści i wychylił się do przodu.

– Powiem ci, dlaczego – przemówiłam, głośniej niż chciałam. Odniosło to jednak zamierzony skutek. Ian, Jared i Kyle spojrzeli w moją stronę, zapominając na chwilę o kłótni.

Poczułam napięcie. Odchrząknęłam.

– Nie pozwoliłam ci wpaść do wody, bo… bo nie jestem taka jak ty. Nie chodzi mi o to, że nie jestem… jak ludzie. Są tu tacy, którzy na moim miejscu postąpiliby tak samo. Ludzie dobrzy i serdeczni. Na przykład twój brat, Jeb, Doktor… Chcę powiedzieć, że nie jestem taką o s o b ą jak ty.

Kyle wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu zarechotał.

– Auć – powiedział, nie przestając się śmiać. Następnie odwrócił się uznawszy widocznie, że przekazał mi wszystko, co miał do powiedzenia, i poszedł napić się wody. – Życie za życie! – zawołał jeszcze przez ramię.

Nie byłam wcale pewna, czy mu wierzę. Starałam się nie zapominać, że ludzie to doskonali kłamcy.

Загрузка...