FITZ

Griffin i Waters wyszli z Parku Bohaterów Wojennych w samą porę, by spostrzec panią porucznik Morelli, kapitana Dogde’a i majora Walsha rozmawiających wśród grupy zaparkowanych niezgodnie z prawem policyjnych wozów. Morelli podniosła wzrok, zauważyła ich i pośpiesznym ruchem ręki przyzwała do siebie.

– O, kurczę – westchnął Waters. Pojawienie się Morelli nie było niczym niezwykłym. Jako porucznik wydziału kryminalnego w biurze detektywistycznym często zjawiała się na miejscu przestępstwa, zwłaszcza gdy chodziło o zabójstwo. Kapitana Dodge’a także można się było spodziewać. Za to przyjazd majora operacji terenowych Walsha, człowieka numer dwa w organizacji, zwanego Szefem, oznaczał, że sprawa jest na pierwsze strony gazet. Góra będzie naciskać. Podczas śledztwa będzie można złamać sobie karierę albo zyskać sporo punktów. Ostatnio Waters i Griffin widzieli tylu wysoko postawionych funkcjonariuszy na miejscu przestępstwa…

Waters znowu zaczął unikać wzrokiem pięści Griffina. Griffin zmobilizował całą siłę woli, by nie patrzeć na nos Watersa.

– Panie majorze – powitał Szefa Griffin, stukając obcasami i salutując. – Kapitanie, pani porucznik. – Im także zasalutował, a potem odczekał, aż Waters zrobi to samo. Waters zasalutował jednak tylko majorowi i kapitanowi, bo już wcześniej miał okazję oficjalnie powitać panią porucznik.

– Mamy już rysopis człowieka, który strzelał? – zapytał major, który wyglądał na przygotowanego do spotkania z obiektywami kamer i aparatów. Był ubrany w idealnie wyprasowany mundur policji stanowej Rhode Island. Ciemnoszary materiał oblamowany ciemną czerwienią skórzany kapelusz z szerokim rondem nasunięty głęboko na czoło, ciemnobrązowe oficerki świeżo wypastowane i lśniące. Najlepszy mundur w kraju. Możecie zapytać Lettermana.

Waters pokazał torebkę z kasetą.

– Nawet lepiej – oznajmił. – Mamy nagranie wideo pokazujące snajpera tak dobrze, że widać nawet tik nerwowy na jego twarzy. Dzięki uprzejmości Zespołu Dziesiątego.

– Doskonale. Natychmiast dostarczyć materiał do laboratorium. Niech obrobią film, wydrukują zdjęcie twarzy i przekażą je wszystkim mundurowym. – Major spojrzał na Watersa wyczekująco.

– Tak jest – odparł Waters, odwracając się na pięcie. Waters nie był głupi. Do takiego zadania wystarczyłby zwykły mundurowy. Najwyraźniej dowództwo chciało się rozmówić z Griffinem na osobności.

– Sierżancie – powiedział major.

– Tak jest! – Griffin mimowolnie napiął mięśnie brzucha, jakby przygotowywał się do przyjęcia ciosu.

– Dobrze wyglądacie – zauważył major.

– Dziękuję, panie majorze.

– Ocena?

– Słucham? – Przez chwilę Griffin był zupełnie zdezorientowany.

– Ocena sytuacji, sierżancie. Jakie spostrzeżenia?

Griffin odetchnął głęboko. Rozluźnił mięśnie. Przy rozmowie o pracy mógł się uspokoić.

– Zawodowy zabójca. Zaczaił się na dachu sądu. Jednym strzałem zabił Eddiego Como znanego także jako Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego, gdy ten był wyprowadzany z furgonetki więziennej około ósmej trzydzieści dziś rano. Później sprawca wrócił do swojego samochodu, żeby uciec. Tyle że klient zapłacił mu bombą.

– Stanowa straż pożarna to potwierdza?

– Nie, panie majorze. Wydaje mi się, że na miejscu jest jeszcze zbyt gorąco. Trzeba poczekać godzinę albo dwie.

– Ale jesteście pewni, że sprawca nie żyje?

Griffin wzruszył ramionami.

– Wiemy, że mamy jedną śmiertelną ofiarę na parkingu Szkoły Wzornictwa. Gdy weźmiemy pod uwagę, że wybuch nastąpił w ciągu dziesięciu minut od strzelaniny, myślę, że możemy śmiało założyć, że oba incydenty są powiązane. Można by przyjąć, że nasz zabójca wykonał dwa zadania – najpierw zastrzelił Eddiego Como, a potem wysadził w powietrze jakąś niezidentyfikowaną osobę na parkingu. Ale w moim przekonaniu taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Po pierwsze, bardzo rzadko się zdarza, żeby płatny zabójca zmieniał sposób działania i najpierw występował jako snajper, a potem jako spec od materiałów wybuchowych. Poza tym wiemy, że strzelec zostawił na dachu karabin i pełny magazynek. Po co miałby się pozbywać broni, skoro miał zabić drugą osobę? Nie, myślę, że bardziej prawdopodobne jest przypuszczenie, że zabójca wykonał zadanie, porzucił broń, żeby ułatwić sobie ucieczkę, a potem napotkał nieprzewidziane trudności, gdy wsiadł do samochodu. Ergo snajper jest teraz świeżo upieczonym denatem.

Major odchrząknął. Porucznik Morelli ledwo powstrzymała się od śmiechu.

– Następne kroki? – odezwał się kapitan Dodge.

Griffin odwrócił się do kapitana. Zmuszał się do zachowywania spokoju, mimo że był podminowany jak PN, pieprzony nowicjusz.

– Przy założeniu, że mamy do czynienia z profesjonalistą – odparł – musimy zidentyfikować snajpera, uzyskać potwierdzenie, że to on zabił Eddiego Como, co będzie dosyć łatwe dzięki kasecie wideo, a następnie znaleźć osobę, która go wynajęła. Identyfikacja strzelca nie powinna być trudna. Mamy jego zdjęcie. Strażacy dostarczą nam numery jego wozu, koroner zdejmie odciski palców, no i facet jest nasz.

– Ale to potrwa kilka dni – zauważył kapitan, zerkając znacząco w stronę parku, gdzie biwakował tłum dziennikarzy.

– Jest inna możliwość. Na parking Szkoły Wzornictwa trzeba mieć przepustkę. Wiemy, że strzelec musiał tam zostawić samochód na dość długo, bo zaczaił się na dachu sądu. Jeśli założymy, że nie chciał zwracać na siebie uwagi i ryzykować zapłacenia mandatu albo wręcz usunięcia pojazdu z parkingu, to łatwo dojdziemy do wniosku, że musiał mieć przepustkę. Skontaktujemy się ze szkołą i poprosimy o listę nazwisk, które następnie wprowadzimy do naszego systemu, co znacznie przyspieszy dopasowanie nazwiska do twarzy.

– Nieźle – pochwalił go kapitan.

– Potem sprawdzimy, która z ofiar gwałtu lub kto z ich rodzin mógł dostać przepustkę na parking – dodał Griffin.

– Jeszcze lepiej – przyznał major. Griffin zmarszczył brwi.

– Oho – mruknęła porucznik Morelli – znam tę minę.

– No, nie wiem…

– W porządku, Griffin, wal.

– Cholernie dużo w tej sprawie przypuszczeń – rzekł po chwili namysłu. – Po pierwsze zakładamy, że mamy do czynienia z płatnym zabójcą wynajętym do zamordowania domniemanego Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, Eddiego Como. Po drugie, zakładamy, że oczywistym motywem wynajęcia snajpera jest zemsta, co oznacza, że głównymi podejrzanymi są ofiary gwałtu i ich rodziny. Jedyny dobry gwałciciel to martwy gwałciciel itp., itd. Ale ile znamy aktów zemsty, w których robotę odwala zawodowy zabójca? Normalnie zrozpaczony ojciec, wściekły mąż albo pałająca żądzą zemsty ofiara po prostu pojawia się w sądzie, wyciąga rodzinny pistolet i załatwia sprawę osobiście. Na ogół mściciel nie przejmuje się, że go złapią. Chodzi mu tylko o zemstę. Tacy ludzie są wściekli, zrozpaczeni. Zemsta stanowi dla nich emocjonalne zadośćuczynienie. Natomiast wynajęcie zabójcy wymaga chłodnej kalkulacji.

– Minęło sporo czasu – zauważyła pani porucznik. – Może osoba, która wynajęła snajpera, zdążyła ochłonąć.

– I to jest mój następny problem – odparł natychmiast Griffin. – Od ataków minęło ile? Rok? Wygląda na to, że ofiary całkiem nieźle sobie poradziły. Zorganizowały klub, nawiązały kontakt z mediami, stały się aktywistkami. Aresztowanie Eddiego Como było dla nich wszystkich osobistym sukcesem. Teraz były już na ostatniej prostej: miał się zacząć proces. Za dwa tygodnie byłoby po wszystkim i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Como zostałby skazany na dożywocie. Kobiety z Klubu Ocalonych, czy jak tam go nazywają, doczekałyby się sprawiedliwości. Oczywiście sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby można było mieć wątpliwości co do wyniku procesu, ale z tego, co słyszałem, Como był bez szans w obliczu faktu, że na miejscu zbrodni znaleziono jego DNA.

– Na OJ. Simpsona też mieli DNA – zauważył chłodno kapitan.

– Ale Como nie dysponował wymarzoną drużyną obrońców. Mówimy o sprawie, w której brałby udział obrońca z urzędu. Innymi słowy, facet miał przechlapane i za dwa tygodnie trafiłby na resztę życia za kratki. Więc po co go zabijać właśnie w tym momencie? Gdyby ktoś był na tyle wściekły, żeby to zrobić, a przy okazji zaoszczędzić sobie albo rodzinie nieprzyjemności związanych z procedurą sądową, czy nie powinien raczej zastrzelić Eddiego Como zaraz po tym, jak go schwytano?

– Lepiej późno niż wcale.

– No, niby tak. – Griffin wciąż marszczył brwi. – Ale snajper na dachu oznacza chłodną kalkulację. Coś mi tu nie gra.

– Jak dużo wiecie o sprawie Eddiego Como, sierżancie? – zapytał major.

– Niewiele – odparł szczerze Griffin. Spojrzał majorowi prosto w oczy. – Zrezygnowałem na jakiś czas z oglądania telewizji.

– A teraz?

– Teraz mogę ją oglądać. Wątpię, czy będę miał na to czas w najbliższej przyszłości, ale mogę.

– Dobrze – powiedział major, a potem chrząknął. – Policja miejska chce wziąć udział w śledztwie.

– Coś podobnego.

– To oni złapali Como. Znali go, znają sprawę gwałtów i ofiary.

– Skoro tak dobrze się orientują, to dlaczego Como właśnie przeniósł się na tamten świat?

Porucznik Morelli znowu musiała przygryźć wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Odwróciła wzrok od Griffina i wbiła spojrzenie we własne buty.

– Będziemy potrzebowali ich pomocy – mówił major – żeby uzyskać informacje na temat wybuchu. Do tego policja miejska nalega, żeby detektyw prowadzący śledztwo w sprawie gwałtów dołączył do naszej grupy, która zajmie się sprawą snajpera.

– A kto prowadził śledztwo w sprawie gwałtów? – Griffin zmrużył podejrzliwie oczy.

– Detektyw Joseph Fitzpatrick z wydziału przestępstw seksualnych.

– O, kurczę. – Griffin znał detektywa „Fitza” Fitzpatricka tylko ze słyszenia, ale z tego, co wiedział, Fitz pochodził z rodziny, która od trzech pokoleń była związana z miejską policją Providence, i nie pałał zbytnią miłością do Biura Detektywistycznego policji stanowej Rhode Island. Uważał, że stanowi powinni się ograniczać do tego, co robią najlepiej, czyli do patrolowania autostrad, a miejscy robić to, do czego są przeznaczeni, to znaczy prowadzić prawdziwe sprawy kryminalne.

– Nie możemy po prostu wysyłać im naszych raportów? – spytał Griffin, już czując, że pomysł nie przejdzie.

– Nie. Poza tym będziecie musieli przesłuchać ofiary gwałtu, a detektyw Fitzpatrick dobrze je zna i może się przydać. Pracował nad sprawą Como od pierwszego ataku. Może cię szybko wprowadzić w śledztwo.

– Czy nie powinien raczej wprowadzać detektywa prowadzącego? – zapytał Griffin.

Major uśmiechnął się.

– Właśnie.

– Chyba nie masz nic przeciwko? – spytała porucznik Morelli, spoglądając na niego uważnie. Major i kapitan zrobili to samo.

To było to. Tylko tak daleko zamierzali się posunąć, gdy przyszło zadać pytanie, które wszystkim nie dawało spokoju. Griffin to rozumiał. W zeszłym tygodniu pozytywnie przeszedł testy mające stwierdzić, czy nadaje się do służby. Zgodnie z przepisami wrócił do roboty. Taki był system i nikt nie zamierzał podawać go w wątpliwość. Gdyby jednak Griffin uważał, że nie jest zdolny do pracy, że nie potrafi jeszcze poświęcić całej uwagi robocie, to sam powinien o tym powiedzieć. Zabierz głos teraz albo zamilknij na wieki, jak to się mówi.

– Gdzie znajdę najjaśniejszą gwiazdę miejskiej policji? – zapytał panią porucznik.

– Tam, na parkingu. Odgania dym.

– Powinienem wiedzieć coś jeszcze?

– Prokurator generalny nie lubi, jak mu mordują obywateli przed sądem. A burmistrz obawia się, że eksplozje w środku miasta źle wpływają na turystykę.

– Innymi słowy, żadnych nacisków?

Porucznik Morelli, kapitan i major uśmiechnęli się do niego.

– Właśnie.

Griffin uniósł z niedowierzaniem brwi. Kiwnął głową na pożegnanie, a potem poszedł w kierunku dymiącego parkingu, ponownie mijając dziennikarzy, którzy znowu zarzucili go gradem pytań. Przez chwilę poczuł się jak gwiazda rocka, adrenalina powędrowała mu prosto do mózgu. Detektyw prowadzący. Dreszcz polowania, podniecenie myśliwego. O, tak. Wywinął hołubca, pomyślał, że świruje, i poczuł się najlepiej od roku.

A niech to. Kto by pomyślał, że ważne śledztwo w sprawie zabójstwa było właśnie tym, czego sierżant Psychol potrzebował?

Dotarłszy na parking, od razu odnalazł detektywa Fitzpatricka. Stał w jednym z rogów placu. Przysadzisty miejski gliniarz miał na sobie źle dopasowany szary garnitur, bladobłękitną koszulę i niebieski krawat rodem z lat osiemdziesiątych. Wyglądał, jakby czerpał wiadomości na temat mody z serialu NYPD Blue i dostosował do image’u telewizyjnych postaci także rzednące kasztanowe włosy. Sądząc z tego, co Griffin o nim słyszał, Fitzpatrick należał do „starej szkoły”. Żarł pączki na śniadanie, a informatorów na obiad. Po godzinach można go było znaleźć w klubie FOB w Olneyville, żłopiącego piwsko. W policji było coraz mniej facetów jego pokroju. Nowe pokolenie gliniarzy za bardzo troszczyło się o zdrowie, żeby jeść pączki, i było zbyt czułe na punkcie tężyzny fizycznej, by po pracy iść gdziekolwiek indziej niż do siłowni. Czasy się zmieniały, nawet w służbach porządkowych. Griffin wątpiłby Fitzowi przypadło to do gustu.

I wtedy nagle zaczął tęsknić za żoną. Potrząsnął głową, żałując, że nie potrafi lepiej panować nad własnymi uczuciami, a zarazem jeszcze bardziej obawiając się, że kiedyś mu się to uda. Cindy była zafascynowana pracą policji. Jako inżynier miała wspaniały analityczny umysł. Często głowili się wspólnie nad trudnymi sprawami, a ona podsuwała mu nowe pomysły, pomagała ułożyć poszczególne elementy układanki. Sprawa Eddiego Como na pewno by się jej spodobała. Chciałaby się dowiedzieć wszystkiego na temat Como, jego ofiar i wynajętego snajpera. Szczerze mówiąc, na myśl, że skrzywdzona kobieta mogła się zwrócić przeciwko oprawcy, pewnie oszalałaby z radości. Po co się zadowalać zwyczajną kastracją skoro można zabić skurczybyka? Cindy nie należała do dziewczyn w stylu „dama w tarapatach”.

Griffin porzucił wspomnienia o żonie i zaczął myśleć o Davidzie. Bezwiednie zacisnął pięści i zazgrzytał zębami. Napięcie znowu powróciło. Nie opuści go na długo. Teraz musiał je skanalizować, opanować. Na przykład biegając. Albo waląc z całej siły w worek treningowy.

Tydzień po Wielkim Bum brat znalazł go w garażu, wciąż boksującego w ciężki worek. Dłonie mu krwawiły. Na stopach utworzyły się gigantyczne pęcherze i odciski. Ale on wciąż nie odpuszczał. Chociaż miał już cztery połamane palce, a szum w głowie wcale nie słabł, lecz wręcz się nasilał. Frank musiał go powstrzymać siłą. Kosztowało go to dwie śliwy pod oczami i spuchniętą wargę.

Griffin padł wkrótce potem. Przez ostatnie pięć dni nic nie jadł ani nie spał. Ostatnim widokiem, jaki zapamiętał, był stojący nad nim Frank. Frank oglądający jego krwawe dłonie. Frank ze łzami cieknącymi po policzkach.

Przywiódł do płaczu starszego brata. Pamiętał, że czuł obrzydzenie i wstyd. A potem zaczął się zapadać głębiej i głębiej, szepcząc imię zmarłej żony, aż znalazł się w wielkiej mrocznej krypcie.

Griffin odszedł na bok. Nie chciał się zbliżać do Fitza w takim nastroju, zaczął więc pracować nad wyrównaniem oddechu, a przy okazji zauważył komendanta straży pożarnej, obok którego stał agent ATF. Wymieniali jakieś zdawkowe uwagi.

– Komendancie Grayson. – Griffin uścisnął strażakowi dłoń, a potem odczekał, aż ten przedstawił mu agenta specjalnego Neilsona z ATF. Podali sobie ręce i kiwnęli uprzejmie głowami. Zarówno Grayson, jak i Neilson mieli twarze umazane sadzą i potem. Wyglądali na zmęczonych i złych, więc chyba Bentley miał rację, mówiąc, że jest co najmniej jedna ofiara.

– Słyszałem, że wróciłeś – powiedział Grayson.

– Nie można cały czas łowić ryb – zauważył Griffin. Grayson uśmiechnął się ponuro.

– W taki dzień jak dziś nie miałbym nic przeciwko temu. Wszyscy trzej spojrzeli na dymiące wraki.

– Co możesz mi powiedzieć? – zapytał Griffin.

– Na razie niewiele. Dopiero zaczynamy badać miejsce wybuchu.

– Jeden trup?

– Tak, jeden.

– Przyczyna eksplozji?

Strażak kiwnął głową w stronę pięciu spalonych samochodów.

– Widzisz ten wóz z lewej? Jest prawie całkowicie sfajczony, wszystkie okna potłuczone, tapicerkę diabli wzięli. To tam gruchnęło. Pozostałe zostały zniszczone tylko przy okazji.

– Ale ten samochód stoi z boku.

– Siła wybuchu uniosła go w powietrze i przemieściła parę metrów. Ktokolwiek to zrobił, nie żartował.

– Czyli mamy do czynienia z bombą w samochodzie.

– Na to wygląda. Ale na razie nie wiemy nic więcej. Z wybuchami tego rodzaju jest taki kłopot, że powodują wtórne eksplozje. Nastąpił zapłon paliwa w baku, co może oznaczać, że zapalnik był podłączony do stacyjki. W siedzeniu kierowcy tkwi szrapnel, który może pochodzić albo z samej bomby, albo być po prostu częścią samochodu. Dopóki nie rozbierzemy wszystkiego i nie złożymy z powrotem do kupy, nie możemy powiedzieć nic więcej.

– Muszę wiedzieć, jaki to był rodzaj bomby – oznajmił Griffin. – Czy mamy do czynienia z czymś skomplikowanym, czy też z czymś, co mógłby zmontować nawet harcerzyk w garażu tatusia. No i czy był tam zegar itd.

Grayson spojrzał na niego spode łba.

– Gdy skończymy, sierżancie, będę wiedział dokładnie, jakich przewodów użyto do skonstruowania tego maleństwa i czy ten sam drut zastosowano w jakiejkolwiek innej bombie, która wybuchła w Stanach Zjednoczonych. Ale dopóki nie skończymy, nie mogę nic powiedzieć. To nam zajmie co najmniej tydzień.

– Słyszałem, że prokurator generalny nie lubi zabójstw na własnym podwórku, a burmistrz obawia się, że eksplozje źle wpływają na turystykę – poinformował go Griffin.

Komendant straży pożarnej westchnął ciężko.

– Muszę się rozejrzeć za inną robotą – mruknął. – No, dobra. Daj mi pięć dni. Postaram się czegoś dowiedzieć.

Detektyw Fitzpatrick wybrał akurat ten moment, aby do nich podejść.

– Sierżancie Griffin?

– Detektywie. – Griffin wyciągnął rękę. Fitz uścisnął mu dłoń i przez następne kilka sekund obaj bawili się, próbując zmiażdżyć prawicę przeciwnika. Żaden nawet nie mrugnął. Nadawszy spotkaniu właściwy ton, przeprosili komendanta i odeszli na bok, gdzie mogli w spokoju poświęcić się ocenie słabych punktów adwersarza.

– Jakieś wieści na temat strzelca? – zapytał Fitz.

– Lubił słodycze. Jakieś wieści na temat właściciela samochodu?

– Wypożyczony.

– Sprawdziłeś w bazie danych?

– Nie, wystarczyło spojrzeć na tablicę rejestracyjną. Macie rysopis?

– Nawet kilka. Gdzie ciało?

– W kostnicy. Macie broń?

– Karabin. Koronerowi udało się zdjąć odciski?

– Sam go zapytaj. Macie nazwisko?

– Nie. Stawiamy na to, że facet miał pozwolenie na parkowanie. Fitz chrząknął. Miał przyspieszony oddech. Griffin też.

– Nie ma to jak wolna wymiana informacji – stwierdził Fitz. Przeczesał ręką rzednącą czuprynę i przygryzł wykałaczkę, tkwiącą w kąciku jego ust.

– Taa…

– Ty masz ciało – powiedział po chwili Fitz. – I ja mam ciało. Teraz obaj potrzebujemy związku.

– Nic dodać, nic ująć.

– Myślisz o kobietach i ich rodzinach.

– W każdym razie chciałbym z nimi pogawędzić.

– Znam je – powiedział z powagą Fitz.

– Słyszałem.

– Przez ostatni rok rozmawiałem z nimi, podnosiłem je na duchu, przygotowywałem na rozprawę. Wiesz, jak to jest.

– Wciąż dostaję od niektórych kartki na święta.

– Więc rozumiesz, dlaczego zależy mi, żebym to ja poprowadził przesłuchanie.

– Możesz zacząć – zaoferował Griffin.

Fitz nie dał się nabrać. Zmrużył oczy i otworzył usta. Już miał powiedzieć coś obraźliwego, ale się rozmyślił. Zamiast tego zmierzył Griffina kamiennym wzrokiem.

Służby porządkowe Rhode Island tworzą małą, zamkniętą społeczność. Zresztą podobnie jak pozostali mieszkańcy stanu. Wszyscy się znają, jeden zna koligacje drugiego i wie, kto z kim przestaje. Fitz na pewno słyszał o Griffinie, o piwnicy, o Wielkim Bum. Teraz zastanawiał się, ile z tego, co mu się obiło o uszy, było prawdą. I patrząc na muskularną pierś Griffina i jego surową twarz, zaczął się zastanawiać, czy obrażanie sierżanta Psychola to dobry pomysł.

Na tym etapie rozgrywki Griffin nie czuł potrzeby łagodzenia ani zaogniania sporu. Dlatego milczał.

Fitz wzruszył w końcu ramionami.

– Dobra. W takim razie chodźmy z nimi pogadać.

– Są razem?

– Tak.

– Spotkanie klubu? – zgadywał Griffin.

– Więc już słyszałeś.

– Zdaje się, że mają dryg do konferencji prasowych.

– Lubią trzymać rękę na pulsie – powiedział Fitz bez goryczy w głosie. – To dzięki nim w śledztwie nastąpił przełom. Szczerze mówiąc, gdyby nie Klub Ocalonych, nie wiem, czy kiedykolwiek złapalibyśmy Eddiego Como.

Загрузка...