MEG

Jezu, Maryjo, Józefie święty! Meg, jesteś pijana?! – Ja… To był tylko szampan. Tylko kieliszek. Może dwa. Przysięgam.

– Panie Pesaturo, proszę się uspokoić, to…

– A ty! – Pan Pesaturo obrócił się w stronę Jillian. Jego nalana twarz była czerwona, gruby palec ciął powietrze. Niebieski kombinezon elektryka naprężał się na brzuchu, dwa białe guziki dosłownie drgały od niepohamowanej złości.

Wyglądał raczej komicznie i gdy tylko zaczął wrzeszczeć na Jillian, Meg poczuła się bezpieczniej i zachichotała. Jillian posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. Lecz Meg wypiła prawie sześć kieliszków szampana. Sprawa była beznadziejna.

– Jak śmiałaś podać mojej nieletniej córce alkohol! – zagrzmiał Tom Pesaturo. – Na miłość boską nie dość już namieszałaś?!

Jillian zamrugała powiekami.

– Namieszałam?

– Tatusiu…

– Tom, uspokój się, usiądź. Meg wróciła do domu i tylko to się teraz liczy. – Matka Meg, Laurie, zainterweniowała kładąc dłoń na ramieniu męża. To ona reprezentowała rozsądek w rodzinie. Dobrze, że chociaż ona jedna.

Pan Pesaturo znowu spiorunował Jillian wzrokiem, ale w końcu, ociągając się, usiadł.

Meg wykorzystała ten moment, by zawołać:

– Kurczę pieczone, muszę siusiu! – Po czym wybiegła z pokoju. Pan Pesaturo warknął z dezaprobatą. Jillian westchnęła, usiadła na starym fotelu obitym niebieskim płótnem i nagle zdała sobie sprawę, że pęka jej głowa.

– Panie Pesaturo…

– Widziałaś wiadomości? Rozumiesz, co się dzisiaj stało? Od dziewiątej rano urywa się u nas telefon. Pierwsza ekipa telewizyjna była tu piętnaście po dziewiątej. A my nie wiedzieliśmy, gdzie Meg się podziewa.

– Wiedzieliśmy dokładnie, gdzie była Meg – wtrąciła znowu Laurie stanowczym głosem. – Mówiłam ci, że poszła na spotkanie z Jillian i Carol.

– Tak powiedziała – stwierdził Tom z odpowiednią dawką wątpliwości w głosie.

Jillian popatrzyła na niego.

– Panie Pesaturo, myśli pan, że biegałyśmy dzisiaj rano po mieście, organizując zabójstwo Eddiego Como? Czy tak pan myśli?

– Przecież nie mówię, że to potępiam…

– Byłyśmy w restauracji, panie Pesaturo. Cały dzień. Przy świadkach. Poza tym powinien pan wiedzieć, że odwiedziła nas policja. Detektyw Fitzpatrick i człowiek z policji stanowej, sierżant Griffin, z całą pewnością mają nas na oku.

– Co im powiedziałyście?

– Nic. Nie musimy udzielać wyjaśnień, a jeśli o mnie chodzi, nie zamierzam tego robić. Mogą liczyć na moją współpracę, dopiero kiedy wskrzeszą moją siostrę.

Pan Pesaturo przestał się w końcu srożyć. Chrząknął i rozsiadł się wygodniej na kanapie. Prawdopodobnie była to jedyna pochwała, na jaką mogła z jego strony liczyć.

– No, dobrze – mruknął. Siedząca obok żona uśmiechnęła się.

Wezmą nas wszystkich pod lupę – oznajmiła spokojnie Jillian. Nie myślała o niczym innym przez ostatnie pół godziny. Śledztwo prowadziła policja stanowa. Na pewno potraktują sprawę bardzo poważnie. Zastanawiała się, co to tak naprawdę znaczy. Wielki, zły sierżant Griffin, który chciał urwać głowę temu pedofilowi. Wielki, zły sierżant Griffin o błękitnych świdrujących oczach. Znowu zaczęła się denerwować, a potem poczuła się zagubiona. Wielki, zły sierżant Griffin… Odpędziła od siebie tę myśl i skoncentrowała się na najpilniejszych sprawach.

– Poinformowano nas, że każdy stanowy detektyw w Rhode Island bierze udział w tym dochodzeniu. Pewnie niedługo zabiorą się do sprawdzania naszych kont bankowych w poszukiwaniu niewyjaśnionych wypłat.

Pan Pesaturo przewrócił oczami.

– Niech sprawdzają. Nie mam żadnych takich wypłat. Mam hipotekę i dwoje dzieci. To załatwia sprawę.

– Zdaje się, że będą także chcieli porozmawiać z pańskim bratem – powiedziała Jillian. – Wie pan, z wujkiem Vinniem.

Uśmiech zniknął z twarzy pani Pesaturo. Drgnęła nerwowo i spojrzała ostro na męża.

– Tom?

– O, daj spokój. Niech se gadają z Vinniem. Jemu to zwisa.

Pani Pesaturo spojrzała teraz na Jillian. Z korytarza dobiegł ich głos Meg, a potem dziecięcy chichot. Meg rozmawiała z siostrzyczką. Rozbrzmiała kolejna salwa śmiechu.

– A ty co na to? – zapytał nagle Tom, zwracając się do Jillian. Jillian nie była głupia. Zrozumiała pytanie.

– Też mnie to nie obchodzi.

– Bo wiesz, gdybyś czegoś potrzebowała…

Jillian uśmiechnęła się. Na swój sposób pan Pesaturo był dobrotliwym człowiekiem. Ledwo oparła się pokusie, by skorzystać z oferty, tyle że przy jej problemach jego pomoc na nic by się nie zdała. Teraz, kiedy uświadomiła sobie konsekwencje śmierci Eddiego Como, stwierdziła, że ma od dwudziestu czterech do czterdziestu ośmiu godzin, zanim znów ujrzy sierżanta Griffina. Życie trochę się skomplikuje. Ale z drugiej strony, czy kiedykolwiek było łatwe?

– Dziękuję, nie trzeba – odparła.

Pan Pesaturo był jednak bardziej rozgarnięty, niż przypuszczała.

– Vinnie… ma wielu przyjaciół.

– Wiem. Nie wiem, czy pan się orientuje, ale Vinnie i moja mama mają wspólnych znajomych.

– Serio?

– Interesuje się pan muzyką? Moja matka śpiewała kiedyś bluesa…

– Zaraz, zaraz. Hayes. Olivia Hayes. To twoja mama?

– Na pewno się ucieszy, że pan ją pamięta.

Tom Pesaturo był pod wrażeniem. Opadł na oparcie kanapy i zwrócił się do żony:

– A niech mnie, Olivia Hayes. Słyszałaś o niej? Taka malutka dziewczyna, po prostu chucherko. Ale jak otworzyła usta, to aż krzesła chodziły. Mój tata potrafił całymi dniami słuchać jej płyt. Pewnie wciąż mam na strychu parę albumów. Fantastyczna babka. – Spojrzał na Jillian. – Co się z nią dzieje? Od lat o niej nie słyszałem.

– Wycofała się. – Mówiła, że chce się poświęcić wychowaniu córek. Dostała wylewu. Straciła władzę w nogach. Straciła głos. Ale przynajmniej nigdy nie musiały się martwić o pieniądze.

– Pozdrów ją ode mnie.

– Chętnie.

– Vinnie padnie, jak się dowie. – Pan Pesaturo uśmiechnął się i usiadł prosto. – Moja córka przyjaźni się z córką Olivii Hayes. Kurwa, Vinnie po prostu pęknie, jak to usłyszy!

– Tom… – Jego żona przewróciła oczami, po czym spojrzała na Jillian przepraszająco.

Jillian uśmiechnęła się. Naprawdę się ucieszyła, że pan Pesaturo zareagował z takim entuzjazmem. Czasy jej matki, dzieciństwo jej samej to były takie stare dzieje. Prawie nikt już ich nie pamiętał. Kiedy Trish była mała, najbardziej lubiła właśnie opowieści z nocnych klubów. O tym, jak mama śpiewała dla Sinatry. I o tym, jak potem Frank wziął ośmioletnią Jillian na kolana. Jillian starała się, jak umiała, opowiadając o tamtych czasach, choć dla niej samej stały się już mglistym wspomnieniem bardziej podobnym do snu niż do rzeczywistości.

Wtedy matka miała jeszcze głos. Jillian od lat nie słyszała jej nawet nucącej pod nosem.

Tom Pesaturo rozsiadł się znowu wygodnie na kanapie. W końcu uspokoił się, jego wielkie dłonie spoczęły na kolanach. Pochodzenie Jillian podziałało jak cudowne lekarstwo. Teraz byli starymi znajomymi i Tom cieszył się, że może ją gościć w swoim domu. Było to dosyć zabawne. Przez ten rok, od kiedy splotły się losy Jillian i Meg, Jillian nigdy nie odwiedziła domu młodszej koleżanki. Zresztą u Carol też jeszcze nie była. Mocą jakiejś niepisanej umowy zawsze spotykały się w restauracjach albo innych miejscach publicznych. Tak jakby po tym wszystkim, co sobie powiedziały, nie potrafiły się zdobyć na podzielenie się tą ostatnią odrobiną osobistego życia.

– Zaniepokoiłem się – powiedział pan Pesaturo przepraszająco – kiedy usłyszałem wiadomości i nie mogłem znaleźć Meg. Trochę mi odbiło.

– Rozumiem.

– Masz dzieci?

Jillian pomyślała o Trishy i jej radosnych, błyszczących oczach. Pomyślała o matce przykutej do wózka inwalidzkiego.

– Nie.

– To niełatwe. Trzeba się o nie troszczyć. To znaczy, chcesz, żeby ruszyły w świat. Były silne. Wspaniałe. Ale przede wszystkim… przede wszystkim, żeby były bezpieczne. Szczęśliwe.

– Ona jest szczęśliwa – szepnęła pani Pesaturo. – Obie są szczęśliwe.

– Gdybym wtedy mógł przy niej być, tamtego wieczoru… Dobija mnie to, wiesz. Ten Como. – Pan Pesaturo splunął. – Gdybym tam wtedy był, skopałbym mu tę jego żałosną latynoską dupę.

Jillian pomyślała o mrocznym mieszkanku Trishy. O jej nieruchomym ciele na łóżku. I o silnych, mocnych rękach chwytających ją od tyłu.

– Też żałuję, że pana tam nie było – powiedziała.

– Cóż, teraz nie da się już nic zrobić. Ale przynajmniej facet nie żyje. Trochę mi ulżyło. – Podniósł nagle głowę. – Myślisz, że teraz Meg dojdzie do siebie?

Jillian zastanowiła się chwilę.

– Wydaje mi się, że Meg ma się całkiem dobrze.

– Nie to miałam na myśli. Czy uważasz, że sobie przypomni? Odzyska swoje życie. No, wiesz.

– Nie jestem pewna. Nie znam się na amnezji.

– Nie opowiada wam o tym?

– O czym?

– No, o swojej amnezji. O tym, co ten dupek jej zrobił. Nie rozmawiacie o tym przy kawie, dziewczyny?

– Panie Pesaturo… – zaczęła Jillian, ale Laurie wyprzedziła ją.

– Tom, zamknij się.

Pan Pesaturo zamrugał, spoglądając na żonę.

– Co?

– Jillian nie będzie nam opowiadać o tym, jak się czuje nasza córka. Jeżeli chcesz się tego dowiedzieć, zapytaj Meg.

– Ja tylko tak… – zaczął się bronić Tom. Ale po chwili spuścił głowę, skruszony. Jillian zrobiło się go żal.

– Myślę, że Meg radzi sobie nadzwyczaj dobrze – powiedziała. – To silna dziewczyna, panie Pesaturo. Może pan być z niej dumny.

– Ależ jestem z niej dumny!

– Naprawdę? Czy tak naprawdę po prostu się jej pan nie boi?

Też coś! – Panu Pesaturo nie spodobało się to pytanie, ale gdy zobaczył, że Jillian i Laurie patrzą na niego spokojnie, wzruszył bezradnie ramionami. – Jestem jej ojcem – mruknął. – Ojcowie chronią swoje córki. Nie ma w tym nic złego.

– Ona ma dwadzieścia lat – powiedziała z naciskiem Laurie.

– To wcale nie tak dużo.

– Tom, minęły już lata – oburzyła się Laurie.

Jillian była lekko zdziwiona. Pani Pesaturo chyba się przejęzyczyła.

– Tak – odparł Tom – ale mamy szczęście, że wciąż żyje.

– To nie w porządku.

– Myślisz, że nie wiem?

Jillian była już całkiem skołowana. Zdaje się, że było to po niej widać, bo nagle państwo Pesaturo przerwali rozmowę. Oboje popatrzyli na gościa, wymienili spojrzenia i zamilkli.

– Muszę już iść – oznajmiła Jillian, kiedy cisza zaczęła się robić niezręczna.

Rodzice Meg bez wahania wstali z kanapy.

– Dziękujemy, że przywiozłaś Meg – powiedziała pani Pesaturo. – Sami zajmiemy się jej samochodem.

– Jeśli chodzi o tego szampana… No cóż, wtedy wydawało się, że to dobry pomysł.

Pani Pesaturo uśmiechnęła się do niej współczująco.

– To był długi, dziwny dzień, prawda?

– Tak – przyznała Jillian i nagle zachciało jej się płakać. Wzięła się jednak w garść. Od rana miała zszargane nerwy, a rozmowa w cztery oczy z sierżantem Griffinem jeszcze pogorszyła sprawę. Ale jej zmęczenie nie miało znaczenia. Na zewnątrz pewnie wciąż czekają kamery. Trzeba więc robić dobrą minę do złej gry. Poza tym będzie potrzebowała siły, kiedy wróci do domu, do matki, która pewnie już wie, co się stało, i teraz wertuje książeczkę z obrazkami, starając się znaleźć rysunek, który by mówił: „Morderca mojej córki nie żyje i czuję…”

Meg wróciła.

– Odprowadzę cię do drzwi – powiedziała do Jillian.

Jillian podążyła za nią wąskim korytarzem. Siostrzyczka Meg, Molly, wyjrzała zza rogu: burza ciemnych kręconych włosów i wielkie brązowe oczy. Trish, pomyślała Jillian. Musiała jak najszybciej wyjść z tego domu.

Kiedy Meg otworzyła drzwi, Jillian ze zdziwieniem spostrzegła, że na dworze jest już ciemno. Wieczorny chłód owiał jej twarz. Ulica okazała się pusta. Ani śladu reporterów. Poczuła ulgę, a jednocześnie niepokój. Gdzie się podziały błyskające flesze, krzyżowy ogień pytań? Gdzie się podział dzień? Wszystko zaczęło się już zamazywać.

Meg słaniała się lekko na nogach.

– Dziękuję – szepnęła.

– Za co? – Jillian wciąż wpatrywała się w noc. Po jej prawej stronie coś poruszyło się w krzakach.

– Zaczynam wracać do siebie, wiesz. Zdaje się, że szok mija. Nie sądziłam, że to pójdzie tak szybko, ale teraz… czuję, że po raz pierwszy od roku mogę oddychać.

Jillian po prostu patrzyła na nią. I w końcu zrozumiała. Meg mówiła o zabójstwie Eddiego Como. Dziękowała jej za jego śmierć.

– Ale masz rację – dodała. – Nie powinnyśmy o tym rozmawiać. Policja pewnie będzie się koło nas kręcić przez następne kilka dni. Ale potem najgorsze minie. Sprawa ucichnie. I będziemy… będziemy wolne.

– Meg…

– Piękny wieczór, prawda?

– Boże, Meg…

– Cudowny, wspaniały wieczór.

– Znowu piłaś! Dlaczego ciągle pijesz?

– Nie wiem. Lekarze mówili, żeby się nie zmuszać. Umysł sam się wyleczy. Ale wcale się nie wyleczył, a myślałam, że teraz, po dzisiejszym dniu powinien. Więc wypiłam jeszcze trochę burbona. Ale nie pomogło.

– Meg, potrzebujesz po prostu spokoju, wypoczynku.

– Nie wydaje mi się. Myślę, że to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Miałam spokój, wypoczywałam, a teraz nawet wiem, że Como nie żyje. Ale wciąż czuję, jakby te oczy na mnie patrzyły. Co to może znaczyć?

– To znaczy, że za dużo wypiłaś.

– Chcę być szczęśliwa. Ale chyba nie byłam. Bo gdybym była, to chyba bym to pamiętała, prawda? Po co miałabym zapominać?

– Meg, posłuchaj mnie…

– Ciii, krzaki.

Jillian umilkła. Spojrzała na wciąż drżącą kępę zarośli. Potem popatrzyła na Meg. Z tej odległości widziała szklany połysk jej ciemnych oczu, rumieniec na jej policzkach.

– Ktokolwiek chowa się za tymi krzakami, niech natychmiast wyjdzie! – krzyknęła.

– Piękna, piękna noc – zanuciła Meg. – Och, co za wspaniała, urocza noc. Taka jak wtedy. Jak tamta noc.

– Ostrzegam! – Głos Jillian podniósł się mimo jej woli, gdy znowu zaszumiały listki, a Meg zaczęła się kiwać niczym gigantyczne wahadło.

– Piękna, piękna noc. Cudowna, cudowna noc…

– Cholera jasna! – Jillian podbiegła do krzaka. Zanurzyła w nim rękę, jakby zamierzała wyciągnąć wścibskiego podglądacza za uszy. A potem… potem…

Z zarośli z wrogim „miau” wyskoczył tłusty pręgowany kocur. Jillian cofnęła się instynktownie, serce waliło jej jak młotem. Wzięła głęboki oddech. Potem drugi. Serce wciąż łomotało jak szalone. Nagle poczuła, że musi jak najszybciej opuścić ten dom i tę zbyt pustą ulicę. Nie mogła przestać się trząść.

Na ganku Meg uśmiechała się rozanielona.

– Już go nie ma. Już nie żyje.

– Proszę, wróć do środka, Meg – powiedziała zmęczonym głosem Jillian.

– To bez znaczenia. On tu jest, on tu jest, on tu jest.

– Kto?

– Nie wiem. – wyszeptała Meg. – Ktoś gorszy od Eddiego Como.

Загрузка...