Meg znowu odpłynęła. Była w domu, w różowym pokoiku Molly. Przygotowywały Barbie do wspaniałego ślubu, tylko że tym razem peleryna Puchatka była krwistoczerwona. Meg właśnie zamierzała ją zdjąć, gdy pluszowy łepek misia zmienił się w wykrzywioną w sardonicznym uśmiechu twarz Davida Price’a.
– Tatuś! – wykrzyknęła radośnie Molly.
Meg ocknęła się z krzykiem. Nogi ugięły się pod nią, a ramiona napięły boleśnie. Pośpiesznie postawiła stopy na ubitej ziemi. Jak na ironię poczuła jeszcze większy ból.
Odgłosy. Na górze. Otwieranie drzwi. Odgłos pośpiesznych kroków.
Meg nie potrafiła się opanować. Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego wrócił, a ona cieszyła się z tego. Piekły ją nadgarstki, mrowiły spętane stopy. Nie mogła znieść dotyku klejących się do skóry, mokrych od moczu dżinsów. Miała dość. Chciała stąd wyjść. Pragnęła znowu poczuć się człowiekiem.
Obróciła głowę w stronę schodów i wstrzymała z oczekiwaniem oddech.
Kolejny trzask. Drzwi do piwnicy otworzyły się ze zgrzytem.
– Cześć, kochanie – zawołał radośnie David Price. – Wróciłem!
Pięć przecznic od dawnego domu Griffina Fitz wcisnął hamulec. Buzująca we krwi adrenalina domagała się, by zajechali z piskiem opon przed frontowe drzwi i wpadli do środka, prażąc na wszystkie strony z pistoletów. Rozsądek podpowiadał jednak co innego. Griffin i Waters zaczęli się rozglądać po okolicy w poszukiwaniu Price’a, gdy Fitz ruszył wolno w kierunku domu.
Minęli jedną przecznicę. Potem drugą. Skręcili w trzecią. Zegar tykał, napięcie rosło. Griffin zacisnął pięści. Waters zaczął strzelać palcami.
Ulica była cicha. Zachodzące słońce rozświetlało niebo pomarańczową łuną.
Dojechali do ostatniej przecznicy. Fitz zatrzymał wóz.
– Ile wyjść? – zapytał cicho.
– Trzy. Drzwi od frontu, na patio i klapa do piwnicy.
– Rozdzielamy się – mruknął Waters.
– Musimy być ostrożni – powiedział Griffin. – David ma broń i nie zawaha się użyć Meg jako tarczy. Biorąc pod uwagę okolicę, sytuacja może się pogorszyć.
– Nie możemy wypuścić go z domu – wyszeptał Fitz.
– Tak. Price ma już Meg. Nie wolno dopuścić, żeby dostał się do innego domu i sterroryzował całą rodzinę.
Nikt nie zadał następnego logicznego pytania: w którym momencie poświęcić Meg, by zatrzymać Price’a? Mieli nadzieję, że nie będą musieli rozstrzygać tego dylematu.
– Dobra – powiedział Griffin.
Wysiedli z samochodu, wyciągnęli broń i poszli.
Przybiegli lekarze. Wpadli do pokoju Carol i pochylili się nad jej ciałem. Lewa noga wciąż lekko drgała, prawe ramię trzepotało o prześcieradło. Maszyna piszczała, a lekarze wydawali niezrozumiałe rozkazy pielęgniarkom, które odepchnęły Dana na bok i napełniły wielką strzykawkę.
– Carol, Carol, Carol…
– Musi pan wyjść.
– Ale żona…
– Lekarz wkrótce do pana przyjdzie.
– Carol…
Pielęgniarka energicznie wypchnęła go za drzwi. Przez ścianę wyraźnie słyszał jakieś krzyki lekarzy, piszczenie maszyny, trzepot ręki o prześcieradło.
Dotknął jej. Pogładził Meg po policzku i odgarnął jej włosy. Odwróciła z obrzydzeniem głowę, ale nie mogła uciec. Na samym początku zdjął opaskę z jej oczu.
– Jak miło cię widzieć – oświadczył David. Ostry blask żarówki uderzył ją w oczy. – Wyrosłaś – powiedział. – Jaka szkoda.
Powiódł palcem po jej ramieniu, a potem uniósł go do ust i oblizał krew.
– Widzę, że nie traciłaś czasu. Spójrz, jak się poraniłaś. I wszystko na nic. Ale miło, że próbowałaś. Czy Ronnie uprzedził cię o mojej wizycie, Meg? Czy to dla mnie tak się urządziłaś?
Wciąż miała zakneblowane usta, więc nawet nie próbowała odpowiedzieć.
– Cóż, obawiam się, że nie możemy dłużej zwlekać – oświadczył David. – Najpierw zdejmę cię z tego haka, a potem trochę się zabawimy.
Meg przyjrzała mu się zmęczonym wzrokiem. Z pasa jego spodni wystawała rączka pistoletu. Na koszuli i policzku widniały czerwone plamy. W powietrzu unosił się smród prochu. Wiedziała, co to znaczy.
Sięgnął ręką za plecy i wyciągnął duży nóż w czarnej skórzanej pochwie.
– Pamiątka po Jerrym – powiedział, choć nie znała nikogo o takim imieniu.
Wysunął nóż. Srebrne ostrze błysnęło złowrogo. Powinna była bardziej się starać. Powinna była mocniej się bujać. Co z tego, że bolały ją ramiona i plecy. To, co zamierzał zrobić jej teraz David, na pewno będzie znacznie, znacznie gorsze.
Przytknął ostrze do jej obojczyka.
Zacisnęła powieki, przywarła plecami do ściany i próbowała sobie wmówić, że ból nie będzie trwał wiecznie. Wszystko, nawet ból, ma swój kres. Biedna Molly. Biedni rodzice. Biedna Carol i Jillian… Biedna Meg. Powoli zaczęła układać sobie życie. Naprawdę, nawet mimo amnezji… miała tyle planów. A teraz… Nóż się poruszył. Jęknęła bezsilnie…
Ramiona opadły jej nagle, dłonie uderzyły bezwładnie o brzuch. Chwilę później krew zaczęła znowu krążyć w jej członkach, budząc końcówki nerwowe do życia. Omal nie krzyknęła z bólu.
Obserwujący ją David wybuchł śmiechem.
– Tak, czasami powrót do zdrowia jest boleśniejszy od samej choroby. Od roku ćwiczę jogę, wiesz? Założę się, że gdybyś odpowiednio gimnastykowała mięśnie, teraz byłoby ci znacznie lżej. Jezu, Meg, zsikałaś się w majtki?
Chciała go uderzyć. Ale nie mogła ruszyć rękoma. Zdawało jej się, jakby były zrobione z gumy. Nie panowała nad nimi.
– Planowałem, że zabawimy tutaj trochę – oznajmił David – ale nieobecność Ronniego sugeruje, że biedaczek został zatrzymany. A skoro tak się stało, dom nie jest już bezpieczny. Na szczęście, jak widzę, Ronnie zdążył zostawić mi samochód. Przejedziemy się? Co ty na to, Meg? Pozwolę ci przekręcić kluczyk w stacyjce.
Podszedł do schodów. Gdy zauważył, że za nim nie poszła, obejrzał się przez ramię i zmarszczył brwi.
– No, nie wstydź się. Chodź. – Wtedy jego wzrok padł na związane nogi. – No no no, widzę, że Ronnie nie pozostawił niczego przypadkowi. Wierz mi, dokładnie wiem, jak się czujesz.
Wyjął nóż. Pochylił się i przeciął lateksowe więzy. Podniósł głowę i uśmiechnął się wesoło.
Meg także się uśmiechnęła. I z całej siły uderzyła go kolanem w podbródek. Jego twarz wykrzywiła się z bólu. Blady jak ściana, zatoczył się, wciąż ściskając nóż.
Nie daj mu czasu na kontratak, tłumaczył jej instruktor samoobrony. Nie daj mu czasu do namysłu.
Meg kopnęła Davida w krocze, ten w ostatniej chwili osłonił się udem. Z całej siły nadepnęła mu obcasem stopę. Wydał z siebie gardłowy jęk. Uderzyła go w bok kolana i wreszcie zwaliła z nóg.
Chciała wyrwać mu pistolet. Chciała zabrać nóż. Chciała zagłębić palce w jego oczodołach i wydłubać mózg. Ale nie mogła ruszyć rękami. Wciąż odmawiały posłuszeństwa.
Obróciła się więc w stronę drewnianych schodów i rzuciła się do ucieczki.
Za jej plecami David krzyknął:
– Jeszcze jeden krok, pierdolona suko, a odstrzelę ci łeb!
Nie zatrzymała się.
David zaczął strzelać.
Griffin usłyszał pierwszy wystrzał, kiedy zakradał się do frontowych drzwi. Ułamek sekundy później rozległ się następny. I jeszcze jeden. Griffin przykucnął, chwycił lewą ręką klamkę, w prawej zaciskając berettę. Otworzył drzwi, wturlał się do środka i ujrzał półtora metra przed sobą Davida Price’a, który stał na szczycie piwnicznych schodów i krzyczał:
– Zabiję cię, ty wredna suko!
W jego dłoni lśnił pistolet, taki sam jak Griffina.
Griffin nacisnął spust. David zauważył go, skoczył na prawo i otworzył ogień. Niech to! Griffin pobiegł na lewo, oddając na ślepo kilka strzałów. David nie pozostał dłużny, dziurawiąc pociskami podłogę pod jego stopami. Nagle na lewo od Griffina pojawiła się druga postać – Fitz, który wszedł od strony patio.
– Padnij! – krzyknął Griffin.
David podniósł lufę i posłał kolejną kulę. Fitz padł na podłogę.
Griffin znowu strzelił. David przebiegł przez korytarz i schował się w kuchni, gdzie miał dostęp do schodów na piętro.
– Cholera! – zaklął Fitz, wstając. – Skurwiel odstrzelił mi chyba resztki włosów.
– Gdzie Meg?
– Nie wiem, ale słyszałem ostrą strzelaninę w piwnicy.
– Ty idź na dół, a ja pójdę na górę.
– Mam ci zostawić całą zabawę?
– Idź po dziewczynę.
– Okej. Kapuję.
Griffin przeczołgał się do kuchni. Kiedy dotarł do drzwi, wyciągnął rękę, przewrócił na bok stół i ukrył się za blatem.
Odczekał chwilę, przyzwyczajając oczy do mroku. Jedyne światło w domu dochodziło z piwnicy. Wszystkie okiennice były zamknięte. Griffin zamrugał, wziął głęboki oddech i zaczął nasłuchiwać.
Z góry nie dochodziły żadne odgłosy. Ani kroki, ani szuranie, ani nawet szept rzucanego pod nosem przekleństwa.
Siódma zero pięć. W domu zapadła cisza. Słońce schowało się za horyzontem. Walczący przygotowywali się do drugiej rundy.
Jillian prowadziła, czytając jednocześnie wydruk z maps.com, który pokazywał, jak dojechać do dawnego domu Davida Price’a. Adres znalazła w starych wydaniach gazet, które opisały dokładnie okoliczności i miejsce aresztowania. Za pierwszym razem Jillian minęła właściwą ulicę. Teraz wykręciła nieprzepisowo, ale gdy dojechała do skrzyżowania, zdała sobie sprawę, że lepiej będzie dojść do domu Price’a pieszo. W ten sposób lepiej wykorzysta element zaskoczenia.
Z jednym pojemnikiem gazu w dłoni, a drugim w torebce wysiadła z samochodu. Gaz działał najskuteczniej z bliskiej odległości przy ataku na oczy i nos, a to oznaczało, że będzie się musiała podkraść do Price’a. Na szczęście prawdopodobnie byli tam już zaprawieni w bojach policjanci, tacy jak Griffin. Meg także mogła sprawiać Price’owi kłopoty. Dzięki temu pewnie uda jej się go zaskoczyć.
Pomyślała o mieszkaniu Trishy. Przypomniała sobie mężczyznę przyciskającego ją do podłogi. Duszącą się i umierającą siostrę na łóżku. Gardłowy śmiech i słowa „Zerżnę cię, ty suko”.
Musiała odgonić te wspomnienia. Skupić się na teraźniejszości, na chodniku pod stopami, na chłodnym metalowym pojemniku w dłoni, na domu, do którego się zbliżała.
Trish umarła, gwałciciel zwyciężył. Nie można zmienić przeszłości. Czas ruszyć do przodu. Skupić się na ratowaniu Meg.
A potem wrócić do domu. Do matki, która naprawdę jej potrzebuje.
Jillian przystanęła przed domem. Wciąż zastanawiała się, którędy wejść, gdy usłyszała jęk, a potem męski krzyk:
– Chryste, Waters. Człowieku. O rany… Trzymaj się, stary. Cholera jasna! Potrzebujemy lekarza!
Meg dyszała ciężko. Drżała na całym ciele. Nie była w stanie się powstrzymać. Przywarła do ściany w sypialni, czując, że inaczej rozpadnie w się na miliony kawałków. Kiedy wbiegała na schody, usłyszała za sobą strzały. W pierwszej chwili instynktownie padła na ziemię, uchylając się przed niewidzialnymi kulami. Potem jednak zdała sobie sprawę, że ktoś strzelał do Davida, a nie do niej. Przez moment nie posiadała się z radości. Ktoś ją ratował! Kawaleria przybyła. Potem usłyszała krzyk. Obcy krzyk. Ktoś był ranny, ale nie David.
Rzuciła się znowu do ucieczki. Biegła i biegła, słysząc strzały, które stawały się coraz głośniejsze, coraz bliższe. Wtem wszystko ucichło. Żadnych strzałów, tylko przekleństwa rzucane przez Davida wdrapującego się na piętro.
Jeżeli przybyli policjanci, to ich powystrzelał. David nie uciekał. Z tego, co słyszała, był teraz na piętrze razem z nią. Szukał jej. Gdzieś na tym mrocznym korytarzu.
Zaczęła się nerwowo rozglądać po sypialni. Zasłony były zasunięte, a pokój pogrążony w szarym półmroku, w którym każdy cień stawał się ponury, każdy mebel przybierał kształty czyhającego potwora. W pierwszym odruchu chciała się schować pod łóżko, wczołgać jak najgłębiej, skulić się i czekać. David oczywiście zajrzałby tam. A gdyby ją znalazł, byłaby w potrzasku. Złapałby ją za nogę i wyciągnął. Z dobytym nożem.
Nie. Musiała wybrać kryjówkę, z której w razie czego będzie mogła uciec. Zaczęła myśleć gorączkowo. Co by zrobiła Jillian?
Łazienka. Może znalazłaby żyletkę albo lakier do włosów. Oczywiście żyletka nie stanowiła konkurencji dla wielkiego myśliwskiego noża. A lakierem trudno się obronić przed pistoletem. Stój, bo spsikam cię na śmierć!
Zachichotała, po chwili zdała sobie sprawę, że wpada w histerię, i przygryzła wargę. Wtedy jednak lateksowy knebel wpił się jeszcze głębiej w kąciki ust. Piekący ból wycisnął jej łzy z oczu.
A okno? Mogłaby je otworzyć, może zdołałaby wyjść na dach? Jeśli dom nie ma zadaszonej werandy, mogłaby skoczyć. Pewnie by zabolało. Mogłaby złamać nogę. Ale biorąc pod uwagę alternatywę…
Usłyszała szept na korytarzu.
– Meg, śliczna Meg – nawoływał David. – Wyjdź, pokaż się, wyjdź…
Walczyć czy uciekać? Zostało mało czasu…
Biedna poraniona Meg podjęła decyzję.
Griffin musiał się dostać na piętro. Nie wiedział dokładnie jak. Podobnie jak w wielu innych nowoangielskich domach schody były wąskie i strome. Ze swoją posturą stanowiłby wymarzony cel, dopóki nie dotarłby na górę. Wystarczyło, żeby Price usłyszał go i otworzył ogień.
Chociaż z drugiej strony…
Podłogowe deski na górze wyraźnie skrzypiały. David nie mógł więc czaić się przy schodach.
I wtedy Griffin usłyszał inne dźwięki. Znowu skrzypienie podłogi, a potem zgrzyt otwieranego okna. Ale te odgłosy pochodziły z innej części domu.
Na górze była druga osoba. O nie, Meg…
Griffin nie miał wyboru. Wyszedł zza kuchennego stołu i podkradł się do schodów.
Jillian obeszła róg domu i zobaczyła Fitza klęczącego obok drugiego mężczyzny.
– Trzymaj się, stary. Wytrzymaj jeszcze trochę.
– Detektyw Fitzpatrick?
Poderwał głowę i zaczął się rozglądać. W półmroku trudno było rozpoznać wyraz twarzy, ale jego ruchy sprawiały wrażenie chaotycznych i nerwowych.
– Jillian, co ty tu… Nieważne. Masz komórkę? Muszę zadzwonić!
– Czy on…
– Ten skurwysyn go postrzelił. Mike otwierał właśnie klapę do piwnicy. Pewnie Price już tam na niego czekał.
– Meg – wybełkotał mężczyzna na ziemi. – Price… chce… zastrzelić.
– Cii, Griffin się nią zajął.
– Meg ciągle jest w środku? – Jillian przyklękła obok Fitza i zaczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu komórki.
Postrzelony detektyw nie wyglądał najlepiej. Ciemna plama po lewej stronie klatki piersiowej robiła się coraz większa. Pociągła twarz była niezdrowo blada, na czole lśniły krople potu.
– O, jest. – Podała telefon Fitzowi, a następnie zdjęła płaszcz i okryła nim rannego. Mężczyzna zaczął się trząść. Zimna trawa nie była dla niego najlepsza, ale Jillian nie wiedziała, czy mogą go ruszyć. Rozejrzała się nerwowo po podwórzu. Znajdowali się półtora metra od domu, w którym krył się uzbrojony psychopata, a w pobliżu nie było żadnego drzewa, ani nawet krzaka, za którym można by się schować.
Fitz rozmawiał przez telefon. Domagał się dodatkowego wsparcia i karetki.
– Detektyw Waters został postrzelony – wyszeptał nerwowo. – Powtarzam, potrzebujemy natychmiastowej pomocy medycznej.
Jillian ujęła Watersa za rękę. Jego palce były zimne i wilgotne.
– M-M-Meg.
– Meg nic nie jest – skłamała. – Proszę się nie martwić.
– Biegła po schodach. Odwróciłem… uwagę… Price’a.
– Wszystko będzie dobrze, proszę się nie martwić. Griffin jest w środku. Zajmie się Meg.
Fitz wyłączył komórkę i teraz spoglądał nerwowo to na Jillian, to na Watersa. Jillian zrozumiała jego dylemat.
– Zostanę z nim – zapewniła. – Pomóż Griffinowi.
– To dobry facet – powiedział zduszonym głosem Fitz, spoglądając na rannego kolegę.
– Zajmę się detektywem Watersem – powtórzyła stanowczo. – Idź pomóc Meg.
Fitz ostatni raz spojrzał na Mike’a, a ten otworzył oczy i wykrztusił:
– Idź.
Fitz odwrócił się. Pobiegł do frontowych drzwi domu, w którym David Price czekał z pistoletem, w którym Griffin ścigał mordercę, a Meg walczyła o życie.
Jillian usiadła na zimnej, mokrej murawie. Ścisnęła dłoń Watersa.
– Niech pan się trzyma, detektywie – wyszeptała. – Przetrwamy to. Obiecuję, że wszyscy wyjdziemy z tego żywi.
Meg stała przy oknie. Słyszała kroki na korytarzu, coraz głośniejsze skrzypienie podłogowych desek. David się zbliżał. Zaglądał do każdego pokoju po kolei. Wkrótce stanie w drzwiach i zobaczy ją.
Zostało mało czasu. No, palce, ruszajcie się!
Uniosła ramiona, przygięła łokcie. Czucie wracało powoli do obrzmiałych palców. Zaczynała odzyskiwać nad nimi panowanie. Ostrożnym ruchem rozsunęła zasłony. Chwyciła klamkę, przekręciła ją.
Teraz najtrudniejsza część. Ręce wciąż były obolałe, przeguby słabe. Wątpiła, czy zdoła w tym stanie wypchnąć skrzydło starego wypaczonego okna. Ale nie miała innego wyjścia, to była jedyna droga. Tylko tak mogła uciec przed Davidem.
Nie jestem ofiarą. Nie jestem ofiarą.
Meg płakała. Oddychała z trudem, całym jej ciałem wstrząsały dreszcze. Pomyślała o tym, jak bardzo kocha rodziców. I Molly. A potem przygryzła wargę i zaczęła pchać z całej siły.
Zaskrzypiała drewniana rama, ręce przeszył gwałtowny ból, a potem… Okno otworzyło się. Meg wychyliła głowę na rześkie wieczorne powietrze. Spojrzała w dół i zobaczyła… Jillian.
David usłyszał zgrzyt otwieranego okna. Meg! Chce zwiać. Zrobił dwa kroki w głąb korytarza, gdy wtem dobiegły go inne odgłosy – od strony schodów. Zatrzymał się i nastawił uszu.
Griffin, domyślił się. Próbuje wejść na piętro. Kurwa, dlaczego nie zdechł w korytarzu na dole? David zaczynał mieć po dziurki w nosie tych głupich podchodów. Czas uciekał. Niech to cholera weźmie!
Zmarszczył brwi. Trzeba pogłówkować. Co Meg mogła robić przy oknie na piętrze? Skoczy. Może złamie sobie kręgosłup? Tym łatwiej będzie ją później zabić. Griffin stanowił większe zagrożenie. Trzeba się nim zająć jako pierwszym.
David odwrócił się, zrobił parę kroków w stronę schodów i przywarł plecami do ściany, trzymając oburącz pistolet. Griffin wyjdzie na korytarz pochylony. Pewnie ma na sobie kamizelkę kuloodporną. Trzeba więc mierzyć nisko, starając się celować w głowę.
Przygiął kolana. Czuł się doskonale, nawet po otworzeniu kajdanek, zrzuceniu łańcuchów i załatwieniu całej dobrze uzbrojonej eskorty jego wygimnastykowane ciało działało bez zarzutu. Pod pewnymi względami więzienie okazało się dla niego zbawienne. Kiedy znalazł się za kratami, był słabowitym chudzielcem z urokiem osobistym. Po roku stał się doskonale wysportowanym, zwinnym przestępcą z całkiem nową wizją natury ludzkiej. Dawny David atakował dzieci. Nowy rzuci na kolana cały świat.
Ale najpierw musi zabić sierżanta Griffina.
– Nie możesz skoczyć – przekonywała Jillian. Meg pokręciła głową i wychyliła się przez okno.
– Cholera, Meg, to za wysoko…
Meg nie mogła odpowiedzieć, wciąż miała zakneblowane usta. Pokazała więc tylko Jillian zakrwawione ręce.
– Och, Meg…
Meg wzięła głęboki oddech i postawiła nogę na parapecie.
– Czekaj, czekaj! – zawołała Jillian. – Mam pomysł!
Griffin wczołgiwał się powoli po stromych drewnianych schodach. Trzymając przed sobą pistolet, wpatrywał się w mroczną dziurę na górze. Pełzł coraz wyżej i wyżej ze świadomością, że Price może zaatakować w każdej chwili.
Jeszcze pięć stopni.
Skrzypienie podłogi na górze, dźwięk wibrującej szyby. Nie mógł jeszcze o tym myśleć. Musiał skoncentrować całą uwagę na szczycie schodów.
Jeszcze cztery stopnie. Trzy, dwa…
Wtem z mroku wynurzyła się twarz Davida Price’a. Błysk. Huk.
Griffin nacisnął spust, nim poczuł, że pierwszy pocisk rozorał mu skórę na czole. Przeturlał się w bok, uderzył plecami w ścianę, strzelając bez przerwy do celu, którego już nie widział. Oślepiające kręgi światła rozbłysły mu przed oczami.
Ból. Krew. Jego głowa.
Griffin nie przestawał strzelać. Podniósł się i wbiegł z wściekłym krzykiem na górę.
David popędził w głąb korytarza. Wciąż słyszał za sobą huk strzałów. Dobrze, dobrze. Odstrzel sobie łeb, palancie, podziuraw ściany. David miał już mało pocisków, w żadnym wypadku nie zamierzał ich zmarnować.
Wpadł do sypialni, szukając Meg.
Chłodna bryza owiała jego policzki. Rozejrzał się po pokoju. Zasłony były rozsunięte, okno otwarte na oścież. Chwilę później usłyszał na dole głuche tupnięcie.
Podbiegł do okna. Wychylił głowę w samą porę, by ujrzeć kobiecą sylwetkę zrywającą się na nogi i uciekającą przez trawnik.
Nie, nie. To niemożliwe. Meg nie mogła wyjść z tego cało. Nie mogła mu tak uciec. Była jego, jego, jego.
David uniósł pistolet, wycelował. W tym samym momencie w drzwiach od szafy ukazała się druga postać.
– Nienawidzę cię, nienawidzę, nienawidzę! David obrócił się.
– Meg? Co, do kur…
Rzuciła się na niego, uderzając go barkiem w klatkę piersiową, i oboje polecieli na ścianę. W tym momencie Griffin wpadł z rykiem do pokoju. Davidowi zakręciło się w głowie. Musiał wstać, odzyskać równowagę, opanować się. Chwycił Meg za szyję i odepchnął brutalnie. W tej samej chwili przed oczami mignęła mu pięść Griffina.
Policzek eksplodował od nagłego bólu. David uświadomił sobie nowe niebezpieczeństwo. Poturlał się w lewo, zerwał na nogi i nacisnął spust. Chwilę później Griffin złapał go żelaznym chwytem za nadgarstek i wykręcił mu ramię.
David wrzasnął z bólu. Teraz naprawdę zaczynał się wkurwiać. Nie taki był plan! Nie o to mu chodziło!
Zesztywniał i upadł do przodu, pociągając ze sobą Griffina. Obaj gruchnęli o podłogę. David odturlał się i skoczył na równe nogi. Dobył noża. O, tak lepiej!
Dźgnął Griffina między żebra, a potem odskoczył do tyłu, patrząc, jak jego dawny przyjaciel i sąsiad podnosi się z klęczek. Griffin miał rozciętą koszulę, z rany płynęła krew. Nie miał już pistoletu. Pewnie na korytarzu skończyły mu się naboje i w szale cisnął broń na podłogę. Griffin zawsze był impulsywny. Tym lepiej!
– Muszę ci powiedzieć, że w więzieniu wiele się nauczyłem – oświadczył David, tańcząc wokół Griffina i gotując się do zadania następnego ciosu. Nie wiedział, gdzie jest Meg. Nie szkodzi. W końcu jaką groźbę mogła stanowić kobieta?
– Świetnie. Bo niedługo tam wrócisz – warknął Griffin.
– Nie ma mowy, złamasie. Zabiję cię, a potem ukatrupię każdego glinę, który wejdzie mi w drogę. Już załatwiłem przynajmniej sześciu. Paru więcej, paru mniej… to bez znaczenia.
– Radzę ci skorzystać z samochodu na podjeździe. Viggio bardzo się namęczył, żeby go dla ciebie przygotować.
– Skurwiel! Zamontował bombę, prawda? Chuj byłby niczym, gdybym nie powiedział mu, gdzie szukać internetowego podręcznika dla piromanów. Chłystek jeden!
David rzucił się do przodu, mierząc w udo Griffina. Ten jednak spodziewał się ataku, zrobił zwinny unik i przywalił mu prawym sierpowym w lewe oko. Głowa Davida odskoczyła do tyłu. Zobaczył gwiazdy, ale zdołał utrzymać się na nogach. Griffin był silniejszy, bez dwóch zdań. Ale David miał więcej sprytu. I nóż.
Griffin nie zaatakował, wciąż tylko krążył wokół Davida. Wydawał się dziwnie spokojny, nadspodziewanie wręcz cierpliwy.
– Gdyby nie ty, Viggio mógłby przez lata grasować po Providence – powiedział. – Nikt by go nie złapał. To wszystko twoja zasługa.
– Nie zamierzałem oddawać go w łapska policji. Jeśli o mnie chodzi, mógł sobie gwałcić studentki do końca świata. Zresztą uważałem go za swego rodzaju pożegnalny prezent dla ciebie. Dzięki niemu nigdy byś się nie nudził. Ale teraz, niestety, plan uległ zmianie. Muszę cię zabić.
– Zaczynasz się powtarzać.
– Co ty, kurwa, wyprawiasz, Griffin? Gdzie twoja wściekłość, gdzie poczucie świętej misji? Nie pamiętasz, co zrobiłem Cindy? Mam ci powtórzyć, jak wyglądały ostatnie tygodnie jej życia?
– Cindy umarła w otoczeniu ludzi, którzy ją kochali. Nie wszyscy mają takie szczęście.
– Opowiedziałem jej każdy najdrobniejszy szczegół!
Griffin milczał. David zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to. Gdzie się podziała złość? David potrzebował jej teraz. Liczył na nią. Gdzież ta wspaniała, bezmyślna nienawiść, która zawsze pchała tego przerośniętego detektywa do zrobienia czegoś głupiego?
– Próbowała zamknąć oczy, Griffin. Przytrzymywałem jej powieki. Pokazywałem zdjęcia.
Griffin wciąż się nie odzywał. Patrzył Davidowi za plecy, na drzwi. Price obrócił się do tyłu, zobaczył tylko pusty korytarz i czym prędzej stanął z powrotem przodem do przeciwnika.
– Na co się gapisz? – zapytał. Znowu poczuł się niepewnie. Miał wrażenie, że przestaje panować nad sytuacją, chociaż nie wiedział dlaczego.
– Na nic.
– Już nikt ci nie został, Griffin. Zastrzeliłem tego twojego durnego kumpla. Tego chudego, jak mu tam? Watersa. Obawiam się, że już nie będziesz mógł mu złamać nosa. Wlazł do piwnicy w złym momencie, więc go zabiłem.
Griffin milczał.
– Słyszysz, co do ciebie mówię?! – wrzasnął David, wymachując nożem. – Zostałeś sam! Zabiłem twojego kumpla, znęcałem się nad Cindy. Zamordowałem dziesięcioro dzieciaków, a ty nie potrafiłeś mnie powstrzymać. Teraz wyrwałem się z mamra. Tak, w tym też mi pomogłeś. Dzięki ci, wielki sierżancie Griffinie.
– Gdzie Meg?
– Co? – David znowu poczuł niepewność. Coś tu nie grało. Sprawy nie przebiegały zgodnie ze scenariuszem. Miał pot na czole. I odczuwał… odczuwał dziwne zmęczenie. Cały ten wysiłek. Grał dobre przedstawienie. Co się, kurwa, stało z pierdoloną widownią?
– Gdzie jest Meg? – powtórzył Griffin.
– To bez znaczenia.
– Tak sądzisz? – zapytał Griffin.
– A co?
– Cóż, jeszcze nie udało ci się uciec, Davidzie. Pomyśl tylko. Tyle wysiłku i przygotowań włożyłeś w to, żeby wydostać się z więzienia, ale tylko po to, żeby wpaść w potrzask w swoim dawnym domu. Sporo się nabiegałeś, ale nic nie zyskałeś.
– Zamknij się.
Griffin wzruszył ramionami.
– Jak sobie życzysz.
– Co się, kurwa, z tobą dzieje?! – wrzasnął David. – No, dalej, krzycz na mnie!!!
Griffin nie powiedział ani słowa. Tylko wciąż krążył i krążył, i krążył.
A David… David nie wytrzymał. Coś się w nim załamało. Jakby w mózgu pękło mu naczynie z ludobójczą furią. Uniósł rękę nad głowę i natarł wściekle na Griffina. Musiał go zabić. Po prostu musiał zadźgać tego człowieka o kamiennej twarzy, spokojnym głosie i przenikliwym, chłodnym spojrzeniu. Kurwa, po tylu miesiącach planowania należała mu się lepsza widownia.
David wrzasnął na całe gardło i natarł…
Griffin wyciągnął zza pleców pistolet i strzelił mu w pierś. Najpierw raz, potem drugi i trzeci. David Price padł na podłogę. I już nie wstał.
Trzydzieści sekund później do pokoju wszedł Fitz, który pilnował na korytarzu Meg. Pochylił się nad ciałem Davida, stwierdził brak pulsu i podniósł wzrok na Griffina.
– Świetnie to rozegrałeś – zauważył ponuro.
– Nauczyłem się od samego mistrza – odrzekł Griffin.
Wyszedł na zewnątrz, Fitz i Meg za nim. Karetki już stały przed domem, migały światła, wyły syreny. Zabawne, że nie słyszał, jak nadjeżdżały. W sypialni na górze świat był taki mały, ograniczał się tylko do Davida Price’a i jego własnej przeszłości.
Zza domu wyłoniła się Jillian. Właśnie wróciła z drugiego końca podwórza, dokąd pobiegła, udając uciekającą Meg Pesaturo. Miała rumiane policzki, rozwiane włosy, jej ubranie było poplamione krwią. Pomyślał, że nigdy nie wyglądała lepiej. Spojrzała na niego z uniesioną głową. Otwarcie i z dumą. Meg podbiegła do niej i rzuciła jej się na szyję. Jillian przytuliła ją mocno, głaszcząc jej włosy.
Griffin podszedł do karetki, do której właśnie ładowano leżącego na noszach Watersa. Mike miał na twarzy maskę tlenową, ale był przytomny.
– Co z nim? – zapytał Griffin.
– Musimy go zawieść do szpitala – odpowiedział sanitariusz.
– Zaopiekujcie się nim dobrze.
– Oczywiście.
– Mike…
Waters spróbował unieść kciuk. Po chwili nosze zostały załadowane. Zatrzasnęły się drzwiczki i karetka ruszyła.
Nadjechały policyjne radiowozy. Jeszcze więcej migających świateł, jeszcze głośniejsze wycie syren.
Griffin stał pośrodku chaosu swojej dawnej okolicy, swojego dawnego życia. Spojrzał na Meg. Na Jillian. Popatrzył w okno sypialni na piętrze, gdzie leżały teraz zwłoki Davida Price’a. I wyszeptał:
– Kocham cię, Cindy.
Dan siedział zgarbiony w poczekalni oddziału intensywnej terapii i przeczesywał nerwowo włosy. Minęło trzydzieści minut.
Otworzyły się drzwi. Dan podniósł wzrok na ubranego w biały fartuch lekarza.
– Żona chce się z panem widzieć.
– Słucham?
– Pańska żona… nieźle nas wystraszyła. Na szczęście udało nam się ją uratować. Ale najważniejsze, że odzyskała w końcu przytomność.
– Co?
– Czy chce się pan z nią zobaczyć, panie Rosen?
– Tak, tak.
Dan przeszedł przez korytarz. Wszedł do pokoju. W szpitalnym łóżku leżała blada, lecz przytomna Carol. Nagle nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nie potrafił się ruszyć.
– Kochanie – wyszeptał.
– Usłyszałam twój głos.
– O Boże, myślałem, że cię straciłem.
– Usłyszałam twój głos. Powiedziałeś, że mnie kochasz.
– Bo kocham, Carol. Naprawdę. Nigdy nie kochałem innej kobiety. Uwierz mi. Popełniłem wiele błędów, ale nigdy, nigdy nie przestałem cię kochać.
– Dan?
W końcu udało mu się ruszyć. Podszedł nieśmiało do łóżka. Teraz była przytomna, pamiętała wszystko, co zrobił. Ile razy ją zawiódł. Była przytomna, a on nie był dobrym mężem i…
Carol wzięła go za rękę.
– Dan – szepnęła. – Ja też cię kocham.