FITZ

Gdy Griffin po raz drugi zobaczył trzy kobiety razem, żadna nie wyglądała na tak opanowaną jak ostatnio. Siedząca twarzą do niego Carol Rosen miała zaczerwienioną twarz i zapuchnięte powieki. Stojąca u szczytu stołu Jillian Hayes była blada, jakby przez ostatnią noc nie zmrużyła oka, a siedząca najbliżej drzwi Meg Pesaturo krzywiła się, jakby bolała ją głowa. To pewnie po wczorajszym szampanie, pomyślał. Maureen w porannych wiadomościach przytoczyła wypowiedzi naocznych świadków z restauracji rue de Pespoir.

Choć jeszcze o tym nie wiedziały, Jillian, Carol i Meg stawały się ośrodkiem wielkiego skandalu sądowego. I to zaledwie po dwudziestu czterech godzinach od zastrzelenia Eddiego Como. Griffin zastanawiał się, jakie niespodzianki przyniesie następny dzień.

– Jillian, Carol, Meg – powiedział Fitz.

Griffin nie wiedział, czy Fitz zdaje sobie sprawę, że wita kobiety zawsze w tej samej kolejności. Od najwyższego do najniższego stopnia, pomyślał. Albo od najpóźniejszej do najwcześniejszej ofiary.

Kobiety milczały, patrzyły tylko na Fitza i Griffina z obojętnymi minami osób, które oczekują złych wiadomości i jak najszybciej chcą mieć ich usłyszenie za sobą.

– Dziękuję, że zechciałyście się ze mną spotkać – zaczął oficjalnym tonem Fitz, odsuwając krzesło. – Na pewno pamiętacie sierżanta Roana Griffina. Zaprosiłem go tutaj nie tylko ze względu na grzeczność. Wydarzenia ostatniej nocy mogą mieć związek ze śmiercią Eddiego Como, a sierżant Griffin prowadzi śledztwo w tej sprawie.

Griffin uśmiechnął się do pań, uważając, żeby nie patrzeć zbyt długo na Jillian.

– No, dobrze – podjął Fitz. – Zdaje się, że wczoraj w nocy wiele się wydarzyło.

– Tak – odpowiedziały Jillian i Carol jednocześnie. Fitz uśmiechnął się wymuszenie.

– Może zaczniemy od pani, Carol?

– Dostałam list. W różowej kopercie. Z adresem Jillian na odwrocie. Nie spojrzałam na stempel. Kiedy go otworzyłam, okazało się, że był od Eddiego.

– Mam nadzieję, że go pani nie wyrzuciła.

– Przecież znam zasady – odparła Carol, zadzierając głowę.

– Dobrze. Co było w liście?

– „Dorwę cię. Nawet zza grobu”. Trochę spanikowałam. W domu nikogo nie było, więc jeszcze bardziej się przestraszyłam. Wyjęłam pistolet z sejfu. I… niestety postrzeliłam Dana, kiedy wrócił.

– Istnieją inne sposoby rozwiązywania problemów małżeńskich.

– Ale to było przez pomyłkę!

– Aha. Jak on się czuje?

– Przeżyje – odparła Carol. – Ale minie sporo czasu, zanim ramię się zagoi. I pewnie jeszcze więcej, zanim przestanie się bać chodzić po własnym domu. Ja oczywiście od dawna wiem, jak to jest.

Fitz puścił mimo uszu tę gorzką uwagę i powoli przeniósł wzrok na Jillian.

– Pani kolej.

Ktoś namalował czerwoną farbą napis „Eddie Como żyje” na oknie sypialni mojej matki, a potem włączył światła przed domem, żeby mama na pewno się obudziła. Dobra wiadomość jest taka, że mama przeżyje. Ale nie ręczę za siebie, jeśli dorwę szczeniaka, który to zrobił.

Fitz pokiwał głową. Prawdopodobnie przeczytał raport policji z East Greenwich, który mówił to samo. Zwrócił się więc do Meg.

– A pani?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– U mnie nic się nie dzieje. Spójrzmy prawdzie w oczy, jestem po prostu nudna.

– I Bogu dzięki. Gdyby było inaczej, zabrakłoby nam mundurowych do patrolowania ulic, bo wszyscy zajmowaliby się wami – oznajmił szorstko Fitz. Był zmęczony. Całą noc siedział na miejscu zbrodni w College Hill i przez telefon śledził wydarzenia w domu Jillian. Teraz miał podkrążone oczy i był blady jak śmierć. Rzadkie włosy na głowie sterczały mu we wszystkie strony, a na pomiętej białej koszuli pojawiły się dwie nowe plamy. Wyglądały na ketchup i musztardę. Prawdopodobnie w biegu zjadł śniadaniokolację w postaci hamburgera od Braci Haven. Ta mieszcząca się w pobliżu ratusza jadłodajnia od czterdziestu lat żywiła policjantów, o czym wymownie świadczył poziom ich cholesterolu.

– Skoro już o tym mowa… – odezwała się Jillian.

– Właśnie – wtrąciła Carol. – Czy to on to zrobił? Niech pan powie.

Fitz odchylił się do tyłu, tak że krzesło zabalansowało na dwóch nogach. Omiótł wzrokiem pokój, a następnie długo przyglądał się twarzom trzech kobiet.

– Pytanie warte miliona dolarów, prawda? Jeżeli „on” to Eddie Como, a przez „to” rozumiecie gwałt i zabójstwo tej dziewczyny, odpowiedź brzmi „nie”. Eddie Como nie żyje. Widziałem ciało. Sierżant Griffin je widział. Eddie Como na pewno nie żyje. – Gwałtownym ruchem pochylił się do przodu. – Z tego, co wiem, wypiłyście nawet wczoraj szampana, żeby to uczcić.

Carol otworzyła szeroko oczy. Chwilę później wszystkie trzy zarumieniły się.

– Jillian, Jillian, Jillian – zaintonował Fitz, odwracając głowę w jej stronę. – Wydawało mi się, że ma pani więcej rozumu. Naprawdę myślała pani, że dziennikarze nie dowiedzą się, co robiłyście wczoraj rano? Naprawdę wyobrażała sobie pani, że w pełnej ludzi restauracji ani jedna osoba nie zdecyduje się mówić?

– To był mój pomysł – zaczęła Carol.

Nieważne czyj – przerwała jej Jillian. – Wszystkie zgodziłyśmy się zamówić szampana. Wszystkie go piłyśmy. A jeśli komuś się to nie podoba, to jego problem. Nie kandydujemy na żadne publiczne stanowisko. Nie jesteśmy nawet gwiazdami filmowymi ani lokalnymi sławami. Jesteśmy po prostu zwykłymi kobietami, a to, co robimy, to nasza prywatna sprawa.

– Niech pani nie będzie naiwna – upomniał ją Fitz. – Same skontaktowałyście się rok temu z mediami. Od pierwszej konferencji prasowej wasze problemy stały się problemami publicznymi. Nie możecie się teraz wycofać.

– On nas zgwałcił! Jak niby miałyśmy zareagować? Rwać włosy z głowy? Płakać nad jego grobem?

– Tak byłoby lepiej!

– Dla kogo? Eddie Como zabił moją siostrę. Pieprzyć go!

– Pieprzyć go? Czy może zamordować?

Jillian westchnęła ciężko, odchodząc od stołu.

– Słuchaj, Fitz. Jeśli dalej będziesz serwować takie kawałki, zadzwonię po adwokata.

Fitz zerknął znacząco na Griffina.

– Czy pani adwokat będzie potrafił wytłumaczyć fakt, że ostatnio podjęła pani z konta dużą sumę pieniędzy? – zapytał Griffin.

– Widzę, że nie tracił pan czasu, sierżancie.

– Staram się – odparł skromnie. Carol i Meg spojrzały na Jillian z niemym zdziwieniem.

– Potrzebowałam pieniędzy – odpowiedziała po chwili.

– Na co?

– Z osobistych powodów.

– Jakich?

– Z powodów osobistych, które nie mają nic wspólnego ze śmiercią Eddiego.

– Będzie to pani musiała udowodnić – oświadczył Griffin.

– Oskarża mnie pan o coś, sierżancie?

– Nie.

– W takim razie nie muszę niczego udowadniać.

Griffin nie miał innego wyjścia, jak tylko pokiwać głową. Jillian poczytywała sobie za największą zaletę fakt, że potrafiła zachować zimną krew w podbramkowych sytuacjach. Tylko zeszłej nocy jejsię to nie udało. Wtedy nie była chłodną, opanowaną bizneswoman. Jej długie włosy opadały w nieładzie na twarz. Jej ruchy były nerwowe, strach prawdziwy, a wściekłość niepohamowana. Kiedy objęła jego szyję, jej ręce szukały autentycznej podpory, a nogi naprawdę uginały się pod ciężarem tych czerwonych liter wymalowanych na jej domu. Chodziło o jej matkę, uświadomił sobie nagle. Jillian zachowywała spokój, póki sprawa dotyczyła jej samej. Kiedy jednak jej rodzina znalazła się w zagrożeniu…

Głupia myśl dnia: Jillian Hayes spodobałaby się Cindy. Naprawdę niedobra wiadomość dnia: jemu też zaczynała się podobać.

– Proszę nam opowiedzieć o tej dziewczynie – powiedziała Jillian. Fitz mocno zacisnął wargi.

– Wiecie, że nie wolno mi rozmawiać o toczącym się śledztwie.

– Ale detektywie – nalegała Carol.

– Fitz! – zawtórowała jej Meg.

Fitz pokręcił głową. Był wkurzony. Nawet Griffin to zauważył. Gdyby nie trudy ostatniej nocy, pomyślałby, że oschłym zachowaniem kobiety zraniły jego uczucia.

– Mogłybyśmy pomóc – zasugerowała Jillian.

– Wypić następną butelkę szampana?

– Popełniłyśmy błąd – przyznała Carol. – Proszę, detektywie Fitzpatrick. Na pewno pan rozumie. Najpierw listy od Como, potem ten napis na oknie u Jillian, a teraz gwałt w College Hill. Czujemy się, jakbyśmy traciły zmysły.

– Listy? – wtrącił się Griffin. – W liczbie mnogiej?

Carol i Meg spojrzały na Jillian.

– Ja też dostałam list. W piątek. Z dyskietką komputerową. Na odwrocie znajdował się adres mojej firmy. Też nie spojrzałam na znaczek. Mogłoby się zdawać, że po tym wszystkim będziemy miały więcej rozumu – zauważyła, uśmiechając się smutno. – Dyskietka zawierała plik wideo. Niewyraźny obraz Eddiego Como, który powiedział, że dorwie mnie za to, co mu zrobiłam, nawet zza grobu. Powinnam była powiadomić pana, detektywie Fitzpatrick. Wiem. Ale wtedy wydawało mi się, że to tylko ostatni kawał przed rozpoczęciem procesu. On już tyle razy przysyłał nam listy. Uznałam, że to głupie przejmować się jeszcze jednym.

– Ma pani tę dyskietkę?

– Razem z kopertą. Ale dotykałam ją gołymi rękami. Wiem, że nie powinnam. Przepraszam.

Fitz westchnął ciężko. Wyglądał na zmęczonego. Jakby miał dość ich Wszystkich. Przestępcy dają w kość, ale każdy detektyw może poświadczyć, że ofiary bywają jeszcze gorsze. Człowiek lepiej je poznaje. Zaczyna mu zależeć. A potem mimo najlepszych intencji wykręcają jakiś głupi numer i człowiek musi sobie przypominać, że to nie ich wina. Ludzie są tylko ludźmi. Każdy popełnia błędy.

– Czyli mamy powracający motyw – odezwał się w końcu Fitz. – Eddie Como chce zemsty, nawet zza grobu.

– Ciekawy dobór słów – zauważył Griffin.

– Tak – powiedziała Jillian. – Zupełnie jakby wiedział, że umrze. W pokoju zaległa kłopotliwa cisza.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że… – zaczęła Carol.

– Zorganizował własną śmierć? – dokończyła Meg, marszcząc brwi. – Po co ktokolwiek miałby robić coś takiego?

– Może to tylko zbieg okoliczności – wzruszył ramionami Fitz. – Życie bywa dziwniejsze niż fikcja.

– Panie detektywie – Jillian zwróciła się do niego z błagalnym spojrzeniem – pan jako jedyny powinien zrozumieć, co dla nas znaczy ten wczorajszy gwałt. Wiemy, że nie jest pan nam absolutnie nic winien. Rozumiemy, że takie są przepisy. Ale ta sprawa tak bardzo nas dotyczy. Prosimy…

Fitz jeszcze raz się zawahał – prawdopodobnie tylko ze względu na własne ego. Finał mógł być tylko jeden. Potarł podkrążone oczy, przeczesał dłonią rzednące włosy i powiedział:

– Dobra, w porządku. Mieliśmy kolejną napaść. Ofiara była studentką Uniwersytetu Browna. Została zaatakowana we własnym mieszkaniu, związana dziesięcioma kawałkami lateksu, zgwałcona, a następnie uduszona.

– Jak się nazywała? – zapytała Meg.

– Naprawdę chce pani wiedzieć?

– Tak.

– Sylvia Blaire.

– Ile miała lat?

– Dwadzieścia.

– Co studiowała?

– Nie jestem pewien. Chyba psychologię. Wciąż jeszcze zbieramy dane na jej temat.

– Ładna?

– Niech pani da spokój, Meg. Jej już nie ma. Będzie się pani tylko zadręczać.

– Musimy wiedzieć – szepnęła Meg. – Ja muszę.

– Nic to pani nie pomoże, Meg.

Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie.

– Nie oczekuję pomocy, detektywie. Chcę się dowiedzieć, kim była Sylvia Blaire, studentka college’u jak ja i Trisha Hayes. W końcu to Klub Ocalonych, a jednym z obowiązków tych, którym udało się przeżyć, jest pamięć o innych ofiarach.

Zapanowała niezręczna cisza. Fitz nie wiedział, gdzie podziać oczy. Griffin też. Po raz pierwszy dotarło do niego, że te kobiety stanowią jedność – wspólnotę. Dzięki klubowi dodawały sobie sił. A Sylvia Blaire, gdyby przeżyła…

Fitz wyglądał staro. Wyglądał jak detektyw, który zobaczył o jedno miejsce zbrodni za dużo, i właśnie to jedno, to ostatnie, będzie tym, którego nigdy nie wyrzuci z pamięci. Wielu tutejszych policjantów po przejściu na emeryturę przeprowadzało się na Florydę, ale nawet tam, jak przyznawała większość z nich, dręczyły ich wspomnienia. Zbyt wiele smutnych twarzy spoglądało ze spokojnej błękitnej wody, gdy próbowali łowić ryby.

– Na zdjęciu wyglądała na bardzo ładną. Długie kasztanowe włosy, duże piwne oczy. Wysportowana. Miała dobre stopnie. Udzielała się w Klubie Dziewcząt i Chłopców w Pawtucket.

– Była honorowym krwiodawcą – domyśliła się Jillian.

– Tak – odrzekł ponuro Fitz.

– Wygląda na ofiarę tego samego mężczyzny – odezwała się Carol, omiatając wzrokiem obecnych. – Musicie przyznać…

– Jeszcze za wcześnie na takie wnioski. – Fitz potrząsnął głową. – To prawda, że jest wiele podobieństw, ale sprawa Eddiego nie była owiana tajemnicą.

– Myśli pan, że ktoś się pod niego podszył? – zapytała Jillian.

– Niewykluczone. Każdy, kto ma w domu telewizor i widział zdjęcia Meg i Trishy, mógł to zrobić. Prasa pisała, że Eddie pracował w Centrum Krwiodawstwa, a nawet o tym, że używał lateksowych opasek.

– Znaleziono ślady włamania?

– Nie.

– Tego nie podawano w wiadomościach.

– Może ofiara znała sprawcę.

Jillian zmarszczyła brwi.

– To znaczy, że ktoś, kogo ta dziewczyna znała, na przykład były chłopak, zainscenizował morderstwo wyglądające na robotę Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, żeby uniknąć podejrzeń.

– Możliwe.

– A miała chłopaka?

– Minęło dopiero osiem godzin. Proszę mi dać jeszcze dwie.

– A odciski palców?

– Zdjęliśmy. Czekamy na wyniki.

– DNA?

Fitz zawahał się, zerknął pytająco na Griffina, ten jednak milczał. W końcu nie było to jego przedstawienie. Jillian okazała się za szybka dla nich dwóch. Otworzyła szeroko oczy, zbladła, powolnym ruchem objęła rękami talię.

– Nie – wyszeptała.

– Tak – odparł Fitz.

– O płynie do higieny intymnej nie mówiono w telewizji. Żaden dziennikarz o tym nie pisał.

– Taki sam? – spytała Carol łamiącym się głosem.

– Płyn do higieny intymnej o zapachu polnych kwiatów. – Fitz znowu westchnął, po czym potarł dłonią zmęczoną twarz.

Griffin zareagował dokładnie tak samo, kiedy Fitz zadzwonił do niego z tą wiadomością. Płyn naprawdę stanowił zagwozdkę. Można było obracać fakty na różne sposoby, aż nagle dochodziło się do płynu do higieny intymnej.

– Ale… ale – zaczęła Meg. Nie mogła wykrztusić nic więcej.

– Nie wyciągajmy pochopnych wniosków – zaproponował Fitz.

– Są jeszcze inne możliwości – dodał Griffin.

– Jakie? – zapytała Jillian.

– Eddie Como mógł mieć przyjaciela – podrzucił Fitz. – A może lubił się przechwalać. To, że my nie udostępniliśmy tych informacji, nie oznacza jeszcze, że on tego nie zrobił.

– Zawsze twierdził, że jest niewinny – zauważyła Carol. – Ludzie nie wypierają się winy tylko po to, żeby za chwilę się nią przechwalać.

– To prawda.

– To nie żaden przyjaciel – jęknęła Meg, bujając się w przód i w tył. – To nie żaden przyjaciel. Boże, Boże, Boże…

– Meg – powiedziała stanowczym głosem Jillian, próbując zaprowadzić porządek.

Ale Meg nie chciała słuchać. Carol nie chciała słuchać. Jillian zacisnęła wargi, spojrzała na Fitza i Griffina.

– Eddie Como żyje – wyszeptała bezsilnie. – O Boże, Eddie Como żyje.

Загрузка...