GRIFFIN

– Mam dobrą wiadomość – oświadczył detektyw Waters przez telefon komórkowy. – Eddie Como nie żyje.

– O, nareszcie coś nowego. – Griffin jechał właśnie Ocean Road w stronę Providence, przyciskając komórkę do ucha. Ruch był niezbyt duży. Dopiero za miesiąc całe Narragansett zamieni się w gigantyczny parking dla turystów. Nie ma to jak lato.

– Koroner przed chwilą to potwierdził – mówił Waters. – Poza tym policja miejska zidentyfikowała tego zwęglonego truposzczaka.

– Serio?

– Facet służył w armii. Niejaki Gus J. Ohlsson z Nowego Jorku. Wyobraź sobie, że gość był snajperem.

– Więc detektywistyczna intuicja znowu nas nie zawiodła. Trzeba to otwarcie przyznać: mamy nosa.

– Możesz się poklepywać po ramieniu, ile wlezie, a i tak wszystkie laury zbiorą gliniarze z policji miejskiej. Właśnie załatwiają nakaz sądowy, żeby przejrzeć wojskowe akta i rachunki bankowe Ohlssona. Facet ma ojca w Nowym Jorku, więc możesz sobie wyobrazić, że Boz i Higgins tańczą z radości.

– Nie ma to jak wycieczka – zauważył Griffin. Boz i Higgins od piętnastu lat pracowali w Biurze Detektywistycznym policji miejskiej. A że Providence znajdowało się w pobliżu autostrady I-95 łączącej Nowy Jork z Bostonem, tutejsze przestępstwa często były powiązane ze sprawami w którymś z tych miast. Dziwnym zbiegiem okoliczności do Nowego Jorku zawsze jeździli właśnie Boz i Higgins. Naprawdę zawsze. Plotka głosiła, że to dlatego, iż przepadają za przedstawieniami na Broadwayu.

– Biorąc pod uwagę wojskową przeszłość Ohlssona, nasza hipoteza z wynajętym mordercą wygląda coraz lepiej. Oczywiście ci z miejskiej chcą jeszcze sprawdzić powiązania z mafią.

– U kogoś z takim nazwiskiem jak Ohlsson?

– Świat stał się globalną wioską, nie słyszałeś? Mafia też zrobiła się wielonarodowościowa.

– A niech mnie, człowiek bierze rok urlopu, a gdy wraca, okazuje się, że zmieniła się cała mapa przestępczego świata. Kto by pomyślał! – Griffin wjechał na estakadę prowadzącą na północ. – Są jakieś wieści od straży pożarnej?

– Po dwóch dniach?! Kurczę, naprawdę straciłeś kontakt z rzeczywistością.

– Wolę o sobie myśleć jako o optymiście. Aha, słuchaj Mike, mógłbyś się w moim imieniu skontaktować z tymi od przestępstw finansowych? Powiedz im, że Jillian Hayes przekazała te dwadzieścia tysięcy parafii w Cranston. Ksiądz to potwierdził, ale musimy utrzymać szczegóły w tajemnicy.

– To nie będzie trudne. Przecież nie podałeś mi żadnych szczegółów. To co? Wracasz teraz do biura?

– Nie, jadę odwiedzić Dana Rosena.

– Jedziesz do Rosena? – zapytał Waters podniesionym głosem. Griffin rozumiał jego rozdrażnienie. Detektyw prowadzący sprawę nie powinien jeździć po mieście. Jego robota polegała na siedzeniu w centrum śledczym i koordynowaniu pracy podwładnych, takich jak Waters, do których należało przesłuchiwanie podejrzanych i świadków. Wiedział też, że jeśli nie pojawi się wkrótce w centrum dowodzenia, dostanie burę od szefowej.

– Co ty wyprawiasz, Griff? – dopytywał się Waters.

– Mam pewną teorię. Muszę ją sprawdzić.

– Powiedz mi, co to za teoria, a sam ją sprawdzę.

– Uznałem, że wolałbyś spędzić popołudnie w barze.

– Co?

– Chciałbym, żebyś pojechał do Cranston i zlokalizował wszystkie bary, puby i nocne kluby w pobliżu domu Eddiego Como – wyjaśnił Griffin. – Porozmawiaj z barmanami, podpytaj, czy Como spędzał u nich dużo czasu i, co najważniejsze, z kim.

Nastąpiła długa cisza.

– Griffin…

– Tak, wiem.

– Jak Fitz się o tym dowie, to naprawdę się wkurzy.

– Nie martw się, on się już taki urodził. Nic na to nie poradzimy. Właśnie dlatego wybrałem ciebie do tej roboty. Liczę na twój urok osobisty.

– A niech cię, Griff! Mój urok nic tu nie pomoże. W takim małym stanie jak ten wieści szybko się rozchodzą. Ci z miejskiej pomyślą że węszymy wokół ich sprawy, i zanim się obejrzysz, ich porucznik zadzwoni z gębą do naszego. A Morelli nie lubi, jak się na nią krzyczy, nie zauważyłeś?

– Słuchaj, mamy trupa. Nasza robota polega na tym, żeby znaleźć winowajcę. Praca nad profilem ofiary nie wykracza poza obszar naszego śledztwa.

– Tak sądzisz? – zapytał Waters bez przekonania. Nie dał się nabrać. Fitz też by się nie nabrał.

– Gdyby ktoś pytał, powtórz, co ci powiedziałem – oświadczył Griffin. – Wezmę całą odpowiedzialność.

– Wiesz, że nie o to mi chodziło…

– Cranstoński akcent, Mike. Szukam dobrego znajomego Eddiego, który wychował się w Cranston i od czasu do czasu nosi zapinane koszule. Może nos mnie zawodzi. Ale chciałbym, żebyś to sprawdził.

– Ożesz kurde! – Waters stęknął głośno, co oznaczało, że się zgadza. – A jak już znajdę tego tajemniczego gościa?

– To będę jeszcze bardziej skołowany niż teraz, ale trochę optymistyczniej.

– Kurde – powtórzył Waters.

– Nie podoba mi się sprawa tego gwałtu – powiedział nagle Griffin.

– Coś na ten temat słyszałem.

– Coś w nim… sam nie wiem… Coś mi tu nie pasuje.

– Weź pod uwagę, że długo cię nie było. Przy pierwszym śledztwie po powrocie…

– Powinienem grać według reguł?

– Nie zaszkodziłoby.

– Racja, ale czy wtedy byłoby tak ciekawie?

Znowu cisza.

– Griff, dostałem właśnie wiadomość od kaprala Charpentiera z więzienia – oznajmił Waters.

Griffin w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co chodzi. Wreszcie załapał.

– Nie! – burknął.

– Obawiam się, że tak. Stary dobry David Price wyciągnął do nas pomocną dłoń. Twierdzi, że ma informacje na temat Eddiego Como, i natychmiast chce z tobą porozmawiać. Pojawiłeś się w porannych wiadomościach, a wiesz, jak facet uwielbia grać ci na nerwach.

– Kurwa! – Griffin grzmotnął pięścią w kierownicę. Pomyślał o byłym sąsiedzie. Pomyślał o Cindy. Potem znowu walnął w kierownicę, aż zabolała go ręka. Powinien się uspokoić. Pierdolony psychopatyczny wypierdek! – Dlaczego mnie to nie dziwi? Skurwiel przysłał mi wczoraj list z gratulacjami i życzeniami powodzenia w pracy nad nową sprawą. A teraz chce się włączyć w śledztwo.

– Wiedział o nowej sprawie? Przecież musiał wysłać ten list w sobotę, zanim Como został zabity.

– Po prostu złożył mi gratulacje z powodu nowej sprawy. Nie napisał nic o Como ani o gwałtach. To David Price, pamiętasz? Król gmerania ludziom we łbach. Nudzi mu się, więc korzysta z okazji, żeby się trochę rozerwać. A teraz, kiedy wie, że prowadzę sprawę Como, chce się wkupić kłamstwem do gry. Co on może wiedzieć o Eddiem? Siedzieli w tym samym więzieniu. Tak samo jak trzy tysiące innych facetów, a jakoś żaden z nich do nas nie dzwoni. Como nie był trzymany w części o zaostrzonym rygorze, prawda?

– Prawda.

– A Price cały czas tam siedzi?

– Tak.

– Czyli dupek nic nie wie.

– Chyba że od kumpla z celi, Jimmy’ego Woodsa.

– A niech to szlag!

– Woods siedział przedtem z Eddiem. Kiedy trzy miesiące temu dostał wyrok, przynieśli go do części o zaostrzonym rygorze. Podobno Woods gada, a w zamian za „odrobinę wyrozumiałości” Price gotów jest nam to i owo przekazać.

– Za „odrobinę wyrozumiałości”? – prychnął Griffin. – Price zamordował dziesięcioro dzieci. Jak się robi coś takiego, nie można liczyć na żadną wyrozumiałość. Skurwiel i tak miał szczęście, że w Rhode Island nie ma kary śmierci.

– Zgadzam się z tobą.

– To dlaczego, do cholery, źle mi to pachnie?

Waters zniżył głos.

– Zrobiło się gorąco, Griff. Nie byłeś jeszcze w kwaterze, ale powiem ci coś. Telefony się urywają. Ludzie się boją. Rodzice nastoletnich dziewcząt są wręcz przerażeni. Znamy Davida Price’a. Kapral Charpentier zna Price’a. Pani porucznik, major i pułkownik też go znają. Za to burmistrz i gubernator…

– Pierwsza osoba, która zacznie się domagać poważnego dialogu z Davidem Price’em, ma dostać kolorowe zdjęcia z miejsca zbrodni – oznajmił chłodno Griffin. – Jasne?

– Jasne – odparł po chwili Waters.

– Mike…

– Kiedy skończysz rozmowę z Danem Rosenem?

– Nie wiem. O szóstej?

– Przyjadę do ciebie.

– Mike, nie potrzebuję…

– Potrzebujesz. Do zobaczenia u ciebie o szóstej. I nie przejmuj się, tym razem wezmę ochraniacz na głowę.

Kiedy Griffin podjechał pod dom Rosenów, miał już zupełnie zepsuty nastrój. Za dużo myślał. Zawsze miał z tym problem. Myślał o bladej twarzy Meg, o nerwowym uśmiechu Carol. Myślał o Jillian, która nie mogła nawet porządnie wypłakać żalu po stracie siostry, bo natychmiast zjawiał się jakiś nadgorliwy dziennikarz.

Potem pomyślał o Tawnyi i małym pucołowatym Eddiem. Pomyślał o ludziach, którym nigdy się w życiu nie powiedzie. O ludziach, których widywał każdego dnia ze świadomością, że niedługo znowu ich zobaczy – w więzieniu, w sądzie, w bagażniku jakiegoś starego samochodu.

Wtedy przypomniała mu się ta cholerna piwnica i dzieci, którym mógł uratować życie, gdyby tak dużo nie myślał. Pomyślał o Cindy. O Davidzie. Pomyślał o rzeczach, o których nikomu jeszcze nie powiedział – ani ojcu, ani braciom, ani nawet psychoanalitykowi.

Świat potrafił być naprawdę wredny. Za bardzo przypominał ring bokserski. Człowiek przyjmował ciosy, padał, próbował się podnieść. Mike miał rację. Musiał pobiegać. Musiał jak najprędzej stłuc kogoś na kwaśne jabłko, bo inaczej znowu zacznie mu dzwonić w uszach. Przestanie panować nad swoim ciałem. Zamiast jeść i pić jak normalny człowiek, zmieni się w karykaturę zajączka Energizera, będzie pracował przez pięć dni i nocy, a potem jego różowa pluszowa głowa eksploduje.

Niektórzy gliniarze wpadali w depresję, wypalali się. Griffin reagował odwrotnie. Cierpiał na zaburzenia lękowe: kiedy się zdenerwował, nie potrafił się uspokoić. Stres narastał i narastał, aż w końcu żaden jogging, żadne podnoszenie ciężarów, żadna ilość rund w bokserskim ringu nie pomagały. Mógł sobie połamać wszystkie kości dłoni i niczego nie poczuć. Mógł nie spać trzy dni pod rząd, a potem i tak kładł się do łóżka znerwicowany. Trzęsły mu się ręce, drżały kolana wpadał w stany maniakalne. Potem, szóstego albo siódmego dnia ciało odmówiłoby posłuszeństwa. Padłby z wycieńczenia jak kokainista.

Wtedy znalazłby się w prawdziwym niebezpieczeństwie. Fizycznie i emocjonalnie nie miałby żadnych rezerw, ale stres wciąż by się utrzymywał. Stracił żonę. Sąsiad okazał się psychopatycznym mordercą. Praca nie należała do spokojnych. Za pierwszym razem pomogła mu rodzina. Bracia na zmianę siedzieli przy jego łóżku, żeby ani na chwilę nie został sam. Pomogli mu przetrwać najgorsze. Potem sam się za siebie wziął.

Musiał się nauczyć, jak radzić sobie ze stresem. Dobrze się odżywiać, dobrze się wysypiać i co najmniej cztery razy w tygodniu ćwiczyć. W ten sposób nie pozwalał stresowi narastać. Nie było to łatwe, ale i nie bardzo trudne. Poza tym, kiedy miał zły dzień, myślał o Cindy. Tak dzielnie walczyła o życie. Nawet gdy ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa, odbierając jej głos i pozbawiając ją sił. Nawet na samym końcu, kiedy mogła się porozumiewać, tylko mrugając oczami, a ręce były zbyt słabe, by uścisnąć jego dłoń. Jak więc mógł się poddać?

Oddychaj głęboko, powiedział sobie teraz. Policz do dziesięciu. Nie można zmienić świata, ale można go po kawałeczku poprawiać.

Wysiadł z samochodu. Zamknął drzwiczki. Wdech, wydech. Pomyślał o otworzeniu drzwiczek i zatrzaśnięciu ich, ale się powstrzymał. Wystarczy miarowo oddychać. Wszedł po schodkach na ganek starego wiktoriańskiego domu i zapukał do drzwi tylko odrobinę mocniej, niż należało. Całkiem nieźle. Nikt nie otworzył, ale usłyszał wewnątrz czyjś głos.

Zapukał ponownie, policzył do dziesięciu, zapukał. Powtórzył tę czynność jeszcze dwa razy, aż w końcu usłyszał zgrzyt odsuwanej mosiężnej osłony przy judaszu. Chwilę później stanęła przed nim Carol Rosen ubrana w niebieską flanelową piżamę, którą zapięła pod samą szyję, mimo że na zewnątrz było prawie dwadzieścia pięć stopni. Miała zaczerwienione policzki i szkliste oczy.

Pijana, pomyślał, chociaż kiedy się zatoczyła, niemal padając mu w ramiona, nie poczuł w jej oddechu alkoholu. Wódka?

– Nie… rozmawiam z panem – wymamrotała, chwytając się framugi. Czy zastałem pani męża?

– Nie.

– W kancelarii powiedziano mi, że go nie ma.

– W domu też.

– Pani Rosen…

– Może jest u którejś z kochanek. – Jej oczy zabłysły. Wytknęła go palcem, a on z zaskoczeniem stwierdził, że ma zakrwawioną dłoń. Spojrzał na nią badawczo, ale zdawało się, że niczego nie zauważyła.

– Nie ma go tutaj, nie ma tam. Musi być u kochanki.

– Pani mąż ma kochankę?

– Właśnie to powiedziałam.

– Jak się nazywa?

– Nie mam pojęcia. Założę się, że jej nikt nie zgwałcił. Jak pan sądzi?

Griffin milczał chwilę.

– Czy chce pani, żebym po kogoś zadzwonił? Może po przyjaciółkę albo kogoś z rodziny, kto dotrzymałby pani towarzystwa?

Pokiwała palcem, wychylając się niebezpiecznie do przodu, a potem chwytając mocniej framugi.

– Tylko nie dziennikarza. Nienawidzę ich! Cały czas dzwoni telefon. Niech pani opowie o Eddiem! A co pani myśli o tej biednej studentce Sylvii Blaire? Eddie nie żyje, a kobiety wciąż cierpią.

– Może zadzwonię do Meg Pesaturo albo do Jillian Hayes?

– Meg gówno wie. Jest za młoda – westchnęła Carol. Przekrzywiła na bok głowę. – Młoda, słodka i niewinna. Myśli pan, że ja kiedykolwiek byłam młoda, słodka i niewinna? Nie przypominam sobie. Nawet przed Eddiem… Nie pamiętam.

– A Jillian Hayes? – zapytał z nadzieją.

– Ona mnie nienawidzi – oświadczyła Carol. – Jestem za bardzo popaprana, widzi pan. Jillian lubi tylko tych, którym jest w stanie pomóc. Doskonal się! Zapanuj nad swoim życiem! Jillian jest zupełnie jak Oprah Winfrey. Tylko że biała.

– Nic pani nie jest, pani Rosen?

– Nie mogę mieć dzieci – wyżaliła się. – Założę się, że kochanka Dana może. I pewnie umie wyłączyć telewizor, kiedy chce. I nie sypia w wannie ani nie sprawdza co pięć minut krat w oknach. I pewnie nigdy nie strzeliła do Dana z pistoletu. Trudno z kimś takim rywalizować.

– Pani Rosen… – Z całą pewnością była pijana. Chociaż wciąż nie czuł alkoholu, uznał, że to bez znaczenia. Miał robotę do wykonania, a jej stan tylko mu ją ułatwiał. – Czy Dan rozmawia z panią o pieniądzach? – zapytał.

– Nie.

– Taki dom musi być bardzo kosztowny.

– Nowa kanalizacja nie jest tania – odparła, parodiując głos męża.

– Czyli wasza sytuacja finansowa nie jest najlepsza.

– Chryste, Carol, ktoś musi na to wszystko zarobić.

– Rozumiem. Jest źle.

– Meg i Jillian mówią, że powinniśmy sprzedać ten dom. Ale sama go urządziłam. Na przykład te drzwi, sama je wybrałam. I tę klamkę. Kiedy się wprowadziliśmy, wszystko było w ruinie. Zardzewiałe, połamane, spróchniałe. Czytałam książki o renowacji. Przeglądałam albumy z wiktoriańską architekturą, rozmawiałam ze specjalistami. Nikt nie pokochał tego domu tak jak ja. Boże, chciałabym, żeby po prostu spłonął do szczętu.

– Pani Rosen, wiemy, że Dan zlikwidował fundusz inwestycyjny. Wie pani, co się stało z tymi pieniędzmi?

Potrząsnęła głową…

– Musimy to sprawdzić, pani Rosen.

Uśmiechnęła się i oparła głowę o framugę.

– Uważa pan, że wynajął mordercę? Że wydał te pieniądze, żeby zabić człowieka, który mnie zgwałcił?

– Chętnie bym go o to zapytał.

– Sierżancie Griffin, mąż nie kocha mnie na tyle. Niech pan sprawdzi jego kochankę. Może ona też lubi kosztowne zabytkowe domy.

Griffin podniósł rękę. Za późno. Carol Rosen zdążyła zatrzasnąć drzwi. Zapukał, ale nie odpowiadała. Po minucie czekania wrócił do samochodu, usiadł za kierownicą i zmarszczył brwi.

Wolał nie zostawiać jej w takim stanie samej. Wczoraj postrzeliła męża. A wtedy nie wiedziała jeszcze o Sylvii Blaire. Strach pomyśleć, co może zrobić dzisiaj.

Wziął komórkę i zadzwonił do Meg Pesaturo. Nikt nie odbierał. Wystukał numer letniskowego domku Jillian. Z takim samym skutkiem. Wreszcie zadzwonił do domu Jillian w Greenwich, gdzie w końcu ktoś podniósł słuchawkę.

– Halo? – zapytała Toppi Niauru.

Jillian nie było w domu, więc Griffin powiedział o Carol Rosen Toppi. Obiecała, że razem z Libby zaraz przyjadą na miejsce.

Schody zabytkowego budynku nie były przystosowane do potrzeb osób na wózkach, więc Griffin postanowił zaczekać. Czterdzieści pięć minut później Toppi wjechała na podjazd granatową furgonetką. Rozsunęła boczne drzwi i uruchomiła hydrauliczny podnośnik, który opuścił Olivię Hayes na ziemię.

Matka Jillian musiała nałożyć na tę okazję makijaż i upiąć włosy w fantazyjny kok.

O piątej zero zero Griffin wniósł Libby na schody, a Toppi podążyła za nimi, dźwigając wózek. O piątej zero jeden wszyscy zapukali do drzwi.

O piątej dziesięć przestali pukać, a Griffin wyważył drzwi własnym ciałem. O piątej jedenaście znaleźli Carol leżącą na dywanie przed włączonym telewizorem. W dłoni wciąż ściskała pustą buteleczkę po pigułkach nasennych.

Griffin rozpoczął reanimację, Toppi zadzwoniła po pogotowie, a Dan Rosen, ze zwykłym u siebie wyczuciem czasu, w końcu wrócił do domu.

Загрузка...