Griffin wybierał numer na komórce, pędząc wąskimi uliczkami w stronę wjazdu na szosę I-95, a Fitz trzymał się deski rozdzielczej, klnąc jak szewc. Griffin zaczął mówić, gdy tylko Jillian odebrała.
– Musisz mi coś powiedzieć. I to szczerze.
– Griffin? Też miło mi cię słyszeć…
– Wiem, że jesteś zła na policję – przerwał jej stanowczym głosem. – Wiem, że uważasz, że ponosimy odpowiedzialność za śmierć twojej siostry. Ale potrzebuję twojej pomocy. Musisz mi powiedzieć, czy kiedykolwiek spotkałaś Davida Price’a. Lifcie kłam, Jillian. To sprawa życia i śmierci.
Cisza. Ściskał kierownicę, zastanawiając się, co oznacza ten brak odpowiedzi. Poczuł, że znowu przewraca mu się żołądek, a w uszach zaczyna dzwonić. Oddychaj głęboko, rozluźnij mięśnie. Osiemnaście miesięcy ciężkiej pracy. Nie zaprzepaść tego.
– Nazwisko wydaje się znajome – odezwała się w końcu Jillian. – Zaraz. Czy to nie twój sąsiad? Griffin, o co chodzi?
– Czy twoja siostra kiedykolwiek o nim wspominała?
– Nie, nigdy.
– A może dostałaś jakiś list?
– Nie. Poczekaj chwilę. – Znowu zaległa cisza, a po chwili usłyszał wołanie: – Toppi, czy kiedykolwiek dostałaś list od niejakiego Davida Price’a? Spytaj mamę. – Po sekundzie znowu odezwała się do słuchawki: – Obie mówią, że nie. Ale przecież go aresztowałeś, prawda? Posłałeś go za kratki… już dawno. Dlaczego właśnie teraz o niego pytasz?
Griffin zignorował jej pytanie i zadał swoje:
– Jakie masz plany na dzisiaj?
– Obiecałam mamie, że pojedziemy na grób Trishy. Griffin…
– Nie róbcie tego.
– Jak to?
– Zostańcie w domu. Zaraz, mam lepszy pomysł. Zabierz Toppi i mamę do domku w Narragansett. Załatwię, żeby dwaj mundurowi już tam na was czekali.
– Czy Price uciekł? – zapytała ściszonym głosem.
– Nie.
– To dlaczego o niego pytasz? Myślisz, że ma z tym wszystkim coś wspólnego? Uważasz, że David Price w jakiś sposób skrzywdził moją siostrę?
– Właśnie próbuję się tego dowiedzieć. Jakieś wieści na temat Carol?
– Właśnie miałam zamiar zadzwonić do szpitala.
– Tam też powinienem posłać mundurowych – mruknął Griffin i od razu tego pożałował.
– Stało się coś. Stało się coś złego, prawda? – zapytała zaniepokojonym głosem Jillian.
– Będziemy w kontakcie – zapewnił ją. – Uważaj na siebie.
Rozłączył się. Głównie dlatego, że nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. A może dlatego, że ani czas, ani miejsce, ani obecność czerwonego ze złości Fitza nie sprzyjały temu, by wyznać jej to, co cisnęło mu się na usta.
Wjechał na estakadę i rzucił Fitzowi komórkę.
– Teraz twoja kolej.
Fitz wystukał numer państwa Pesaturo. Pół minuty później obaj usłyszeli głos matki Meg.
– Dzień dobry, tu detektyw Fitzpatrick – powiedział zachrypniętym głosem Fitz, po czym odchrząknął. – Muszę porozmawiać z Meg. Mogłaby ją pani poprosić?
– Detektyw Fitzpatrick! – uradowała się pani Pesaturo. – Jak się pan dzisiaj miewa?
Fitz utrzymał oficjalny ton.
– Pani Pesaturo, muszę porozmawiać z Meg.
Laurie Pesaturo zamilkła zmieszana. Kiedy poprosiła Fitza, żeby poczekał, nawet Griffin usłyszał niepewność w jej głosie. Po kilku minutach znów podeszła do aparatu.
– Przykro mi – oznajmiła – Zdaje się, że Meg wyszła.
– Nie ma jej w domu?
– Nie.
– Wie pani, gdzie jest?
– Nie.
Fitz przeszedł do sedna.
– Pani Pesaturo, czy mówi pani coś nazwisko Price, David Price? Sekunda ciszy.
– A o co chodzi, detektywie Fitzpatrick?
– Proszę odpowiedzieć na pytanie, pani Pesaturo. Czy zna pani Davida Price’a?
– Nie.
– A czy Meg przypadkiem o nim nie wspominała?
– Wydaje mi się, że nie.
– Czy Price kiedykolwiek przysyłał państwu listy lub paczki? Albo dzwonił?
– Gdyby to zrobił – odparła Laurie Pesaturo – znałabym jego nazwisko, prawda? A teraz pytam pana jeszcze raz: o co chodzi?
– Chciałbym, żeby pani znalazła Meg. Chciałbym, żebyście nie oddalały się od domu. I dobrze by było, gdyby pani mąż wziął dzisiaj wolne i spędził dzień z rodziną. Moglibyście złożyć wizytę wujkowi Vinniemu.
– Panie Fitzpatrick…
– To tylko środki ostrożności – dodał cicho Fitz.
– Dobrze – powiedziała po chwili pani Pesaturo. – Dziękuję za telefon. Zadzwoni pan jeszcze?
– Mam nadzieję, że uda mi się zadzwonić po południu.
– Dziękuję, bylibyśmy wdzięczni.
– Proszę znaleźć Meg – powtórzył Fitz, gdy wjeżdżali na teren kompleksu budynków więziennych.
Griffin odnalazł gmach z czerwonej cegły, w którym mieściły się biura Więziennego Oddziału Śledczego oraz pomieszczenia użytkowane przez oddział policji stanowej, wjechał na parking i wyłączył silnik. Nie patrzył już na Fitza. Koncentrował się na rozluźnianiu mięśni i powstrzymywaniu dzwonienia w uszach. Głęboki wdech i wydech. Głęboki wdech i wydech.
„Hej, Griff, myślisz, że to jest okropne? W takim razie muszę ci opowiedzieć o twojej żonie…”
Fitz wysiadł z samochodu. Chwilę później Griffin zrobił to samo.
Stanowy Zakład Karny w Providence zajmuje czterysta akrów ziemi. Jego ceglane wieże i ogrodzenie z kolczastego drutu są doskonale widoczne z autostrady, niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że spośród tuzina stojących tam budynków połowa należy nie do samego więzienia, lecz do innych instytucji rządowych. W samym zakładzie karnym zawsze przebywa prawie cztery tysiące więźniów, a liczba wewnętrznych i zewnętrznych skarg, które się z nimi wiążą, wystarcza, by dać pracę sześciu detektywom z Więziennego Oddziału Śledczego i dwóm detektywom stanowym. Detektywi Oddziału Śledczego reagują zwykle pierwsi i rozpatrują wszystkie skargi zgłaszane przez jednych więźniów na innych. Jednakże w przypadku poważniejszych przestępstw – dotkliwych pobić, morderstw lub handlu narkotykami – do akcji wkracza policja stanowa.
Między dochodzeniami detektywi stanowi spędzają czas na odbieraniu telefonów od więźniów, którzy w zamian za różne przywileje wyrażają chęć podkablowania kolegów. Telefonów jest mnóstwo, ale rzadko kiedy wynika z nich coś istotnego.
Właśnie na to liczył Griffin, kiedy dowiedział się o propozycji Davida Price’a. Teraz jednak nie był już tego taki pewny.
Kapral Charpentier spotkał się z nimi w lobby, a potem poprowadził ich schodami do mieszczącego się w piwnicach biura policji stanowej. Uderzyło ich tak stęchłe powietrze, że Griffin zmarszczył nos, a Fitz skrzywił się ze wstrętem.
– Wiem, wiem – powiedział Charpentier. – Teoretycznie w budynku nie ma już azbestu. Ale ci, którzy dłużej wdychają… – Nie dokończył, lecz Griffin i Fitz doskonale zrozumieli, co miał na myśli. Już bolały ich głowy.
Charpentier poprowadził ich w głąb korytarza i otworzył przed nimi drzwi do małego pokoiku. Stały tam dwa ustawione naprzeciwko siebie biurka z komputerami, stosami kopert i papierów. Resztę miejsca zajmowały dwa krzesła i blaszana ściana kartoteki. Nie było żadnych roślin. Nic, tylko przygnębiające kremowe ściany, szara biurowa wykładzina i kiepskie oświetlenie.
– Prowadzą go do sali na tyłach – oznajmił Charpentier, siadając i wskazując im krzesła. – Potrzebują jeszcze dziesięciu minut.
– W porządku – powiedział Griffin. Postanowił nie siadać. Wolał, żeby nikt nie zauważył, że jego ciało zaczyna drżeć.
– Moim zdaniem facet gówno wie – dodał Charpentier, mierząc Griffina wzrokiem.
– Jak się przystosował? – zapytał Griffin.
– Lepiej, niż można by przypuszczać. – Charpentier odchylił się do tyłu i wzruszył ramionami. – Facet jest młody, niski, a do tego pedofil. Szczerze mówiąc, wygląda jak typowa więzienna ciota. Ale coś wam powiem. Słyszałem tę historię od jednego ze strażników. Sześciu facetów otoczyło Price’a pod natryskami. Było widać, że zamierzali dać mu małą lekcję, pokazać, jak się tu traktuje chuderlawych morderców dzieci. I wtedy David zaczął z nimi rozmawiać. Inni strażnicy już biegli na pomoc, spodziewając się najgorszego. Ale jak przybyli na miejsce, David był już otoczony przez sześciu roześmianych dryblasów, którzy nie bili go, nie kopali, tylko klepali przyjacielsko po plecach. W ciągu trzech minut facet zmienił ich w swoich kumpli. – Charpentier potrząsnął głową. – Nie pojmuję tego, ale za rok Price może rządzić całym więzieniem. Zostanie najmniejszym więziennym bossem w kraju.
– Dobrze radzi sobie z ludźmi – powiedział Griffin.
Charpentier pokiwał głową, a potem wolno pochylił się do przodu.
Jego wzrok powędrował od Griffina do Fitza i z powrotem.
– Wiecie co? Liczba pobić w więzieniu o zaostrzonym rygorze wzrosła aż dwukrotnie, od kiedy Price tam siedzi. Właśnie dzisiaj rano przeglądałem statystyki. Niemal codziennie przez ostatnie dziewięć miesięcy coś się dzieje. Mają tam ciągły sezon łowiecki. A jedyna zmienna, jaką dostrzegam, to więzień, który wciąż mógłby się ubierać w sklepach z odzieżą dziecięcą.
– Myślisz, że to on za tym stoi? – zapytał Fitz.
Charpentier wzruszył ramionami.
– Nie możemy niczego udowodnić. Więźniowie podają różne powody bójek. Ale David cały czas z kimś gada. Jak jakiś cholerny polityk. Miele ozorem na spacerniaku, rozsyła liściki po całym bloku. I ani się obejrzysz, a znowu ktoś ląduje w szpitalu. Nie wiem, co David Price robi i mówi, ale jest w nim coś przerażającego.
– Dobrze radzi sobie z ludźmi – powtórzył Griffin. „W takim razie muszę ci opowiedzieć o twojej żonie…” Zadzwonił telefon. Charpentier podniósł słuchawkę.
– Dobra, możemy iść.
Budynek więzienia o zaostrzonym rygorze robi wrażenie. Wzniesiony w 1878 roku z szarych kamiennych bloków dwupiętrowy gmach wieńczy wielka biała kopuła. W dawnych czasach na jej szczycie stała latarnia, która paliła się na zielono, kiedy wszystko było w porządku, a na czerwono, gdy działo się coś złego. Widząc czerwone światło, mieszkańcy Providence posyłali konnego kuriera, który miał za zadanie dowiedzieć się, co się stało.
Więzienie może się także pochwalić jednym z najstarszych mechanicznych systemów bezpieczeństwa w kraju. Obecnie większość zakładów karnych jest zelektronizowana. Aby otworzyć celę lub blok, wystarczy nacisnąć guzik. W Starym Maksie, jak pieszczotliwie określa się to więzienie, ciężkie stalowe drzwi nadal otwiera się i zamyka za pomocą metalowych dźwigni. Więźniowie nie są z tego specjalnie zadowoleni, za to wielbiciele historii aż pieją z zachwytu.
Stary Max ma jednak przede wszystkim charyzmę. Jego grube kamienne mury wyglądają jak mury więzienia. Stalowe, szerokie na dwa i długie na dwa i pół metra cele wyglądają jak cele więzienia. Pomalowane na czarno metalowe drzwi, skrzypiące przy otwieraniu i trzaskające przy zamykaniu, brzmią jak drzwi więzienia. Stale unoszący się odór potu, moczu, amoniaku i świeżej farby jest dokładnie taki, jaki powinien być w więzieniu. A inne dźwięki – gardłowe okrzyki, szum odbiorników radiowych i telewizorów, brzęk metalu, odgłosy sikających mężczyzn – to dźwięki prawdziwego więzienia.
Przez ostatnie sto lat dziesiątki tysięcy mężczyzn przekroczyło jego bramy. Gwałciciele, mordercy, handlarze narkotyków, mafiosi, złodzieje. Gdyby mury mogły mówić, Stary Max krzyczałby jak opętany.
Griffin i Fitz wpisali się do księgi odwiedzin. Cywile musieli przejść przez wykrywacz metali. Jako stróże prawa detektywi zostali pozbawieni tego przywileju i od razu otworzono przed nimi pancerne drzwi do pierwszego strzeżonego sektora. Tam czekał na nich siedzący w budce strażnik, który poprosił Fitza i Griffina o położenie na obrotowej tacy policyjnych odznak. Obrócił tacę do siebie, obejrzał odznaki, skinął głową, rzucił na tacę dwie czerwone przepustki, po czym znowu ją obrócił.
Dopiero gdy Fitz i Griffin przypięli więzienne identyfikatory, otworzyły się przed nimi ciężkie, pomalowane na biało drzwi. Po drugiej stronie musieli się zatrzymać i poczekać, aż drzwi się zatrzasną. Wtedy otworzyła się przed nimi kolejna brama i wreszcie mogli wejść do sali odwiedzin Starego Maksa.
W pomalowanym na biało i wyłożonym czerwonymi płytkami pomieszczeniu siedziało sześciu strażników. Na lewo od wejścia znajdowały się drzwi prowadzące do cel. Obok mieścił się gabinet naczelnika więzienia, przed którym dwóch strażników czuwało przed rzędem ekranów telewizyjnych. Na wprost był korytarz prowadzący do kafeterii, a po prawej stronie sala odwiedzin. Siedział w niej skuty łańcuchem i kajdanami David Price. Przed wejściem prężyło się dwóch strażników, którzy spojrzeli na Griffina, kiwnęli głowami, po czym ostentacyjnie odwrócili wzrok.
Czyżby myśleli, że stanowy detektyw znowu zaatakuje Price’a? Czy w ten sposób zamierzali okazać, że nie mają nic przeciwko temu? Wyglądało na to, że wszyscy chodzili wokół Davida na palcach, bez względu na to, czy można mu było cokolwiek udowodnić, czy nie. Nawet przy zaostrzonym rygorze więźniowie przebywali osiem godzin poza celami: jedli, pracowali, przyjmowali gości, łazili po spacerniaku. Innymi słowy, mieli możliwość kontaktu z innymi więźniami i mnóstwo czasu, żeby narobić kłopotów.
To miejsce było dla Price’a naprawdę idealne.
Kapral Charpentier otworzył drzwi. Griffin i Fitz weszli za nim do środka.
W więziennym uniformie koloru khaki David Price nie wyglądał groźnie. Zresztą nigdy tak nie wyglądał. Miał metr siedemdziesiąt wzrostu i sześćdziesiąt kilogramów wagi. Jasnobrązowe włosy, piwne oczy i okrągła, gładka twarz nadawały mu wygląd siedemnastolatka, mimo że stuknęła mu już trzydziestka. Nie był przystojny, ale nie był też brzydki. Miły młody człowiek, tak opisałaby go większość kobiet.
Właśnie w ten sposób wyraziła się Cindy, kiedy złożył im pierwszą sąsiedzką wizytę: „Hej, Griffin, poznaj naszego nowego sąsiada Davida Price’a. Powiedz Dave, co taki miły młody człowiek jak ty robi w takiej okolicy?”
David Price uśmiechał się do niego.
– Dobrze wyglądasz – powiedział. Zdawał się w ogóle nie zauważać Charpentiera i Fitza. Ich obecność była dla niego zupełnie nieistotna. Griffin od razu to zrozumiał, oni pewnie też.
David Price wciąż uśmiechał się przyjaźnie. Jak dzieciak uśmiechający się do starszego brata. Właśnie na tym polegał jego urok. Unikał bezpośredniej konfrontacji, zwłaszcza gdy miał do czynienia z silniejszymi od siebie. Udawał uległego pomocnika, oddanego ucznia, dobrego kumpla. Okazywał szacunek, ale nigdy się nie płaszczył. Prawił komplementy, ale zawsze szczere. Na początku człowiek go lekceważył, lecz po jakimś czasie zaczynał lubić jego towarzystwo, chętnie się z nim spotykał, czekał na jego pochwały. I wtedy stosunek sił ulegał zmianie. Aż w końcu nie było już jasne, kto jest mistrzem, a kto pomocnikiem. Tyle że człowiek nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo wydawało się, że wciąż robi to, co chce, nawet jeśli nie potrafił sobie przypomnieć, by przedtem tego pragnął.
Mężczyźni lubili Davida – był dla nich idealnym bezkonfliktowym przyjacielem. Kobiety też go lubiły, bo nigdy nie czuły się zagrożone jego towarzystwem. Dzieci również – był dla nich jak dobry wujek.
Powinienem był go zabić, kiedy miałem sposobność, pomyślał Griffin.
– Znalazłeś już kogoś na miejsce Cindy? – zagaił David. – Czy zrezygnowałeś z kobiet? Znalezienie bratniej duszy nie jest takie łatwe.
– Stul pysk – warknął Fitz.
– Opowiedz nam o Sylvii Blaire – powiedział Griffin. Odsunął sobie krzesło, ale nie usiadł.
David przekrzywił głowę. Nie był jeszcze gotowy do przejścia do spraw urzędowych.
– Brakuje mi kolacji w waszym domu, wiesz? Uwielbiałem na was patrzeć. Cindy i Griffin. Griffin i Cindy. Dawaliście mi nadzieję, że w życiu jest coś wartościowego. Mam nadzieję, że kiedyś też się tak zakocham.
– Jak on się nazywa?
– Hej, Griff, nie bądź taki chamski, okej?
– Masz mi podać nazwisko mężczyzny, który zgwałcił i zamordował Sylvię Blaire. – Griffin oparł ręce o stół i pochylił się nad Price’em, marszcząc brwi.
David po prostu się uśmiechnął i potrząsnął kajdanami.
– Nie ma powodu przechodzić do rękoczynów, Griff. Jestem bezbronny. Nie widzisz? – Posłał Griffinowi kolejny słodki uśmiech.
– Dawaj to nazwisko! – huknął Griffin.
Zamiast odpowiedzieć, David spojrzał na Fitza.
– Nie wyglądasz mi na gościa, który umie się podstawić dla dobra kumpla – oświadczył chłodno. – Mike Waters to co innego. Skoczył do przodu i przyjął cios. A twój kumpel Griff naprawdę umie nieźle walnąć. Widziałeś gębę Mike’a po tym laniu? – David gwizdnął z uznaniem. – Można by pomyśleć, że facet odbył dziesięciorundowy pojedynek z Tysonem. Podejrzewam, że musiał przejść gruntowną operację plastyczną. Pewnie z pieniędzy podatników. Warto, żebyś o tym pamiętał, detektywie. Przydałaby ci się interwencja wprawnego chirurga. A przynajmniej liposukcja tu i tam. O, i jeszcze tam. Przyznaj się! Jaka jest twoja ulubiona potrawa? Chyba nie frytki, co?
– Dawaj to pierdolone nazwisko – warknął Fitz.
David westchnął z ubolewaniem. Samcze porykiwania zawsze go nudziły. Zwrócił się znowu do Griffina.
– Myślałem, że przynajmniej raz mi odpiszesz.
– Gadaj, co wiesz – powiedział półszeptem Griffin. – Obaj wiemy, że bez tego nie ma zabawy.
– Dostałeś moje listy?
Griffin nie odpowiedział. Wcześniej powinien był przyjąć tę taktykę. David potrzebował udziału rozmówcy, bez tego nie mógł nim manipulować. A bez manipulacji nie ma zabawy.
– Wiesz, w więzieniu nie jest nawet tak źle – powiedział David, zmieniając strategię. – Żarcie jest całkiem niezłe. Zdaje się, że władze uznały, że zwierzęta w zoo trzeba dobrze żywić, żeby się na siebie nie rzucały. Poza tym odnalazłem wewnętrzny spokój w ćwiczeniach jogi. I wiesz co, nigdy byś nie zgadł! Okazuje się, że mam prawdziwy talent do stolarstwa. Kiedyś zrobię ci stół, Griff. Z inicjałami wyrytymi na nóżkach. Ze względu na dawne czasy. Jakie chcesz wymiary?
Fitz otworzył usta. Griffin zgromił go wzrokiem. Detektyw zmarszczył brwi, ale się nie odezwał.
– Oooo, jak tresowana foka – zauważył David. Uśmiechnął się radośnie. Znowu miał widownię.
– Kto zgwałcił i zamordował Sylvię Blaire? – zapytał spokojnym głosem Griffin.
– Eddie Como.
– Jak się spotkaliście?
– Nigdy nie spotkałem Eddiego. Przecież w kółko to powtarzam. Ale znam faceta, który siedział z nim w celi, Jimmy’ego Woodsa. Spędziliśmy razem sporo czasu.
– Nie bajeruj mnie, Davidzie. Powiedz, kto jest prawdziwym Gwałcicielem z Miasteczka Uniwersyteckiego. Który z was wpadł na pomysł z płynem do higieny intymnej?
Po raz pierwszy udało mu się zbić Price’a z tropu. Po chwili jednak David znowu się uśmiechnął.
– Widzę, że ta sprawa przypadła ci do gustu, co? Jest skomplikowana. Chytrze obmyślona. Zawsze umiałeś to docenić. Jak myślisz, która z kobiet wynajęła mordercę Eddiego Como? A może to ktoś z rodziny? Osobiście stawiam na tę opanowaną. Jakże się ona nazywa? A, tak! Jillian Hayes.
– Masz dokładnie dziesięć sekund na powiedzenie czegoś ważnego. Inaczej stąd wychodzimy. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć…
– Wiem, kto jest prawdziwym gwałcicielem. Griffin wzruszył ramionami.
– Nie wierzę. Pięć, cztery, trzy…
– Zaraz, zaraz, nie tak szybko, człowieku. Terapia niczego cię nie nauczyła? Zwolnij. Uspokój się. To nie był mój pomysł. Facet sam się do mnie zgłosił.
– Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego przyszedł do ciebie?
– Jasne.
Griffin już wiedział, że Price kłamie.
– Po co?
– Bo ja wiem? Może ze względu na moją reputację. A może po prostu chciał z kimś pogadać. Nie potrafię czytać facetowi w myślach. Ale przyszedł do mnie i pogadaliśmy trochę o tym i o owym.
– O tym, jak popełnić przestępstwo?
– Obaj się tym interesujemy.
– Jak wykiwać policję?
David Price uśmiechnął się szeroko.
– O, tak. Tym też obaj się interesujemy.
– Gratuluję, Price – odezwał się Fitz. – Właśnie przyznałeś się do współudziału w trzech gwałtach i dwóch morderstwach. Teraz musisz wyśpiewać całą prawdę, żeby ocalić własny tyłek.
David obrzucił Fitza pogardliwym spojrzeniem.
– A przed czym niby mam ratować swój tyłek? Przed dożywociem, które i tak już odsiaduję? Hej, koleś, co jest? Nie wiesz, kim jestem? Jestem tym facetem, który zaczepiał dzieci na placach zabaw. Dawałem im trochę cukierków, bujałem na huśtawkach. A potem zabierałem do domu, do piwnicy, gdzie ściągałem ich urocze ubranka i…
– Wciąż nie powiedziałeś nic nowego – oświadczył Griffin. – Trzy, dwa, jeden…
– Wpuszcza spermę Como do płynu do higieny intymnej.
– Nie chrzań. Sam ci to powiedziałem.
– To był mój pomysł – oświadczył z powagą Price. – Z DNA zawsze jest kłopot. Właśnie dlatego zakopywałem moje dzieci. Żeby natura zrobiła swoje. Ale później przyszła mi do głowy genialna myśl. DNA lubi się wszędzie wdzierać… Więc po co z tym walczyć? Po co je ukrywać? Lepiej wprowadzić je do gry, wykorzystać.
Griffin wyprostował się.
– Dzięki, że powtórzyłeś mi moją własną teorię. Jesteś dupkiem. Zawsze nim byłeś i na zawsze nim pozostaniesz. Żegnam.
Odwrócił się na pięcie.
– Gwałciciel znał Eddiego Como – zawołał za jego plecami Price. – Eddie prawdopodobnie nawet tego nie pamiętał. Ale rozmawiali ze sobą. Pewnie nie więcej niż dziesięć minut, ale to wystarczyło, żeby biedny głupi Eddie powiedział mu, że pracuje w punkcie krwiodawstwa. Potem, drogi przyjacielu, jego los był już przesądzony.
Griffin odwrócił się powoli.
– Śledził Eddiego?
– Po prostu odrobił pracę domową.
– I co? Wykradał mu zużyte kondomy ze śmietnika?
David uśmiechnął się przebiegle.
– Nie odpowiem na to pytanie. Ale to kluczowa kwestia, prawda? Jak ukraść komuś spermę? W końcu to nie portfel, prawda?
– Nie wierzę.
– W co? W to, że pomogłem komuś zaplanować gwałty na dziewczynach z college’u? Czy w to, że potrafisz nas powstrzymać? Masz seryjnego gwałciciela, który hasa na wolności, Griffin. Kogoś, kto wygląda jak Eddie Como, ma głos Eddiego Como i DNA Eddiego Como. Słowem, nie masz zielonego pojęcia, kim jest ten facet! Więc lepiej siadaj i słuchaj. Bo tak się składa, że znam jego nazwisko. A to oznacza, że zrobicie wszystko, o co was poproszę. Bo inaczej zobaczycie mnie w popołudniowych wiadomościach. Tak, tak, Griffin. Jeżeli nie dostanę tego, czego chcę, cały stan dowie się, że pewien policjant, który o mało nie zabił mnie przy aresztowaniu, teraz odmówił współpracy z człowiekiem, który ma do przekazania informacje niezbędne do schwytania mordercy i gwałciciela słodkich niewinnych dziewcząt. I co ty na to?
Griffin podszedł wolno do Price’a. Oddychaj głęboko, podpowiadał mu rozsądek. Ale całe ciało buntowało się przeciwko temu. Dłonie zacisnęły mu się w pięści, mięśnie napięły, a oczy błysnęły złowrogo. Powinien był zatłuc Davida. Powinien był powalić własnych kumpli, a potem skręcić Price’owi kark.
– Nie wyjdziesz z więzienia – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Bez względu na to, co powiesz albo zrobisz.
– Niewinne kobiety umierają…
– Dziesięcioro dzieci już nie żyje!
– Mogę ci zagwarantować kolejną ofiarę. Dzisiaj wieczorem.
– A ja mogę ci zagwarantować przeniesienie do izolatki. Koniec stolarstwa, jogi i jedzenia w stołówce. Do końca życia będziesz gnił samotnie w ciasnej celi.
– Chcesz mnie ukarać, sierżancie, czy zapobiec następnym gwałtom na słodkich młodych brunetkach? Przemyśl to sobie, nim odpowiesz. Rodzice przyszłych ofiar Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego z zapartym tchem oczekują twojej odpowiedzi.
– Ty skurwielu… – warknął Fitz.
David przerwał mu niecierpliwie.
– Chcę stąd wyjść o szóstej – powiedział chłodno. – Na trzy godziny w cywilnym ubraniu. Możecie mnie skuć kajdankami i nadzorować. Taka jest umowa.
– Nie.
– Obawiam się, że tak. Inaczej skontaktuję się z mediami. Ten sam detektyw, który próbował rozwalić mi łeb półtora roku temu, teraz nie chce pomóc biednym młodym dziewczynom. Pomyśl o tym. Jeśli nie ubijesz ze mną targu, zginie kolejna kobieta, a prasa pożre cię na kolację. – David zerknął na ścienny zegar. – Jest dziesiąta. W południe chcę znać twoją odpowiedź.
– Nie negocjujemy z pedofilami.
– Nie rozśmieszaj mnie, proszę. Negocjujecie z każdym, kto ma to, czego potrzebujecie. A teraz zapytaj mnie o to, Griffin. No, śmiało, pytaj. – Wychylił się do przodu i spojrzał Griffinowi głęboko w oczy.
– Nie skrzywdziłeś jej – powiedział nagle Griffin.
Price zamrugał ze zdziwienia oczami.
– Tak ci się tylko wydaje. Ale to nieprawda. Cindy była lepsza od ciebie, Davidzie. Lepsza ode mnie.
– Zadaj to pierdolone pytanie! – warknął David.
– Po co ci trzygodzinna przepustka?
David w końcu oparł się o tył krzesła. Po raz pierwszy od momentu, gdy zaczęło się przesłuchanie, wyglądał na naprawdę zadowolonego. Spojrzał najpierw na Fitza, potem na Charpentiera, w końcu na Griffina.
– Chcę się zobaczyć z córką. Bez więziennych łachów i pokojów odwiedzin. Tylko ja i ona, twarzą w twarz. To prawdopodobnie jedyna okazja, kiedy będę mógł ją zobaczyć, więc zależy mi, żeby spotkanie wypadło jak najlepiej. Nie ma się co oszukiwać, dziadkowie nigdy nie przyprowadzą jej do więzienia.
– Jej dziadkowie?
– Tom i Laurie Pesaturo. Co jest? Meg nic wam nie powiedziała? Molly Pesaturo to moje dziecko. Widzisz, Griff, nie zabijałem wszystkich dziewczynek. Niektórym pozwoliłem się rozmnożyć.
Pięć minut później Griffin, Fitz i Charpentier byli z powrotem na parkingu.
– Price nie może wyjść – oznajmił Griffin. – Ani dzisiaj o szóstej, ani nigdy. Ani na trzy, ani na cztery godziny. Skurwysyn ma siedzieć w więzieniu. Koniec, kropka! – wrzasnął, wymachując dziko rękoma. Znowu drgała mu lewa noga, a w uszach dzwoniło tak głośno, że prawie nie słyszał własnych słów. Ale co tam, pierdolić! Równie dobrze może dostać teraz świra. To jedyna zdrowa reakcja na typa w rodzaju Davida Price’a. – Będziemy potrzebowali nazwisk. Mnóstwa nazwisk – zwrócił się do Charpentiera. – Chcę znać nazwiska wszystkich więźniów, którzy mogli mieć jakikolwiek kontakt z Price’em. Chcę znać nazwiska ich rodzin, przyjaciół i znajomych, zwłaszcza tych z kryminalną przeszłością. Poza tym chcę listę wszystkich więźniów, którzy ostatnio wyszli na wolność. Zrozumiano?
– To może trochę potrwać – oznajmił ponuro Charpentier.
– Masz dwie godziny. Zapędź do tego wszystkich ludzi, jakich masz.
Charpentier pokiwał głową. Wsiadł do samochodu i pojechał do swojego zatęchłego podziemnego biura. Na parkingu zostali tylko Griffin i Fitz.
– Skurwiel nie wyjdzie z pierdla nawet na sekundę – jeszcze raz zapewnił Griffin.
– Rozwiążemy tę sprawę.
– Skurwiel nie wyjdzie.
– To znajdź gwałciciela!
– A znajdę, do kurwy nędzy, znajdę! – warknął wściekle Griffin, po czym otworzył drzwiczki. – On ma jakiś plan.
– Nie zalewaj.
– Przemyślał wszystko. Wprowadził w ruch. Nie daj się oszukać tej gładkiej gębie. Skurwiel ma w dupie spotkanie z córką. Chodzi mu o coś innego.
– Tak sądzisz?
– Nie wypuszczę go z pierdla – powtórzył Griffin. – Nie ma mowy. Kiedy wyjeżdżali z parkingu, zobaczyli wóz transmisyjny Kanału Dziesiątego.