Meg była przerażona. Ramiona i plecy bolały ją coraz bardziej. Za to prawie nie czuła palców. Straciła nad nimi kontrolę, jakby już nie należały do jej ciała, a stały się odrębnym, obcym bytem.
Czasami na jej włosy skapywała jakaś ciecz. Na początku myślała, że sufit zaczął przeciekać. Teraz zdała sobie sprawę, że to krew spływająca z jej poranionych nadgarstków.
Wciąż bujała się w tył i w przód, ale wolniej, z mniejszą siłą. Czasami hak w ścianie się poruszał. Ale rzadko. Była drobna, szczupła. Innymi słowy, brakowało jej masy, by się wyswobodzić. A teraz czuła zmęczenie. Nie wiedziała nawet do końca, czy to wszystko dzieje się na jawie, czy tylko we śnie. Miała suche, spękane wargi. Język zdawał się przyklejony do podniebienia.
Jak na ironię, pęcherz dał o sobie znać. Nie była już w stanie dłużej trzymać moczu. Wstyd przewyższył dyskomfort. Dorosła kobieta z mokrymi majtkami.
A teraz, jakby tego było mało…
Zaczęła tęsknić za swoim oprawcą. Naprawdę chciała, żeby do niej zszedł. Może, myślała gorączkowo, odwiązałby ją, uwolnił od bólu. Może wykąpałby ją, sprawił, że znowu poczułaby się człowiekiem.
A gdyby zaczął ją dotykać, gdyby zażądał zapłaty…
Nie przebywałaby już w ciemności. Nie byłaby już zagubiona i samotna w piwnicy, która za bardzo przypominała grób.
W chwilach większej przytomności zdawała sobie sprawę, że to złe myśli. Dzięki nim on okazywał się zwycięzcą. Musiała się trzymać, zmobilizować siły. Powinna ukierunkować swoją nienawiść, jak zwykła mawiać Jillian.
„Nie jesteśmy ofiarami. W chwili, gdy uwierzymy, że jest inaczej, pozwalamy gwałcicielowi zatriumfować. Może nie potrafimy obronić swojego ciała. Ale zawsze możemy panować nad własnym umysłem”.
Boże, niech to się tylko skończy. Zanim ból ramion stanie się nie do zniesienia. Zanim zrobi coś, czego potem pożałuje. Zanim…
Zanim zjawi się David Price.
David nie widział drogi zbyt dobrze. Więzienna furgonetka nie miała bocznych okien, a siedzący po drugiej stronie metalowej siatki szeryfowie zasłaniali widok z przedniej szyby.
Ale to nic. Nie musiał wiedzieć, gdzie jest ani dokąd jedzie. W tej chwili było to bez znaczenia.
David pochylił się do przodu, udając, że rozciąga mięśnie i ukradkiem zaczął obmacywać lewy mankiet koszuli. Wreszcie natrafił na twardy podłużny przedmiot wszyty w rękaw.
Wybrzuszenie materiału było ledwo zauważalne. Gruby na niecałe pół centymetra wystrugany z drewna i grubo polakierowany wytrych został schowany w górnym szwie mankietu, gdzie lniana tkanina tworzyła naturalną wypukłość. Viggio bardzo dobrze wywiązał się z zadania, pomyślał David. Ruchem, który ćwiczył przez ostatnie cztery miesiące, wychylił się do przodu i ugryzł prawą nogawkę. Jego język natrafił na ukryty w mankiecie skarb – drobno pokruszoną tabletkę Alka-Seltzer. Podobnie jak drewniany wytrych trudno ją było zauważyć. Poza tym miało się gwarancję, że ani drewno, ani lek nie uruchomią alarmu w wykrywaczu metali.
Czasami najprostsze sposoby są naprawdę najlepsze.
David zagarnął okruchy do ust i zaczął przeżuwać.
Czterdzieści sekund później zarzęził donośnie.
Jeden z szeryfów zerknął w lusterko.
– Co jest, do cholery?
David toczył pianę z ust.
Griffin pochylił się nad Ronem Viggio.
– Gdzie ona jest?
– Nie mam pojęcia, o kim pan mówi.
– Nie rżnij głupa. Gdzie ona jest?
– Moja babcia nie żyje już od lat, ale dziękuję, że pan pyta.
– Mamy cię, Viggio. Wiemy wszystko o tym, jak ukradłeś nasienie z banku spermy, a potem podłożyłeś je na miejscach zbrodni. Już w tej chwili grozi ci wyrok za podwójne morderstwo i cztery gwałty. Jesteś w poważnych tarapatach, Ronnie. Zacznij gadać, a może jeszcze kiedyś wyjdziesz na wolność.
Rozparty wygodnie na tylnym siedzeniu radiowozu Viggio ziewnął przeciągle.
– Próbujesz osłaniać Davida Price’a? Bo jeśli tak, to musisz wiedzieć, że on już cię sprzedał. Za trzy godziny, po spotkaniu z córką, poda policji twoje nazwisko.
Viggio parsknął śmiechem.
– Złapaliśmy cię dzięki niemu. Gdyby nie powiedział nam, że spotkałeś się z Eddiem osobiście, nie wpadlibyśmy na to, żeby sprawdzić pracowników banku spermy.
Viggio zmarszczył brwi.
– Tak, zgadza się. A tak dobrze ci szło. Miałeś świetne przygotowanie, genialny plan. Ale zapomniałeś o Davidzie. To on okazał się twoim słabym ogniwem. To przez niego zostałeś aresztowany. Myślałeś, że ci pomagał, ale nie ma się co oszukiwać, byłeś tylko jego marionetką!
Viggio zacisnął zęby. Mimo najszczerszych chęci zaczynał się wkurzać. Griffin wzruszył ramionami. Wyprostował się, skrzyżował ręce na piersi i obrzucił Viggia lekceważącym spojrzeniem.
– Zostałeś wykorzystany, Viggio. Czego się zresztą spodziewałeś po facecie takim jak Price? Chciał sobie kupić wolność, więc cię sprzedał. Właśnie dlatego tu jesteśmy. Teraz David spotka się ze swoją córeczką, a ty spędzisz resztę życia w więzieniu. Mało sprawiedliwe, co? Gdzie jest Meg, Viggio? Gadaj, póki jeszcze możesz sobie pomóc.
– Idź do diabła.
– No, Viggio. Price ci nie pomoże. Masz przesrane. Sprawa skończona. Co jeszcze jesteś mu winny?
Viggio zerknął na swój samochód. Griffin podążył za jego wzrokiem. Nagle zrozumiał.
– To już druga bomba twojej konstrukcji, zgadza się, Viggio? Tylko że tym razem nie zamierzałeś jej użyć do usunięcia płatnego zabójcy. A niech mnie wszyscy diabli. Więc wśród przestępców honor rzeczywiście nie obowiązuje. Ale zaraz… – Głos Griffina zmienił się nagle. – To znaczy, że David Price miał wsiąść do tego wozu. Co ty, do cholery, wiesz, Viggio? O co, kurwa, chodzi temu zboczeńcowi?
Jillian krążyła nerwowo po salonie państwa Pesaturo, obracając w palcach medalik Trishy.
– To nie w porządku – powiedziała do Libby i Toppi, mimo że obie wyglądały na znużone jej tyradą. – Tom i Laurie potrzebują nas. Meg nas potrzebuje. Powinnyśmy coś zrobić!
– Jillian – odparła cierpliwie Toppi. – Nie jesteśmy zawodowcami. Czasami najlepiej jest poczekać.
– Ale robimy dokładnie to, czego chce David Price! Na pewno istnieje jakiś sposób! Boże, dlaczego nic nie przychodzi mi do głowy?!
Libby westchnęła. Toppi popatrzyła na Jillian z ubolewaniem.
– Skąd możemy wiedzieć, że Price wyda gwałciciela? – spytała Jillian. – Griffin ma rację. Po spotkaniu z Molly Price może zrobić, co zechce. Wtedy nie będzie go już można niczym nastraszyć.
– Mogą go odizolować – zauważyła Toppi.
– E tam, przecież Price’owi to zwisa. Zależy mu tylko na grze, lubi wygrywać, panować nad wszystkimi figurami na szachownicy. – Nagle zatrzymała się, zmarszczyła brwi. – Hm.
– Co? – zapytała Toppi.
– David lubi mieć wszystko pod kontrolą – odrzekła Jillian po namyśle. – Ale to spotkanie… Pozwolił policji wybrać miejsce. Wyznaczył tylko czas. Można by sądzić, że gdyby coś zaplanował, określiłby miejsce, w którym chce się spotkać. Teren, który dobrze zna lub zawczasu sobie przygotował. Albo poprosił o to Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego… To miałoby sens. David pomaga gwałcicielowi w wymyśleniu zbrodni doskonałej, a w zamian tamten pomaga mu w ucieczce z więzienia.
– A może Price rzeczywiście niczego nie zaplanował – podsunęła Toppi. – Słyszałaś, co powiedziała porucznik Morelli. Policja użyje wszystkich środków, żeby zabezpieczyć miejsce spotkania. Price będzie tak skuty, że ledwo będzie mógł chodzić.
Jillian była wyraźnie poirytowana.
– Na pewno coś planuje! Gdyby naprawdę chciał się spotkać z córką, zacząłby się tego domagać, jeszcze zanim znalazł się w więzieniu. – Zrobiła pauzę. – Jemu chodzi o zemstę. Najpierw wybrał Meg na pierwszą ofiarę. Potem ukartował zabicie Eddiego Como tylko po to, żeby wciągnąć do śledztwa Griffina. Jego działania mają osobisty charakter: ta sama ofiara, ten sam detektyw. Ale nie wybrał miejsca spotkania. Dlaczego?
Nagle otworzyła szeroko oczy.
– O, nie!
– Co?
To się stanie gdzie indziej! Nie rozumiecie? Ci wszyscy snajperzy, Molly, brygady antyterrorystyczne. To tylko przykrywka, która ma odciągnąć uwagę policji. Price nie wybrał miejsca, dlatego że wcale nie zamierza tam dotrzeć! Będzie chciał uciec po drodze. Szybko, gdzie telefon? Muszę zadzwonić do Griffina!
Szeryf stanowy Jeny Atkins skontaktował się przez radio z policyjnym samochodem jadącym przed więzienną furgonetką.
– Coś się dzieje z Price’em! Toczy pianę z ust. Jezu Chryste, chyba dostał konwulsji! Co robimy? Przecież nie możemy pozwolić, żeby umarł… Ma wydać tego cholernego gwałciciela. Zaraz… Jezu! Stracił przytomność. Leży na podłodze. Chryste, chyba krztusi się własnym językiem. Potrzebuje natychmiastowej interwencji lekarskiej! Zatrzymujemy się!
Radiowóz przed furgonetką skręcił gwałtownie w prawo, zjeżdżając na parking przed restauracją. W okolicy były same sklepy i kawiarnie. Nie najlepsze miejsce na nieprzewidziany postój z niebezpiecznym przestępcą na pokładzie. Z tyłu furgonetki dobiegł donośny łomot. Price podrygiwał konwulsyjnie, waląc nogami w podłogę.
Drugi radiowóz zatrzymał się za nimi, próbując odgrodzić więzienny konwój od reszty parkingu.
Jeny wyskoczył z kabiny kierowcy z apteczką w rękach i mglistym pojęciem, jak powinien jej użyć.
– Wezwijcie karetkę! – krzyknął.
– Rozmawiamy z panią porucznik!
– A Morelli zna się na pierwszej pomocy?
– Nie rozkuwajcie go!
– Jezu Chryste, czy wyglądam na idiotę?
Jeny rozsunął boczne drzwi. Jego partner był tuż za nim. Najwyraźniej jednak policjanci stanowi uznali ich za idiotów, bo jeden z nich, Ernie, odepchnął szeryfów na bok. Otworzył kaburę i z dłonią na pistolecie zajrzał do środka.
– Kurwa mać!
Szeryfowie przepchnęli się przed Erniego i stanęli jak wryci. David Price leżał zwinięty w tak pokracznej pozycji, że zdawało się to przeczyć prawom anatomii. Gdy trzej mężczyźni wpatrywali się w niego zdjęci grozą, drgnął spazmatycznie, odchylając głowę i wywracając oczy.
Jerry otrząsnął się pierwszy.
– Szybko, szybko, musimy go unieruchomić. I włożyć drewienko między zęby! – zawołał, po czym wskoczył do furgonetki i chwycił Davida za nogi. Ernie złapał więźnia za ramiona.
Jerry’ego naszła dziwna myśl. Ręce Price’a nie były tam, gdzie powinny być. Co się stało z grubym pasem, do którego miały być przymocowane kajdanki? Jego wzrok padł na błyszczący kawałek drewna na podłodze. Prawie jak wytrych.
Jeny podniósł głowę.
Magicznie uwolniona ręka Davida chwyciła berettę Erniego.
Jerry krzyknął:
– Ni…
Pocisk przeszył mu mózg.
Trzaski, zamieszanie. Porucznik Morelli odeszła od państwa Pesaturo, trzymając w jednej ręce telefon komórkowy, a w drugiej krótkofalówkę. Pociła się pod kewlarową kamizelką, jej wzrok błądził nerwowo po dachach okolicznych domów w poszukiwaniu snajperów.
– Jak to? Jaki atak? Nie, nie zatrzymujcie się. Co? Już się zatrzymaliście? Poszaleliście?!
Zadzwoniła komórka. Przyłożyła ją do drugiego ucha, wciąż słuchając niewyraźnych wyjaśnień Bruegera.
– Morelli, słucham.
– Price zrobi coś po drodze – wrzasnął do słuchawki Griffin. – Wcale nie chce spotkania z Molly. To zmyłka. Viggio chciał zamontować bombę w samochodzie, którym David ma uciec.
– Griffin… – szepnęła porucznik, a potem powiedziała do krótkofalówki: – Wiem, że nie możecie pozwolić, żeby umarł!
– Pani porucznik, gdzie jest więzienna furgonetka? Proszę mi powiedzieć, gdzie ją znaleźć!
– Niech cię, Brueger. Gdzie się, do cholery, podziewasz? Griffin mówi, że Price chce zwiać. Nie dotykajcie go. Słyszysz? Niech nikt nie waży się zbliżyć do Davida Price’a! Brueger?
Strzały. Huk strzałów. Krzyki mężczyzn. Znowu wymiana ognia. A potem charczenie. Blisko. Człowiek krztuszący się własną krwią.
– Brueger? Brueger, słyszysz mnie? Brueger, co się dzieje?
– Gdzie furgonetka?! Gdzie jest ta cholerna furgonetka?! – krzyczał Griffin.
– Brueger!
Cisza. Zupełna cisza. Nawet Griffin przestał w końcu wrzeszczeć. Mijały sekundy. Krople potu spływały jej po czole. Odwróciła się powoli. Popatrzyła na Toma i Laurie, którzy przyglądali się jej szeroko otwartymi oczyma. Spojrzała na Molly. Śliczną małą Molly.
Nagle w radiu odezwał się głos.
– Pozdrowienia dla Griffina – powiedział David Price. – Aha, moglibyście przysłać karetkę. Nie, chwileczkę… Zdaje się, że wystarczy koroner.
Griffin zaklął w słuchawce. Porucznik Morelli spuściła głowę.
Ledwie Griffin się rozłączył, telefon znowu zadzwonił. Przez chwilę tylko na niego patrzył. Tak samo jak Waters. Wszyscy słyszeli głosy z krótkofalówki porucznik Morelli w komórce Griffina. Fitz zupełnie osłupiał. Stojący przy radiowozie mundurowi zwiesili posępnie głowy. W życiu zdarzają się sytuacje, w których człowiek czuje się, jakby się znalazł na dnie oceanu. Wszystkie dźwięki są przytłumione. Najmniejszy ruch wymaga olbrzymiego wysiłku. Człowiek dryfuje w mroku, powierzchnia jest za daleko, a ciśnienie rozsadza płuca. To była jedna z tych sytuacji.
Telefon nadal dzwonił.
Griffin przyłożył słuchawkę do ucha i przygotowawszy się na prześmiewczy głos Price’a, wcisnął zielony guzik.
– Price chce uciec po drodze! – wykrzyknęła Jillian. – W ogóle nie zamierza dotrzeć do parku.
– Wiem – wyszeptał Griffin.
– Zastanów się – ciągnęła podniesionym głosem. – Pozwolił policji wyznaczyć miejsce. Gdyby chciał stamtąd uciec, nigdy by tego nie zrobił.
– Wiem.
– Snajperzy, brygady antyterrorystyczne, policyjne kordony… to wszystko sprawia, że ucieczka z parku jest niemożliwa. Za to po drodze, kiedy ma do czynienia tylko z kierowcą i paroma strażnikami…
– Wiem, Jillian.
– Wiesz? To powstrzymaj go! Zrób coś!
Nie odpowiedział. Nie potrafił dobrać słów, żeby opisać to, co przed chwilą usłyszał. Ilu ludzi eskortowało furgonetkę? Czterech, sześciu, ośmiu? Ilu z nich miało żony? Dzieci? Waters odwrócił się. Fitz usiadł na krawężniku, wpatrując się otępiałym wzrokiem w latarnię. Gdzieś w okolicy zawył pies.
– Griffin? – zapytała z nagłą obawą Jillian. – Czy on? Czy już…
– Uciekł.
– O, mój Boże. Jak…
– Nie wiem.
– A Meg?
– Niewiemy.
– Griffin, on nie może pozostać na wolności.
– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? – Jego ciało w końcu się ożywiło. Z całej siły przykopał w oponę radiowozu. I jeszcze raz, i znowu. Siedzący w środku Viggio spojrzał na niego nienawistnie. Sukinsyn prawdopodobnie wszystko słyszał, ale nadal nic go to nie obchodziło.
Oczy Griffina zaszły mgłą. W wyobraźni widział swoje dłonie zaciskające się na szyi Viggia, coraz mocniej i mocniej.
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Nie daj się w to wciągnąć. Wyobraź sobie, że jesteś w jakimś przyjemnym miejscu. Najbardziej chciałby zatańczyć na grobie Price’a. Czy to przyjemne miejsce? Czy też przez ostatni rok po prostu niczego się nie nauczył?
– Griffin – odezwała się Jillian. – Porucznik Morelli mówiła, że jesteś na tropie gwałciciela.
– Złapałem go.
– I nie znalazłeś Meg?
– Nie. A facet nie jest w nastroju, żeby o niej rozmawiać.
– Griffin, wiem, gdzie ona jest.
– Słucham? – zapytał zdziwiony.
– David jest zaabsorbowany własną osobą – wyjaśniła pośpiesznie. – Od samego początku działa, jakby chodziło o osobistą zemstę. Najpierw wybrał Meg na pierwszą ofiarę. Potem wplątał cię w prowadzenie śledztwa. A teraz, na zakończenie…
– Nie!
– Tak. Ma jeszcze jeden grób do wykopania, nie rozumiesz? Zaczął od Meg. A teraz zamierza zrobić to, co jego zdaniem powinien był zrobić sześć lat temu. Zabije ją. A potem zakopie w swojej piwnicy. Price wraca do swojego domu, Griffin!
Griffin spojrzał na Viggia. Gwałciciel usiłował przybrać obojętną minę, ale za późno. Zdziwienie na jego twarzy mówiło samo za siebie.
– Jak się dostałeś do domu Price’a? – warknął Griffin.
– Moja mama go kupiła.
– Co?!
Price mi to doradził. Nie oszukujmy się, kto chciałby kupić dom, w którym kiedyś zamordowano i zakopano dziesięcioro dzieci? Agencja nieruchomości już dawno straciła nadzieję, że kiedykolwiek sprzeda posesję. Więc mama kupiła ją za grosze. Była z tego powodu bardzo szczęśliwa.
– Zaangażowałeś w to własną matkę?
– Nie, oczywiście, że nie! Mama jest na Florydzie. Wykupiłem jej wycieczkę.
– Ty sukinsynu! – Griffin skinął na Fitza i Watersa. – Dzięki, Jillian. Już tam jedziemy.
Samochód Griffina był zablokowany przez radiowóz. Popędzili więc do wysłużonego taurusa Fitzpatricka.
David miał dziesięciominutową przewagę, a od jego domu dzieliło ich co najmniej piętnaście minut drogi. Znowu liczyła się każda sekunda.
W salonie państwa Pesaturo Jillian odłożyła słuchawkę, chwyciła płaszcz, torebkę i w pośpiechu wrzuciła do niej pojemnik z gazem.
– To szaleństwo – zawyrokowała bez namysłu Toppi. – Nie jesteś policjantką!
– Meg jest w niebezpieczeństwie.
– Policja się tym zajmie.
– Tak jak do tej pory? – Jillian zwróciła się do matki. – Mogę wziąć twój gaz? Nie wiadomo, ile go będę potrzebować.
Libby zmarszczyła brwi. Spojrzała na córkę z wyrzutem.
– Nie mogę po prostu siedzieć i czekać, mamo! Meg mnie potrzebuje. Muszę spróbować.
Libby nie dała się przekonać.
– Na litość boską, chyba nie myślisz, że wpadnę jak opętana do domu Price’a! Już raz coś takiego zrobiłam i wszyscy wiemy, jak się to skończyło! Będę ostrożna. Wymyślę coś… w drodze.
Libby zaczęła się wahać. Jillian pochyliła się i spojrzała matce głęboko w oczy.
– Muszę to zrobić – wyszeptała. – Nie ocaliłam Trishy, nie rozumiesz? Wiem, że też strasznie za nią tęsknisz. Ale ja czuję się winna. Zawiodłam ją i muszę z tym żyć każdego dnia. Tak, on był silniejszy. Tak, powinno się winić gwałciciela, a nie ofiarę. To tak ładnie brzmi. Ale ja tam byłam. Widziałam ją. I… spóźniłam się. Nie uratowałam jej.
Nie chcę stracić następnej drogiej osoby, mamo. Nie chcę stracić ani ciebie, ani Meg, ani Carol. Dlatego muszę to zrobić. Może nie mogę zmienić świata. Ale w końcu zaczynam rozumieć, że trzeba przynajmniej próbować. Proszę, mamo.
Libby sięgnęła do kieszeni. Podała córce pojemnik trzęsącą się dłonią. Spojrzała na Jillian z niepokojem i westchnęła. Jillian wzięła gaz i pocałowała matkę w policzek. A potem odwróciła się i pobiegła do drzwi.