CAROL

Ogląda wieczorne wiadomości na kanale Fox. Co chwila sennie zamyka oczy. Od piątej rano jest na nogach, dziesiąta wieczorem to dla niej za późno. Powinna wyłączyć telewizor. Powinna położyć się do łóżka.

Dom jest duży i cichy. Zegar po dziadku przestał już bić, lecz ona wciąż czuje głębokie wibracje rozchodzące się po kątach i zakamarkach stupięćdziesięcioletniego wiktoriańskiego domu. Kiedyś ten dźwięk sprawiał jej przyjemność. Kiedyś z dumą przesuwała dłoń po gładkiej poręczy z wiśniowego drzewa, schodząc po schodach. Kiedyś z zaciekawieniem zaglądała do pokoików w krytej gontem wieży, niczym poszukiwacz skarbów.

Te czasy minęły. Im dokładniej przygląda się domowi, który z takim oddaniem wyremontowała, tym bardziej kojarzy się jej z więzieniem.

– Musisz ciągle pracować do tak późna? – zapytała Dana.

– Chryste, Carol, ktoś musi za to wszystko płacić. Wiesz, że nowa kanalizacja nie jest tania.

Carol nie pamięta, żeby mąż był taki na początku. To on znalazł ten dom. To on pewnego dnia wbiegł do ich wynajmowanego mieszkania i z entuzjazmem oznajmił, że właśnie widział ich przyszły dom. Przeprowadzka na East Side to duży awans. Właśnie tu mieszkały kiedyś elity Providence. Bankierzy, bogaci kupcy, jubilerzy. Dan lubił marzyć o Benefit Street, ale nie mogli sobie pozwolić na jeden z tych olbrzymich bajkowych pałaców.

Ten dom jednak – stary, opuszczony, podzielony na mieszkania pod wynajem – był inny. Cena nie była wygórowana. Za to koszt remontów… Szczerze mówiąc, Carol też zakochała się w tym domu. W dwupiętrowej wieżyczce, w okalającej mury werandzie, w drewnianych ozdobach, które wyglądały jak zrobione z piernika. Potrzebne były nowy dach, nowa instalacja elektryczna, nowa kanalizacja. Trzeba było wyburzyć nowe ściany i odbudować stare. Potrzebne były roboty stolarskie i murarskie. Potrzebne były sprzątanie, cyklinowanie, malowanie.

Potrzebni byli nowi właściciele – oni. Tak właśnie myślała na początku. Dom potrzebował młodej, energicznej pary małżonków, których zasoby finansowe będą się powiększać i którzy znajdą w sobie dość miłości, by doprowadzić go do stanu dawnej świetności. Powoli dopną swego. I zapełnią pięć sypialni nowym pokoleniem radosnych dzieci. Bo właśnie tego potrzebują stare domy. Wcale nie nowej elektryki, tylko nowego życia.

Byli wtedy pełni nadziei. Kancelaria adwokacka Dana rozrastała się i choć Carol pracowała jako jego sekretarka, nie mieli wątpliwości, że kiedyś będzie mogła zostać pełnoetatową mamą gromadki dzieci i właścicielką – niech tam – niespotykanie dobrze ułożonego psa.

Carol wstaje z kanapy. Wyłącza telewizor. Wsłuchuje się w ciszę, głuchą ciszę dwustu metrów kwadratowych domu, który wciąż jest zbyt pusty. I myśli, jak bardzo nienawidzi tego dźwięku.

„Chryste, Carol, ktoś musi za to wszystko płacić”.

Powietrze na piętrze jest gorące i duszne. Temperatura sięgała dziś trzydziestu stopni. Dziwne jak na początek maja, ale tak już jest w Nowej Anglii. Jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj minutę. Niestety, w domu nie ma klimatyzacji i w sypialni jest nieznośnie duszno. Carol otwiera okno, żeby trochę przewietrzyć. Nawet teraz może włączyć system alarmowy, ale musiałaby połączyć wtyczkę w oknie z gniazdkiem na parapecie, żeby zamknąć obwód. Firma, która zaprojektowała alarm, jest dumna z tego ulepszenia. Carol jednak uważa, że nie ma z czego, bo okno może być wtedy uchylone tylko na pięć centymetrów. Carol potrzebuje chłodniejszego powietrza, żeby zasnąć. Otwiera więc okno szerzej.

Jest osiem po dziesiątej. Dan wkrótce wróci do domu.

Carol rozbiera się, nie zapaliwszy światła. Z zewnątrz słyszy warkot przejeżdżających samochodów i przytłumione dźwięki rozmowy. W okolicy mieszka wielu studentów. Carol wydaje się, że ci młodzi ludzie nigdy nie śpią.

Ściąga kapę z łóżka i ubrana w jedwabną nocną koszulę wsuwa się pod kołdrę. Czuje na skórze kojący chłód miękkiej bawełny.

Po minucie zasypia.

Budzą ją jakieś odgłosy. Nie wie, co to. Jest zdezorientowana, ale po chwili dostrzega postać stojącą w nogach łóżka.

– Dan? – szepcze sennym głosem. – Która godzina, kochanie? Postać nie odpowiada.

– Dan? – powtarza.

I wtedy nagle to do niej dociera.

Wyskakuje z łóżka. Przebiega dwa kroki, mężczyzna chwyta ją za włosy. Szarpie głowę do tyłu. Carol krzyczy, lecz jej głos jest dziwnie przytłumiony, zdławiony, nie jej własny. Krzycz, myśli. Krzycz!

Ale nie potrafi. Z gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Zaschło jej w ustach. Zamiast wrzasku, rzężenie.

Mężczyzna ciągnie ją za włosy z powrotem do łóżka.

Dan, myśli. DAN!

Mężczyzna rzuca ją na pościel. Carol próbuje kopać, lecz on trzyma ją za kostki. Bije go w desperacji po głowie, ale jej wysiłki nie robią na nim żadnego wrażenia, są jałowe. Jego ręka odchyla się do tyłu, a chwilę później wymierza jej siarczysty policzek.

Głowa Carol odskakuje w bok. Jej kość policzkowa eksploduje, z oczu leją się łzy. Nim dochodzi do siebie, on znowu uderza ją w twarz. Pęka jej warga. Czuje metaliczny smak krwi zmieszany z solą łez.

Mężczyzna związuje jej ręce w nadgarstkach. Carol próbuje się uwolnić, lecz gumowa opaska tylko wżyna się w jej ciało. Chociaż się broni, walczy, on przywiązuje najpierw jej ręce, a potem nogi do słupków łóżka.

Carol płacze, nie może powstrzymać łez. Więzy wpijają jej się w ciało. Gdy tylko się poruszy, wżynają się głębiej. Nic nie da się już zrobić. Jest w potrzasku, bolą ją rozpostarte ramiona, nogi w szerokim rozkroku, odkrywające… wszystko.

Jest całkiem bezbronna. I choć błaga o litość, wie, co się za chwilę stanie.

Mężczyzna zwija kawałek materiału i knebluje jej usta. Lateks, rejestruje jej oszołomiony mózg. Związał ją kawałkami twardego, rozciągliwego, wpijającego się w skórę lateksu.

Jeszcze jeden kawałek na oczy. Nie będzie widziała, co się stanie, i czuje jeszcze większy strach.

Zrywa jej nocną koszulę. Brzęk metalu w cichym pokoju, gdy odpina pasek. Zgrzyt metalu, gdy rozpina rozporek. Potem cichy odgłos spodni opadających na podłogę, ciężki oddech, gdy zbliża się coraz bardziej i bardziej…

Materac zapada się pod jego ciężarem.

Dan, proszę, Dan…

Po chwili masywne dłonie zaciskają się wokół jej szyi.

Carol nie pamięta dobrze tego, co stało się potem.

Schowała się gdzieś głęboko w sobie. Pokój jest czarną pustką, miejscem, gdzie leży ktoś inny, pozbawiony czucia manekin albo lalka Barbie. A ona jest małą, malutką dziewczynką, która z ramionami splecionymi na przyciśniętych do piersi kolanach szepcze ciągle od nowa: Dan, Dan, Dan.

Potem ciężar ustępuje. Mija jakiś czas, nim zdaje sobie z tego sprawę. Mężczyzna sięga rękami do jej kostek. Odwiązuje lewą, potem prawą. Jej stopy są odrętwiałe, pozbawione czucia.

Oprawca przesuwa się ku wezgłowiu. Uwalnia nadgarstki. Jej lewa ręka opada na pościel. Potem prawa.

Carol jest pobita, wycieńczona i obolała. Nie ma siły myśleć. Nie ma siły się ruszyć. Ale już po wszystkim, mówi sobie i czuje początki histerii. Jest po wszystkim, a ona wciąż żyje!

Mężczyzna przewraca ją na brzuch. Znów wdrapuje się na łóżko. Potem robi rzeczy, o jakich tylko czytała. Carol tym razem jest pewna, że krzyczy. Krzyczy, naprawdę krzyczy.

Ale ma zakneblowane usta. Materac tłumi dźwięk.

Carol krzyczy, a nikt nic nie słyszy.

Czas przestaje istnieć. Rzeczywistość ulega zawieszeniu. Jej oczy zachodzą mgłą. Ślina zbiera się w ustach i wypływa na jej ulubioną pościel z egipskiej bawełny.

Kiedy on wreszcie kończy, jej jest już wszystko jedno, nawet tego nie zauważa. Mężczyzna wraca. Wtyka coś w jej nieruchome ciało. Wszędzie rozlewa się zimny płyn.

Odwraca ją z powrotem na plecy, znowu krępuje ręce i nogi, a potem spogląda na nią. W końcu, niemal czule, wyjmuje jej knebel.

– Już koniec – szepcze. – Teraz, możesz krzyczeć. Zawołaj sąsiadów. Wezwij policję.

Mężczyzna znika w otwartym oknie. Wreszcie zostaje sama.

Ale nie krzyczy. Jest przywiązana nago do własnego łóżka. Nie zawoła sąsiadów. Nie wezwie policji. Mężczyzna to wiedział, a teraz wie to także ona.

Leży bez ruchu, czując coś mokrego na udach. Leży bez ruchu ze spermą obcego mężczyzny spływającą na pościel i czeka…

Czeka, aż mąż wreszcie wróci do domu.

Szósta w poniedziałek rano. Carol Rosen przygotowywała się na ten dzień. Wielki dzień. Dan już wyszedł. Powiedział, że chce wcześniej pójść do pracy, żeby wziąć wolne po południu, gdyby miała zeznawać. Oboje wiedzieli, że kłamał. Prokurator stanowy Ned D’Amato zapewnił ich, że pierwszego dnia procesu nic się nie dzieje. Obrona wykorzystuje ostatnią okazję, zgłaszając wniosek o oddalenie sprawy, a potem przez całe popołudnie wybiera się skład ławy przysięgłych.

Jednak Dan nalegał. Nigdy nic nie wiadomo, powiedział. Nigdy nic nie wiadomo.

Teraz Dan prawie zawsze wraca do domu przed siódmą. Lecz nawet gdy był tuż obok, nie było go przy niej. Carol wydawało się, że zaczął wstawać coraz wcześniej. Jakby już o piątej rano nie potrafił wytrzymać sam na sam z nią w tym domu.

Nienawidziła go za to. Ale domu nienawidziła chyba jeszcze bardziej.

Poszła na górę i wzięła długi prysznic w odsłoniętej kabinie. Potrzebowała teraz dużo przestrzeni. Chciała cały czas wiedzieć, co się dzieje. Alarm był włączony na okrągło. Od dziesięciu miesięcy nie wyłączała telewizora. Jakby tego było mało, często spała na kanapie przed odbiornikiem, w towarzystwie mrugającego kolorami obrazu i gadających głośników.

Po kąpieli wyjęła z szafy nowy kremowy kostium. Dan jeszcze nie wiedział o tym zakupie. Ostatnio miał obsesję na punkcie pieniędzy. W ubiegłym miesiącu podsłuchała, jak likwidował ich wspólny fundusz inwestycyjny. Nic nie powiedziała, on też nie.

Było to dziwne. W pewien sposób zrobił się bardziej opiekuńczy niż kiedykolwiek. Przyjeżdżał do domu na kolację, pytał, czego potrzebuje. Po tamtej nocy, kiedy leżała w szpitalu, siedział bez przerwy przy jej łóżku. Cztery dni i cztery noce, prawdopodobnie najdłuższy czas, jaki spędzili razem od miodowego miesiąca przed dziesięciu laty.

Kiedy w końcu wróciła do domu, Dan zdążył już urządzić nową sypialnię w jednym z okrągłych pokoi w wieżyczce, daleko od miejsca ataku.

Kupił nowe łóżko, nowy materac, nową pościel. W każdym oknie kazał zamontować piękne kraty z kutego żelaza.

Gdy zobaczyła tę nową sypialnię, zalała się łzami. Dan objął ją niezgrabnie i zaczął gładzić jej plecy, chociaż trudno mu było jej dotykać, a jej trudno było zaakceptować jego dotyk. Nie rozumiał jej rozpaczy, a ona nie potrafiła mu jej wyjaśnić.

Przez tydzień codziennie przynosił jej świeże kwiaty i zabierał ją do ulubionych restauracji. Aż wina i wstyd zaczęły dla niej pachnieć różami i befsztykami.

Teraz w domu panowała jeszcze głębsza cisza. Dan jej nie słyszał, ale ona tak.

Carol ubrała się w nowy kostium. Stanęła przed lustrem i spojrzała na kobietę po drugiej stronie.

Wciąż nie czuła, że jej ciało należy do niej. Ta kobieta z wysokimi kośćmi policzkowymi i mocnym podbródkiem nie mogła być nią. Kobieta z perłowymi kolczykami ubrana w kostium od Chanel wyglądała, jakby się wybierała na garden party albo na wernisaż. Albo na kolejną imprezę charytatywną zorganizowaną przez Towarzystwo Przyjaciół Providence. Innymi słowy, wyglądała, jakby była kimś, kim Carol była kiedyś.

Kobieta w lustrze wyglądała zbyt normalnie.

Carol zdjęła kostium. O bardziej stosownej porze, powiedzmy o siódmej, zadzwoni do Jillian i zapyta, co ona włoży. Jillian była ekspertem w tych sprawach. Zawsze wyglądała na spokojną, chłodną, zrównoważoną. Nawet na pogrzebie siostry zdawało się, że dokładnie wie, co mówić i robić.

Na razie Carol ubrała się w szare spodnie od dresu i luźny T-shirt. Potem zeszła na parter do kuchni i wyjęła z lodówki pojemnik lodów Ben amp; Jerry’s Chunky Monkey. Słyszała radosny głos prezentera porannego programu informacyjnego dobiegający zza ściany. W przedpokoju zegar po dziadku wybił szóstą trzydzieści.

Szósta trzydzieści w poniedziałek rano. Poniedziałkowy ranek.

Carol Rosen spojrzała na swoje nadgarstki. Wciąż było na nich widać lekkie białe blizny. Rozejrzała się po kuchni, omiotła spojrzeniem szafki z wiśniowego drewna i marmurowe blaty, które wciąż były tak cholernie puste. I pomyślała o swoim ciele, o swoim podobno pięknym i atrakcyjnym ciele, które od prawie roku nie było dotykane. I wtedy ucieszyła się, że nadszedł ten dzień. Nie mogła się go doczekać!

– To wciąż za mało dla ciebie, ty skurwysynu! – wykrzyknęła chrypliwym głosem.

Potem schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.

Загрузка...