TAWNYA

Rzeczywiście są twarde jak skała. – Jillian, Carol i Meg? – Fitz znowu przeciskał się rozklekotanym fordem taurusem przez wąskie śródmiejskie uliczki. Zerknął na Griffina zza kierownicy. – Nie daj się zwieść pozorom. To był dla nich ciężki rok. Każdej z nich zdarzały się chwile słabości.

– Nawet Julian Hayes?

– Hmm. – Fitz musiał się zastanowić. – No, może Jillian nie.

– Siostra musiała być od niej znacznie młodsza. O piętnaście, szesnaście lat? Chyba łączyła je raczej więź typu matka-córka, a nie siostra-siostra.

– Bardzo możliwe. Ich matka, Oliyia, nie jest w najlepszym stanie. Kilka lat temu miała wylew i od tej pory jest przykuta do wózka. Jillian opiekuje się nią z pomocą wynajętej pielęgniarki.

– Czyli Jillian była głową rodziny? Fitz wzruszył ramionami.

– Ma trzydzieści sześć lat, więc to nie taka tragedia.

– Nie. Ale tak sobie myślę… Strata rodzeństwa musi być bardzo trudna. A przez Eddiego Jillian straciła za jednym zamachem siostrę i jakby dziecko. To musi być cholernie ciężkie. – Griffin pomyślał o Cindy. – Musi nieźle wkurzać – mruknął. – Naprawdę cholernie wkurwiać.

Fitz patrzył na niego ze zdziwieniem.

– Nigdy o tym nie pomyślałem.

– Miała na sobie niezłe ciuchy – zmienił temat Griffin. – Gdzie pracuje?

– Prowadzi własną firmę marketingową. Niezbyt dużą ale przynoszącą zyski. Ma też inne dochody. Znasz się choć trochę na bluesie? Jej matka, Olivia Hayes, była kiedyś dosyć znaną piosenkarką. Odłożyła kilkaset tysięcy, a Jillian obróciła je w miliony.

Griffin otworzył szeroko oczy.

– Stać ją na wynajęcie płatnego mordercy.

– No.

– Jest też chłodna i opanowana – zauważył prowokacyjnie Griffin. Wiedział, że Fitz nie lubi tego tematu.

Fitz nie odpowiedział.

– Sama stwierdziła, że cieszy się ze śmierci Como – nie odpuszczał Griffin.

Fitz zacisnął ręce na kierownicy, ale wciąż się nie odzywał.

– Ma także najpoważniejszy motyw i nie ulega wątpliwości, że zastanawiała się nad linią obrony.

Jillian nie lubi polegać na innych – nie wytrzymał w końcu Fitz. – Okej? Znam tę kobietę od roku. Kurczę, nawet nam nie ufała. Uważała, że nie dorwiemy zabójcy Trishy bez jej pomocy. Zapytaj D’Amato, ile razy do niego dzwoniła. Zapytaj mojego porucznika, jak często zjawiała się w jego biurze. Jak myślisz, dlaczego założyła Klub Ocalonych? Dlaczego zorganizowała tyle konferencji prasowych? Jillian sama robi to, co chce, żeby zostało zrobione, i nie oczekuje niczyjej pomocy.

– No, no, Fitz. Za chwilę dojdę do wniosku, że panna Hayes ci się podoba.

– Nie prowokuj mnie, bo urwę ci łeb – warknął Fitz.

Griffin uśmiechnął się na tę myśl. Nawet gdyby Fitzowi udało się go walnąć, pewnie złamałby sobie rękę.

– Czyli ty nie stawiałbyś na Jillian Hayes?

– Gdyby Jillian naprawdę chciała śmierci Eddiego Como, sama pociągnęłaby za spust.

– Nawet jeśli nie jest najlepsza w strzelaniu?

– Wynajęłaby instruktora i nauczyłaby się. Gdy pierwszy raz przyszła do mojego biura, przyniosła ze sobą podręcznik o interpretacji dowodów rzeczowych i książkę Roberta Resslera o przestępcach seksualnych. Kiedy dowiedzieliśmy się, że DNA z miejsc zbrodni pasuje do DNA Eddiego Como, poprosiła sierżanta z laboratorium o listę książek na ten temat. Jestem pewien, że teraz ma rozleglejszą wiedzę kryminologiczną od większości naszych technicznych. Babka potrafi zagrać człowiekowi na nerwach, ale na pewno nie jest głupia.

– Kogo w takim razie typujesz na zleceniodawcę zabójstwa?

Fitz zacisnął wargi. Nie podobała mu się ta rozmowa. Griffin go rozumiał. Po roku znajomości podejrzewanie jednej z kobiet było dla Fitza równie nieprzyjemne jak podejrzewanie znajomego gliniarza.

– Wujka Vinniego – odparł wreszcie niechętnie.

– Wkurzonego wujaszka z gangsterskimi układami. Rozumiem. Chociaż wciąż bardziej interesuje mnie sama Meg. Ta jej amnezja. Coś mi w niej nie gra.

– Co? Czy dziewczyna nie ma prawa zapomnieć?

– Mówimy o całym życiu.

– Gwałt tobardzo traumatyczne przeżycie.

– Tak, ale to było rok temu, a utrata pamięci spowodowana tego typu wstrząsem powinna się cofnąć po jakimś czasie.

– Co to znaczy „po jakimś czasie”? Znam weteranów, którzy wciąż nie potrafią się uwolnić od pourazowego zaburzenia stresowego, a od wojny w Wietnamie minęło trzydzieści lat. Czas jest względny. Jedni potrzebują go więcej, inni mniej. To wszystko. – Fitz znowu patrzył na niego z ukosa. Griffin nie był głupi.

– Osobiście uważam – powiedział półżartem – że półtora roku każdemu powinno wystarczyć.

Fitz przewrócił oczami, ale zdecydował się nie drążyć tematu.

– Dan Rosen – powiedział nagle.

– Mąż Carol?

– Tak. Przesłuchiwałem go z pięć razy i… coś mi się w nim nie podoba. Za długo się zastanawia, nim coś powie. Prawie widzisz trybiki poruszające się w jego głowie, kiedy tak waży każde słowo. Bóg mi świadkiem, wiem, że facet jest prawnikiem, ale jego żona została zgwałcona w ich wspólnej sypialni. Nie dość, że nie wrócił na czas do domu, to jeszcze teraz cyzeluje każde cholerne zdanie.

– Ma pieniądze?

– Nie. Mają dom, który pożera całą forsę. W każdym razie tak to wyglądało rok temu, kiedy sprawdzaliśmy ich finanse. Rosen dopiero rozkręcał własną kancelarię, a chałupa była świeżo po remoncie. Innymi słowy, mieli majątek, ale zero gotówki. Może teraz kancelaria przynosi większe zyski.

– Dom zawsze można zamienić na gotówkę – zauważył Griffin.

– To prawda.

– A rodzina Jillian Hayes?

– Jaka rodzina? – Fitz wzruszył ramionami. – Jillian ma tylko sparaliżowaną matkę i pielęgniarkę, która z nimi mieszka.

– A ojciec?

– Odpada. Mam wrażenie, że jej matka tylko wypożyczała mężczyzn, nigdy żadnego nie kupiła.

– Czyli Jillian i Trisha były siostrami przyrodnimi?

– Tak.

– A mężczyźni Jillian? Czy miała kogoś, kiedy została zaatakowana?

– W każdym razie nigdy o tym nie wspominała.

– A teraz?

Fitz obdarzył go kolejnym ponurym spojrzeniem.

– Czy nie robisz się za bardzo wścibski, Griff?

– Po prostu podtrzymuję rozmowę. – Griffin zabębnił palcami o tablicę rozdzielczą. – Hej, Fitz, dokąd właściwie jedziemy?

– Korzystam z okazji, że mam wsparcie, i jadę odwiedzić matkę Eddiego.

Dziesięć minut później Fitz i Griffin zajechali przed dom pani Como. Tym razem nie udało im się prześcignąć mediów. Dwa wielkie wozy transmisyjne blokowały już wąską uliczkę. Na trawniku wielkości znaczka pocztowego wyrósł las mikrofonów. Fitz i Griffin nie zauważyli na razie żadnego członka rodziny Como, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Albo familia już zdążyła złożyć oświadczenie, albo zamierzała to niedługo zrobić. Ani jedno, ani drugie nie wróżyło najlepiej.

– Matka Eddiego mnie nienawidzi – oświadczył Fitz, parkując taurusa na rozwalającym się krawężniku. – Jego ojciec umarł, kiedy Eddie był jeszcze szczeniakiem. W przeciwnym razie też by mnie nienawidził. Będziemy mieli jednak do czynienia tylko z jego matką, dziewczyną i dzieciakiem. A ta dziewczyna, Tawnya, gryzie.

Griffin, który miał właśnie otworzyć drzwiczki i wysiąść, spojrzał na Fitza zdziwiony.

– Gryzie?

– Taa. I czasami również drapie. Ma długie pazury, na jakieś siedem centymetrów. Maluje na nich palemki i flamingi, a potem ostrzy je jak szpikulce. Kiedy skacze ci do oczu, możesz sobie pomarzyć o Key West, ale gwarantuję, że nigdy potem już go nie zobaczysz.

– Jest tylne wejście?

– Tak. Od kuchni.

– To dobrze, bo nie możemy sobie pozwolić na taką scenkę przed dziennikarzami.

Fitz spojrzał na wozy transmisyjne.

– Słuszna uwaga. Nic dziwnego, że wam, stanowym, płacą kokosy. Griffin otworzył drzwiczki.

– Dostajemy także lepsze samochody.

Nie zdążyli nawet przejść pięciu kroków, gdy z telewizyjnych wozów wyskoczyli reporterzy i kamerzyści. Griffin i Fitz wypowiedzieli słowa „bez komentarza” z tuzin razy, nim w końcu dotarli do małego białego domu. Zatrzymali się, wymienili ponure spojrzenia i zapukali do tylnego wejścia. Po chwili wyblakła żółta zasłonka zakrywająca okienko w drzwiach uchyliła się. Spojrzała na nich drobna Latynoska o ciemnych poważnych oczach.

– Pani Como. – Fitz pomachał jej, uśmiechając się nerwowo. – Przepraszam, ale obawiam się, że musimy z panią porozmawiać.

Pani Como nie wykonała żadnego ruchu, aby otworzyć drzwi.

– Wiem, co się stało – odezwała się zza szyby. – Tawnya tam była. W sądzie. Powiedziała mi.

– Bardzo nam przykro z powodu śmierci pani syna – złożył kondolencje Fitz.

Pani Como tylko prychnęła.

– Prowadzimy teraz śledztwo mające to wyjaśnić – brnął dzielnie Fitz. – Wiem, że w przeszłości dzieliły nas pewne różnice zdań, ale… Teraz przychodzę w sprawie pani syna, pani Como. Na pewno może nam pani poświęcić trochę czasu.

– Mój Eddie nie żyje. Proszę stąd iść, panie detektywie. Skrzywdził pan moją rodzinę i nie muszę już z panem rozmawiać.

W tym momencie z głębi domu wyłoniła się zaskakująco piękna kobieta. Griffin miał tylko chwilę do namysłu (kurde balans, wygląda zupełnie jak Meg Pesaturo), nim dziewczyna rzuciła się na Fitza z długimi różowymi paznokciami, szczerząc drapieżnie zęby.

Hijo de puta! - wrzasnęła Tawnya.

– Aaaaaaa! – jęknął Fitz, osłaniając ramieniem twarz.

Griffin wystąpił przed niego i złapał bojową kobietę wpół. Podniósł ją, a ona zaczęła wierzgać i bić go pięściami po piersiach.

– Ile ważysz, jakieś pięćdziesiąt kilo? – zagaił Griffin.

– Ty skurwysynu! Żałosna, gównożerna świnio…

– Mam nad tobą przewagę około sześćdziesięciu kilogramów – odrzekł Griffin niezrażony. – A to oznacza, że mogę cię tak trzymać cały dzień. Więc jeśli chcesz stanąć w najbliższej przyszłości na ziemi, radzę wziąć głęboki oddech i zacząć uważniej dobierać w słowa. Przyszliśmy tylko porozmawiać.

Tawnya po raz kolejny zdzieliła go w pierś, a potem znowu zaczęła wierzgać. Kiedy zorientowała się, że nie robi to na Griffinie żadnego wrażenia, przestała się rzucać, wciąż jednak nie spuszczała wzroku z Fitza, który opierał się o ścianę, osłaniając dłonią policzek. Pani Como stała za zamkniętymi drzwiami i przyglądała się całemu widowisku z kamienną twarzą.

– Gotowa do kulturalnej rozmowy? – zapytał Griffin, gdy minęła pełna minuta, od kiedy przestała bić i kopać.

Dziewczyna pokiwała niechętnie głową. Postawił ją na ziemi.

Natychmiast rzuciła się na Fitza, ten jednak tym razem wykręcił jej ramię za plecy, a potem założył kajdanki.

– Dość tego! – wrzasnął rozjuszony. – Dopóki nie wyjdę, będziesz łazić w kajdankach. Powinnaś się cieszyć, że nie oskarżę cię o napaść na funkcjonariusza policji.

– Zabicie świni to żadne przestępstwo – odgryzła się Tawnya.

– Chryste, kobieto, ojciec twojego dziecka właśnie zginął. Nie wystarczy ci przemocy na jeden dzień?

Te gorzkie słowa zrobiły swoje. Tawnya opuściła ręce. Pochyliła głowę. Przez chwilę Griffin miał wrażenie, że waleczna dziewczyna Eddiego się rozpłacze. Wkrótce wzięła się jednak w garść i skinęła głową w stronę pani Como, która wreszcie otworzyła drzwi.

Wnętrze domu wyglądało mniej więcej tak, jak je sobie Griffin wyobrażał. Ciasna kuchnia z podartą wykładziną na podłodze i słoikami z jedzeniem dla niemowlaków. Salon wyłożony starym złocistym dywanem, na którym stała zapadająca się, obita brązowym materiałem kanapa. Najdroższym meblem w pokoju był błękitny kojec ustawiony przy oknie. Tawnya natychmiast do niego podeszła, a kiedy okazało się, że nie może podnieść dziecka, spojrzała na Fitza z wyrzutem. Zabrzęczała kajdankami.

– Następnym razem pomyśl, nim rzucisz się na kogoś z pazurami – zawołał z kuchni Fitz.

Griffin, który miał słabość do małych dzieci – naprawdę uwielbiał ich zapach – wszedł do salonu, by przyjrzeć się zawartości kojca. Syn Tawnyi – i Eddiego, jak przypuszczał – spał słodko na brzuszku, a w kącikach ust nadymały mu się i pryskały bąbelki dziecięcego zadowolenia.

– Jak ma na imię? – zapytał.

– Eddie junior – odparła niechętnie.

– W jakim jest wieku?

– Ma dziewięć miesięcy.

– Słodki. Tak na marginesie, jestem sierżant Griffin. Z policji stanowej. – Griffin błysnął uśmiechem.

– Aresztował już pan te suki za zamordowanie mojego Eddiego? Griffin domyślił się, iż „te suki” to Meg Pesaturo, Carol Rosen i Jillian Hayes.

– Nie.

– To pierdol się. – Tawnya obróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Dochodzeniowa skuteczność dobrego gliniarza: jak zwykle wzorowa. Griffin wrócił do kuchni, gdzie pani Como przestawiała z brzękiem garnki i patelnie, zapewne tylko po to, żeby się czymś zająć. Fitz siedział przy wysłużonym kuchennym stole i zagryzał dolną wargę, nie wiedząc, od czego zacząć.

– Ej, ty, stanowy chłoptasiu! – Znowu Tawnya. Wołająca z drugiego końca domu. – Chodź tu. Chcę ci coś pokazać.

– Uważaj na pazury – mruknął Fitz. – I zębiska.

Griffin przeszedł ostrożnie przez wąski korytarz, ale wyglądało na to, że Tawnya nie myśli już o śmierci i zniszczeniu. Zamiast tego niezdarnie wskazywała skutymi rękami brązowozłoty album ze zdjęciami, który stał na uginającej się półce.

– Weź to. Chcę, żebyś się czemuś przyjrzał.

Griffin przeprowadził inspekcję wysłużonego mebla. Nie zauważywszy zdradliwych pułapek, ostrożnie podniósł album. Kiedy Tawnya wciąż go nie ugryzła, poszedł za nią z powrotem do kuchni. Powiedziała mu, gdzie ma położyć album i na jakie zdjęcia zwrócić uwagę. Griffin zaczął się zastanawiać, czy Eddie nie poszedł do więzienia głównie po to, żeby od niej uciec.

– Patrz – powiedziała, kiedy w końcu doszedł do właściwej strony. – Zobacz. To Eddie i ja. Czy ten facet ma twarz gwałciciela?

– Obawiam się, że tacy ludzie nie noszą stempli na czole – odparł łagodnie, mimo że zrozumiał, o co jej chodzi. Eddie był przystojnym facetem. Niewysokim, ale dobrze zbudowanym. Miał na sobie brązowe spodnie i granatową koszulę. Proporcjonalne rysy, dobrze ostrzyżone, zadbane włosy. Gdyby zobaczył go na ulicy, nie wzbudziłby w nim najmniejszych podejrzeń.

– A teraz popatrz na mnie – rozkazała Tawnya, skinąwszy brodą w stronę zdjęcia, do którego pozowała w krótkiej czarnej sukience z ramieniem zarzuconym powabnie wokół szyi Eddiego. – Jestem wystrzałowa. Ot co! Musiałam się opędzać od chłopaków, odkąd skończyłam dwanaście lat. I wiem, jak uszczęśliwić mężczyznę. Gdy facet ma taką dziewczynę jak ja, możesz być pewien, że wraca do domu na kolację.

– Jak często gotowałaś w szóstym miesiącu ciąży? – zapytał sarkastycznie Fitz.

Tawnya posłała mu jadowite spojrzenie.

– Umiałam zaspokoić Eddiego. Był ze mną po prostu kurewsko szczęśliwy. – Zerknęła w stronę kuchenki. – Bez urazy, mamo.

Pani Como nie powiedziała ani słowa. Wyraz jej twarzy prawie się nie zmienił od momentu, gdy przyszli. Żadnego żalu, rozpaczy, złości czy strachu. Zamieszała chochlą w olbrzymim cynowym garnku. W powietrzu unosił się zapach wybielacza. Nagle Griffin pojął, co robiła. Gotowała pieluchy. Rozejrzał się po kuchni pełnej jedzenia dla niemowląt, dziecięcych ubranek, zabawek. I zrozumiał całą resztę. Dla pani Como Eddie odszedł rok temu. Teraz żyła dla swojego wnuka.

Dwaj mężczyźni ją opuścili, został trzeci. Czy zastanawiała się nad tym późno w nocy? Czy płakała, kiedy nikogo nie było w pobliżu? Czy też było to dla takiej kobiety, mieszkającej w takiej okolicy, czymś zwyczajnym? Griffin zbyt często oglądał tego typu sceny. Poczuł nagły, niespodziewany smutek, co tylko zdenerwowało go jeszcze bardziej. W takiej robocie, by zachować spokój, trzeba umieć wznosić mury: budować ściany, które rozgraniczą jedne sprawy od innych.

Powinien wybrać się jak najszybciej na jogging. Znaleźć worek treningowy. Wyboksować twardą skórę, aż wyładuje napięcie i złość. Wtedy mógłby udawać, że smutne starsze panie nie ruszają jego sumienia i że nie tęskni za żoną, choć od jej śmierci minęły już dwa lata.

– Byłaś z Eddiem, kiedy dokonano gwałtów? – zapytał Tawnyę.

– Tak. Byłam. Ale detektyw Kutafon mi nie uwierzył. – Łypnęła na Fitza złowrogo. Fitz uśmiechnął się słodko. – Mieliśmy wtedy samodzielne mieszkanie – powiedziała. – Porządne lokum, w Warwick. Eddie nieźle zarabiał w Centrum Krwiodawstwa. To nie było takie proste. Musiał odbyć specjalne szkolenie, chodzić na kursy. Eddie był inteligentny. Miał ambitne plany. I naprawdę lubił swoją robotę. Czuł, że pomaga ludziom. Dobrze nam szło.

– Nikt was nie widział razem w tamte wieczory.

Mierda! Mówisz zupełnie jak on. – Skinęła głową w stronę Fitza. – Daj spokój, Eddie miał ciężką robotę. Wstawał o szóstej, pracował non stop osiem godzin. Kiedy wracał do domu, był zmęczony. Potrzebował relaksu. Wiesz, co najbardziej lubił robić? Wyciągnąć się na sofie i oglądać film na wideo z ręką na moim brzuchu, żeby czuć, jak dziecko kopie. Taki właśnie był wasz Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego. Siedział w domu ze swoją dziewczyną w ciąży i opowiadał dziecku bajki. A teraz… teraz. A, pieprzyć was wszystkich!

Tawnya odwróciła się. Pani Como podniosła stosik pieluch i wrzuciła je do garnka. Zaczęła mieszać we wrzącej wodzie wielką metalową chochlą. Kuchnia wypełniła się zapachem wybielacza, talku i moczu.

– Wiesz, że dzwonił do tych kobiet – powiedział Griffin cicho.

Tawnya wykonała kolejny piruet.

– Jasne, że do nich dzwonił! Przecież zniszczyły mu życie, do kurwy nędzy! To one zorganizowały tę nagonkę. Ludzie dostawali amoku, słysząc, jak opowiadały w wiadomościach o tym okropnym, potwornym gwałcicielu, który morduje swoje ofiary. Policja musiała kogoś aresztować i aresztowała Eddiego. A wie pan, że dostajemy listy z pogróżkami przez te kobiety? Nawet pani Como, a co ona takiego zrobiła? Któregoś dnia jakiś facet zadzwonił do radia i powiedział, że gdyby na tym świecie była sprawiedliwość, mały Eddie powinien stracić penisa, zanim stanie się taki jak ojciec. Na miłość boską! Ktoś powinien zamknąć tego palanta za to, że straszy niewinne dziecko. Nie wzięłam małego Eddiego do sądu, bo bałam się, co ludzie mogą zrobić. Ico pan, kurwa, na to?

– Uważasz, że Eddie był niewinny.

– Wiem, że był niewinny. Eddie był tylko biednym głupim Latynosem pracującym w złym miejscu w złym czasie. Taki już jest ten świat.

Białej dziewczynie przydarza się coś złego i jakiś kolorowy ląduje za to w pudle.

– Na miejscach przestępstw znaleziono DNA Eddiego.

– I co z tego! Gliniarze cały czas podrabiają testy na DNA. Wszyscy o tym wiedzą.

– Podrabiają testy? – Griffin spojrzał na Fitza, jakby oczekiwał odpowiedzi. Fitz wzruszył ramionami.

– Policja nie zajmuje się badaniem DNA – odparł. – DNA Eddiego przeszło przez ręce dwóch pielęgniarek i koronera, którzy, każde oddzielnie, oddali po jednej próbce trzem różnym kurierom, a ci z kolei dostarczyli je do ministerstwa zdrowia. To dużo osób jak na jedną zmowę, ale nie słuchaj mnie! Jestem tylko tępym gliniarzem, którego oskarżają o korupcję za każdym razem, kiedy próbuje wykonywać swoją robotę. Wiesz, „taki już jest ten świat”. – Łypnął na Tawnyę. Jego głos ociekał sarkazmem.

– Po co policja miałaby fałszować dowody? – zapytał Griffin Tawnyę.

– Z powodu presji, ma się rozumieć. Trzy białe kobiety zostały zaatakowane we własnych domach. Jedna z nich w East Side. Gliniarze nie mogli tego zignorować. A jak jedna z nich umarła, wszystkie władze stanowe zaczęły robić w gacie. Trzeba było kogoś aresztować. Ledwo się człowiek obejrzał, a gliniarze zaczęli węszyć w punktach krwiodawstwa. No i stało się. Znaleźli młodego Latynosa, którego nie było nawet stać na wynajęcie adwokata. Eddie był skończony, zanim zadali mu pierwsze pytanie. Gliny miały swoje aresztowanie, burmistrz miał dobrą prasę, kto by się przejmował resztą?

– Eddie został wrobiony przez władze stanowe?

– Jasne.

– Bo należał do mniejszości rasowej?

– Tak jest, psia mać.

– Ale skoro władze osiągnęły, co chciały, aresztując Eddiego, kto w takim razie go zamordował?

Tawnyi zabrakło w końcu tchu. Zaczerpnęła powietrza, po czym wyrzuciła z siebie:

– Wszyscy myśleli, że Eddie to gwałciciel. Wszyscy chcieli ukatrupić gwałciciela.

– Groźby w radiu?

– Taa. I w gazetach. I w więzieniu – dodała. – Niech mi pan powie szczerze, naprawdę zamierzacie coś z tym zrobić?

Griffin pomyślał o dziesiątkach mikrofonów przed domem.

– Dziś rano – odparł – wszyscy detektywi stanowi zajmują się wyłącznie tą sprawą.

Tawnya zmrużyła oczy. Nie była głupia.

– Dlatego że został zastrzelony na terenie sądu, tak? Gdyby dopadli go w więzieniu, nawet by tu pana nie było. Ale zastrzelono go w miejscu publicznym, przed kamerami. A to przedstawia was w złym świetle.

– Morderstwo to morderstwo. Dlatego prowadzimy śledztwo. Ja prowadzę śledztwo.

Tawnya prychnęła tylko. Wiedziała, jaki jest świat, i Griffin nie wywarł na niej wrażenia.

– Masz na myśli jakichś konkretnych ludzi? – zapytał. – Ludzi, którzy grozili Eddiemu? Którzy mówili, że chcą go zabić?

– Nie. Może pan przejrzeć gazety. Zapytać strażników więziennych. O ile nie będą zajęci czymś ważniejszym.

– Czy powinniśmy wziąć pod uwagę kogoś jeszcze?

– Te pierdolone kobiety, oczywiście.

– Ofiary?

– Jakie tam ofiary! To te suki wrobiły Eddiego. To one naciskały, żeby go aresztować, i cały czas wtykały nosy w śledztwo. Chciały mieć pewność, że wszystko pójdzie po ich myśli. Teraz Eddie nie może się już bronić. I jeszcze jedno. Teraz nie muszą się już bać, że w trakcie procesu wyjdzie na jaw coś nieprzyjemnego.

– A miało wyjść na jaw? – zapytał Griffin.

– Nigdy nic nie wiadomo.

– Tawnyu – zaczął Fitz z ostrzeżeniem w głosie. Pochylił się do przodu z łokciami opartymi na kolanach, lecz Tawnya tylko potrząsnęła długimi ciemnymi włosami.

– Nie zamierzam cię wyręczać w robocie, Kutafonie. Chcecie wiedzieć, co się miało stać, to sami to wykombinujcie. A teraz dajcie mi nakarmić syna. – Odwróciła się, pokazując Fitzowi kajdanki. Kiedy ten wciąż się wahał, warknęła: – Bo zadzwonię do Biura Ochrony Praw Obywatelskich!

Fitz niechętnie zdjął jej kajdanki. Griffin zauważył, że odchylił się do tyłu w obawie o swoją twarz. Tawnya warknęła na niego, obnażając zęby, i uśmiechnęła się, gdy drgnął ze strachu.

– Nie obchodzi mnie, co sobie myślicie – oznajmiła przed wyjściem z kuchni. – W czasie, kiedy dokonano tych napaści, byłam razem z Eddiem. Wiem, że to nie on zgwałcił te kobiety. Chcecie usłyszeć coś jeszcze?

Macie przerąbane. Bo ten facet wciąż jest na wolności. Tyle że teraz Eddie nie żyje. I nie ma na kogo zwalić winy. Nie ma się za kim schować. A znowu jest pełnia. Świetna pora na kolejny atak Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego.

Fitz i Griffin nie odzywali się do siebie aż do momentu, gdy znaleźli się na ulicy i zaczęli się ładować do rozklekotanego służbowego wozu detektywa Fitzpatricka.

– Czy tylko ja mam takie wrażenie – zapytał Griffin – czy rzeczywiście Tawnya jest podobna do Meg Pesaturo?

– Poczekaj tylko, aż zobaczysz zdjęcie Trishy Hayes. O tak. Eddie naprawdę lubił określony typ kobiet.

– Byłaby dobrym świadkiem obrony – zauważył Griffin.

– I tak, i nie. Pamiętaj, że Eddie dzwonił do ofiar. Mógł to zrobić na przykład w taki sposób, że jedna osoba z zaaprobowanej listy, powiedzmy jego dziewczyna, miała w aparacie funkcję przełączania rozmów i, ignorując ostrzeżenie, które wyraźnie tego zabrania, przełączyła telefon.

– No tak, mała Tawnya poważnie traktuje swoje partnerskie obowiązki.

– W biurze mamy taśmy z tymi rozmowami. Możesz je przesłuchać.

– Jest tam coś ciekawego?

– Tylko jeżeli gustujesz w teoriach spiskowych. Eddie wydawał się przekonany, że Klub Ocalonych chce go zniszczyć. Ale aresztanci wiedzą że ich telefony są nagrywane, więc to mogła być część jego strategii obronnej.

– Myślisz, że to przekonująca linia obrony? Trzy obce kobiety, które uwzięły się na niewinnego faceta?

– Oprawca jako ofiara. Klasyczny chwyt.

– I niestety zawsze któryś z przysięgłych daje się na to nabrać.

– Cholerni przysięgli – mruknął Fitz.

– Co się stało ze starą dobrą sprawiedliwością gangsterów? Bum, bum i po sprawie. A jakie oszczędności. Nie trzeba się martwić o apelację.

Fitz łypnął podejrzliwie na Griffina, prawdopodobnie zastanawiając się, czy ten się z niego nabija. Po części tak było. Ale system z ławą przypadkowych przysięgłych rzeczywiście bywał do dupy.

Fitz zerknął na zegarek.

– Trzecia. Nie wydaje mi się, żeby udało nam się rozwiązać sprawę przed popołudniowym wydaniem wiadomości.

– Fakt, nie zanosi się na to.

– Jeżeli nikt się nagle nie przyzna, śledztwo może się przeciągnąć.

– Taa. I co ty na to? – Fitz zerknął na szeroką klatę Griffina i jego surową, pociągłą twarz. Griffin domyślił się, w czym rzecz.

– Przeżyję – odparł.

– Tak się tylko zastanawiałem…

– Wróciłem. A kiedy się wraca do roboty, trzeba się do niej wziąć. Jak się jest detektywem, nie można pracować na pół gwizdka.

– Nigdy tak nie uważałem. – Fitz nadal miał wątpliwości. – No dobra. Kawa na ławę. Skoro mamy pracować razem nad tą sprawą, to chyba mam prawo wiedzieć.

– Na przykład co?

– Słyszałem o sprawie Cukiereczka. Że wlokła się trochę za długo, że zrobiła się zbyt osobista. Naprawdę pobiłeś dwóch detektywów w domu tego pedofila? Tak, że jeden z nich omal nie wylądował w szpitalu?

Griffin milczał przez chwilę.

– Tak mi mówiono – odparł w końcu.

– Nie pamiętasz?

– Bardzo mgliście. W każdym razie nie chodziło mi o Watersa ani O’Reilly’ego. Po prostu obaj stanęli na wysokości zadania i podłożyli mi się.

– Chodziło ci o Price’a?

– Mniej więcej.

– A gdybyś go dorwał?

– Nigdy się nie dowiemy, prawda? Fitz pokiwał głową.

– Jedziesz na prozacu? – zapytał.

– Nie przyjmuję żadnych leków.

– Dlaczego?

– Mam szajbę innego rodzaju – uśmiechnął się Griffin.

– Czy powinienem zacząć chodzić w kasku do hokeja? Uśmiech Griffina zrobił się jeszcze szerszy.

– Możesz spróbować, ale ze swojej strony nie mogę niczego obiecać.

– Ejże…

Słuchaj – przerwał mu Griffin poważnym głosem. – Nie rzucę się na ciebie. Dwa lata temu, kiedy umarła mi żona… zbyt wiele spraw wymknęło mi się z rąk. Osobistych, zawodowych. W życiu, w naszej robocie… nie można sobie odpuszczać pewnych problemów i udawać, że nie istnieją. Wszyscy się tego w końcu uczymy. W taki czy inny sposób. Ja załapałem to w zeszłym roku. Teraz już umiem panować nad życiem. Fitz milczał, więc może miał własne zdanie na ten temat.

– Przykro mi z powodu twojej żony – powiedział w końcu.

– Mnie też.

– Znam wielu ludzi, którzy przyszli na pogrzeb. Słyszałem, że była wspaniałą kobietą.

– Najwspanialszą – odparł szczerze Griffin, a potem, ponieważ dwa lata to wciąż było za mało, odwrócił wzrok. Zatrzasnął drzwi. Fitz zapuścił silnik. Obaj chrząknęli.

– Co zamierzasz teraz zrobić? – spytał Fitz, zjeżdżając z krawężnika. – Ze śledztwem.

– Wrócić do biura i zorganizować centrum dowodzenia. Później pewnie pójdę pobiegać.

– Sprawdzę tego zwęglonego trupa. Może zachowało się dość skóry, żeby zdjąć odciski.

– O, skoro wracasz do swoich, mógłbyś mi dać akta Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego.

Fitz wcisnął hamulec i stanął na środku ulicy. Griffin podejrzewał, że może zrobić coś podobnego.

– Daj spokój! – wrzasnął Fitz. – Tawnya cię zbajerowała. Przeprowadziliśmy rzetelne dochodzenie. Sposób działania się zgadzał, DNA się zgadzało. No i facet nie miał alibi. Pół roku zajęło nam złożenie wszystkiego do kupy, ale zrobiliśmy to porządnie. Eddie Como zgwałcił te kobiety. Koniec, kropka.

– Nie powiedziałem, że było inaczej.

– Nie dam stanowym grzebać w moich papierach! To jakiś absurd.

– No cóż, życie jest do dupy, a potem się umiera.

Fitz łypnął na niego groźnie.

Griffin spojrzał mu spokojnie w oczy.

– Chcę zobaczyć te akta. Zabójstwo Como ma związek z tą sprawą, więc muszę ją poznać.

– Już ci opowiedziałem o sprawie.

– Powiedziałeś mi, co sam o niej myślisz, a to tylko subiektywna opinia.

– Sam prowadziłem to śledztwo! Sam skonstruowałem teorię tej sprawy, a ty masz czelność mi wmawiać, że to tylko subiektywna opinia!

– W takim razie wyjaśnij mi jedną rzecz. Znalazłeś Como, kiedy wpadłeś na trop punktów krwiodawstwa. A wpadłeś na trop punktów krwiodawstwa z powodu lateksowych opasek.

– Tak.

– Więc wytłumacz mi, dlaczego Eddie, który nie zostawił żadnego włoska, żadnego włókienka i żadnego odcisku, zostawił lateksowe opaski? Dlaczego facet, który świetnie wiedział, jak zacierać ślady, zostawił na miejscu zbrodni swoją wizytówkę?

– Bo przestępcy to durnie. Właśnie to mi się w nich najbardziej podoba.

– Ale to się nie zgadza z resztą faktów.

– Jezus, Maria! Przecież nie podłożyliśmy tam jego DNA! Nie wrobiliśmy Eddiego Como!

– Właśnie to mnie najbardziej martwi, Fitz.

Загрузка...