JILLIAN

Kiedy Jillian wróciła do domu, była już prawie dziewiąta wieczorem. Późne zakończenie długiego dnia, który nadwerężył jej poszarpane nerwy i przepełnił ją strachem. W drodze od Meg cztery razy sprawdzała tylne siedzenie, aby się upewnić, że nie czai się tam niepożądany gość. Raz otworzyła nawet bagażnik, tak na wszelki wypadek. Wmawiała sobie, że zabezpiecza się przed wścibskimi dziennikarzami, ale wiedziała, że to nieprawda.

Wjechawszy na podjazd, z ulgą powitała widok zapalających się lamp. Prawie rok temu, po pierwszym telefonie Eddiego Como, kazała zainstalować przed domem reflektory reagujące na ruch. Nikt nie mógł zbliżyć się do budynku niezauważenie. Poza tym w domu zamontowano najnowocześniejszy system alarmowy, który można było uruchomić, naciskając przycisk w każdym pokoju albo guzik pilota, którego jej sparaliżowana matka trzymała w kieszeni. Jillian nie zdecydowała się jeszcze na kupno pistoletu, ale spała z gazem pieprzowym pod poduszką. Również matka miała pojemnik schowany w szufladzie przy łóżku. Jak stwierdziła kiedyś Toppi, panie Hayes były przygotowane do wojny.

Nie zgasiwszy świateł, Jillian wjechała do garażu. Zamknęła go, dokładnie rozejrzała się po wnętrzu, upewniając się, że nikogo nie ma, i dopiero wtedy otworzyła drzwiczki lexusa i wysiadła. Jak zwykle schowała kluczyki w dłoni, trzymając metalową część między palcami niczym kastet. Nie przestanie zaciskać pięści, dopóki nie wejdzie do domu i nie przeszuka dokładnie kuchni.

Czy wiecie, że w Stanach Zjednoczonych co minutę jakaś kobieta pada ofiarą gwałtu? Wiecie, że najczęściej kobiety są gwałcone we własnych domach? Wiecie, że wielu napastnikom udało się ominąć system alarmowy w ten sposób, że po prostu wkradli się do garażu za samochodem ofiary? Czy wiecie, że zaledwie dziesięć procent oskarżonych o gwałt trafia do więzienia, co oznacza, że przeważająca część gwałcicieli wciąż chodzi po ulicach?

Jillian wiedziała. Czytała o tym. Przeglądała statystyki. Wiedza to władza. Poznaj swego wroga. I ani przez chwilę nie wyobrażaj sobie, że z jakiegoś powodu jesteś bezpieczna. To nieprawda.

Prawie co noc Jillian kładła się do łóżka z bólem w piersi. Prawie co noc około drugiej nad ranem budziła się zlana potem z krzykiem na ustach. Upłynie sporo czasu, nim się z tym upora. O tym też czytała. A na razie – właśnie po to wymyślono gruby makijaż.

Wciąż w garażu, Jillian wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i uniosła głowę. Czas na przedstawienie, powiedziała do siebie i, przybrawszy obojętny wyraz twarzy, otworzyła drzwi.

W kuchni czekała już na nią pielęgniarka mamy, Toppi. Stała oparta o zlew z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

– Przepraszam, że wracam tak późno – powiedziała Jillian. Rzuciła na stół torebkę i zdjęła marynarkę.

– Ehe.

– Jak mama?

– Straciła głos, nie zmysły – przypomniała jej z wyrzutem Toppi. – A jak myślisz?

– Oglądała wiadomości?

– Oczywiście.

– A dziennikarze?

– Telefon dzwonił prawie bez przerwy. Musiałam go wyłączyć. Ty i tak nigdy nie dajesz znaku życia. – Spiorunowała Jillian wzrokiem, a ta spuściła głowę.

Dwudziestosześcioletnia Toppi z burzą brudnych kasztanowych włosów i we wzorzystej kolorowej koszuli wyglądała raczej na bezdomną Cygankę niż na pielęgniarkę. Była radosna, pełna energii i przynajmniej w teorii pracowała dla Jillian. Ale nie czuła się podwładną. Od kiedy trzy lata temu zgłosiła się do opieki nad Olivią Hayes, przewróciła dom do góry nogami. Nie tylko wiedziała, co jest najlepsze dla Libby, ale miała także wyrobione zdanie na temat dobra Jillian, Trishy i chłopca roznoszącego gazety. Dzieliła się swoimi opiniami bez oporów i z wielkim entuzjazmem. Matka Jillian ją uwielbiała. Tak samo jak Trish.

– Ranisz ją – powiedziała Toppi. – Wiem, że nie chcesz. Wiem, że masz na głowie inne problemy. Ale ranisz ją, Jillian. Ona straciła już jedną córkę, a kiedy znikasz na cały dzień bez wieści, martwi się o ciebie.

– Przepraszam.

– To nie mnie powinnaś przepraszać.

– Ją też przeproszę.

– Zawsze to samo. Ciągle tylko przeprosiny. To przecież twoja matka, Jillian. Kiedy wreszcie zrozumiesz, że potrzebuje przede wszystkim twojej obecności? Wróć do domu na kolację. Poczytaj jej coś. Albo, jeszcze lepiej, zabierz ją na grób Trishy.

Jillian powiesiła kluczyki od samochodu na haczyku i zaczęła przeglądać pocztę. Rachunek, rachunek, reklamówka. Przynajmniej nie przyszło nic od niego. Z nieoczekiwaną ulgą odłożyła listy na stół. Toppi natychmiast wykorzystała okazję, by ponowić atak.

– Właśnie tam byłaś, mam rację? U Trishy.

– Tak.

– Twoja mama też za nią tęskni.

Jillian nie odpowiedziała.

– Przecież rozumiesz, że Libby nie może mówić. Kiedy ktoś umiera, wspominamy tę osobę, opowiadając o niej, o tym, ile dla nas znaczyła. Próbujemy z nią rozmawiać, żeby w ten sposób choć na chwilę ją ożywić. Twoja mama nie robi tego na głos, tylko w głowie.

– Wiem.

– Gdybyś po prostu posiedziała przy niej chwilę, potrzymała ją za rękę. Spojrzała w jej oczy. Oczami można wiele wyrazić. Ona próbuje to robić, wiesz? Gdybyś spędziła z nią trochę czasu, pozwoliła jej patrzyć ci w oczy, mówić bez słów, to naprawdę wiele by dla niej znaczyło.

– Wiem, Toppi. Wiem. – Żelazny temat dyskusji. Przerabiały go przez ostatnie dwanaście miesięcy. Toppi miała rację, a Jillian zdawała sobie z tego sprawę, próbowała się poprawić, ale po prostu nie miała siły. W pracy musiała spełniać życzenia klientów, żeby nie doprowadzić do upadku firmy. Musiała wspierać Carol i Meg w kontaktach z policją i prasą, zawsze mówić to, co trzeba, i podejmować trafne decyzje, żeby nie zawieść ich zaufania. A potem, kiedy wracała do domu…

Kiedy wracała do domu, była wypalona. Widziała filigranową, kruchą i tak łatwą do zranienia matkę. Widziała Toppi, którą zatrudniła, żeby Trish nie czuła wyrzutów sumienia, że się uczy w college’u. Wtedy kruszyły się mury, jakimi się otoczyła, wciąż jednak nie potrafiła zmierzyć się z kobietą, która się za nimi ukrywała. Eddie Como odmienił ją. Wprowadził w jej życie strach. Już za to mogłaby go znienawidzić. A przecież wyrządził jej znacznie większą krzywdę.

„Ty suko… Dorwę cię, nawet jeśli zajmie mi to resztę życia. Dopadnę cię, nawet zza grobu”.

Jillian otworzyła lodówkę. Chociaż większość dnia spędziła w restauracji, prawie nic nie zjadła. Przebiegła wzrokiem półkę po półce, ale na nic nie miała apetytu. Stojąca za jej plecami Toppi zmarszczyła brwi.

– Dobrze się czujesz? – zapytała nagle. – Nic ci nie jest, Jillian?

Jillian zamknęła lodówkę. Zaczęła mówić „oczywiście”, ale zobaczyła minę Toppi i kłamstwo uwięzło jej w gardle. Znowu poczuła pustkę w środku. Ból, który czuła od rozmowy z sierżantem Griffinem, stał się niemal nie do zniesienia. Skłamała wtedy. Powiedziała, że nie ma wątpliwości, gdy tymczasem od roku nic nie było dla niej pewne ani oczywiste.

– To był ważny dzień – szepnęła. – Po prostu potrzebowałam czasu, żeby pomyśleć. Musiałam pobyć trochę… sama.

– Z Trish?

– Tak…

– Twoja mama chciała do niej dzisiaj pojechać. Ale obawiałam się dziennikarzy.

– Przepraszam.

– Nie szkodzi, Jillian – powiedziała łagodnie Toppi. – Ona nie ma do ciebie pretensji. Ja też nie. Należy ci się odrobina wytchnienia.

Jillian uśmiechnęła się. Ten wykład także słyszała już wcześniej. Wiele razy. Oparła się plecami o lodówkę i wzięła głęboki oddech.

– Czy wydaje ci się, że coś się zmieniło, Toppi? Teraz, kiedy on nie żyje. Czujesz różnicę?

Toppi wzruszyła ramionami.

– Nie zamierzam po nim płakać, jeśli o to ci chodzi. Przemoc rodzi przemoc.

– Jak się żyje, tak się umiera?

– Tak.

– Myślałam, że inaczej to przyjmę – wyznała Jillian. – Myślałam, że mi ulży. Że poczuję się pomszczona. Zwycięska. Ale czuję się po prostu… pusta. I… i nie wiedziałam, jak wrócić dzisiaj do domu. Jak spojrzeć Libby w oczy. Czuję… czuję, jakbym ją zawiodła.

– Zawiodła?

– Tak. – Jillian znowu się uśmiechnęła. – Dziwne uczucie. Nie dawało mi spokoju cały dzień. Chyba nie jestem sobą. Powinnam się przespać.

– Jillian… policja tu była. Dwaj funkcjonariusze w cywilu. Chcieli przesłuchać Libby. Musiałam im wytłumaczyć, że to niemożliwe. Czy jest coś, co powinnam wiedzieć?

– Nie – odparła szczerze Jillian, a potem pokręciła głową. – Może właśnie w tym problem. Nie zabiłam Eddiego. Nie wiem, kto to zrobił. I denerwuje mnie to. Ktoś inny go zamordował, a przecież to mnie się to należało. We śnie sama wymierzałam mu sprawiedliwość. Wygląda na to, że jestem jeszcze bardziej żądna krwi, niż mi się wydawało.

– Ja też śniłam, że go zabijam – powiedziała Toppi.

Jillian spojrzała na nią zdziwiona.

– Tak – potwierdziła Toppi. – Ale po tym, co zrobił tobie, Trishy i waszej mamie, śmierć to dla niego za mało. Trzeba mu było odrąbać penisa. A potem niechby sobie żył.

Kastracja nie unieszkodliwia przestępców seksualnych – powiedziała Jillian. – Badania wykazują, że chirurgiczna lub chemiczna kastracja prowadzi u nich do popełniania jeszcze dużo bardziej brutalnych przestępstw, na przykład do zabójstw. Bo tak naprawdę nie chodzi o seks, tylko o poczucie władzy. Odbierz gwałcicielowi penisa, a zastąpi go nożem.

Toppi spojrzała na nią z niepokojem.

– Jillian, za dużo czytasz.

– Wiem. Jakoś nie mogę się powstrzymać.

– A czytałaś o pourazowym zaburzeniu stresowym?

– Tak.

– Bo… bo tego można się właśnie spodziewać, wiesz? Po tym, przez co przeszłaś.

– Zasłużyłam na prawo do lekkiego bzika. – Jillian uśmiechnęła się.

– Nie to chciałam powiedzieć…

– Wiem, Toppi. Wiem, że nie jestem w pełni sobą. Może nie zapomniałam wszystkiego jak Meg ani nie zrobiłam się agresywna jak Carol, ale też cierpię. O, proszę, szczere wyznanie. Wielki krok w powrocie do zdrowia. Nie lubię mówić o tym na głos. To oznaka słabości. Dzieci mogą cierpieć. Albo zaniedbywane zwierzęta. Ale ja powinnam być ponad to. Przecież nie zostałam nawet zgwałcona. Z jakiego powodu tu rozpaczać?

– Och, Jillian…

– Wiem, że jestem niesprawiedliwa w stosunku do Libby. Chciałabym ci powiedzieć, że mam dobry powód, ale obawiam się, że go nie znam. Ostatnio jakoś… nie lubię wracać do domu. Czasami wręcz wolałabym się znaleźć gdziekolwiek, byle nie tutaj. Chce mi się wsiąść w samochód i jechać. Jak najdalej stąd. – Znowu się uśmiechnęła, ale tym razem ze smutkiem. – Może powinnam pojechać do Meksyku.

– Uciekasz od nas.

– Nie. Po prostu uciekam. Tylko wtedy czuję się bezpieczna.

– On już nie żyje, Jillian. Jesteś bezpieczna.

Jillian potrząsnęła głową.

– Takich jak on jest bardzo wielu, Toppi – powiedziała chrapliwie. – Czytałam na ten temat. Nawet nie masz pojęcia, jak zły jest świat. – Zaczęła się trząść. Boże, naprawdę nie była sobą. Nagle znalazła się znowu w tym straszliwie mrocznym pokoju, gdzie Trisha potrzebowała jej pomocy, liczyła na nią. Lecz Jillian nie udało się jej uratować. O mało sama nie została zgwałcona. A teraz jego już nie było. Jak więc nada swojemu życiu sens, skoro nie może się opiekować Trish ani nienawidzić Eddiego Como?

Wtedy pomyślała o Meg – „Chyba nie byłam szczęśliwa” – i o Carol – „Zamówmy tort czekoladowy” – i nagle zdała sobie sprawę, że je zawiodła. Zmieniła je w wojowniczki, ale czy po pokonaniu wroga poczuły się lepiej? Doprowadziły do schwytania Eddiego Como, lecz żadna dzięki temu nie ozdrawiała.

A teraz, kiedy Eddie Como zginął, ich świat zaczął się rozpadać.

Jillian zacisnęła powieki, zakryła dłonią usta. Weź się w garść. Weź się w garść. Matka jest w pokoju obok. Znowu przypomniał jej się sierżant Griffin i poczuła się jeszcze bardziej zagubiona. Po mężczyznach nie można oczekiwać niczego dobrego. Wystarczy spojrzeć na Eddiego…

Toppi podeszła do Jillian i łagodnie położyła jej dłoń na ramieniu.

– Nie znam się na tych sprawach – oznajmiła cichym głosem. – Bóg mi świadkiem, że nie byłabym w stanie znieść tego, przez co przechodzisz. Ale wiem jedno. Kiedy naprawdę cierpisz, naprawdę czujesz się źle, nic nie pomaga bardziej od wypłakania się w ramionach matki. Możesz to zrobić, Jillian. Ona też tego potrzebuje. Obie poczułybyście się lepiej.

Jillian wzięła głęboki oddech.

– Wiem.

– Naprawdę?

Toppi patrzyła na nią zbyt przenikliwie. Jillian odwróciła wzrok. Skoncentrowała się na przywróceniu miarowego oddechu. Potem otarła ręką policzki i zamrugała powiekami, strzepując łzy z rzęs. Powinna się położyć. Dobrze się wyspać. Jutro będzie nowy dzień. Jutro poczuje się lepiej. Z nowymi siłami stanie do walki z prasą i policją.

– Zajrzę do mamy – powiedziała.

– Dobrze – odparła Toppi, ale ton jej głosu zdradzał, że nie dała się oszukać.

Jillian weszła do salonu, gdzie matka siedziała w ulubionym fotelu i oglądała telewizję. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat Olivia Hayes była wciąż piękną kobietą. Drobniutka jak porcelanowa figurka, miała gęste ciemne włosy i duże orzechowe oczy. Włosy były oczywiście farbowane. Co sześć tygodni Libby wybierała się do ulubionego fryzjera, który nakładał sześć odcieni brązu, aby odtworzyć jej naturalną barwę. Kiedy Jillian była mała, lubiła patrzeć, jak wieczorem po powrocie do domu matka czesała długie kasztanowe pukle. Dokładnie sto pociągnięć szczotką. Potem przychodziła kolej na płukanie gardła roztworem sody i wreszcie na grubą warstwę kremu na twarzy.

– Jeżeli będziesz dbać o swoje ciało – mawiała Libby, puszczając oko – twoje ciało zadba o ciebie.

Jillian pochyliła się nad fotelem.

– Cześć, mamo – wyszeptała. – Przepraszam, że wracam tak późno. Objęła matkę łagodnie, uważając, by nie ścisnąć jej zbyt mocno. Kiedy się wyprostowała, zauważyła błysk w jej oczach. Frustracja, złość, trudno było zgadnąć, a Libby nie mogła nic powiedzieć. Od wylewu dziesięć lat temu Libby miała sparaliżowaną prawą stronę ciała i cierpiała na afazję ekspresywną – mimo że doskonale rozumiała, co się do niej mówiło, nie potrafiła odpowiedzieć ani ustnie, ani na piśmie. Jak wyjaśnił to Jillian jeden z lekarzy, umysł jej matki działał najzupełniej sprawnie, gdy jednak próbowała cokolwiek powiedzieć, natrafiał na barierę, której nie potrafił pokonać.

Teraz Libby komunikowała się za pomocą książki z obrazkami, zawierającej rysunki wszystkiego, począwszy od toalety i jabłka, a na fotografiach Jillian, Toppi i Trishy skończywszy. Po pogrzebie Trishy Libby pukała palcem w zdjęcie młodszej córki tak często, że praktycznie się wytarło.

– Widziałaś wiadomości? – zapytała Jillian, siadając na kanapie.

Matka stuknęła palcem w okładkę książeczki, co oznaczało „tak”.

– On już nie żyje, mamo – powiedziała cicho Jillian. – Już nikogo nie skrzywdzi.

Libby uniosła głowę. Spojrzała na córkę przepełnionym goryczą wzrokiem, lecz jej palce pozostały w bezruchu.

– Jesteś szczęśliwa? Nic.

– Smutna? Nic.

– Boisz się?

Matka mruknęła niecierpliwie. Jillian zastanawiała się przez moment.

– Jesteś zła? Pojedyncze stuknięcie. Jillian zawahała się.

– Czekałaś na proces? Energiczne puknięcie.

– Dlaczego, mamo? Przynajmniej wiemy, że został ukarany. Teraz nie pomogą mu przysięgli z wyrzutami sumienia. Nie musimy się przejmować apelacjami ani tym, że kiedyś wyjdzie z więzienia za dobre sprawowanie. Już po wszystkim. Wygrałyśmy.

Libby wydała z siebie kolejny gardłowy dźwięk. Jillian zrozumiała, o co jej chodzi. Pytania zaczynające się od „dlaczego” nie sprawdzały się w tym systemie. Aby otrzymać odpowiedź, trzeba było zadać właściwe pytanie, a obowiązek wymyślenia go należał do Jillian jako osoby, która potrafiła mówić.

W tym momencie w drzwiach pokoju pojawiła się Toppi.

– Nie widziałaś konferencji prasowej o wpół do siódmej, prawda?

– Nie.

– Adwokat Eddiego mówi, że ma świadka, którego zeznanie przeczy temu, by Eddie mógł zaatakować Carol, bo w tym samym czasie był na drugim końcu miasta i zwracał kasetę do wypożyczalni.

– Żartujesz! – Jillian wyprostowała się gwałtownie.

Na fotelu obok jej matka zaczęła nerwowo przewracać kartki książeczki.

– To niedorzeczne – oświadczyła Jillian. – Carol nie jest nawet pewna, o której godzinie wtargnął do jej domu. W takim przypadku nie może być mowy o pewnym alibi.

– Niektórzy dziennikarze zaczynają się dopatrywać niesprawiedliwości. Może Eddie został wrobiony. Może policji trochę za bardzo zależało, żeby kogoś aresztować. Może… – Toppi zawahała się – może ty, Carol i Meg trochę za mocno naciskałyście.

– To absurd! – Jillian zerwała się z kanapy, zaciskając pięści. Kiedy czuła się zagrożona, zawsze najpierw reagowała gniewem. A teraz była wściekła. Szybko, dawać jej jakiegoś reportera. Musiała się na kimś wyżyć. – My tylko podsunęłyśmy trop punktów krwiodawstwa. To wszystko! A Eddie miał dostęp do domowych adresów zarówno Trishy, jak i Meg. To Eddie widział dwie z trzech ofiar parę tygodni przed atakami. I to jego nasienie zostało znalezione w ich domach. Jak to, do cholery, tłumaczą?

– Nie tłumaczą. Po prostu wymachują jego zdjęciami ze szkolnego albumu i wykrzykują słowa w rodzaju „mniejszość rasowa”, „domniemany” gwałciciel, „tragicznie” zastrzelony.

– Na litość boską! – Jillian musiała znowu usiąść. Nagle rozbolała ją głowa. Pomyślała, że może być chora. – Robią z niego męczennika – wyszeptała. – Ten, kto go zastrzelił, sprawił, że Eddie zaczyna się wydawać niewinny.

Libby chwyciła Jillian za ramię. Znalazła obrazek, którego szukała. Toppi dołożyła go rok temu, żeby ułatwić Libby porozumiewanie się na temat procesu. Ukazywał alegorię sprawiedliwości – kobietę z przepaską na oczach, trzymającą wagę.

– Wiem, że chciałaś, żeby stanął przed sądem – powiedziała niecierpliwie Jillian. – Zrozumiałam to.

Matka zacisnęła usta. Pokazała palcem samą wagę.

– Chciałaś sprawiedliwości, a nie samego procesu?

Energiczne stuknięcie.

– Bo nie doczekałyśmy się jej jeszcze – dopowiedziała Jillian. – Media urządziły sobie przedstawienie. Wykorzystują wygląd i pochodzenie Eddiego jako dowody w sprawie. A żeby sprawiedliwości stało się zadość, musiałybyśmy wygrać rzeczywisty proces, podczas którego dowiodłybyśmy ponad wszelką wątpliwość, że Eddie Como rzeczywiście był Gwałcicielem z Miasteczka Uniwersyteckiego.

Matka ponownie stuknęła palcem w książeczkę.

– Masz rację, mamo. Mnie się to też nie podoba. Zostałyśmy dzisiaj okradzione. – Głos Jillian był pełen goryczy. – Jakbyśmy nie straciły już zbyt wiele.

Libby znowu zaczęła wertować kartki z obrazkami. Zatrzymała się na innym nowym rysunku. Wyglądał jak namalowany ręką dziecka, przedstawiał karykaturę mężczyzny z wielkimi żółtymi kłami i okrągłymi przekrwionymi oczami. Tak właśnie Toppi sportretowała Eddiego, ponieważ obie z Jillian doszły do wniosku, że nie wkleją do książeczki Libby jego prawdziwego zdjęcia.

Teraz Olivia odgięła plastikową folię w albumie i wyrwała portret Eddiego. Potem spojrzała na Toppi i Jillian z błyskiem w oczach i drżącymi wargami. Zgniotła kartkę w słabej dłoni i rzuciła ją na podłogę.

– Masz rację – powiedziała cicho Jillian. – Eddie Como nie żyje, więc raz na zawsze pozbądźmy się go z naszego życia. Mam już zresztą dość strachu, dość gniewu. Nie chcę się już zadręczać tym, co mogłam zrobić inaczej. – Jej głos podniósł się, nabrał siły. – Do diabła z dziennikarzami. Do diabła z adwokatem Eddiego. I do diabła z ludźmi, którzy nie mają nic innego do roboty, jak tylko emocjonować się telewizyjną parodią sprawiedliwości. Eddie Como za dużo nam odebrał i nie pozwolę mu już zabrać niczego więcej. Koniec. Nie będziemy więcej rozmawiać na jego temat. Nie będziemy się nim przejmować. Nie będziemy się go bać. Od tej chwili Eddie Como nie istnieje!

Загрузка...