Mężczyzna otworzył drzwi do piwnicy. Meg usłyszała skrzypienie starych drewnianych schodów, a potem nucenie. Już wcześniej złożył jej wizytę. Zatrzymał się przy schodach, powiedział, żeby się uśmiechnęła, i włączył światło. Usłyszała pstryknięcie aparatu. Kiedy odchyliła głowę, próbując coś zobaczyć przez dolną szparę opaski na oczach, wyłączył światło i wyszedł. Znowu została sama.
Teraz usłyszała zbliżające się kroki i instynktownie przywarła do betonowej ściany.
– Jak się ma nasza słodka Meg? – wyszeptał mężczyzna. Pogładził ją po policzku. Gdy odwróciła głowę, zachichotał, powiódł dłonią po jej szyi i wetknął palce pod kołnierz. – No no no, ale się spociłaś.
Z lateksowym kneblem na ustach nie mogła nic powiedzieć, nawet nie próbowała.
– Ojoj – mruknął mężczyzna. – Davidowi chyba by się to nie spodobało. Może zanim przyjdzie, powinienem cię wykąpać. Już wyobrażam sobie ciebie nagą i związaną w wannie. Jeszcze tego nie próbowałem. Myślę, że mogłoby być przyjemnie.
Jego dłoń powędrowała pod jej koszulę i spoczęła na piersi. Tym razem nie ściskał jej ani nie szczypał. Po prostu trzymał rękę na staniku, jakby próbował dać jej do zrozumienia, że może zrobić z jej ciałem, co mu się żywnie spodoba. A ona nie była w stanie nic na to poradzić.
– Cóż – oznajmił. – Mam jeszcze jedną robótkę do wykonania. Muszę przygotować małą niespodziankę dla Davida. Jestem pewien, że pęknie z radości. Życz mi szczęścia, kochanie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będę miał czas, żeby wrócić i trochę się z tobą zabawić.
Jego palce zacisnęły się. Przycisnęła policzek do wilgotnej ściany, ledwo powstrzymując się od wymiotów. Mężczyzna zachichotał.
– Do zobaczenia wkrótce, Meg. – Pocałował ją w szyję i, znowu nucąc pod nosem, zaczął wchodzić po schodach.
Kiedy zatrzasnęły się drzwi, Meg odetchnęła z ulgą. Opadła na klepisko, jej nogi drżały, a zdrętwiałe ręce napinały się boleśnie. Próbowała płakać, lecz łzy nie chciały płynąć. Od porwania nic nie piła, zaczęła odczuwać pierwsze symptomy odwodnienia.
Pociągnęła nosem, wzięła głęboki oddech i zadarła głowę w stronę haka, którego nie mogła zobaczyć. Kiedy wychylała się do przodu, nic się nie działo. Ale gdy cofnęła się pod dotykiem oprawcy, poczuła chrzęst metalu o tynk. Jeżeli hak trochę się rusza, to może z czasem uda jej się go wyrwać.
Nie było to wiele, ale nie miała innego wyjścia. Zaczęła się chybotać. Meg, ludzkie wahadło. W tył i w przód. W tył i w przód.
David Price nadchodzi. David Price nadchodzi.
Porucznik Morelli siedziała w salonie państwa Pesaturo. Gdy tylko się zjawiła, Toppi zabrała Molly na górę. Pani porucznik rozłożyła na dywanie plan miasta, popatrzyła na Toma, Laurie, Jillian i Libby i oświadczyła:
– Oto, co zrobimy. Na spotkanie musimy wybrać miejsce publiczne, które można łatwo monitorować. Zależy nam też na tym, żeby było to miejsce mało uczęszczane, bo chcemy uniknąć problemów z przypadkowymi przechodniami.
– Ma pani na myśli zakładników – mruknęła Jillian.
– Najbardziej podoba nam się ten park. – Morelli wskazała palcem zielony kwadracik na mapie. – Mamy tu bezpośredni dostęp do ulicy, który można łatwo zabezpieczyć. Oczywiście zamkniemy ruch na wszystkich okolicznych drogach. Sam park jest mało zadrzewiony, trudno w nim znaleźć jakąkolwiek kryjówkę…
– Ma pani na myśli Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, który będzie chciał odbić Price’a – zauważyła Jillian.
Tym razem pani porucznik posłała jej surowe spojrzenie, dając do zrozumienia, że cywile powinni siedzieć cicho.
– Możemy także rozlokować snajperów na dachach tego, tego i tego budynku – wyjaśniała dalej. – A to oznacza, że przez całe trzy godziny będziemy mieli Price’a na muszce.
– A co się stanie z naszą córką jeśli go zastrzelicie? – zapytał Tom.
– Snajperzy nie użyją broni bez mojego rozkazu.
– Co to znaczy? – spytała Laurie.
– To znaczy, że zdajemy sobie sprawę, że Price jest w posiadaniu informacji, które mogą się okazać kluczowe dla śledztwa. Dołożymy więc wszelkich starań, aby operacja przebiegła zgodnie z planem.
– Ale w pewnych okolicznościach może pani wydać rozkaz otwarcia ognia – odezwała się Jillian.
– Jesteśmy profesjonalistami – powiedziała porucznik Morelli. – Wiemy, co robimy.
Jillian, Tom, Laurie i Libby wymienili spojrzenia. Chyba wiedzieli, co to znaczy. Snajperzy nie zabiją Davida Price’a, dopóki policja nie straci nad nim kontroli. Ale jeśli pojawi się możliwość, że ucieknie… Jeśli trzeba będzie wybierać między życiem niewinnej dziewczyny a śmiercią seryjnego mordercy, który pod żadnym pozorem nie może wrócić na wolność…
– Szeryfowie stanowi przewiozą Price’a z zakładu karnego do parku – podjęła porucznik Morelli. – Transport więźniów należy do ich codziennych obowiązków i znają się na nim najlepiej. Ze względu na wyjątkowość sytuacji policja zapewni dodatkową eskortę, a trasa przewozu będzie z góry ustalona i odpowiednio zabezpieczona. Po przyjeździe do parku szeryfowie stanowi przekażą. Price’a dwóm detektywom stanowym na czas spotkania.
– Będzie w cywilnym ubraniu? – zapytała Laurie.
– Adwokat Price’a ma je dostarczyć o czwartej. Oczywiście każda część garderoby zostanie dokładnie sprawdzona, a sam więzień przeszukany.
– Cały czas będzie skuty? – upewnił się Tom.
– Oczywiście. Będzie miał kajdany na kostkach i dłoniach. Poza tym ręce będą przytwierdzone łańcuchem do pasa. Jego zdolność poruszania się będzie poważnie ograniczona. A teraz porozmawiajmy o Molly…
– Nie chcę, żeby jej dotykał! – jęknęła Laurie.
– Przez cały czas będzie ich dzieliła odległość trzech i pół metra.
– Wolałbym, żeby to był cały park – mruknął Tom.
– Jeśli uznamy to za stosowne, zwiększymy odległość – odrzekła pani porucznik.
– Więc jeżeli David zacznie się dziwnie zachowywać… – szepnęła Jillian.
– Nie pozwolimy mu się do niej zbliżyć – dokończyła za nią Morelli. Tom westchnął. Było widać, że nie podobało mu się to, co miało nastąpić, lecz jednocześnie czuł, że nie ma innego wyjścia.
– Jeśli chodzi o eskortę Molly… – ciągnęła Morelli.
– My ją zabierzemy! – przerwał jej Tom.
– Wolelibyśmy, żebyście tego nie robili.
– Nie ma mowy! Chodzi o naszą córkę… wnuczkę. Molly nas potrzebuje, potrzebuje naszego wsparcia. Będziemy przy niej przez cały czas.
– Panie Pesaturo, rozumiemy pańskie obawy. Ale byłoby to zbyt ryzykowne. Uważamy, że będzie lepiej, jeśli ograniczymy udział cywilów i pozwolimy działać doświadczonym profesjonalistom.
– Jestem jej ojcem i nie odstąpię jej na krok.
– Panie Pesaturo, osobiście odprowadzę Molly…
– Jestem jej ojcem!
– Sama mam dwie córki! – zdenerwowała się porucznik Morelli. Po chwili jednak opanowała się i powiedziała spokojnie: – Panie Pesaturo, nie wiemy, jakie są prawdziwe intencje Price’a. Podejrzewamy jednak, że chodzi mu o coś znacznie więcej niż zwykłe spotkanie z nigdy niewidzianą córką. Co pan zrobi, jeśli Price z czymś wyskoczy?
– Zabiję sukinsyna. – Tom spostrzegł jej minę i pośpiesznie dodał: – W samoobronie, ma się rozumieć.
– A co z Meg?
– Nie… nie wiem. – Znowu spuścił głowę. Meg nie było już od sześciu godzin. W tym czasie mogło się stać wiele okropnych rzeczy. – A co pani by zrobiła? – wyszeptał.
– Nie wiem – odparła łagodnie pani porucznik. – Podejrzewam, że nikt z nas nie będzie tego wiedział, dopóki nie będzie trzeba podjąć decyzji. Chodzi mi jednak o to, że jako osoba bardziej doświadczona w tych sprawach potrafię podejmować tego typu decyzje lepiej i szybciej.
– To absurdalne – odezwała się Laurie. – Robimy dokładnie to, czego chce Price.
Porucznik Morelli milczała.
– Nie można by zmusić go w jakiś sposób, żeby powiedział, gdzie jest Meg i jak nazywa się gwałciciel?
– Price odsiaduje dożywocie – odparła Morelli. – To najsurowsza kara przewidziana przez prawo stanu Rhode Island.
– Ale w więzieniu stosuje się dodatkowe obostrzenia – wtrąciła się Jillian. – Na przykład w razie niesubordynacji.
– Więzień może być przetrzymywany cały dzień w celi, przez co traci możliwość kontaktu z innymi, przebywania na świeżym powietrzu i prawo do innych dostępnych rozrywek.
– To postraszcie go tym! – zawołał Tom. – Powiedzcie, że go odizolujecie.
Sierżant Griffin już to zrobił. Na Davidzie nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. – Morelli pochyliła się do przodu. – Będę z panem szczera, panie Pesaturo. Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy odizolować Price’a i przekonać się, czy naprawdę jest taki twardy, jak mu się wydaje. Niestety, wygląda na to, że on zdaje sobie sprawę z sytuacji i dlatego narzucił nam taki morderczy termin. Jeżeli nie zrobimy tego, o co prosi, coś złego może się stać Meg albo innej niewinnej dziewczynie. Wiemy, że to, co postanowiliśmy, odbiega od ideału. Ale robimy wszystko, co w naszej mocy, aby cała operacja się powiodła. Dlatego panie Pesaturo, osobiście chciałabym eskortować państwa wnuczkę. Obiecuję, że dołożę wszelkich starań, by wróciła bezpiecznie do domu.
– Czy sierżant Griffin też tam będzie? – zapytała Jillian. Morelli spojrzała na nią surowo.
– Sierżant zajmuje się innym obszarem śledztwa.
– Myślę, że warto rozważyć jego obecność na miejscu spotkania – nie dała za wygraną Jillian. – Czy to nie on zna Price’a najlepiej?
– Sierżant Griffin uważa, że trafił na dobry trop. Uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli pozwolimy mu nim pójść.
– Czy pan sierżant podejrzewa, gdzie jest Meg? – zapytała z nadzieją Laurie.
Pani porucznik milczała. Jillian domyśliła się odpowiedzi.
– Griffin uważa, że uda mu się złapać gwałciciela bez pomocy Davida Price’a.
– Robimy wszystko, co w naszej mocy, by nie wypuścić Price’a poza mury więzienia – zapewniła pani Morelli.
– Chwała Bogu – powiedziała Laurie.
Siedząca obok Jillian Libby stuknęła palcem w książeczkę.
– Ale – przypomniała im pani porucznik – musimy być przygotowani na ewentualność, że spotkanie dojdzie do skutku. Dlatego proszę, żebyście pozwolili mi państwo eskortować Molly…
– Nie!
– Panie Pesaturo…
– Nie – powtórzył Tom, po czym spojrzał na żonę i ujął ją za rękę. Oboje popatrzyli na panią porucznik. – Wychowaliśmy Molly jako córkę. Ona nas potrzebuje. Przejdziemy przez to wspólnie. Jako rodzina.
– A jeśli Price czegoś spróbuje?
– To przekonamy się, jak dobrzy są pani snajperzy, prawda, pani porucznik?
Czwarta po południu.
Griffin, Fitz i Waters w końcu odnaleźli siedzibę Korporate Klean, czyli stary, walący się magazyn w południowym Providence, stojący pośród jeszcze starszych i jeszcze bardziej zrujnowanych budynków. Wyglądało na to, że firmy sprzątające nie zarabiały tyle co, powiedzmy, banki spermy.
Drzwi wejściowe były zamknięte. Griffin zaczął wciskać guziki od domofonu, a Waters podniósł wzrok na kamerę. Dopiero po czterech czy pięciu dzwonkach w głośniczku odezwał się skrzekliwy kobiecy głos.
– Czego?
– Szukamy firmy Korporate Klean – odrzekł Griffin.
– Po co?
– Jesteśmy bardzo brudni i potrzebujemy porządnego szorowania, a jak pani myśli?
– Gliny?
– Gorzej – oświadczył Griffin. – Policja podatkowa.
Podziałało. Natychmiast rozległo się bzyczenie otwieranych drzwi.
Banda byłych więźniów nie miała dla gliniarzy niczego oprócz pogardy. Wszyscy czuli jednak respekt przed policją podatkową.
Mieszczące się na czwartym piętrze biura Korporate Klean odbiegały wyglądem od reszty budynku. I to na plus. Jasnoszara wykładzina na podłodze była stara i wytarta, a kremowe ściany śmiertelnie nudne, za to wszystko lśniło czystością, a w powietrzu unosił się zapach detergentów. Pewnie tutaj byli skazańcy uczą się nowego fachu.
Trzej detektywi podeszli do pustego biurka w niewielkim pomieszczeniu recepcyjnym i wbili wzrok w długi wąski korytarz po drugiej stronie, czekając niecierpliwie, aż ktoś w końcu raczy się pokazać. Griffin założył ręce na plecy, żeby nikt nie zauważył, że się trzęsą. Kiedy podniósł wzrok, ujrzał gapiącego się na niego Watersa. Chyba nikogo nie udało mu się oszukać.
Czwarta zero trzy. Coraz mniej czasu. Jezu…
Drzwi na końcu korytarza wreszcie się otworzyły. Wyszła z nich dziewczyna, która miała na sobie o wiele za dużo kolczyków i o wiele za mało ubrań.
– W czym mogę pomóc? – zapytała i spojrzała na nich z nadspodziewaną odwagą jak na kobietę stojącą półnago przed trzema mężczyznami.
– Szukamy właściciela Korporate Klean.
– Mogę spytać, w jakiej sprawie?
– Podatków.
– Agenci IRS nie składają domowych wizyt.
– Skąd pani wie? – zapytał Griffin, pokazując odznakę. – To ważna sprawa. Proszę znaleźć właściciela. Natychmiast.
Dziewczyna uniosła srebrną od kolczyków brew, zmierzyła ich lekceważącym spojrzeniem, żeby sobie nie myśleli, że się boi, po czym zniknęła z powrotem w głębi korytarza.
Noga Griffina zaczęła drgać. Zaczął się więc przechadzać w tę i z powrotem po recepcji, a Waters i Fitz zerkali na niego ukradkiem zafrasowani.
Kolejna długa, niekończąca się minuta. Jedna z wielu straconych minut. Co jest? Czy nikt tutaj nie rozumie znaczenia upływającego czasu?
Wreszcie półnaga recepcjonistka znowu stanęła w drzwiach. Pan Sal Green przyjmie ich teraz. Proszę nie zniszczyć niczego po drodze.
Za późno. Popędzili przez korytarz i wpadli z hukiem do gabinetu.
– Panowie – powitał ich chudy mężczyzna w wyblakłych dżinsach i z zawiązanymi w kucyk szpakowatymi włosami. Poderwał się z opóźnieniem na nogi i niezgrabnym ruchem ręki wskazał im dwa puste krzesła.
– Policja – huknął Griffin.
Green nie był pod wrażeniem. Wzruszył ramionami, a potem oznajmił:
– Mógłbym powiedzieć, że zaskakuje mnie wasza wizyta, ale to, rzecz jasna, nieprawda. Co się stało tym razem, panowie? Komuś zginął w biurze spinacz i w ramach śledztwa przyszliście podręczyć ulubionego kozła ofiarnego?
– Policja stanowa nie zajmuje się zaginionymi spinaczami.
Ach, tak. Słusznie, słusznie. W takim razie któryś z moich podopiecznych przekroczył dozwoloną prędkość. Wiecie, panowie, naprawdę możecie wręczyć byłemu więźniowi mandat. Nie wszyscy skazańcy gryzą. Ciśnienie Griffina skoczyło o kolejne pięćdziesiąt punktów. Łypnął na Watersa porozumiewawczo.
– Potrzebujemy informacji – powiedział Waters.
– Serio?
– Musimy się dowiedzieć, kto sprząta bank spermy w Pawtucket, i kiedy te osoby zaczęły u pana pracować.
– W takim razie będziecie potrzebować nakazu sądowego.
– W takim razie pan będzie potrzebował gipsu – warknął Griffin.
– Uuuu, dobry glina, zły glina. – Green zwrócił się do Fitza: – A ty jaką grasz rolę? Komicznego ofermy?
– Jestem tu jako świadek, który zezna, że ci dwaj wcale pana nie skrzywdzili – wyjaśnił uprzejmie Fitz.
– Dajcie sobie spokój. – Green usiadł za biurkiem. – Słuchajcie, prowadzę dobrą firmę, zatrudniam dobrych ludzi. Co miesiąc przetrząsacie mi dane o personelu i do tej pory niczego nie znaleźliście. Bez względu na to, o co teraz chodzi, załatwcie nakaz. Jeżeli macie dowód, że któryś z moich pracowników coś przeskrobał, na pewno sędzia się na to zgodzi.
– Nie mamy czasu – zaprotestował Waters.
– A ja nie mam miliona dolców. Takie jest życie.
Griffin miał już dość. Oparł ręce na biurku i pochylił się do przodu, aż jego nos znalazł się w odległości zaledwie trzech centymetrów od nosa Greena.
– Chodzi o Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, rozumie pan? Ogląda pan telewizję?
Green zamyślił się. Odwrócił wzrok od Griffina i zmarszczył brwi.
– Moi ludzie pracują w nocy…
– Nie w każdą noc.
– Sam ich sprawdzam. Nie mamy nikogo z historią przestępstw seksualnych. Kobiety z mojego personelu nie zgodziłyby się na to. Albo zrobiłyby takiemu facetowi krzywdę.
– Ten facet nigdy nie został skazany.
– To skąd wiecie, że u mnie pracuje? Niech pan posłucha, sierżancie. Jestem tylko zapracowanym drobnym przedsiębiorcą, a pan wcale mnie nie przekonał.
– Mamy swoje powody. Poważne powody…
– To proszę je przedstawić sędziemu – uciął Green, po czym podniósł słuchawkę, dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
Griffin wcisnął słuchawkę z powrotem na widełki.
– Jeżeli zginie następna dziewczyna…
– To wie pan, gdzie mnie szukać, prawda, sierżancie?
– Ty skurwysynu – warknął Fitz.
Green spiorunował go wzrokiem. Też był zdenerwowany.
– Panowie, jako policjanci powinniście wiedzieć, że musicie mieć nakaz. Na waszym miejscu zacząłbym szukać sędziego. Bo, szczerze mówiąc, o piątej mam zamiar pojechać do domu.
Słysząc to, Griffin o mało na niego nie skoczył. Znowu dzwoniło mu w uszach. Waters położył mu rękę na ramieniu. Griffin powstrzymał się w ostatniej chwili. Weź głęboki oddech, pomyślał. Policz do dziesięciu. Policz do dwudziestu. Facet jest dupkiem. Na świecie roi się od dupków.
– Jeszcze tu wrócimy – powiedział Griffin.
– Jak Schwarzenegger – zauważył cierpko Green, znowu podnosząc słuchawkę.
Wybiegli z budynku. Czwarta trzydzieści dwie.
– Potrzebujemy sędziego, przyjaznego sędziego – wysapał Griffin.
– Znam takiego – zapewnił bez wahania Waters.
– Dobra, ty i ja pojedziemy po nakaz. A ty – Griffin zwrócił się do Fitza – obserwuj budynek. Nie chcę tu pędzić z papierem w zębach tylko po to, żeby pocałować klamkę.
– No no, sam na sam z byłymi więźniami. Już nie mogę się doczekać.
– Oni też. Chodź, Mike. Jedziemy.
Fitz wrócił do budynku. Waters i Griffin wsiedli do samochodu Watersa. Niebo wciąż było błękitne, trzy godziny do zmroku. Ale zmrok nadejdzie, nadejdzie szybko. David Price wyjdzie z więzienia, podejdzie do pięcioletniej córki. A jakaś studentka wyjdzie z uczelni i nieświadoma niebezpieczeństwa wróci do domu.
A Meg? A Carol? A Jillian?
Griffin zawiódł raz żonę. Zawiódł dziesięcioro bezbronnych dzieci. Zawiódł samego siebie. Teraz był podobno starszy i mądrzejszy. Nie chciał znowu spartaczyć sprawy.
– Jak samopoczucie? – spytał zaniepokojony Waters.
– Trzymam się.
– Ledwo.
– Robię postępy.
Czwarta czterdzieści pięć.
Strażnik więzienny zatrzymał się przed pojedynczą odizolowaną celą, do której tymczasowo przeniesiono Davida Price’a.
– Ręce – powiedział.
– Już chcecie mnie skuć? Kurde, naprawdę niczego nie zaniedbujecie.
– Ręce – powtórzył strażnik.
David wzruszył ramionami. Wystawił dłonie przez okienko w drzwiach celi. Strażnik zatrzasnął mu na nadgarstkach kajdanki. David wsunął ręce do środka i po chwili drzwi się otworzyły. Strażnik wyciągnął go za ramię i poprowadził w stronę pokoju rewizji.
– Mogę wpaść po drodze do swojej celi? – zapytał David.
– Po co?
– Wolę tamten kibelek. Wiesz, w nowej celi trudno się rozluźnić.
– Jedz więcej błonnika – odrzekł strażnik i poprowadził go dalej. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, przed którymi stało trzech strażników. Jeden z nich właśnie zakładał gumowe rękawiczki.
– Pełna rewizja osobista? – David uniósł brew. – A już myślałem, że to mój szczęśliwy dzień.
Strażnik spojrzał na niego kamiennym wzrokiem. David wzruszył ramionami.
– Cóż, skoro taka jest cena wolności. – Wszedł do pokoju, gdzie na stole leżały jego ulubione koszula i spodnie. Ubrania prawdopodobnie już zostały przeszukane. Teraz kolej na niego.
Odwrócił się od ubrań, starając się nie uśmiechać zbyt radośnie.
– Nareszcie wolny – mruknął pod nosem, unosząc ręce nad głowę. – Nareszcie wolny. O, wielki Boże, nareszcie wolny.
Piąta zero zero.
David Price pochylił się.
Griffin i Waters stanęli przed sędzią.
Fitz patrzył na półnagą recepcjonistkę.
Tawnya karmiła małego Eddiego.
Meg kiwała się w tył i w przód.
Prawa ręka Carol zaczęła drgać.
Jillian siedziała w domu państwa Pesaturo, myśląc o Meg, Carol, Trishy, Sylvii Blaire i planie Davida Price’a. Coś tu nie gra, pomyślała, rozmasowując skronie. Ale co?
Molly siedziała na podłodze w swoim pokoju i czekała.