Gdy tylko Griffin i Fitz wyszli z restauracji, oślepił ich blask fleszy. – Detektywie, czy mógłby pan skomentować doniesienia, że wczorajsza ofiara została związana lateksowymi opaskami?
– Czy to prawda, że widziano mężczyznę odpowiadającego rysopisowi Eddiego Como wybiegającego z mieszkania ofiary?
– Panie sierżancie, czy policja stanowa ma zamiar przejąć śledztwo?
– Czy to prawda, że w domu ostatniej ofiary ktoś wymalował krwią napis „Eddie Como żyje”?
– A co z pogłoskami, że mężczyzna zastrzelony wczoraj przed sądem nie był Eddiem Como?
W końcu udało im się dopchać do samochodu Fitza. Griffin przyjechał co prawda własnym wozem, ale wziąwszy pod uwagę, iż zaparkował go dwie przecznice dalej na zatłoczonej dziennikarzami ulicy, uznał pogruchotanego forda taurusa Fitzpatricka za dar niebios. Odepchnął łokciem szczególnie agresywnego reportera, otworzył ze zgrzytem drzwiczki po stronie pasażera i dał nura do środka. W tej chwili znowu rozbłysły flesze. Podniósł się wrzask. Jillian, Carol i Meg usiłowały wyjść z restauracji. Cała zgraja żądnych sensacji sępów przystąpiła do kolejnego szturmu na frontowe drzwi.
– Kurwa – odezwał się Fitz.
– Kurwa – zgodził się Griffin.
Wysiedli z taurusa i z pochmurnymi minami wkroczyli w tłum.
– Na bok, rozstąpić się.
– Miejsce dla policji!
Na schodach restauracji osłupiała Jillian wystąpiła do przodu, osłaniając Carol i Meg. Pewnie zdawało jej się, że wiadomość o ich spotkaniu nie przedostanie się do prasy. Wszak zamówiła prywatną salę w restauracji, którą dobrze znała. Zapewne nie widziała porannych wiadomości w lokalnych stacjach, które rozpętały nagonkę na policję miejską i „tak zwany Klub Ocalonych” za zbyt agresywne dążenie do aresztowania Eddiego Como. Pewnie jeszcze nie zdążyła sobie uświadomić, że dwanaście miesięcy jej kontaktów z prasą stanowiło tylko rozgrzewkę. Dopiero teraz, tego ranka, miała okazję się przekonać, co naprawdę znaczy czwarta władza. Można było przed nią uciekać, ale nie można było się schować.
Twarz Jillian przybrała barwę popiołu. Chwilę później zdołała się opanować. Zadarła hardo głowę. Za jej plecami Carol uniosła rękę, na próżno próbując zasłonić się przed aparatami. Meg wyglądała na oszołomioną.
– Pani Hayes, pani Hayes, jak zareagowała pani na zarzuty, że pani klub za mocno naciskał na władze w sprawie aresztowania Eddiego Como?
– Czy uważa pani, że ostatni atak dowodzi niewinności Eddiego?
– A co ma pani do powiedzenia na temat świadka obrony? Pani Rosen, jak bardzo jest pani pewna godziny, o której została pani zaatakowana?
– Pani Hayes, pani Hayes!
– Czy to panie zorganizowały zabójstwo Eddiego?
– Ej, na bok. Policja stanowa! Proszę mnie nie zmuszać do zarekwirowania pana kasety.
Tak naprawdę Griffin nie miał prawa do przejęcia żadnego z tych nagrań, lecz to, co zrobił z taśmą Maureen, musiało obiec dziennikarski światek, bo trzech reporterów natychmiast odskoczyło do tyłu ze strachem w oczach. Griffin posłał im swój najbardziej czarujący uśmiech, a potem rozłożył ramiona i zmusił resztę do cofnięcia się o cztery kroki.
Jillian natychmiast skorzystała z okazji i chwyciwszy za ręce Meg i Carol, zbiegła czym prędzej ze schodów.
– Pani Hayes, pani Hayes!
– Czy doprowadziły panie do śmierci niewinnego człowieka?
– A co z jego żoną i dzieckiem?
– Pani Pesaturo, przypomniała sobie pani cokolwiek? Członkinie Klubu Ocalonych zniknęły za rogiem, a ostatnie pytanie rozpłynęło się w chłodnym porannym powietrzu. Przegrupowanie reporterskiego oddziału trwało tylko chwilę. Rzucili się znowu na Fitza i Griffina.
– Kto prowadzi śledztwo?
– Co zamierzacie teraz zrobić?
– Czy prawdziwy Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego wciąż jest na wolności? Co radzicie młodym kobietom w Providence?
– Konferencja odbędzie się o czwartej – warknął Fitz. – Na litość boską, dajcie nam pracować! Z drogi!
Mimo to droga do auta Fitzpatricka znowu wymagała przepychanek. Tym razem obu udało się wsiąść do wozu i zatrzasnąć za sobą drzwiczki. Reporterzy zaczęli się dobijać do okien. Fitz uruchomił silnik.
W uzasadnionej obawie, że miejski glina nie zawaha się ich przejechać, reporterzy w końcu ustąpili. Fitz zjechał z krawężnika, jednocześnie szukając pod siedzeniem butelki tumsa. Griffin postanowił się rozerwać i podniósł z deski rozdzielczej najnowszy numer magazynu „People”. Fitz zdążył już rozwiązać połowę krzyżówki.
– Masz naprawdę przesrane – zagaił Griffin. Fitz otworzył butelkę i wziął porządny łyk.
– Jak tak dalej pójdzie, wszyscy będziemy mieli przesrane.
– Ja nie. Mam tylko martwego podejrzanego o gwałt. Tak samo jak wczoraj.
– Nie oszukuj się. Jeśli Eddie okaże się niewinny, wszyscy będziemy mieli przesrane. Jillian i reszcie dostanie się, że za bardzo naciskały. Nam się dostanie za dokonanie aresztowania. Prokuratorowi się dostanie, że podał sprawę do sądu. Straży więziennej dostanie się, że nie chroniła lepiej transportu z mamra. A wam, szczęściarzom ze stanowej, oberwie się za to, że nie wkroczyliście wcześniej i nie powstrzymaliście nas od przesrania całej sprawy. Ot co.
– Jesteś optymistą, co, Fitz?
– Doświadczonym i niezłomnym. Cholerna sprawa – zasępił się Fitz. Griffin rozumiał rozterki kolegi. Umilkł więc, dając mu czas na wzięcie się w garść.
– Dr No – odezwał się w końcu.
– Co?
– Czterdzieści osiem pionowo. Film z Jamesem Bondem na cztery litery. Dr No.
Fitz chrząknął. Sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął długopis i podał go Griffinowi.
– Jestem zaszczycony – zapewnił go Griffin, wpisując hasło.
– Byłeś wczoraj w domu Jillian Hayes – powiedział Fitz.
– Byłem.
– Dlaczego?
– Oficer dyżurny usłyszał przez radio zgłoszenie i dał mi znać. Uznałem, że zamieszanie u Jillian tego samego dnia, w którym zabito Como, nie może oznaczać nic dobrego.
Fitz spojrzał na Griffina uważnie.
– Właśnie nazwałeś ją Jillian.
– No, tak.
Jeszcze nigdy nie spotkałem stanowego, który podczas pracy nad śledztwem nazywa kogoś po imieniu. Kurczę blade, wy nawet do siebie nie mówicie po imieniu. Jesteście jak cholerny oddział piechoty morskiej.
– Jestem czarną owcą?
– Niech ci nic nie strzeli do głowy, Griffin. Sprawa jest już dostatecznie popaprana.
– Aż tak bardzo ją lubisz?
W odpowiedzi Fitz tylko warknął i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
– Mam naprawdę kiepski dzień.
– Obaj szczekamy nie pod tym drzewem – zauważył Griffin. – Pytałeś kiedyś Jillian Hayes, co sądzi o policjantach? Nie darzy nas szczególną sympatią. Obawiam się, że ma nas za niekompetentnych dupków, którzy przynajmniej pośrednio są odpowiedzialni za śmierć jej siostry. Właśnie stąd bierze się jej niczym nieskrępowana chęć współpracy z nami.
Fitz chrząknął, co Griffin przyjął jako przynajmniej częściową zgodę ze zdaniem Jillian.
– Seryjni przestępcy są najgorsi – mruknął po chwili. – Śledztwo się ciągnie… przybywa ofiar… Kurczę, chyba powinienem się cieszyć, że potrafię znaleźć rano własne portki, bo coś mi się zdaje, że w najbliższym czasie niczego innego nie znajdę.
– Starasz się, jak możesz – powiedział Griffin. – To wszystko, co w twojej sytuacji można zrobić.
Fitz znowu chrząknął.
– Myślisz, że ten incydent w domu Jillian to tylko szczeniacki kawał?
– To już sprawa policji z East Greenwich.
– Nie wkurwiaj mnie, Griffin. Nie dzisiaj.
Griffin milczał przez dłuższą chwilę.
– Nie wiem – odezwał się w końcu, unosząc rękę, żeby uprzedzić warknięcie Fitza. – Serio. Użycie sprayu pasuje do nastolatka. Ale odkręcenie żarówek w aktywowanych ruchem lampach…
– Też mnie to zaniepokoiło.
– Czy jako dzieciak odkręcałeś żarówki przy domu przed obrzuceniem samochodu belfra zgniłymi jajami? – Griffin wzruszył ramionami. – Nie mógł tego zrobić wieczorem, bo włączyłyby się światła. A to znaczy, że musiał odkręcić żarówki za dnia, kiedy nikt nie mógł go zauważyć.
– Premedytacja.
– Za bardzo przemyślane jak na dowcip jakiegoś pryszczatego podrostka.
– Ożesz kurwa…
– Dobra, moja kolej. Tak między nami, co sądzisz o wczorajszym gwałcie?
– Chryste, jestem niewyspany! Słaniam się na nogach, a ty mnie bierzesz na spytki. – Fitz potarł oczy, a potem złapał za kierownicę, gdy samochód wjechał na zły pas.
– Wciąż jest DNA.
– Właśnie to nie daje mi spokoju. Gdyby sprawa opierała się tylko na poszlakach: na tym, że Como pracował w Centrum Krwiodawstwa i miał dostęp do danych ofiar…
– Wtedy mógłbyś przyznać, że za bardzo się pośpieszyliście.
– Może.
– Ale macie DNA.
– Mamy dobre DNA. Po naszej wczorajszej rozmowie jeszcze raz przejrzałem raport. Z powodu nagłośnienia sprawy oprócz standardowych badań w departamencie zdrowia wysłaliśmy próbki do niezależnego laboratorium w Wirginii. Obie analizy są zgodne. Próbki DNA Eddiego Como pasują do próbek zdjętych z pościeli i ciał ofiar w stu procentach. A to znaczy, że prawdopodobieństwo, że gwałtów dokonał inny mężczyzna, wynosi jeden do piętnastu miliardów. Mnie ten dowód przekonuje.
– Brzmi całkiem nieźle – zgodził się Griffin. – Nasze trzy panie o tym wiedzą?
– D’Amato o tym wie. To on załatwił niezależną analizę, miał to być koronny argument oskarżenia. Na pewno im to mówił.
– Czyli muszą być naprawdę dogłębnie przeświadczone, że właśnie Como je zaatakował.
– Ja też jestem o tym przekonany.
– A to znaczy, że powracamy do motywu morderstwa. Fitz sapnął.
– Nienawidzę tego.
– Wiem.
– Co to w ogóle za sprawa, do cholery? Zmuszasz mnie do rzucania podejrzeń na ofiary, a prasa wierci mi dziurę w brzuchu, żebym przyznał, że człowiek, którego uważam za sprawcę, tak naprawdę nim nie był. Nie na tym powinna polegać policyjna robota. Moja praca polega na zebraniu dowodów, skonstruowaniu spójnej hipotezy i przyskrzynieniu skurczybyka. Koniec, kropka. „Eddie Como żyje”. Cholera jasna, istny dom wariatów!
– Mnie się to też nie podoba.
– Myślę, że to był kumpel Eddiego – powiedział nagle Fitz.
– Como się przechwalał?
– Ta wersja wydaje się najbardziej sensowna. Może Tawnya miała na swój sposób rację, mówiąc, jakim Eddie był dobrym, łagodnym facetem. Ale wiemy, że był także drugi, zły Eddie, który wychodził z domu nie tylko po to, żeby zwrócić kasetę wideo do wypożyczalni. Ten zły Eddie miał potrzebę życia na krawędzi, może więc potrzebował również towarzystwa złych kumpli, o których Tawnya zapewne nigdy nie słyszała.
– Sugerujesz, że wiódł podwójne życie.
– Nie byłby pierwszy. A poza tym to pasuje. Griffin pokiwał głową.
– Fakt.
– A teraz załóżmy, że jeden z tych złych kumpli od roku fantazjuje o tym, co usłyszał od Eddiego. Może nawet kupił kilka magazynów sado-maso i wciągnął się w twarde porno. Ale po dwunastu miesiącach żadne fotki, żadne filmy nie wywołują już tego samego dreszczyku. I wtedy pewnego dnia włącza telewizor, a tu proszę, Eddie Como nie żyje. No i do głowy wpada mu genialny pomysł. Wie wszystko o poprzednich gwałtach, więc decyduje się wcielić w Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, licząc na to, że nikt go nie złapie. Sposób działania wskazuje na Eddiego, a ten nie może zaprzeczyć, bo nie żyje. Nie może powiedzieć, że zwierzył się takiemu to a takiemu, bo nie żyje. Innymi słowy, mamy do czynienia z idealną przykrywką.
Griffin popatrzył na niego ze spokojem.
– Po co zatrzymywać się w tym miejscu, Fitz? Może ten drugi nie tylko cały rok fantazjował o gwałtach Eddiego. Może chciał spróbować tego co Eddie. Tylko że zamiast obudzić się pewnego dnia i dowiedzieć, że Eddie nie żyje, sam postanowił go zabić.
– A niech mnie! – Fitz grzmotnął pięścią w kierownicę i prawie wjechał na znak drogowy. – Jasne! Dlaczego sam o tym nie pomyślałem?
– Bo to mało prawdopodobne?
– Nieważne!
– Właśnie widzę. I też mnie to niepokoi.
– Co?
– Między nami gliniarzami. Zupełnie prywatnie. Myślę, że za bardzo chcesz, żeby Como okazał się gwałcicielem.
– Ale…
Griffin potrząsnął głową.
– Wiera, jak to jest. Też przez to przechodziłem. Wewnętrzna presja, zewnętrzna presja. Dziennikarze mają trochę racji. Wcześniej czy później musiałeś kogoś aresztować.
– Myślisz, że się wkurzam, bo może uległem naciskom społecznym i spieprzyłem ważne śledztwo?
– Nie. Myślę, że się wkurzasz, bo może gdybyś się za bardzo nie pośpieszył, złapałbyś mordercę Sylvii Blaire.
Fitz nie odpowiedział, co – obaj zdawali sobie z tego sprawę – znaczyło „tak”. Jeśli Eddie okazałby się niewinny, a prawdziwy gwałciciel wciąż znajdował się na wolności, to Fitz schrzanił śledztwo i nie tylko dwie dziewczyny straciły życie, ale także Eddie junior został bez powodu osierocony, bo ktoś, pewnie jedna z ofiar lub jej rodzina, dokonał nieuzasadnionego morderstwa. Koszty były bardzo wysokie.
Taki był zresztą główny problem z długo ciągnącymi się śledztwami. W pewnym momencie podejrzany po prostu musiał okazać się winny, ponieważ ludzie zaangażowani w dochodzenie nie mogli sobie pozwolić, aby było inaczej.
Fitz po raz kolejny skręcił i wjechał w uliczkę, na której Griffin zaparkował samochód. Zatrzymał się dokładnie obok niego, ignorując trąbienie zirytowanych kierowców.
– Jeden do piętnastu miliardów – powiedział. – Pomyśl o tym.
– Pomyślę.
– Hej, Griffin, ile pieniędzy Jillian podjęła z konta?
– Dwadzieścia tysięcy – odparł Griffin, otwierając drzwiczki.
– Wystarczyłoby na wynajęcie zabójcy.
– Pewnie tak. – Griffin zawahał się. – Słuchaj, Fitz, Dan Rosen też mógł to zrobić. Pół roku temu wziął drugą hipotekę na dom, na sto tysięcy. A w zeszłym tygodniu zlikwidował konto u maklera. Ci od przestępstw finansowych wciąż starają się ustalić, co się stało z tą forsą.
Fitz przymknął oczy.
– Ten dzień robi się coraz lepszy.
– Na razie nie mamy nic na rodzinę Pesaturo – oznajmił Griffin. – Ale chyba obaj zdajemy sobie sprawę, że akurat oni nie potrzebowaliby pieniędzy na wynajęcie zabójcy.
– Bo mają już wujka Vinniego.
– Właśnie.
– Naprawdę sądzisz, że to robota którejś z ofiar?
– Taka odpowiedź wydaje się najbardziej prawdopodobna.
– Słusznie. – Fitz pokiwał głową, westchnął, a potem sięgnął po tumsa. – Lubię je, wiesz? Znam je od roku. To niewiarygodne, przez co przeszły, a przecież jakoś dają sobie radę. Jestem… dumny, że miałem okazję z nimi pracować.
– Rozwiążemy tę sprawę.
– Jasne. – Fitz uśmiechnął się gorzko. – Teraz stanowi ruszyli do dzieła. A stanowym zawsze się udaje, racja, Griff? Nie to co my z miastowej, którzy nadajemy się tylko do napadów na sklepy i porachunków między bandami podrostków. Stanowi nigdy nie popełniają błędów. Nigdy nie ulegają presji.
Griffin zacisnął zęby i wstrzymał oddech. Zadzwoniło mu w uszach. Bardzo powoli wypuścił z płuc powietrze, zamknął oczy i policzył do dziesięciu.
– Miałeś ciężką noc – powiedział cicho, kiedy trochę ochłonął. – Więc zrobię nam obu przysługę i udam, że tęgo nie słyszałem.
Fitz patrzył na niego uważnie. Oczy zaświeciły mu niezdrowym blaskiem, a twarz wykrzywiła się gniewnie. Przez chwilę Griffin myślał, że Fitz mimo wszystko nie popuści. Pewnie dlatego, że spędził noc przy ciele dziewczyny, która nie powinna była umrzeć, a teraz dostawało mu się od dziennikarzy, od detektywa z policji stanowej i za pół godziny prawdopodobnie dostanie mu się od własnego szefa. Tego rodzaju frustracja potrafiła zeżreć człowieka żywcem. Wzmagała się i wzmagała, aż w końcu nie zostawało nic innego. Za często myślał o biednych ofiarach, które mogłyby przeżyć, gdyby on działał szybciej, rozumował precyzyjniej, bardziej się starał… Aż w końcu pęd do samozniszczenia brał górę nad chęcią życia.
I wtedy wracał do domu, brał w ramiona umierającą żonę, tak bardzo osłabioną rakiem, że nie miała siły mówić. Wkrótce i jej zabraknie, a on będzie wracał do pustego mieszkania, siedział w pustym pokoju i widział w wyobraźni twarze zaginionych dzieci.
– Jedź do domu i się prześpij – powiedział Griffin.
– Pierdol się. Nie jestem już młody i nie wyciskam sztangi trzy razy cięższej ode mnie, ale nie waż się mnie lekceważyć. Jestem stary. Zgorzkniały. Gruby i łysy. A to daje mi taką skłonność do przemocy, o jakiej możesz najwyżej pomarzyć. Więc nie praw mi morałów i przestań się przypieprzać do mojego śledztwa! I jeszcze jedno. Wiem, co Jillian zrobiła z tymi pieniędzmi.
– Fitz…
– Zadzwoń do ojca Rondella z parafii w Cranston. Powiedz, że Jillian podała ci jego telefon.
– Parafia w Cranston? – Griffin zmarszczył brwi, nie wierząc własnym uszom. – A niech mnie!
– No właśnie. A niech cię. Znam te kobiety, sierżancie. Naprawdę je znam. A teraz wypierdalaj z mojego wozu.
Griffin wzruszył ramionami i wygramolił się z samochodu.
– Wiesz co, Fitz? Powiadają, że wspólne śledztwo bardzo zbliża.
– Też odnoszę takie wrażenie.
Fitz odjechał. Griffin wsiadł do swojego forda i ruszył w kierunku Cranston.