Weszli do kawiarenki. Bez trudu odnaleźli trzy kobiety. Siedziały samotnie w rogu sali nad gigantycznymi czerwonymi kubkami, próbując ignorować ciekawskie spojrzenia pozostałych klientów. Ujrzawszy je, Griffin zwrócił uwagę na kilka spraw jednocześnie. Po pierwsze, Eddie Como miał dobry gust. Jego ofiary stanowiły nader atrakcyjną grupkę: dwie starsze i jedna młodsza, jakby dwie eksmodelki zaprosiły na obiad utalentowaną gwiazdkę nowego pokolenia. Po drugie, wszystkie ściskały wielkie czerwone kubki znacznie mocniej, niż było trzeba. Po trzecie – i to było bodaj najbardziej interesujące – żadna nie wydawała się zaskoczona widokiem Fitza.
Policjant podszedł do ich stolika. Pozostali goście zaczęli do siebie szeptać, ale nie zwracał na nich uwagi.
– Jillian. Carol. Meg – powitał je, kiwnąwszy każdej głową.
Kobiety odpowiedziały tym samym gestem. Fitz nie powiedział nic więcej. One też nie. Zaległa niezręczna cisza. Griffin musiał przyznać, że postawa całej czwórki zrobiła na nim wrażenie. Pozwolił im kontynuować pojedynek na spojrzenia i zajął się oceną sytuacji.
Meg Pesaturo wyglądała prawie dokładnie tak, jak ją sobie wyobrażał. Pesaturo było starym włoskim nazwiskiem, a ona, ze smagłą cerą, długimi kasztanowymi włosami i ciemnymi błyszczącymi oczami doskonale do niego pasowała. Była ubrana zupełnie zwyczajnie: w dżinsy i brązowy T-shirt. Stanowczo najmłodsza w grupie. Ona też pierwsza odwróciła wzrok.
Za to ofiara numer dwa, Carol Rosen, wyglądała jak bogata dama z towarzystwa. Miała zaczesane do tyłu blond włosy, mocno umalowane błękitne oczy i kremowy kostium od znanego kreatora mody. Siedziała sztywno, plecy trzymała prosto i wypinała pierś. Pewnie ukończyła jeden z tych kursów, na których dziewczęta uczą się trzymać filiżankę z uniesionym małym palcem i nigdy nie płakać w obecności męża. Patrzyła na Fitza błyszczącymi oczyma, zaciskając wargi.
Griffin z trudem odgonił od siebie myśl, by zaprosić ją na wspólny jogging. Albo na ring bokserski. Pewnie ze względu na własny stan był odrobinę przewrażliwiony, lecz Fitz miał co do niej rację. Nie radziła sobie najlepiej. Może wydawało jej się, że jest inaczej, ale nie potrafiła oszukać eksperta. Carol Rosen zbliżała się do swojego Wielkiego Bum, a kiedy ono nastąpi, ciężko będzie jej poskładać psychikę z powrotem do kupy.
Zastanawiał się, czy mąż zauważył te symptomy. A jeśli tak, czy posunąłby się do tego, by poświęcić życie Eddiego Como, byleby żona odzyskała spokój.
Spojrzał na ostatnią z ofiar. Jillian Hayes. Uniknęła samego gwałtu, lecz została brutalnie pobita. Liderka grupy. Pogrążona w żałobie siostra. W tej chwili chłodna jak zimowy dzień.
Była znacznie starsza, niż przypuszczał, biorąc pod uwagę wiek siostry. Myślał, że będzie miała dwadzieścia kilka lat, lecz wyglądała raczej na trzydzieści kilka: dojrzała kobieta, która dobrze się czuje we własnej skórze. Siedziała trochę niedbale, ubrana w ciemnobeżowy kostium i białą lnianą kamizelkę. Jej gęste kasztanowe włosy były spięte w kucyk. Proste złote krążki w uszach, łańcuszek z jakimś medalikiem na szyi. Żadnych pierścionków. Krótko przycięte, zadbane paznokcie.
Głupia myśl dnia: Cindy spodobałby się ten kostium.
Kurczę, chętnie bym poszedł teraz pobiegać, pomyślał i w tym momencie zdał sobie sprawę, że Jillian Hayes już nie patrzy na Fitza. Jej złocistobrązowozielone oczy wpatrywały się prosto w niego.
– Pan jest z policji stanowej – raczej stwierdziła, niż zapytała.
– Detektyw sierżant Roan Griffin – przedstawił się. Fitz łypnął na niego ze złością. Być może sam chciał czynić honory. Ale pieprzyć go. Teraz i tak sprawa wymknęła im się z rąk.
– Proszę nam opowiedzieć, co się stało – powiedziała Jillian. Był to raczej rozkaz niż prośba.
– Mamy kilka pytań – zaczął Fitz.
– Powiedzcie, co się stało.
– Dlaczego myślicie, że coś się stało? – spytał Griffin, zasłużywszy na kolejne chmurne spojrzenie Fitza.
– Bo niby po co mielibyście tu przychodzić?
Słuszna uwaga. Griffin zerknął na Fitza. Dotarło do niego, że to nie będzie zabawa. Niech tam. Dawaj, Fitz. Pokaż, co potrafisz. Fitz nie wyglądał na zadowolonego.
– Musimy wiedzieć, gdzie byłyście około ósmej trzydzieści dziś rano – powiedział.
Jillian wzruszyła ramionami. Właściwie uniosła tylko jeden bark w niedbałym geście lekceważenia. Fitz miał rację – rzeczywiście była rzecznikiem grupy. Pozostałe kobiety nawet nie otworzyły ust. Po prostu spokojnie czekały, co powie tamta.
– Byłyśmy tutaj – odparła. – Wszystkie trzy. Większość ludzi w restauracji z pewnością to potwierdzi. A teraz, panie detektywie, proszę nam powiedzieć, co się stało.
– Wydarzył się pewien incydent – odrzekł po namyśle Fitz. – Eddie Como nie żyje.
Griffin i Fitz skoncentrowali się, oczekując reakcji kobiet. Griffin skupił się na Meg: uznał, że najprędzej się zdradzi. Ale jeśli maczała w tym wszystkim palce, to z pewnością nie dała tego po sobie poznać. W tej chwili wyglądała raczej na zagubioną. Przechyliła na bok głowę, jakby wsłuchiwała się w jakiś wewnętrzny głos.
Za to Carol z głośnym sykiem wypuściła z płuc wstrzymywane długo powietrze. Pochyliła się do przodu i chwyciła kant stołu tak mocno, że zbielały jej palce.
– Na pewno? – zapytała.
– Obawiam się, że nie rozumiem – rzekł Fitz.
– Widzieliście ciało?
– Tak – odparł Griffin. – Ja je widziałem.
Carol spojrzała na niego z dzikim błyskiem w oku.
– Niech pan mi o tym opowie. Chcę poznać każdy szczegół. Jak wyglądał. Jak długo umierał. Czy cierpiał? Czy to było okropne? Krwawe? Chcę poznać każdy szczegół.
– Nie wolno nam udostępniać takich informacji… – zaczął Fitz.
– Chcę poznać każdy szczegół!
Pozostali goście znowu zaczęli się na nich gapić. Griffin nie mógł ich za to winić. Carol była – mówiąc delikatnie – trochę za bardzo nakręcona. Na świecie nie było dość krwi, żeby zaspokoić jej żądzę. I pewnie nie dość sprawiedliwości, by wyrównać jej krzywdy.
– Śmierć nastąpiła szybko – powiedział Griffin.
– Kurwa! – warknęła Carol.
Okej, może Maureen miała co do niej rację. Griffin z zainteresowaniem czekał, kto co teraz zrobi. Jillian Hayes z wystudiowaną obojętnością po prostu uniosła kubek i napiła się herbaty. Meg Pesaturo wciąż miała przechyloną głowę i wsłuchiwała się w głos, który tylko ona mogła usłyszeć. Jedynie Carol wyglądała na wzburzoną. Miała przyspieszony oddech, a jej dłonie wciąż wpijały się w blat stolika. Najwidoczniej czekała na coś, cokolwiek, dzięki czemu poczuje się lepiej. Może Griffin powinien był skłamać, że Eddie Como został rozerwany na strzępy, a zabójca odstrzelił mu najpierw wszystkie kończyny. Dzięki temu mogłaby spać spokojniej.
I może zapłacić snajperowi premię? Ale zaraz, przecież już ją dostał.
Jillian albo Meg musiały kopnąć Carol pod stołem, bo ta w końcu opadła na oparcie krzesła i zaczęła pracować nad odzyskaniem nad sobą kontroli.
Fitz chrząknął.
– Sądzimy, że najlepiej będzie, jeśli wszystkie pójdziecie z nami – powiedział.
– Niby dlaczego? – Jillian odstawiła kubek. – Byłyśmy tutaj cały ranek. Jeżeli Eddie Como nie żyje, z oczywistego powodu nie mogłyśmy go zabić.
– Jest parę spraw, które chcielibyśmy z wami przedyskutować… – spróbował inaczej Fitz.
– Nie rozumiem – przerwała mu Carol. – On nie żyje. Jest po wszystkim. Już nie musimy z wami rozmawiać. Sprawa, proces, wszystko… już się skończyło.
– Pan detektyw przyszedł tu powęszyć – wyjaśniła jej spokojnym głosem Jillian. – Mimo iż nie zastrzeliłyśmy Eddiego Como, podejrzewa, że mogłyśmy wynająć kogoś, kto to zrobił.
– Skąd pani wie, że został zastrzelony? – zapytał ostro Fitz. – Nie powiedzieliśmy, jak zginął.
– Nie widział pan porannych wiadomości? – odrzekła Jillian. – „Tuż po ósmej trzydzieści dziś rano przed budynkiem sądu hrabstwa Providence padł strzał. Według wstępnych informacji zastrzelony został domniemany Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego, Eddie Como, którego wyprowadzano właśnie z furgonetki więziennej. Dobrze poinformowane źródła podają że niezidentyfikowany sprawca oddał śmiertelny strzał z dachu sądu. Jedną ofiarą śmiertelną zakończył się także wybuch na pobliskim parkingu”. Zgadza się? Myślę, że tak.
Uśmiechnęła się, a Fitz mruknął pod nosem coś nieprzyjemnego. Griffin mógł tylko wzruszyć ramionami. Oczywiście media upubliczniły całą historię, nawet nie czekając na potwierdzenie, że zginął właśnie Eddie Como. Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego był prawdziwą sensacją. A po co zachowywać się odpowiedzialnie, skoro można jeszcze bardziej spieprzyć śledztwo w sprawie morderstwa?
– W porządku – powiedział Fitz ponuro. – Eddie Como został zastrzelony. Nie żyje. Ale nie sądzę, żeby to było odpowiednie miejsce na rozmowę na ten temat. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pojedziemy na komisariat.
– Nie – odparła stanowczo Jillian. – Ale dziękujemy za zaproszenie.
– Ale, moje panie…
– Nie musimy z nimi iść – przerwała mu Jillian, spoglądając na Meg i Carol. – Nie musimy odpowiadać na żadne pytania. Bez prawdopodobnego przypuszczenia, że mamy z tą sprawą coś wspólnego, detektyw Fitzpatrick i sierżant Griffin nie mogą nas do niczego zmusić. Radziłabym wam o tym pamiętać, ponieważ detektyw Fitzpatrick nie zjawił się tu z przyjacielską wizytą. To dla nas wielki dzień, dziewczyny. Właśnie przestałyśmy być ofiarami gwałtu i awansowałyśmy na podejrzane o morderstwo.
– Pani Hayes ma rację – odezwał się Griffin.
– Słucham? – Jillian spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Fitz zgromił go wzrokiem.
– Nie powiesz im całej reszty? – zapytał niewinnie Griffin.
– Że co proszę?
– Powiedz im resztę. Te kobiety są twoimi przyjaciółkami, prawda? Na pewno zależy ci, żeby wszystko zrozumiały. Na przykład to, że jeżeli nie zechcą z nami porozmawiać, będziemy zmuszeni skontaktować się z ich rodzinami i znajomymi. Z mężami, ojcami, kuzynami, matkami, siostrami, ciotkami. Znajomymi z pracy. Poddać wszystkich policyjnej obserwacji. I zdobędziemy nakaz, ażeby przyjrzeć się ich finansom. – Wszystkie trzy kobiety zesztywniały. Griffin wzruszył ramionami. – Miałyście motyw i możliwość popełnienia przestępstwa. Sprawdzimy wasze konta bankowe, konta bankowe każdego członka waszych rodzin. Może nawet przyjrzymy się interesom pani wuja. – Popatrzył łagodnie na Meg. – Albo kancelarii pani męża. – Spojrzał na Carol. – Każda wypłata, na którą nie ma potwierdzenia w papierach, może się okazać kluczowa dla śledztwa… – Znowu wzruszył ramionami. – Morderstwo to morderstwo, drogie panie. Jeżeli będziecie współpracować, może uda się pójść na ugodę i nie spędzicie reszty życia w więzieniu.
Meg i Carol nie wyglądały już na tak pewne siebie. Za to Jillian… Jillian patrzyła na niego, jakby właśnie zauważyła brzęczącą nad stołem muchę, którą zamierza ukatrupić gołą ręką.
– A ograniczona poczytalność? – zauważyła prowokacyjnie.
– Nie w przypadku wynajętego mordercy. To wymaga premedytacji. Gdyby liczyła pani na łagodniejszy wyrok w zamian za przyznanie się do winy, należało się pojawić w sądzie i zabić Como własnoręcznie.
– Niekoniecznie. Ograniczona poczytalność oznacza po prostu, że sprawca został zmuszony przez okoliczności zewnętrzne do popełnienia czynu, jakiego w innym wypadku by nie popełnił. Znaczy to tyle, że nie działał w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. Można by argumentować, że wstrząs spowodowany gwałtem i lęk przed ponownym atakiem doprowadziły nas do wynajęcia płatnego zabójcy.
– Wygląda na to, że zastanawiała się pani nad tym.
– Nigdy nie wiadomo, jaka wiedza okaże się przydatna.
– Ma pani wykształcenie prawnicze, pani Hayes?
– Panno Hayes. Mam wykształcenie marketingowe. Ale umiem czytać.
– Na przykład kodeks karny?
– Wciąż nie zadał pan właściwego pytania, sierżancie.
– A co to za pytanie?
Jillian Hayes wychyliła się do przodu.
– Czy miałyśmy powód, żeby się bać? Czy miałyśmy powód, żeby bać się o swoje życie?
– Nie wiem. Miały panie?
– On do nas dzwonił, sierżancie. Detektyw Fitzpatrick jeszcze panu nie mówił? Przez ostatni rok Eddie Como cały czas do nas wydzwaniał i pisał listy. Wie pan, jak to jest drżeć ze strachu za każdym razem, kiedy dzwoni telefon?
– Sporo wycierpiałem z powodu telemarketingu – odparł Griffin, patrząc pytająco na Fitza.
– Nie powinien mieć możliwości do nich dzwonić – powiedział Fitz. – Teoretycznie więźniowie muszą wpisać specjalny kod, żeby gdziekolwiek zadzwonić, a każdy kod ma ograniczoną liczbę zaaprobowanych numerów. Uwierz mi, żaden z numerów pań nie został zaaprobowany, ale wiesz, jak to jest w więzieniu. Więźniowie potrafią obejść każdy przepis. Prawdopodobnie dzięki pomocy z zewnątrz.
– Można zażądać cenzurowania wysyłanych listów – zauważył Griffin, marszcząc brwi. – Wprowadzić zakaz kontaktu.
– Jeżeli więzień posuwa się do pogróżek. Eddie nigdy im nie groził, więc nie mogliśmy wprowadzić takiego zakazu. Wszystko sprowadziło się do tego, że panie zmieniły numery telefonów, a on przerzucił się na pocztę. Gdy przestały przyjmować przesyłki z więzienia, postarał się o kogoś, kto wysyłał jego listy z innego miejsca. Eddie był wytrwały, trzeba mu to przyznać.
– A co tak wytrwale starał się powiedzieć?
– Że jest niewinny – odrzekła obojętnym tonem Jillian. – Że popełniłyśmy wielki błąd. Że nigdy nikogo nie skrzywdził. A potem, pod koniec, zaczął się domagać odpowiedzi, dlaczego rujnujemy mu życie, dlaczego zabieramy go od dziecka. Zamordował moją siostrę, sierżancie, a teraz pyta mnie, dlaczego odłączono go od dziecka?
– Nie chciał nas zostawić w spokoju – wtrąciła Carol, dając wyraz oburzeniu. – Na litość boską, Como nawet zadzwonił do mojego męża do pracy! Poprosił go o listę dobrych adwokatów! Człowiek, który mnie zgwałcił, zwrócił się do mojego męża o pomoc w znalezieniu obrońcy! A kiedy to nie przyniosło rezultatów, zaczął nas zarzucać listami, zużywając pewnie wszystkie bezpłatne znaczki, jakie mu przydzielono w więzieniu. Proszę o tym pomyśleć. Człowiek, który mnie zgwałcił, nie daje mi spokoju dzięki znaczkom, za które sama zapłaciłam jako podatnik. Ten facet był pieprzonym monstrum!
Griffin spojrzał na Meg. Dziewczyna wzruszyła bezradnie ramionami.
– Rodzice nie pozwalają mi odbierać telefonów ani przyjmować poczty.
– Chodzi o to – odezwała się Jillian, znowu skupiając na sobie całą uwagę – że obszczekujecie nie to drzewo, co trzeba. Ktoś zabił Eddiego Como. Ale nas nie obchodzi, kto. I nie chcemy wiedzieć, dlaczego. Szczerze mówiąc, cieszymy się, że Como nie żyje.