Detektyw Fitzpatrick i sierżant Griffin zostali w restauracji jeszcze pięć minut. Oni nacierali, Jillian odpierała ataki. Oni uderzali, ona odparowywała ciosy. Policjanci zaczęli się denerwować. Jillian niewiele to obchodziło. Powiedziała Meg i Carol prawdę. Nie musiały nic mówić ani nigdzie iść. Na razie były wciąż po prostu ofiarami Eddiego Como. Mogły więc korzystać z tego statusu, póki się dało.
Rok temu, kiedy Jillian po raz pierwszy pomyślała o stworzeniu klubu, nie miała złudzeń, co ją czeka. Obudziła się pewnego ranka z miażdżącym poczuciem, że Trisha wciąż jest martwa, a ona nie. Leżała w łóżku, bojąc się każdego dźwięku we własnym domu, boleśnie świadoma, jak jest słaba i bezbronna. I wtedy znowu się zdenerwowała. Nie – wpadła w furię. Miała już dość pytań policji. Miała dość prokuratora w swoim szpitalnym pokoju, gliniarzy wypytujących, co robiła i mówiła w wieczór, kiedy jej siostra została brutalnie zgwałcona i zamordowana. Nie chciała budzić się co rano ze świadomością, że gwałciciel wciąż przebywa na wolności. Ten człowiek zabił Trish. Zaatakował dwie inne kobiety. A policja nie zrobiła nic, żeby go złapać.
Wtedy Jillian wstała z łóżka. I chwyciła za telefon.
Być może Meg i Carol przyłączyły się do klubu, licząc na pocieszenie. Może ostatnimi czasy ich nadzieje rzeczywiście się spełniły. Lecz Jillian nie była jeszcze na to gotowa. Chciała działać w imieniu Trish, w imieniu ich wszystkich. Stworzyła klub, a potem przekuła go w potężny oręż.
– To nie jest Klub Ofiar – oświadczyła na spotkaniu inauguracyjnym. – To jest Klub Ocalonych. Raz zdarzyło nam się utracić kontrolę, ale już nigdy nie pozwolimy, aby to się powtórzyło. Te ataki były atakami przeciwko nam. Ten gwałciciel jest naszym gwałcicielem. I musimy go dopaść. Skontaktujemy się z mediami, naciśniemy na policję. Znajdziemy człowieka, który nam to zrobił. A potem pokażemy mu, co to znaczy zadzierać z nami. Obiecuję wam to. Przysięgam, że dorwiemy tego faceta i spowodujemy, że zapłaci za nasze cierpienie.
Zaledwie trzy tygodnie później policja aresztowała Eddiego Como. To, co nie udało się detektywom z Providence przez prawie dwa miesiące, Klub Ocalonych załatwił w dwa razy krótszym czasie.
Detektyw Fitzpatrick i sierżant Griffin wyszli. Zjawiła się kelnerka. Wyglądała na zaciekawioną, a jednocześnie pełną współczucia.
– Dolać herbaty?
Wszystkie pokręciły głowami.
– Zostańcie, ile chcecie, dziewczyny. I nie martwcie się rachunkiem. Firma stawia. Po tym wszystkim, przez co przeszłyście, należy wam się chociaż tyle.
Kelnerka odeszła. Jillian spojrzała na Carol i Meg. Żadna nie wiedziała, co teraz zrobić.
– Darmowe śniadanie – mruknęła w końcu Carol. – Kto powiedział, że ofiary gwałtu nie mają żadnych przywilejów?
– Nie dostałyśmy darmowego śniadania za gwałt – odrzekła Jillian – a tylko za zabicie Eddiego Como. Szybko, biegnijmy do Federal Hill. Nie macie pojęcia, ile darmowego żarcia tam na nas czeka.
Federal Hill było włoską dzielnicą Providence znaną z restauracji, cukierni i powiązań z mafią. Może udałoby im się zjeść tosta na koszt bossa mafii albo canneloni na rachunek pomniejszych zbirów. To była myśl.
Meg zaczęła obracać w dłoniach pusty kubek. Spojrzała na Carol, potem na Jillian. Po czym zadziwiła je obie, a także samą siebie, poruszywszy poważny temat.
– Może powinnaś im powiedzieć – zwróciła się do Jillian. – No wiesz, o dyskietce.
– Po co? Eddie już wcześniej się z nami kontaktował, a policja nie potrafiła na to nic poradzić.
– Tym razem to było co innego.
– „Kije i kamienie mogą mi połamać kości – zacytowała Jillian – ale słowa mnie nie zranią”.
– Przysłał to nagranie do twojego mieszkania – zauważyła Carol, zgadzając się z Meg. Carol nie potrafiła się pogodzić z myślą, że Eddie Como miał dostęp do ich domów. Jak powiedziała detektywowi Fitzpatrickowi pół roku wcześniej, to było tak, jakby pozwolić mordercy wrócić na miejsce zbrodni. Eddie został oskarżony o trzy gwałty, zabójstwo i napaść z intencją popełnienia gwałtu. I po tym wszystkim pozwalano mu dzwonić i pisać listy? Eddie Como mógł być za kratkami, ale przez większość czasu to one czuły się jak w więzieniu.
– Dzwonił i pisał do nas wszystkich – odparła Jillian. – Nie ma się co oszukiwać. Como lubił gry. Lubił mieszać ludziom w głowach. To była jego ostatnia próba.
– Groził, że cię zabije – zaprotestowała Meg. – Detektyw Fitzpatrick powiedział, że mógłby coś zrobić, gdyby Eddie zaczął nam grozić. A ten plik wideo – zadrżała – z pewnością zawierał pogróżki.
Dyskietka została doręczona do domu Jillian w piątek. Adres zwrotny należał do jej firmy – tak, Eddie był na swój sposób bardzo przebiegły – więc Jillian bez zastanowienia włożyła dysk do stacji, myśląc, że to od Rogera albo Claire. A potem… twarz Eddiego Como spojrzała na nią z ekranu komputera. Kiedy w panice już miała zresetować komputer, wyjąć dyskietkę, cokolwiek… Como zaczął mówić.
– Ty pieprzona suko – powiedział do niej w jej własnym domu, kiedy siedziała pięć metrów od chorej matki, siedem metrów od pielęgniarki, pół metra od zdjęcia uśmiechniętej i pełnej życia Trishy. – Ty pierdolona suko, zniszczyłaś mi życie. Zniszczyłaś życie mojego dziecka, mojej matki, mojej dziewczyny. Dlaczego? Bo jestem Latynosem? Bo jestem mężczyzną? To już zresztą nie ma znaczenia. Dorwę cię, nawet jeśli zajmie mi to resztę życia. Dorwę cię nawet zza grobu.
Wtedy Jillian wyjęła dyskietkę. Wrzuciła ją z powrotem do koperty, którą ponownie zakleiła, jakby miała do czynienia z jadowitym pająkiem, który mógł uciec. Potem długo siedziała, drżąc jak osika, bliska łez.
Jillian nienawidziła płakać. Płacz nigdy nie pomagał. Płaczem jeszcze nigdy nie udało się zmienić świata na lepsze. Płaczem nie można było odgonić ludzi w rodzaju Eddiego Como.
– Gdybym miała powiadomić detektywa Fitzpatricka, to w piątek wieczorem – odparła. – Nie zrobiłam tego.
– Powinnaś mu powiedzieć – rzekła Carol z naganą w głosie. Carol świetnie radziła sobie z naganami. – Może wtedy by coś zrobił.
Jillian przewróciła oczami.
– Kiedy otworzyłam kopertę, było po ósmej. Fitzpatrick już wyszedł z pracy. Wtedy… wydawało mi się to głupie. Potraktowałam tę dyskietkę jako ostatnią próbę zastraszenia. Poza tym, skoro Como wysłał nagranie, prawdopodobnie oczekiwał, że lada chwila wpadną do niego strażnicy albo policja i dadzą mu nieźle popalić. Potem mógłby sobie spokojnie usiąść i napawać się tym, jak bardzo wyprowadził mnie z równowagi. Ale gdybym nic nie powiedziała… Cały weekend czekałby tylko na to, co się stanie. Zastanawiałby się. Nie wiedziałby, co jest grane. Uznałam, że to lepsze wyjście.
– Ukarać go milczeniem. Całkiem nieźle – zauważyła Meg.
Jillian wzruszyła skromnie ramionami.
– Teraz to i tak nieważne, prawda? Nieważne, co Eddie zrobił albo czym groził. Teraz to nie ma żadnego znaczenia. On już nie żyje.
Zapanowała cisza. Po raz pierwszy od uzyskania potwierdzenia śmierci Eddiego Como słowa zaczęły się stawać rzeczywiste, obrastać w znaczenie, zmieniać obraz świata. Kobiety patrzyły na siebie. Żadna nie wiedziała, co powiedzieć. Nie było już Eddiego Como. Nie potrafiły sobie tego wyobrazić. Przez ostatni rok ten człowiek stanowił centrum ich świata. Był wszystkim, czego nienawidziły, czym pogardzały i czego się bały. Spotykały się co tydzień po to, by się wyżalić, jak były przez niego wściekłe i zagubione, jak czuły się bezbronne, pozbawione oparcia, zdruzgotane. Czy w ich głowach pojawiła się choćby jedna myśl, która nie wiązałaby się w żaden sposób z Eddiem Como? Zdanie, które nie miałoby z nim nic wspólnego? Zły dzień, dobry dzień, złe wydarzenie, dobre wydarzenie – za wszystko odpowiadał jeden człowiek, Eddie Como. Meg nie pamiętała swojego życia. Carol nie potrafiła wyłączyć telewizora. Jillian nie umiała się rozluźnić i uspokoić. A wszystko to w ten lub inny sposób wiązało się z Eddiem Como. Tylko że teraz on nie żył, a świat dalej się kręcił, ludzie w restauracji wciąż jedli i pili.
– Uważam, że nie powinnyśmy o tym rozmawiać – powiedziała Jillian.
– Powinnyśmy o tym porozmawiać – zaprotestowała cicho Meg.
– Musimy o tym porozmawiać! – poparła ją entuzjastycznie Carol. – Porozmawiajmy o tym! Ja na przykład…
– Nie możemy – przerwała jej stanowczo Jillian. – Jesteśmy podejrzanymi. Jeżeli zaczniemy gadać o zabójstwie albo o tym, że Como nie żyje, ktoś, może nawet Ned D’Amato, wykorzysta to, dowodząc, że działałyśmy w spisku.
– Na litość boską! – oburzyła się Carol. – Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego nie żyje, a ty wciąż ustalasz reguły i obmyślasz strategię. Daj sobie spokój, Jillian! Ostatni rok spędziłyśmy na przygotowaniach do procesu, a teraz nagle okazało się, że procesu nie będzie. Mój Boże, nawet nie wiem, od czego zacząć.
– Nie możemy…
– Zagłosujmy. – Carol wpadła w euforię. – Kto jest za tym, żeby zatańczyć na grobie Eddiego Como, ręka do góry!
Podniosła rękę. Po chwili Meg zrobiła to samo. Spojrzała na Jillian przepraszająco i wyznała cichym głosem:
– Kiedy w telewizji powiedzieli, że Como nie żyje, byłam pewna, że się pomylili. Jak ktoś tak zły jak Eddie mógłby rzeczywiście umrzeć? Czy zabójca używał srebrnych kul? Ale potem zjawili się policjanci, więc chyba to się dzieje naprawdę i… jestem trochę skołowana. On nie żyje, ale coś mówi mi, że nie mógł umrzeć. Wszystko się zmieniło, ale wszystko jest takie, jak było. To takie… nierealne.
Jillian siedziała obrażona. Wciąż nie otrząsnęła się po krytyce Carol. Ale po chwili…
Jej skóra zrobiła się jakaś dziwna, jakby za ciasna na kości. Poczuła chłód na policzkach. Meg miała rację. Wszystko się zmieniło, ale wszystko pozostało bez zmian. Czy przez ten rok choćby raz Jillian kładła się do łóżka, nie życząc Eddiemu Como śmierci? Czy nie modliła się o jego śmierć, nie pragnęła jej każdą cząstką jestestwa?
Zwyciężyła. Klub Ocalonych zwyciężył. I wtedy nagle zdała sobie sprawę, co jest nie tak. Eddie Como nie żył. Ale ona nie czuła się jak zwycięzca.
– Może… może w takim razie porozmawiamy o tym, co czujemy – zaproponowała. – Ale bez wdawania się w szczegóły jego śmierci. Zgoda?
Meg pokiwała głową. Po namyśle Carol zrobiła to samo.
– Ja przede wszystkim jestem szczęśliwa! – wyznała od razu. – Pękam z radości! O, tak! To wielki dzień dla Ameryki! Skurwiel wreszcie dostał to, na co zasłużył! Wiecie, czego nam teraz trzeba? Szampana.
Powinnyśmy to uczcić. W ten sposób naprawdę docenimy to, co się stało. Gdzie jest ta kelnerka? Zamówimy szampana i, czemu nie, po kawałku czekoladowego tortu.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kelnerka pojawiła się przy ich stoliku. Carol zamówiła butelkę dom perignon i cały tort.
– Proszę się nie martwić, zapłacimy za to – powiedziała. – Nie chcemy nadużywać niczyjej uprzejmości, chcemy po prostu wznieść porządny toast. Macie truskawki, złotko? Proszę włożyć po jednej do każdego kieliszka. Idealnie. A potem tort! Proszę nie zapomnieć o torcie. Mój Boże, wygląda tak apetycznie!
Carol z entuzjazmem wymachiwała rękami. Jej błękitne oczy znowu lśniły, a twarz jaśniała radością. Meg i Jillian wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
– No dobra! – zawołała Carol ożywionym głosem. – Bąbelki są już w drodze. W tym czasie spróbujmy wymienić wszystko, co od tej pory zmieni się na lepsze. Ja zacznę. Po pierwsze, nie musimy się już przejmować zeznawaniem w sądzie. Nie będziemy się zmuszać do żadnych okropnych wspomnień ani odpowiadać na wredne pytania obrony. Nie będziemy oglądać zdjęć z miejsca przestępstwa ani pokazywać fotografii naszych ciał obcym ludziom. Najlepszy proces sądowy to taki, którego nie ma. Wszystko dzięki tobie, martwy Eddie Como. O, patrzcie, szampan już idzie.
Kelnerka wróciła. Przyniosła dom perignon i szampanki ze świeżymi truskawkami. Otworzyła butelkę, napełniła kieliszki i zaczęła podawać tort.
Sięgając po szampana, Jillian już wyobrażała sobie nagłówki w prasie. „Eddie Como zastrzelony. Ofiary jedzą tort”. Ale po chwili jej także udzielił się nastrój Carol. Co niby miały zrobić? Ronić łzy do herbaty? Posypać głowy popiołem? Może to nie było najzdrowsze i akceptowane społecznie, ale miały za sobą wiele chwil znacznie bardziej niezdrowych i doświadczyły aż nazbyt wielu rzeczy, które nie powinny być społecznie akceptowane.
Trisha związana, rozebrana do naga, a potem brutalnie zgwałcona. Trisha szarpiąca się rozpaczliwie. Trisha próbująca krzyczeć. Trisha konająca ze świadomością, że w jej ciało wtargnął obcy mężczyzna…
– Teraz moja kolej – powiedziała Jillian, unosząc kieliszek. – Piję za brak telefonów w środku dnia, niepożądanych listów i okropnych plików wideo. Dzięki tobie, martwy Eddie Como.
– Za koniec obaw, że wyjdzie na wolność i zaatakuje kogoś innego – dodała Carol.
– Za koniec obaw, że wyjdzie na wolność i zaatakuje jedną z nas – podchwyciła Jillian.
– Za koniec strachu! – wykrzyknęła Meg.
Wychyliły kieliszki do dna. Szampan smakował wspaniale. Zmył bladość z ich policzków. Jillian nalała następną kolejkę, podczas gdy Carol pałaszowała największy kawałek tortu.
– Dobrze, że gliny sobie poszły – zauważyła Meg przy trzecim czy czwartym kieliszku. Nie zjadła śniadania, więc szampan powędrował jej prosto do głowy.
– O, na pewno wrócą – powiedziała Carol, która po pierwszym kieliszku dała sobie spokój z szampanem i zajęła się tortem. Jej wargi były brązowe od czekolady, miała umazany polewą policzek i upaćkane kremem palce.
– Ten nowy jest niczego sobie – przyznała Meg. – Te błękitne oczy. I ta klata! Widziałyście jego klatę? Idealny facet do obrony obywatelek.
– To samo mówiłaś o Fitzu, a on wcale nie jest przystojny. Po prostu lubisz facetów w mundurach. – Carol skończyła pierwszy kawałek tortu i natychmiast sięgnęła po następny.
– Wydał mi się znajomy – zauważyła Jillian.
– W Rhode Island wszyscy wydają się znajomi – stwierdziła Carol.
– Ale nie mnie! – wykrzyknęła wesoło Meg, podnosząc pusty kieliszek.
– Może powinnaś trochę zwolnić tempo – ostrzegła ją Jillian.
– Stara dobra, rozsądna Jillian. Wszystko zawsze musi być pod kontrolą. Wiecie, czego nam trzeba? Imprezki. Z męskim striptizem!
– Nie wydaje mi się, żeby grupa kobiet, które przeżyły gwałt, powinna wynajmować striptizera.
– Dlaczego? Mężczyzna jako przedmiot. To mogłoby nam pomóc. No, Jillian, nie bądź taka zasadnicza. Kazałaś nam czytać te wszystkie tradycyjne podręczniki i omawiać tradycyjne metody. Dlaczego nie miałybyśmy spróbować czegoś nowego? Minął już rok. Możemy zaszaleć!
Spojrzała na Carol w poszukiwaniu poparcia. To był właśnie problem z trzyosobową grupą, Jillian od początku zdawała sobie z niego sprawę. Dwie osoby mogły się sprzymierzyć przeciwko trzeciej. Na początku to Jillian i Carol decydowały za Meg. Ostatnio jednak…
Na szczęście Carol tylko wzruszyła ramionami. Wyglądało na to, że w tej chwili interesuje ją raczej czekoladowy tort, a niekręcący biodrami goły mięśniak. Zresztą ostatnio Carol w ogóle nie potrzebowała mężczyzn. Nie, żeby którakolwiek z nich najlepiej radziła sobie na tym polu, ale Carol aż się wzdragała na myśl o seksie.
– Naprawdę gdzieś widziałam tego Griffina – powiedziała Jillian, sprowadzając rozmowę na inne tory. – Skądś go znam. Mogłabym przysiąc, że widziałam jego twarz w telewizji. Muszę to sprawdzić.
– Nie nosi obrączki. – Meg uniosła znacząco brwi.
– Na litość boską dziewczyno. To policyjny detektyw, a nie uczestnik Randki w ciemno.
– I co z tego? Jesteś bardzo ładna, Jillian. I nie możesz się całe życie zamartwiać.
Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. Nawet Carol znieruchomiała, a jej widelczyk zawisł w powietrzu.
– Nie powinnyśmy o tym rozmawiać – przerwała milczenie Jillian.
– Mówię tylko, że…
– A ja nie chcę teraz o tym słyszeć. To dla nas wielki dzień. Pijmy szampana i zostawmy resztę, jak jest.
Carol ponownie zagłębiła widelec w czekoladowym cieście. Lecz Meg wyraźnie się rozmarzyła. Była wstawiona, ale nawet na trzeźwo mówiła czasem o sprawach, o jakich Carol i Jillian nie odważyłyby się wspomnieć. Były starsze, bardziej przywiązane do swojej prywatności i trudno im było burzyć mury, którymi się otoczyły. Ale nie Meg. Meg była inna.
Teraz ni z tego, ni z owego powiedziała:
– Jestem zła. Eddie Como nie żyje, ale ja wciąż jestem zła. Dlaczego?
Jillian wzięła kieliszek i zaczęła obracać jego nóżkę między palcami.
– Bo jest jeszcze za wcześnie – odpowiedziała cicho. – Potrzebujesz czasu, żeby w pełni to sobie uświadomić. Wszystkie potrzebujemy czasu, żeby oswoić się z tym, że jego naprawdę już nie ma.
Meg potrząsnęła głową.
– Nie, to co innego. Myślę, że to może nie mieć znaczenia. A raczej boję się, że to bez znaczenia. Eddie Como nie żyje. I co z tego? Czy dzięki temu nagle wrócisz do dawnego życia, Jillian? Czy ja nagle odzyskam pamięć? Czy Carol w końcu wyłączy telewizor? Nie wydaje mi się. – Jej głos zmienił się niemalże w pisk. – O, mój Boże! Właśnie tego najbardziej pragnęłyśmy i nic się nie zmieniło!
– Meg…
Jillian wyciągnęła ku niej rękę. Meg gwałtownie cofnęła dłoń, przewracając pustą butelkę. Jillian złapała butelkę, Carol serwetkę. Meg mówiła dalej.
– Pomyślcie tylko. Nienawidziłyśmy go. Wszystkie, jak tu siedziby. Nawet ja. Dzięki niemu nasza złość miała jakiś kierunek. Dlaczego zorganizowałaś tę grupę, Jillian? Żeby złapać Eddiego Como. A dlaczego trzymałyśmy się razem? Żeby walczyć przeciwko Eddiemu Como. Przez ostatnie dwanaście miesięcy wszystko koncentrowało się wokół niego. I tak było łatwiej. Kiedy budziłyśmy się zdenerwowane, zdezorientowane albo przerażone, wiedziałyśmy, dlaczego: z powodu Eddiego Como. Kiedy policja wtrącała się w nasze prywatne życie albo znajomi lub rodzina dziwnie na nas patrzyli, wiedziałyśmy, dlaczego: to była wina Eddiego Como. Ale teraz… – zamilkła.
Jillian i Carol nic nie powiedziały. Nie potrafiły nic powiedzieć.
– Jestem taka wściekła – wyszeptała Meg. – Nie wiem, kim jestem. Wciąż muszę się badać na obecność HIV i czasami późno w nocy… po prostu leżę w łóżku i myślę. Ten człowiek wie o moim ciele więcej niż ja. Robił mi takie rzeczy, dotykał miejsc… Odebrał mi mnie samą. I mimo że nie żyje, ja wciąż jestem wściekła.
– Wątpię, żebym dziś zasnęła – odezwała się nagle Carol. – Meg ma rację. Tak naprawdę to nie o niego chodzi. To znaczy, tak, wciąż się go boję. Ale boję się też… wszystkiego innego. Ciemności. Ciszy. Mojego domu. Okna w sypialni. Nawet własnego męża. Nigdy o tym nie rozmawiamy, ale on wie, że czasami budzę się w środku nocy, patrzę na niego i widzę tylko Eddiego. Wolę kanapę. Sypialnie nie są już bezpieczne. Najlepiej spać na sofie. Nawet teraz. Sofa jest stanowczo lepsza.
Obie spojrzały na Jillian. Nadeszła jej kolej. Na takich zasadach funkcjonował klub. Jeśli jedna dzieliła się czymś, dzieliły się wszystkie.
– Przynajmniej mamy jakieś poczucie powrotu do zdrowia – spróbowała.
Carol pokiwała głową.
– Powrót do zdrowia. Nieźle brzmi. Jednak Meg nie dała się przekonać.
– Znowu unikasz odpowiedzi.
– Nie unikam – zaprotestowała Jillian, jak zwykle. – Nie muszę odpowiadać od razu.
Carol i Meg po prostu popatrzyły na nią. Czekały. Ostatnio zrobiły się twardsze.
– Moja strata polega na czym innym – powiedziała w końcu. – Trish nie żyje i bez względu na to, co się stało z Eddiem Como, nic nie zdoła przywrócić jej życia. Od początku zdawałam sobie z tego sprawę.
– Tobie jest łatwiej. – W głosie Carol słychać było odrobinę goryczy. – Nie dałaś mu się. Zwyciężyłaś.
– Nie zwyciężyłam.
– Zwyciężyłaś.
– Miałam szczęście, okej? Myślisz, że o tym nie wiem? Miałam szczęście!
– No cóż, nie jestem wybredna, chętnie skorzystałabym ze szczęścia!
– A ja wolałabym, żeby moja siostra wciąż żyła! – Jillian prawie krzyczała, po raz kolejny przyciągając uwagę innych gości. Zacisnęła wargi, próbując nad sobą zapanować. Podniosła pusty kieliszek. Odstawiła go. Znowu podniosła.
– To było coś – powiedziała Meg, kiwając głową. – Pełna szczerość. Wydaje mi się, że robisz postępy.
Jillian ledwo stłumiła chęć, by udusić dziewczynę. Meg miała przecież dobre intencje, a ona powinna to docenić. Tyle że Jillian nie była dwudziestolatką z amnezją. Miała trzydzieści sześć lat, masę spraw na głowie i wszystko pamiętała. Wszystko. A niech to wszyscy diabli…
Podniosła kieliszek, odstawiła go, podniosła i z trudem zwalczyła odruch, by trzasnąć nim o posadzkę. Minął rok… och, Boże, wystarczy na nie spojrzeć…
Carol przerwała w końcu milczenie.
– Mimo wszystko teraz jest lepiej. Życie z Eddiem Como było nie do zniesienia. Po jego śmierci musi się zmienić na lepsze.
– Racja – powiedziała Jillian.
– Racja – powtórzyła Meg.
– Bez dwóch zdań – dodała Carol.
– Życie na pewno będzie teraz lepsze – zgodziła się Jillian. Meg uśmiechnęła się.
– Przecież nie może być gorsze.