MAUREEN

W centrum Providence Griffin i Waters wyszli razem z sądowego dziedzińca. Griffin uznał, że powinien coś powiedzieć.

– Opowiedz mi o sprawie Eddiego Como. – No dobra, pewnie powinien był zacząć od czegoś bardziej osobistego.

Waters wzruszył ramionami.

– Niewiele na ten temat wiem. Miejscy prowadzili śledztwo.

– To powiedz przynajmniej, co pisała prasa.

– Cztery kobiety zostały zaatakowane, jedna umarła. Pierwsza, Meg Pesaturo, była studentką Providence College. Wygląda na to, że jej rodzina ma powiązania z mafią. Chociaż to dla mnie nowość. Następna ofiara nazywa się Rosen, mieszka w jednym z tych dziewiętnastowiecznych dużych domów niedaleko Browna. Po tym gwałcie, jak się możesz domyślić, całe East Side zaczęło się domagać lepszej policyjnej ochrony. Trzeci atak miał miejsce na terenie kampusu Browna. Ofiarą była znowu studentka, tyle że podczas gwałtu zjawiła się jej starsza siostra. Como mocno ją poturbował, a studentka zmarła. Z powodu alergii na lateks, o ile pamiętam.

– Facet miał rękawiczki?

– Tak. Poza tym wiązał ofiary lateksowymi opaskami. Takimi, jakich się używa przy pobieraniu krwi. Właśnie przez to wpadł. Okazało się, że ofiary oddały krew w uniwersyteckim punkcie krwiodawstwa niedługo przed gwałtem. Policja zaczęła węszyć i w końcu go znaleźli. Eddie Como pracował w Stanowym Centrum Krwiodawstwa. Wybierał potencjalne ofiary podczas pobierania krwi, a potem odszukiwał ich adresy w bazie danych.

Griffin rozmasował kark.

– Oskarżenie oparte na poszlakach? – zapytał.

– Nie, mieli jego DNA. We wszystkich trzech przypadkach. To był na pewno Como.

– Załatwiliby go na procesie? Waters pokiwał głową.

– Miał to jak w banku.

– Ciekawe. Eddie dostałby najprawdopodobniej dożywocie, a szeryfowie twierdzą, że te trzy kobiety mimo wszystko chciały go zabić.

– Nie widziałeś, co z nimi zrobił – odparł Waters.

Zbliżyli się do dziennikarzy.

– Sierżancie, sierżancie, sierżancie! – podnieśli wrzask reporterzy.

– Czy Eddie Como nie żyje?

– Co ze strażnikami?

– Są jakieś inne ofiary?

– A eksplozja? Czy to była bomba samochodowa?

– Kto poprowadzi sprawę? Policja miejska czy stanowa? Kiedy odbędzie się konferencja prasowa? Kiedy nam coś powiecie?

Griffin uniósł rękę. Natychmiast błysnęły flesze. Skrzywił się, na wspomnienie prasowej nagonki sprzed półtora roku, ale zdołał się opanować.

– Okej. Układ jest następujący. Nie odpowiadamy na żadne pytania. Chóralny jęk zawodu.

– Jesteśmy tu po to, żeby wam zadawać pytania. Szum zainteresowania.

– Wiem, wiem – oznajmił szorstko Griffin – też bardzo się z tego cieszymy. Gdyby ktoś jeszcze nie zauważył, wszyscy byliście świadkami strzelaniny.

– Chodziło o Eddiego Como, prawda? Ktoś zabił Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego!

Dziennikarze zaczęli znowu swoje, jak dzieci w piaskownicy.

– Kiedy odbędzie się konferencja prasowa?

– Kto poprowadzi śledztwo?

– Co możecie powiedzieć o wybuchu na parkingu?

– Czy ktoś przesłuchał już kobiety? Co mają do powiedzenia ofiary?

Griffin westchnął. Przemówienie dziennikarzom do rozsądku graniczyło z cudem. Ale cóż, trzeba było robić to, co było do zrobienia. Obaj z Watersem wyprężyli się, odsunęli na bok dwóch mundurowych i mężnie wkroczyli w tłum. Przed nosem Griffina natychmiast wyrosły cztery mikrofony. Odepchnął je i podszedł do jednego z reporterów.

– Hej, ty. Zaczniemy od ciebie i twojego operatora. Zapraszam.

Poprowadzili obu dziennikarzy na bok. Nie wyglądali na zadowolonych, lecz Griffin i Waters wcale się tym nie przejęli. Griffin przesłuchał reportera, a Waters kazał sobie puścić nagranie kamerzysty. W końcu ich wysiłki zostały nagrodzone ziarnistym i nieostrym obrazem pleców człowieka biegnącego po dachu. Operator zrobił zbliżenie na reportera stojącego przed gmachem sądu, a kiedy usłyszał strzał i podniósł kamerę, snajper był już za daleko.

– Był ubrany na czarno – oświadczył reporter. – I miał coś na głowie. Może pończochę. Wie pan, jak rabusie na filmach.

Griffin mruknął, że rozumie. Waters zapisał nazwiska dziennikarzy i nazwę ich stacji, a potem ruszyli dalej. Druga para okazała się jeszcze bardziej pomocna. Operator tak się przejął hukiem, że upuścił warte pięć tysięcy dolców narzędzie pracy na trawę.

– Nie najlepiej znoszę hałas – wyjaśnił skruszony.

– Na litość boską, Gus – ofuknęła go koleżanka – a co będzie, jak nas wyślą do Afganistanu?

– Pracujemy dla UPN w najmniejszym stanie w kraju, Sally. Niby jakim cudem mieliby nas wysłać do Afganistanu?

– Czy przynajmniej spojrzał pan w stronę dachu? – przerwał im Griffin.

– Tak – odparł Gus. – Widziałem jedną biegnącą osobę.

– Osobę? – zapytał Waters.

Gus wzruszył bezradnie ramionami.

– Widziałem tylko czarną sylwetkę. Mógł to być mężczyzna, mogła to być kobieta. W naszych czasach wszystko jest możliwe.

– Słusznie, Gus, bardzo wnikliwa obserwacja. Griffin zwrócił się do Sally.

– A pani?

Dziennikarka spojrzała na niego z dumą.

– Myślę, że to był mężczyzna. Szerokie ramiona. Niski, ciemne włosy. Ubrany w czarny kombinezon. W taki, w jakich chodzą mechanicy samochodowi. Dobrze pan wygląda po wakacjach, sierżancie Griffin. Detektyw z kryminalnego, który nie ma na głowie innych spraw, bo długo go nie było. Dwadzieścia do jednego, że przydzielą panu to śledztwo. Więc może przeprowadzimy wywiad? Pięć minut. Mój szef załatwi to z pańskim. Co pan na to?

Waters dziwnie spojrzał na kolegę. Prawdopodobnie jeszcze się nie zastanawiał, kto zostanie wyznaczony do kierowania śledztwem. Zwykle takich decyzji nie podejmowano od razu. Ale Sally miała rację. Griffin był sierżantem, miał doświadczenie i w tym momencie nie zajmował się żadną inną sprawą.

– Jestem pewien, że komisarz wkrótce złoży stosowne oświadczenie – odrzekł Griffin, po czym podszedł do tłumu dziennikarzy. – Następni!

Przesłuchanie reporterów zajęło im dwie godziny. Pod koniec dysponowali rysopisem białego mężczyzny, który miał od stu sześćdziesięciu do stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, ciemne albo jasne włosy, był mocno zbudowany lub chudy jak tyczka, nosił na twarzy gogle narciarskie, maskę Zorro, pończochę albo nic, a także był łudząco podobny do Jamesa Gandolfiniego w Rodzinie Soprano albo i nie.

– Po prostu świetnie. Możemy już urządzić konfrontację za weneckim lustrem – podsumował Waters.

– A mnie się zdawało – dodał Griffin – że potrzebny będzie cały dzień, żeby się dowiedzieć, że nikt niczego nie widział. Człowiek uczy się całe życie. Ile nam to zajęło? Dwie i pół godziny?

– Szef pęknie z zachwytu – zgodził się Waters.

Westchnęli ciężko i odeszli od reporterów, którzy właśnie wypatrzyli po drugiej stronie ulicy majora i znowu podnieśli krzyk, domagając się konferencji prasowej.

– Co o tym sądzisz? – spytał cicho Waters, upewniwszy się, że żadnego dziennikarza nie ma w pobliżu. W powietrzu wciąż unosił się duszący dym i obaj detektywi zdążyli się nabawić chrypki.

– Szczamy pod wiatr – zawyrokował Griffin. – Pojedynczy strzał w głowę, więc facet musiał być zawodowcem. Zostawił wszystko na dachu, więc wiedział, że broń nie doprowadzi nas do niego. Założę się, że gdy tylko załatwił Como, przebrał się w cywilne łachy i zszedł do sądu, gdzie wtopił się w tłum.

– I jak gdyby nigdy nic poszedł na parking – dodał Waters.

– Tylko że jego ucieczka okazała się bardziej spektakularna, niż mógł przypuszczać.

– Rysopis na niewiele się zda, chyba że w kostnicy – zgodził się Waters.

Musimy się dowiedzieć, kim był, żeby znaleźć tego, kto go wynajął – Bo ja wiem? Sądząc po tym, co usłyszeliśmy, wujek Vinnie wyrasta na głównego podejrzanego. Miał motyw i możliwość zatrudnienia płatnego zabójcy. Coś mi się zdaje, że Tom miał rację. Albo… – Waters zamyślił się. – Mężatka z East Side też ma pieniądze. Może to ona zaangażowała snajpera. A może wszystkie trzy są w to zamieszane. Słyszałem, że założyły coś w rodzaju grupy wsparcia. Chociaż nie mam pojęcia, czemu miałyby zabijać wynajętego zabójcę. Z drugiej strony, skoro już się zdecydujesz zabić jednego zbira, to co zmieni śmierć jeszcze jednego?

Griffin tylko chrząknął. Nie lubił wyciągać przedwczesnych wniosków, kiedy pracował nad sprawą. Przerzucił kartki notesu.

– Hej, Mike, co się stało z NBC?

– Nie wiem. Skończyli nadawać Seinfelda, Ostry dyżur stracił Clooneya?

– Nie, nie. Chodzi mi o to, że nie przesłuchaliśmy nikogo z WJAR. Wątpię, żeby Kanał Dziesiąty nie wysłał tu swojego zespołu.

Waters zmarszczył brwi. Rozejrzał się po parku. I otworzył szeroko oczy.

– Tam, na końcu ulicy. Czy na tym białym wozie nie ma przypadkiem napisu Wiadomości Kanału Dziesiątego?

– No, no. Kto by pomyślał? Dwóch reporterów oddzieliło się od stada. Ciekawe dlaczego trzymają się na uboczu?

– Mają coś.

– Nie, Mike. To my coś mamy. Dorwijmy ich.

Po minucie Griffin zapukał w rozsuwane drzwiczki furgonetki. Nie otworzyły się jak od magicznego zaklęcia. Zapukał mocniej. Głosy wewnątrz wozu natychmiast ucichły.

– Tu sierżant Griffin z policji stanowej – zawołał. – Otwierać! Albo rozwalę wam samochód.

Nastąpiła długa cisza. W końcu drzwiczki rozsunęły się. Z wnętrza wychynęła twarz Maureen Haverhill, która obdarzyła detektywów najsłodszym ze swych profesjonalnych uśmiechów.

– Griffin! – powiedziała ciepło. – Słyszałam, że wróciłeś.

Maureen pracowała dla lokalnej stacji NBC od pięciu lat. Jako drobna energiczna blondynka nadawała się na prezenterkę jednego z porannych programów ogólnokrajowych i pewnie uważała, że awans był w jej wypadku tylko kwestią czasu. Teraz jej błękitne oczy lśniły bardziej niż zwykle. Wyglądała jak narkomanka, która przed chwilą wzięła świeżą działkę. Albo jak dziennikarka, która właśnie zdobyła sensacyjny materiał. Jej kamerzysta chował się w głębi kabiny. Pewnie kopiował kasetę. A niech to.

– Oboje z wozu – burknął Griffin.

– Ale panie sierżancie…

– Migiem!

Maureen skrzywiła się żałośnie. Po czym odstawiła pantomimiczne przedstawienie pod tytułem „Krucha bezbronna blondyneczka w przykrótkiej, zbyt obcisłej pistacjowej spódniczce wysiadająca z samochodu”. Dzięki temu kupiła operatorowi dodatkowe trzydzieści sekund.

– Bóg mi świadkiem, Maureen – poinformował ją Griffin – jeżeli skopiujesz tę kasetę, przyskrzynię cię za nielegalne wykorzystywanie materiału dowodowego.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Jimmy – zawołał Griffin. – Wysiadka. I to już!

W drzwiach furgonetki pojawiła się rozczochrana ruda czupryna.

– Robiliśmy po prostu notatki – powiedział Jimmy z wyrzutem. – Co jest, nie wolno nam pracować?

Potężny rudzielec zeskoczył na chodnik. Starał się nie patrzeć na policjantów. Na czole lśniły mu krople potu.

– Chcę dostać tę taśmę – oznajmił Griffin.

– Jaką taśmę? – nie dawała za wygraną Maureen.

– Taśmę, którą właśnie kopiujecie, żeby ją jak najszybciej wyemitować. Byłoby niesprawiedliwe, Maureen, gdyby jakaś niedoświadczona gąska skomentowała ten reportaż tylko dlatego, że znalazłaś się za kratkami.

– Nie możecie mnie aresztować! Na jakiej podstawie?

– Utrudnianie śledztwa.

– No, nie. To bzdura i obaj o tym wiecie.

– Nie było mnie półtora roku. Znajomość przepisów trochę wywietrzała mi z głowy. Aresztuję cię, a potem niech sąd rozstrzygnie, czy słusznie.

Maureen zaczynała się wkurzać.

– Odwal się! – warknęła. – Czwarta poprawka zabrania nielegalnego przeszukiwania i przejęcia własności!

– W takim razie dobrze się składa, że stoimy w pobliżu sądu. Ja zostanę z wami, a detektyw Waters skoczy po nakaz. Za pół godziny i tak dostaniemy kasetę, a wtedy udostępnimy ją wszystkim stacjom w stanie. Rozumiesz? Wszystkim bez wyjątku.

– Nie ma mowy. To mój materiał!

– Nieprawda. To nasz materiał dowodowy, a kiedy już go przejmiemy, będziemy mieli prawo zrobić z nim to, co uznamy za stosowne.

– Niech cię, Griffin! Tak bardzo cię lubiłam przed… – Urwała w pół zdania. I nawet okazała na tyle wrażliwości, że się zarumieniła.

Griffin nic nie powiedział. Po prostu na nią patrzył. Przez ostatni rok zrobił się w tym całkiem niezły. Czasami, zwłaszcza w ciągu pierwszych miesięcy po Wielkim Bum, łapał się na tym, że stoi przed lustrem i gapi się w nie w taki sam sposób. Jakby chciał dzięki temu zrozumieć samego siebie.

– Oddajcie kasetę – powtórzył. – To dowód. Wszystko, co z nim zrobicie, włącznie z kopiowaniem i obróbką zostanie uznane za utrudnianie śledztwa. Mamy tu co najmniej sześćdziesięciu detektywów, nie wspominając o ponad setce mundurowych. Czy naprawdę wydaje ci się, że prokurator generalny dobrze zareaguje na wiadomość, że jakaś lokalna dziennikarka bawi się materiałem dowodowym, który może się okazać kluczowy dla śledztwa?

Maureen przygryzła wargę.

– Zawrzyjmy układ – zaproponowała.

– Dlaczego, Maureen? Chcesz się przyznać do popełnienia jakiegoś przestępstwa?

– Będziemy współpracować, oddamy kasetę…

– Chyba masz na myśli to, że ją przejmujemy.

– Oddamy kasetę. W zamian za drobną przysługę. Wywiad z pułkownikiem.

Griffin parsknął śmiechem.

– Z majorem – spuściła z tonu.

Griffin zarechotał jeszcze głośniej.

– Z detektywem kierującym śledztwem. No, Griffin, nie bądź taki. Zabierasz nam wyjątkowy materiał. Najlepsze zdjęcia w mojej karierze. Należy nam się przynajmniej wywiad. I do tego prawa na wyłączność do kasety. Nie dacie nagrania żadnej innej stacji. Jak nie patrzyli, gdzie trzeba, to ich problem.

– Twoje współczucie jest po prostu zniewalające.

– Co ty na to? Pięciominutowy wywiad z detektywem prowadzącym i prawa na wyłączność do kasety.

– Pół minuty ze starszym detektywem biorącym udział w śledztwie i prawa na wyłączność.

– Trzy minuty.

– Jedna, a listę pytań musicie dostarczyć wcześniej. Jeśli nie, po prostu dostaniecie odpowiedź „bez komentarza”.

Maureen skrzywiła się boleśnie. Łypnęła na Griffina z ukosa.

– Dostaniesz tę sprawę?

– Nie wiem. Jeszcze nie ma żadnej decyzji w tej sprawie.

– Bo to by była niezła historia, rozumiesz. Złoty chłopak wraca na wojnę. Wielu ludzi wątpiło, czy wrócisz po sprawie Cukiereczka. Jedni myśleli, że straciłeś zainteresowanie robotą, a inni, że nie masz jaj, żeby wrócić. Tak bardzo kochasz tę pracę, Griffin, czy robisz to po prostu z przyzwyczajenia? – zmieniła taktykę. – Cukiereczek nadal pisze do ciebie listy?

– Minuta ze starszym detektywem. Tak czy nie, Maureen? Oferta straci ważność za pięć, cztery, trzy, dwie…

– Okej, okej – zgodziła się pośpiesznie. – Minuta ze starszym detektywem. – Westchnęła, poświęcając jeszcze chwilę na okazanie rozpaczy po utracie tematu dnia, a potem pogodziła się z tą myślą. – Dostaliśmy nauczkę. Nie opłaca się robić reportaży – mruknęła. – No dobrze, zapraszam do środka. Na pewno chcecie zobaczyć to nagranie.

Jimmy podłączył kamerę do zewnętrznego monitora. Nie zdążyli jeszcze zmontować nagrania. Razem z Maureen oglądali je raz po razie, próbując wybrać najlepsze kadry. Jimmy odtworzył nagranie. Trwało siedemdziesiąt pięć sekund i pokazywało wszystko. Dosłownie wszystko.

– Jak, u licha, udało wam się to nakręcić? – zapytał Griffin, występując dwa kroki przed Watersa i przyciskając Maureen do ściany. – Kołujecie nas?

– Nie, nie, przysięgam…

– Dostaliście cynk? Głębokie Gardło powiedział, że stanie się coś wielkiego, ale nie uznaliście za stosowne, podzielić się z nami tą informacją?

– Griffin, to nie tak…

– W ogóle nie sfilmowaliście samochodu z więźniami! Całe nagranie pokazuje dach! Na trawniku jest jedenaście innych zespołów reporterskich, Maureen. Wszystkie skoncentrowały się na przyjeździe Como. Więc dlaczego akurat wy uznaliście, że trzeba filmować dach? Co wiedzieliście?

– Nic! – jęknęła Maureen. Uniosła głowę i wypięła pierś. – Po prostu… przez cały czas wydawało mi się, że ktoś na mnie patrzy; Nie żartuję. Aż ciarki przechodziły mi po plecach. Bez względu na to, gdzie byłam i co robiłam, czułam czyjś wzrok. A potem, kiedy usłyszałam, że jedzie furgonetka, zaczęłam poprawiać mikrofon i… spojrzałam w górę. Ostatni raz. Na dach. I mogę przysiąc, że zobaczyłam ruch. Więc szturchnęłam Jimmy’ego i powiedziałam, żeby filmował dach.

– Myślałem, że jej odbiło – odezwał się Jimmy. – Ale co tam, zdjęcia vana to żaden rarytas. Więc zrobiłem zbliżenie dachu i kto by przypuszczał? Facet wyskakuje i strzela. Nie do wiary. Moglibyśmy to puścić na cały kraj.

– Dostać nagrodę – dodała Maureen. – Wiele nagród. – Znowu zalśniły jej oczy. Zadrżała, wciąż przyciśnięta do ściany.

Griffin odsunął się powoli. Wciąż miał zaciśnięte pięści. Teraz skupiał się przede wszystkim na tym, żeby rozprostować palce, rozluźnić mięśnie i oddychać spokojnie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Waters przygląda mu się bacznie. Maureen i Jimmy też. Pewnie myśleli o tej cholernej piwnicy. Może zresztą tak powinno być.

Wziął kolejny głęboki oddech, skoncentrował się na galopującym pulsie i policzył do dziesięciu.

– Dajcie nagranie – rozkazał.

Jimmy z ociąganiem otworzył kieszeń kamery i wyciągnął cyfrową kasetę. Waters podetknął mu torbę na dowody. Jimmy spojrzał tęsknie na taśmę, a potem wrzucił ją do torby.

– Będziecie pamiętać o naszej umowie? – upewniła się Maureen.

– Tak.

– Gdybyśmy dostali kasetę przed czwartą – powiedziała poważnym głosem – wciąż moglibyśmy zdążyć na wiadomości o piątej.

– Na pewno przekażę tę prośbę chłopakom z Identyfikacji Kryminalnej. – Kaseta przed czwartą. Też coś. Będzie miała farta, jeżeli dostanie ją za sześć miesięcy.

Maureen oparła się o ścianę furgonetki. Przegrała tę rundę, ale było widać, że już przygotowuje się do następnej bitwy.

– Hej, Griffin, bądź szczery. Ten facet nie żyje, prawda? Wyleciał w powietrze na parkingu.

– Bez komentarza.

– Tak właśnie myślałam. Będziecie teraz przesłuchiwać ofiary? Trzy kobiety?

– Bez komentarza.

– Może chociaż one zorganizują konferencję prasową. Byłoby miło. Przez ostatni rok dzięki nim i ich klubowi udało nam się nieźle podnieść oglądalność. – Maureen przygryzła wargi. – Ciekawe, czy zgodziłyby się na wywiad…

– Ofiary gwałtu urządzają konferencje prasowe? – Griffin spojrzał ze zdziwieniem na Watersa.

Maureen nie potrafiła sobie odmówić przyjemności uświadomienia go w tym względzie.

– Chryste, Griffin, gdzieżeś się podziewał? Zaraz po śmierci Trishy Hayes te kobiety praktycznie przejęły wszystkie programy informacyjne. Siostra Trishy, Jillian, doprowadziła do stworzenia grupy. Nazywa ją to Klubem Ocalonych. Od tego momentu zaczęły wysyłać oświadczenia do prasy. Zadziałało jak czary. Przedtem ludzie wiedzieli wprawdzie o grasującym gwałcicielu, ale nie spędzało im to snu z powiek. Wiesz, jak to jest. Każdemu się wydaje, że akty przemocy dotykają tylko innych. Zwłaszcza gwałty. Na pewno przytrafiają się tylko innym kobietom, biednym, mieszkającym w niebezpiecznej okolicy albo prowadzącym niebezpieczne życie. I oto pewnego dnia ludzie włączają telewizory i widzą trzy ofiary: piękne, białe, wykształcone i bynajmniej nie biedne. Dwie z nich nie są nawet słodkimi nastolatkami, lecz szacownymi kobietami w średnim wieku prowadzącymi szacowne życie, jakie przystoi klasie średniej.

– Ludziska całkiem powariowali – dodała po chwili. – „Patrzcie na te biedne kobiety, tak brutalnie zaatakowane we własnych domach. Aresztujcie kogoś, kogokolwiek, tylko, na Boga, zróbcie to, zanim coś podobnego spotka moją córkę, moją siostrę, moją matkę, moją żonę. Gdzie, do cholery, podziewa się policja?” Po ich pierwszym występie telewizyjnym w biurze prokuratora generalnego przez tydzień urywał się telefon.

– Dały przestępstwom twarz – zauważył Griffin.

– Klub Ocalonych dał przestępstwom trzy wyjątkowo atrakcyjne twarze. Uczyłeś się psychologii? Ludzie naprawdę oceniają książki po okładkach. Brzydcy dostają to, na co zasługują. A ładni…

Griffin pokiwał głową.

– Dużo było tych konferencji? – zapytał.

– Bo ja wiem? Pięć czy sześć.

– I zawsze przed kamerami stawały wszystkie trzy?

– Zawsze. Żadnych indywidualnych wywiadów. Zastrzegły to na samym początku.

– A ich rodziny?

Maureen wzruszyła ramionami.

– Czasami w tle widywało się męża Carol Rosen albo matkę Meg Pesaturo, ale w konferencjach uczestniczyły tylko te trzy kobiety. W końcu to one zostały brutalnie zaatakowane, podczas gdy gliniarze przez sześć tygodni siedzieli bezczynnie na tyłkach.

– Mają pretensje do policji?

– Tak sądzę. Chociaż nigdy tego nie powiedziały.

– Dają się ponieść emocjom?

– Czasami. Ale rzadko. Zwykle są raczej… skupione na temacie. Do każdej konferencji wybierały motyw przewodni. Na przykład, kiedy mówiły przed gmachem policji miejskiej, domagały się większej liczby pieszych patroli. Gdy pojawiły się przed ratuszem, apelowały o poświęcenie większej uwagi sprawom bezpieczeństwa. Przed prokuraturą domagały się energiczniejszego śledztwa i schwytania podejrzanego. W końcu mówimy o seryjnym gwałcicielu, a tacy zwykle nie przestają gwałcić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– Innymi słowy, doprowadziły opinię publiczną do białej gorączki – zgadł Griffin. O tak, potrafił to sobie wyobrazić. Detektywi z policji miejskiej musieli aż skakać z radości. Nie ma to jak niechęć ludzi, którym próbuje się zapewnić bezpieczeństwo. W takich chwilach człowiek naprawdę kocha swoją pracę. Oczywiście, gdyby sprawą zajęła się policja stanowa, od razu przyskrzyniliby skurczybyka. Bez dwóch zdań.

– Eddie Como zaatakował cztery kobiety w ciągu sześciu tygodni – powiedziała z naciskiem Maureen. – Jedną z nich zabił. Jak myślisz, jak się czuła Jillian Hayes, wiedząc, że gdyby policja poświęciła sprawie więcej uwagi, być może do trzeciego ataku w ogóle by nie doszło? Jej siostra wciąż by żyła.

– Tak powiedziała?

– Nie musiała. Wystarczyło, że stanęła przed kamerami, i ludzie przypomnieli sobie, co się stało z jej siostrą i co może spotkać ich siostry, jeżeli gwałciciel pozostanie na wolności. Zareagowali na to. Kurczę, to mało powiedziane. Ludziska po prostu oszaleli na punkcie gwałciciela. Założę się, że gdyby teraz zorganizowały następną konferencję i oznajmiły, że to one zabiły Eddiego Como, nikt nie miałby im tego za złe.

– Są aż tak atrakcyjne? – zapytał Griffin.

– Nie! – Maureen przewróciła oczami. – Są aż tak… przekonujące. Pomyśl tylko. Jillian Hayes, starsza siostra, która prowadzi własny biznes i opiekuje się niedołężną matką. Jest zawsze dobrze ubrana i trzyma dużą fotografię uśmiechniętej siostrzyczki, która miała zaledwie dziewiętnaście lat, gdy Eddie Como ją zabił. Meg Pesaturo, która wygląda jak Bambi, ma wielkie brązowe oczy i drżące dłonie. Wierz mi, nie ma w tym stanie faceta, który zobaczywszy ją, nie chciałby własnoręcznie ukatrupić Eddiego Como. No i wreszcie Carol Rosen, błękitnooka blondynka z wyższych sfer, która mieszka we wspaniałym wielkim domu, ale też działa w różnych lokalnych organizacjach charytatywnych. Nawet gdybyś nie wiem jak się wysilał, nie zorganizowałbyś lepszej grupy.

– Bizneswoman, podlotek i dobrze sytuowana mężatka. Innymi słowy, dla każdego coś miłego.

– Dokładnie.

– Mówią kolejno do mikrofonu – mruknął Griffin.

– O, nie. Jillian Hayes jest rzecznikiem całej grupy. Ona mówi.

– Tylko?

– Tylko. Zdaje się, że mają taką umowę. Poza tym Jillian Hayes ma doświadczenie w marketingu, dwie pozostałe nie czują się zbyt pewnie przed kamerą.

– Czyli to nie one stawiały wymagania – powiedział Griffin. – Tylko Jillian Hayes.

– Jillian Hayes mówiła w imieniu całej trójki. Carol i Meg zawsze stały tuż obok niej.

– Ale to Jillian jest przywódcą tego Klubu Ocalonych?

– Wiesz, Griffin, mówisz, jakby Jillian knuła coś złego.

– Po prostu się zastanawiam.

Maureen nie odzywała się przez chwilę. Jej błękitne oczy znowu rozbłysły.

– Mamy nagranie, które cię zainteresuje.

Griffin i Waters wymienili spojrzenia.

– Wszyscy mają takie nagrania – powiedział Griffin. – Na tym polegają konferencje prasowe.

– My mamy lepsze.

– Znowu wypatrzyłaś coś na dachu?

– Coś w tym rodzaju.

– No, dobra. Dawaj. – Griffin zaczął mieć powoli dość tej rozmowy. – Wyrzuć to z siebie, Maureen. Zdążyłaś już to wyemitować, cokolwiek to było. A to znaczy, że wszyscy to widzieli. Przejdźmy więc do sedna, a twoja współpraca zostanie doceniona.

– Jak bardzo doceniona?

– Przy następnym spotkaniu będę na ciebie warczał mniej, niż zamierzam warczeć dzisiaj.

– Bardzo zabawne. Wydawałoby się, że urlop, powinien ci poprawić charakter, sierżancie Griffin.

– A mnie się wydawało, że filmowanie konferencji trzech brutalnie zaatakowanych kobiet nauczy cię odrobiny współczucia. Wygląda na to, że oboje się pomyliliśmy.

Maureen zacisnęła wargi. Za jej plecami Jimmy odwrócił głowę, nim zdążyła zauważyć jego uśmiech.

– Mamy takie ujęcie Carol Rosen – oznajmiła nagle.

– Tej dzianej mężatki?

– Tak. Z ich trzeciej konferencji. Nawet nie pamiętam, w jakiej sprawie. W każdym razie Jillian gada jak zwykle do mikrofonu, a Carol i Meg robią to, co potrafią najlepiej, to znaczy stoją obok. Wtem pojawia się mąż Carol. Podchodzi do żony od tyłu i kładzie rękę na jej ramieniu. Zdaje się, że wcale się go nie spodziewała, bo gdy tylko to zrobił, o mało nie wyskoczyła ze skóry. Jimmy akurat robił jej zbliżenie. Wyraz jej twarzy… Ta kobieta była po prostu przerażona. Nie czuła się bezpiecznie nawet w biały dzień, wśród ludzi. Wyszedł z tego wzruszający news. A tak nawiasem mówiąc, tylko my to sfilmowaliśmy.

Milczała przez chwilę, a potem uśmiechnęła się i machnęła na nich ręką.

– No, panowie. Jesteście dużymi chłopcami, wiecie, jak to jest. Znacie zasady gry.

– Chcesz powiedzieć – odezwał się Griffin – że uważasz, że Carol Rosen zabiła Eddiego Como. I sądzisz tak na podstawie ataku paniki, który udało się wam zarejestrować na taśmie?

Maureen zmrużyła oczy.

– Masz pojęcie, co ten facet jej zrobił, Griffin? Czytałeś policyjne raporty z tej sprawy? Na Boga, kiedy Eddie Como z nią skończył, Carol Rosen nie mogła chodzić przez pięć dni. Jillian straciła siostrę. Meg Pesaturo straciła pamięć. Ale z tego, co widziałam, Carol Rosen straciła zmysły. Gdyby ktoś mi coś takiego zrobił, zabiłabym go. A ty nie?

Pytanie było dwuznaczne. I oboje zdawali sobie z tego sprawę. Griffin nie odpowiedział. Po chwili Maureen potrząsnęła niecierpliwie głową.

– Słuchaj, oboje wiemy, co teraz zrobicie. Spotkacie się z trzema ofiarami, zapytacie, która z nich pociągnęła za spust, a gdy tylko któraś z nich choćby mrugnie, zamkniecie ją do pudła. Więc nie praw mi tu morałów o współczuciu, sierżancie. To jest gra. I nie wróciłbyś do roboty, gdybyś za nią nie tęsknił.

– O ja biedny – mruknął Griffin. Maureen znowu potrząsnęła głową.

– Nie. Biedna Carol Rosen.

Загрузка...