Mężczyzna, który kazał mówić do siebie Morgan, usiadł na niewielkim, porośniętym trawą kopcu. Broń położył tuż obok. Errki rzucał ukradkowe spojrzenia na jego wzorzyste bermudy.
Mężczyzna próbował połapać się w sytuacji. Mogło być gorzej. Udało mu się uciec z banku i z miasta, a potem porzucić samochód. Poza tym tak jak obiecał, zdobył pieniądze. Dobrze ukrył i zakamuflował pojazd, a jeżeli leśny dukt był nieuczęszczany, mogło minąć wiele dni, zanim ktoś znajdzie auto. Wewnątrz nie zostawił odcisków palców, bo ani na chwilę nie zdjął rękawiczek. Zastanawiał się, czy policji udało się zidentyfikować jego zakładnika. Miał nadzieję, że jakość nagrania z bankowego monitoringu okaże się zbyt słaba i policji niewiele uda się zobaczyć.
– Posłuchaj – powiedział cicho.
Werbel gra ciszej, pomyślał Errki, więc pewnie udało mu się trochę uporządkować myśli.
– Może odpowiesz mi chociaż na to pytanie? – Popatrzył na Errkiego, który z podciągniętymi pod brodę kolanami siedział na pniu drzewa. – Powiedz mi, skąd uciekłeś. Z domu opieki czy z innego zakładu? Masz swoje mieszkanie czy nie wyprowadziłeś się jeszcze od matki? Bardzo mnie to ciekawi. Chyba nie pytam o zbyt wiele, prawda?
Czekając, wyjął z torby kapciuch z tytoniem. Errki nie odpowiadał. Nestor miał właśnie zmienić pozycję – teraz kucał z podbródkiem przyciśniętym do kolan i rękami obejmował nogi. Kiedy siedział w ten sposób, Errkiemu wolno było się odzywać.
– Pytałem, czy uciekłeś ze szpitala psychiatrycznego, czy może z jakiejś innej instytucji. Czy ktoś cię szuka?
Usłyszawszy pytanie, Errki zaczął kiwać głową w tył i w przód.
– Umówmy się – zaproponował Morgan. – Zapytam cię o coś. Jeśli odpowiesz, masz prawo zadać mi pytanie, na które z kolei ja będę musiał odpowiedzieć, jeżeli będę chciał cię zapytać o coś innego. Co ty na to?
Patrząc na zakładnika, Morgan poczuł dumę ze swojej sugestii. Mimo czarnej skórzanej kurtki i ciemnych spodni, chłopak wcale się nie zgrzał. Dziwne, bo z Morgana lal się pot, a na jego T-shircie widać było duże, ciemne plamy.
– Chciałbym się tylko dowiedzieć, kim jesteś – dodał. – I mam z tym spore kłopoty.
– Człowiek niewiele widzi, kiedy diabeł trzyma świecę – odpowiedział cicho Errki. Mówił zmęczonym głosem, jakby zbyt wiele energii kosztowała go niepotrzebna strata słów na kogoś tak mało rozgarniętego jak Morgan.
Mężczyzna poderwał się na dźwięk jasnego, przyjemnego dla ucha głosu Errkiego. Chłopak mówił z powagą. Errki pochylił głowę i uważnie nasłuchiwał szeptu Nestora. Propozycja bandyty brzmiała znajomo. W podobną grę bawili się w ośrodku podczas terapii grupowej.
– Ja zacznę – powiedział.
Morgan uśmiechnął się z ulgą, słysząc tak normalną uwagę.
– Ale ty masz przestrzegać takich samych zasad, słyszysz? Jeśli odpowiem uczciwie, wtedy mam prawo zadać ci pytanie i dostać prawdziwą odpowiedź.
Errki spojrzał mu w oczy i wyraził zgodę.
– Co teraz zrobisz? – zapytał i w tej samej chwili usłyszał, jak w piwnicznych czeluściach Nestor zanosi się przeraźliwym rechotem.
Morgan zmarszczył brwi. Gniewnie spojrzał na ubraną na czarno postać i oblizał wargi.
„Co teraz zrobisz?" Nie spodziewał się tego pytania. No cóż, mógł przecież coś wymyślić, skoro ten wariat i tak nie zrozumie żadnej odpowiedzi. Ale umówili się, że nie będą kłamać. Poza tym miał wrażenie, że patrząc w tak błyszczące oczy, nie może oszukiwać. Zdał sobie sprawę, że czuje się strasznie samotny. Zaczął się jeszcze bardziej pocić. „Co teraz zrobisz?" Nie miał pojęcia. Siedział tutaj z torbą pełną pieniędzy i z idiotą, którego nie mógł zrozumieć. Zawahał się, a potem wzruszył ramionami.
– Czekam, aż zrobi się ciemno.
Czeka, aż zrobi się ciemno. Nestor ułożył usta w grymas przypominający uśmiech. Powiedz mu, Errki! Niech ten człowiek wreszcie przejrzy na oczy.
– Przecież nie zrobi się ciemno – stwierdził Errki. – Jest środek lata.
– Nie jestem głupi – odburknął Morgan.
Ależ tak, jest głupi, zachichotał Nestor, kołysząc się tam i z powrotem jak beztroska starucha.
– Między północą a drugą rano zrobi się ciemniej. Wtedy zobaczymy, co się stanie – mruknął bandyta.
Głos znów zabrzmiał groźnie i znów werble zagrały w niewłaściwym tempie.
– Teraz moja kolej. Co ci jest?
Errki rozcapierzył palce. Gest ten wywołał u Morgana obrzydzenie. Gdyby nie wykonywał tych dziwnych gestów palcami i tak okropnie nie kołysał głową, jego towarzystwo byłoby zupełnie znośne.
Uczciwa odpowiedź, pomyślał Errki. Co mi jest? Wstrząsnął nim nagły dreszcz, który wzbił w górę tuman szarego, piwnicznego kurzu. Nestor warknął opryskliwie. Co mi jest? Spojrzał w dół. Na trawie tuż obok jego stóp pojawiła się krwistoczerwona plama. Jej poziom zaczął się podnosić i powoli rozlewała się wszerz. Gdyby przesunął stopę choć o centymetr, dotknąłby butem krwi.
– I co? Odpowiesz mi? – Morgan rzucił mu ponure spojrzenie. – Mieliśmy umowę. Co ci jest? Uczciwa odpowiedź za odpowiedź. No, mów.
Errki siedział, zastygły jak skała, wpatrzony w ziemię wokół swoich stóp.
– Więc dobrze, będę dla ciebie miły. Nie tak jak ty dla mnie, bo jesteś trochę dziwny. Zadam ci inne pytanie. Ale jeżeli teraz mi nie odpowiesz, to się zdenerwuję. – Wbił wzrok w Errkiego, żeby podkreślić, że mówi poważnie. – Cholernie szybko szedłeś pod tę górę. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Znasz tę okolicę?
– Tak – Errki odparł, podnosząc głowę. Starał się nie poruszyć stopami.
Morgan ucieszył się.
– Dobrze ją znasz? Więc może wiesz o jakimś miejscu, gdzie moglibyśmy usiąść i poczekać, aż zrobi się ciemno? A może zbudujemy sobie szałas z gałęzi? Co ty na to?
Teraz Errki usłyszał zbyt wiele pytań na raz. Zmagał się z nimi, zły na niejasny tok myślenia Morgana. Czy dobrze znam okolicę? Szałas z gałęzi?
– Tak – odpowiedział, znów spoglądając na plamę krwi. Przyciągnęła kilka owadów, które pełzały dookoła, ucztując.
– Tak, znasz dobrze okolicę, i tak, zbudujemy sobie szałas z gałęzi – powiedział bandyta z entuzjazmem. – W porządku. Ty zbudujesz szałas, a ja będę trzymał broń. Nie znoszę tych okropnych kłujących gałęzi.
Od niechcenia odsunął na bok najniższą gałąź świerka. Errki gapił się na broń, która leżała w trawie kilkadziesiąt centymetrów od jego stóp.
– Powiedz mi – znów odezwał się Morgan – czy dobrze zapamiętujesz szczegóły? Na przykład, gdybyś musiał zidentyfikować mnie na policji. Nie sądzę, żeby do tego doszło, ale chciałbym wiedzieć. Jak byś mnie opisał?
Errki wyszeptał:
– Teraz moja kolej.
– Przepraszam, masz rację. Strzelaj.
Polizał bibułkę i wetknął skręta w usta, rozglądając się za zapalniczką.
– Co ci jest? – zapytał Errki.
Morgan spojrzał na niego zdumiony, a jego oczy zwęziły się z niezadowolenia. Nestor prychnął. Gdzieś w kącie Płaszcz lekko zatrzepotał rękawami. Był zawsze pusty w środku. W pewnym sensie bezsilny. Co jakiś czas Errki miał wrażenie, że cały był zmyłką. Niczym więcej, jak tylko przeklętym blagierem.
– Nic mi nie jest, do jasnej cholery – rzucił szorstko Morgan. – Na razie, nawet cię nie drasnąłem. Czy tak dalej będzie, zależy od tego, czy będziesz chciał ze mną współpracować.
Poczuł niepokój. Trudno było zrozumieć czubków – byli nieprzewidywalni. Mimo to, o ile wiedział, kierowali się pewną logiką. Trzeba tylko znaleźć do niej klucz.
– Powiem ci coś – mówił dalej. – Trochę się orientuję w twoich problemach. Odrabiałem wojsko w szpitalu psychiatrycznym. Nie domyśliłbyś się, prawda? Odmówiłem służby wojskowej, bo jestem pacyfistą.
Spojrzał na broń leżącą w trawie i wybuchnął śmiechem.
– Pamiętam takiego jednego dziwaka, który bez przerwy wąchał swoje slipy. Poza tym nie skrzywdziłby nawet muchy. A ty? Też wąchasz swoje slipy?
Errki z przygnębieniem odkrył, jak bardzo dziecinny jest Morgan. Spojrzał pod nogi. Plama krwi wciąż tam była.
– Zanim zapomnę – mówił dalej bandyta – wróćmy do mojego pytania. Co powiesz policjantom, jeżeli będziesz im musiał mnie opisać? No, wykrztuś wreszcie.
Co za głupiec, pomyślał Errki. Wymięty klaun w głupich szortach. Przez cały czas czegoś się boi. Jeżeli straci broń, będzie bezradny. W szpitalu na pewno by powiedzieli, że rodzice go zaniedbywali, kiedy był dzieckiem.
Errki wpatrywał się w niego tak intensywnie, że Morgan zaniepokoił się.
Wzrost: około metr siedemdziesiąt, zdecydowanie nie więcej.
Morgan milczał i czekał.
Waga: dwadzieścia kilogramów cięższy ode mnie. Wiek: jakieś dwadzieścia dwa lata. Grube włosy w kolorze piaskowym. Proste, ciemne brwi. Oczy szaroniebieskie. Małe usta z pełnymi wargami.
Mężczyzna zaciągnął się papierosem i westchnął niecierpliwie. Małe uszy, pełne małżowiny. Palce krótkie jak kiełbaski, pulchne uda i łydki. Wygląda na spuchniętego. Ubiór: idiotyczny. Inteligencja: przeciętna, ale w dolnym percentylu.
Było zupełnie cicho. Nawet ptaki umilkły. Tylko Errki słyszał chichot dobiegający z piwnicy. Morgan nagle wstał i wygrzebał broń z trawy.
– W porządku, miej sobie te swoje tajemnice. Wstawaj. Idziemy!
Poczuł, że zakpiono z niego, a on nie miał pojęcia dlaczego.
– To tylko obrazek – przemówił nagle Errki.
– Zamknij się, powiedziałem ci!
– Taki, którego nikt nie odwraca, żeby przeczytać, co jest napisane na drugiej stronie.
– Ruszaj się!
– Myślałeś o tym? – Errki mówił dalej. – Nikt nie wie, kim jesteś. Czy to nie chujowo, Morgan?
Mężczyzna rzucił mu pełne zaskoczenia spojrzenie. Errki powoli wstał, postawił duży krok, żeby nie wdepnąć w śliską krew, i skierował się ku punktowi widokowemu, w pobliżu którego zostawili samochód. Stamtąd zobaczy zimne i niebieskie morze. I ruchliwą drogę.
– Nie tam, psiakrew! Idziemy na górę! Czy ty jesteś kompletnym idiotą?
– A co zrobisz, jeżeli pójdę tam, gdzie chcę? – spytał Errki cicho.
– Wpakuję ci pieprzoną kulkę między oczy, a potem znajdę jakiś dół i wrzucę cię do niego. A teraz ruszaj się!
Errki zaczął piąć się pod górę. Szybciej niż poprzednio. Teraz był wypoczęty, poza tym zawsze czuł się lepiej, kiedy był w ruchu.
– W porządku, tak wystarczy. Skoro naprawdę dobrze znasz teren, to znajdź nam jakąś opuszczoną chatę albo coś w tym rodzaju, żebyśmy mieli dach nad głową.
Stara chata. Było ich wiele, chociaż najwięcej po drugiej stronie grani, ponad kilometr dalej. Droga była trudna, a upał nie do zniesienia. Errkiemu chciało się pić. Nic nie powiedział, ale przypuszczał, że Morgan też jest spragniony. Słyszał za sobą dyszenie i chwilę później głos, teraz trochę spokojniejszy.
– Jak zauważysz strumień albo coś w tym rodzaju, to powiedz. Cholernie chce mi się pić.
Errki szedł dalej. Jego długie czarne włosy kołysały się z boku na bok, podobnie jak kurtka i wypchane spodnie. Morgan gapił się na niego w oszołomieniu. Ten gość był zupełnie inny niż wszyscy. Jak się go pozbyć? zastanawiał się. Po jaką cholerę wlokę ze sobą tę ofiarę losu? Mogłem zostawić go w samochodzie. Boję się, że poda mój rysopis policji? Ale czego tu się bać? Do policjanta pewnie wcale się nie odezwie. Spojrzał na zegarek. Za pół godziny będą wiadomości. Zatrzyma się, żeby posłuchać, czego udało im się dotąd dowiedzieć. Szedł najszybciej, jak mógł, mimo że pragnienie paliło mu usta i gardło. Dobrze zrobił, że jeszcze nie napił się whisky. Szaleńcy mogą być niebezpieczni. Ten gość nie był w szczególnie dobrej kondycji fizycznej, ale obłąkanie i brak zahamowań mogą sprawić, że nabierze niesamowitej siły. Może bezpieczniej będzie trzymać go na dystans i za bardzo nie prowokować. Przecież nie byli wrogami. Zabrał go ze sobą wiedziony zwykłym impulsem. Uciekając z banku, zasłaniał się nim jak grubą tarczą. Wyluzuj się – powiedział sobie. – Dość dziwnie się wysławia i nic więcej. Przypomnij sobie rok, który przepracowałeś w zakładzie dla obłąkanych – wszyscy bardzo się tam czegoś bali.
Errki zatrzymał się i zaczął sprawdzać kieszenie kurtki, najpierw pierwszą, a potem drugą. Na koniec wetknął dłoń do kieszeni spodni, odwrócił się i powiódł wzrokiem po trawie.
– Co się stało? – spytał Morgan. – Zgubiłeś coś, oprócz rozumu?
Errki znów dotknął wszystkich kieszeni po kolei.
– Możesz ode mnie dostać papierosa, jeśli masz ochotę zapalić.
– Fiolka – wymamrotał Errki, rozglądając się.
– Jaka fiolka?
– Z pastylkami.
– Łykasz prochy? Gdzie je zgubiłeś?
Errki nie odpowiedział. Kołysząc głową, w myślach odtwarzał drogę przebytą w lesie.
– Bierzesz leki przeciw psychozie? Dobrze, trudno, zgubiłeś je. Teraz będziesz musiał poradzić sobie bez nich. Chyba ci nie odbije, co?
Odbije. Nestor znów zaczął wydawać z siebie buczący dźwięk, jak kabel elektryczny pod wysokim napięciem. Używa słów, których znaczenia nie rozumie. Errki wznowił marsz.
– Poza tym chemikalia to jedno wielkie świństwo – mruknął Morgan, zastanawiając się nad zaistniałym problemem i jego konsekwencjami. – Tylko cię uspokajają. Najlepiej zrobi ci whisky – stwierdził.
Errki przystanął i wlepił oczy w bandytę.
– Nazywam się Errki.
– Errki?
– Wpadłem tu tylko z wizytą. Jeśli nie możesz odciąć dłoni, lepiej ją pocałuj.
Znów ruszył. Morgan stał przez chwilę we wrzosach, wpatrując się w idącego przed nim człowieka. Zorientował się, że powinien pełnić funkcję strażnika, a tymczasem posłusznie truchta śladem swojego więźnia jak pies. Errki był silniejszy, dużo szybszy i poruszał się znacznie zwinniej niż on. Role się odwróciły. To Morgan włóki się z tyłu jak stara baba. Nikt nie wiedział, gdzie są, nikt nie przyjdzie mu na ratunek, jeżeli coś się wydarzy. Zacisnął dłoń na kolbie rewolweru. Jeden strzał w udo powinien wystarczyć. Gdy tylko zrobi się ciemno, sam ruszy przed siebie. Może zwiąże Errkiego, żeby zapewnić sobie przewagę? Facet był odrażający, a jednak miał w sobie coś fascynującego. Oczy. Dziwne komentarze. Atmosfera uroczystej powagi, jaka go otaczała, zupełnie jakby pochodził z innego świata. Errki był błyskotliwy, może nawet genialny. Morgan słyszał kiedyś, że najczęściej tracą rozum ludzie o najbardziej przenikliwych umysłach.
Nagle zorientował się, że odległość między nimi znacznie wzrosła. Zaniepokojony, przyspieszył kroku. Dokąd właściwie szli? Jak to się wszystko skończy?
– Musimy się teraz zatrzymać. Czas na wiadomości!
Niepotrzebnie mówił tak głośno, jakby starał się podkreślić własną pozycję, jakby nagle ogarnęły go wątpliwości. Errki nie zatrzymywał się. Kołysząc biodrami, kroczył naprzód, zupełnie nie zwracając na niego uwagi.
– Hej, Errki!
Werbel trzasnął i zagrzechotał kilka razy. Mężczyzna trząsł się z wściekłości. Errki zatrzymał się i odwrócił. Nie ma nic bardziej żałosnego, jak gdy ktoś traci panowanie nad sobą, pomyślał.
– Nie musisz pokazywać humorów za każdym razem, kiedy każę ci coś zrobić. To ja tu dowodzę.
Nieprawda. Ty tylko masz broń. Errki zacisnął usta.
– Siadaj. Czas na wiadomości. Chcę sprawdzić, co już wiedzą.
Dotarli prawie na sam szczyt szerokiej grani. Nieskończenie daleko za nim znajdowała się kolejna grań, porośnięta stonowaną zielenią i pogrążona we mgle. Morgan szperał w torbie, szukając radia, potem przez dłuższą chwilę nastawiał antenę. Errki położył się na wznak we wrzosach i zamknął oczy.
– Na leżąco wyglądasz zupełnie jak duch.
Morgan próbował wziąć się w garść. Przyglądał się Errkiemu z prawdziwym zdumieniem.
– Słońce nie zachodzi ani na chwilę, a ty jesteś taki blady. Dlaczego? – zachichotał. – Moim zdaniem mieszkasz w innym świecie, w którym jest cholernie ciemno, prawda?
Znalazł lokalną stację i bębnił niecierpliwie palcami, gdy cichły ostatnie takty orkiestry wojskowej.
„Teraz nadajemy wiadomości. – Zaszeleściła kartka papieru. – Dzisiaj w godzinach rannych dokonano napadu na Fokus Bank. Sprawcą jest mężczyzna w wieku dwudziestu kilku lat. Jego łupem padło prawie sto tysięcy koron. Uciekając z miejsca przestępstwa, wziął zakładnika, którym był jeden z klientów. Użył broni, ale nikt nie został ranny. Policja nie wpadła jeszcze na trop bandyty ani zakładnika, chociaż dysponuje bardzo dobrym rysopisem przestępcy".
Morgan zmarszczył brwi.
– Bardzo dobrym rysopisem?
„Wyjechali z miasta małym, białym samochodem. Niestety policyjne blokady dróg nie przyniosły rezultatu".
– Co oni, do jasnej cholery, wygadują? Maskę zdjąłem dopiero wtedy, kiedy zniknęliśmy wszystkim z oczu! – Postawił radio w trawie. – Bezczelnie kłamią!
Zdenerwowany wyjął z kieszeni kapciuch i zrobił sobie skręta. Errki słuchał muchy brzęczącej mu wytrwale nad głową.
„Policja nadal nie ma podejrzanych w sprawie brutalnego zabójstwa siedemdziesięciosześcioletniej Halldis Horn. Zmasakrowane ostrym narzędziem ciało kobiety znaleziono wczoraj rano w pobliżu jej domu. Pod uwagę brany jest motyw rabunkowy, bo zniknęła portmonetka denatki. Zwłoki odkrył bawiący się w okolicy chłopiec".
Wzrok Morgana stał się nieobecny.
– To jest coś, co uważam za prawdziwą zbrodnię. Widzisz różnicę? W banku nikt nawet nie poczuje, że wziąłem te pieniądze. Są ubezpieczeni. Nikt nie został ranny, na samochodzie nie ma nawet rysy. A na świecie są ludzie, gotowi zabić człowieka dla jednej marnej portmonetki.
Errki nadal wsłuchiwał się w brzęczenie muchy. Był przekonany, że próbuje się do niego dobrać – całe to brzęczenie musi mieć jakiś cel. Irytujące, jak dużo gada ten błazen Morgan. Nie zrozumiał znaczenia słów, konieczności zbierania ich, odkładania na ważną chwilę.
– Kobieta, w dodatku stara! Nic z tego nie rozumiem. To musiał być prawdziwy wariat. – Rzucił okiem na Errkiego. – A zmieniając temat, potrafisz zbudować szałas? Może należałeś kiedyś do skautów, co?
Errki otworzył jedno oko i wpatrywał się w Morgana, który przypominał mu lampę rzucającą przyćmione światło zza cienkiej zasłony.
– W każdym razie musimy znaleźć wodę. Wiesz może, gdzie tu jest jakiś strumyk? Albo małe jeziorko?
Nestor kołysał się tam i z powrotem, kucnąwszy, jak zwykle, z podbródkiem opartym na kolanach. Errkiemu zawsze imponowała ta pozycja. Nestor potrafił siedzieć w ten sposób całymi godzinami bez zmęczenia. Płaszcz lekko zatrzepotał klapą kieszeni. Nie potrafił stanąć prosto ani nawet usiąść, bo nie miał w środku nic oprócz głupich uwag. Chciał tylko pokazać, że jeszcze tam jest i zamierza zostać, dopóki ktoś go nie zabierze.
– Lubisz whisky? Mogę cię poczęstować long Johnem silverem o temperaturze pokojowej.
Morgan zaciągnął się jeszcze raz papierosem i spojrzał prosto przed siebie, drapiąc się w łydkę, bo podrażniła go jakaś gałązka czy owad. Opędzanie się od insektów sprawiało, że się pocił. Przez chwilę podejrzliwie przyglądał się Errkiemu, leżącemu bez ruchu w trawie.
– Jak możesz tak leżeć i się nie ruszać? – gderał. – Lata ci nad nosem cały rój much.
Nagle rozdeptał niedopałek papierosa w trawie, wstał i podszedł do Errkiego. Schylił się, chwycił go mocno za ramię i potrząsnął.
Leżący wzdrygnął się.
– Nie dotykaj mnie!
– A co? Boisz się, że cię czymś zarażę? Ludzie tacy jak ty zawsze boją się bakterii i zarazków. Może nie? Nie bój się, nic mi nie jest. Wczoraj wziąłem prysznic, a o tobie nawet tego nie można powiedzieć.
Nagły podmuch wiatru sprawił, że Płaszcz zatrzepotał i potoczył się po ziemi. Errki poruszył się przestraszony i podniósł ręce.
– Co się dzieje? – Morgan przyjrzał mu się z uwagą. – Jesteś chory? Nie mogę ci przynieść tych pastylek, ale z ręką na sercu mówię ci, że przyniósłbym, gdybym mógł. Nie mam węża w kieszeni. A co do banku… – przełknął ciężko ślinę. – Może tego nie zrozumiesz, ale napadłem na niego z powodu czystej przyjaźni.
Wypowiedział te słowa z absolutną szczerością. Errki zmieszał się. Facet nadyma się jak balon, a za chwilę jest tak miły, że do rany przyłóż. Wstał i wznowił marsz. Chłopak szedł bardzo szybko i zanim Morgan zdał sobie sprawę, że on w ogóle się poruszył, był już daleko.
– Nie spiesz się, już idę.
Errki kroczył dalej przed siebie, znikając w zaroślach. Morgan słyszał suche, ciche trzaski łamiących się gałązek.
– Zaczekaj. Ta torba wcale nie jest taka lekka, szlag by ją trafił!
Errki nie ustawał. Z piwnicy obserwowały go dwie postaci. Nestor odwrócił głowę. Pewnie dał Płaszczowi dyskretny znak, a ten w odpowiedzi pomachał rękawem. Albo coś knuli, albo podejmowali ważną decyzję. Przyspieszył kroku. Tego właśnie chcieli – zobaczyć, co się stanie. Za sobą słyszał kroki Morgana i jego urywany oddech. Pomyślał o broni, o tym, co może zrobić, o całej potędze pomiędzy niebem i ziemią.
– Errki, do jasnej cholery! Stój, bo strzelam!
Morgan puścił się biegiem. Zorientował się, że lasy są gęste, a Errki za chwilę zniknie mu z oczu. Po prostu przykucnie za jakimś krzakiem albo siądzie bez ruchu, a on przebiegnie obok I nawet go nie zauważy. Poza tym nie miał pojęcia, gdzie jest. Czy znajdzie drogę powrotną do ścieżki, na której zaparkował samochód?
– Słowo daję, że strzelę. Mam dużo kul. Wiesz, co może zrobić kula, jeżeli dostaniesz w nogę? Zmasakruje ci łydkę!
Łydkę? Errki musiał się skoncentrować, żeby przypomnieć sobie, która część ciała nazywa się łydka. Nigdy jej nie widział, bo zawsze znajdowała się z tyłu. Szedł, dopóki nie usłyszał ostrego trzasku i coś nie gwizdnęło mu nad uchem. Kula przeleciała tak blisko, że poczuł towarzyszący jej lekki podmuch. Chwilę później uderzyła w pień drzewa tuż przed nim. Białe drzazgi wyskoczyły z pnia jak włochate kolce. Zatrzymał się.
– No, wreszcie zrozumiałeś. Wiedziałem, że zrozumiesz.
Morgan dyszał jak pies.
– Następnym razem wyceluję w łydkę. Teraz zwolnij. Wkrótce sobie odpoczniemy. Nie myślę już więcej włóczyć się dzisiaj po okolicy. Robi się późno.
Errki mocno przygryzł wargę. Coś szybko się przybliżało. Czuł, że jest prawie na miejscu, ale jeszcze nie był na to przygotowany. Obejrzał się i zorientował, gdzie są. Morgan nie wiedział. Ruszył wolniejszym krokiem. Musiał pamiętać o tym, żeby nie drażnić Morgana. Wyobraził sobie ranę w drzewie i taką samą ranę w swoich plecach – cała eksplozja prosto w szpik kostny, skóra zupełnie poszatkowana, krew tryskająca jak z otwartego kurka i wielki skok do wieczności.
Na tę chwilę czekał z utęsknieniem. Ale odsuwał ją na później, kiedy będzie gotów. Czekał na właściwy dzień, na właściwą porę. Czuł, że ona wkrótce nadejdzie. Tak wiele się zdarzyło. Kto wie, czy maszerujący za nim mężczyzna nie został mu przysłany do pomocy. Tak to odbierał: runie prosto w nieskończony wszechświat, wyląduje na ścieżce, która będzie należała tylko do niego. Inni będą go mijać po prawej i po lewej stronie, daleko, jak słabe wibracje w atmosferze, jak lekkie powiewy odpływające w dal. Może jego matka też unosi się w górze z rozpostartymi szeroko rękami jak na skrzydłach, a kryształy gwiazd odbijają się w jej czarnych włosach. Pójście w jej ślady będzie jak ciemny dźwięk fletu. Mógł dalej żyć tak, jak żył, ale ktoś zawsze będzie deptał mu po piętach. Jestem zmęczony, pomyślał. Kto nam kazał rozpocząć ten bieg? Kto czeka na mecie? I jak daleko, do cholery, mamy biec? Krew, pot i łzy. Ból, smutek i rozpacz!
Dotarli do zagajnika, za którym kryła się niewielka polana. Morgan wreszcie dogonił Errkiego. Torba wylądowała na ziemi z głuchym łoskotem. Oczy bandyty rozjaśniły się.
– Hej, popatrz! Chatka w sam raz dla nas. Możemy zabawić się w dom. – Wyglądał na zadowolonego. – Jezu, ale się cieszę, że wreszcie wejdę do jakiegoś pomieszczenia.
Wyminął Errkiego, kierując się ku drzwiom. Errki spojrzał na ciemną plamę na najwyższym stopniu schodów, na który wylały się jego wnętrzności, gdzie leżały i parowały od zaledwie dwudziestu czterech godzin. Morgan nie zwrócił na nią uwagi. Szarpnął za zmurszałe drzwi, które zaskrzypiały i otworzyły się powoli. Zajrzał do środka.
– Ciemno i chłodno – poinformował. – Chodź.
Errki nadal stał w trawie przed domem. Próbował sobie coś przypomnieć, ale wyśliznęło mu się to jak gumka recepturka. Od lat doskwierała mu elastyczność myśli.
– W środku jest całkiem fajnie. No, chodź wreszcie.
Morgan wepchnął Errkiego do środka, do izby, która pełniła funkcję pokoju dziennego, gdy chatę zamieszkiwali pasterze, i podszedł do okna.
– Mamy też stawek. Świetnie. Za chwilę sobie popływamy.
Wyjrzał przez zniszczone okno i pokiwał głową. Errki czuł się wyczerpany. Zrobił kilka niepewnych kroków ku sypialni.
– Gdzie idziesz? – spytał Morgan.
Errki otworzył drzwi i patrzył przez chwilę na pasiasty materac, a potem zerwał z siebie kurtkę i koszulkę, i rzucił się na łóżko.
– Jezu, łóżko! – uśmiechnął się Morgan. – No dobra, spoko. Idź się przespać. Przynajmniej będę wiedział, gdzie jesteś.
Errki nie odpowiedział. Pomyślał, że najlepiej byłoby zasnąć, bo dotąd towarzyszyły mu tylko śmierć i nieszczęście, a człowiek nie grzeszy, kiedy śpi. Oddychał równo i głęboko.
– Byłeś pierwszorzędnym przewodnikiem. Pogadamy później.
Na wszelki wypadek skontrolował w sypialni okno, żeby się przekonać, czy Errki mógłby uciec. Szyby były powybijane, ale nienaruszone skrzydło zacięło się na amen. Gdyby chłopak próbował je otworzyć, usłyszałby go.
Morgan wyszedł z pokoju. Kiedy odgłosy jego kroków ucichły, Errki otworzył oczy. Przesunął się trochę na bok, bo leżał na czymś ostrym i twardym. To była broń.