Rozdział 13

Rozmarzony Morgan spoglądał przez wybite okno na lśniącą i czystą wodę w jeziorze. Czul się ociężały od upału i zmęczenia. Nagle zapragnął się ochłodzić.

– Lodowato zimna kąpiel – mruknął. – To jest coś. Prawda, Errki?

Errki nie odpowiedział. Zadrżał na myśl o wodzie. Whisky stępiła mu zmysły i wprawiła go w stan przypominający półsen. Nigdy nie pływał, nigdy nawet się nie kąpał. W wodzie z jego ciałem działo się coś dziwnego, co bardzo mu się nie podobało.

– Idę się wykąpać, a ty pójdziesz ze mną – oznajmił Morgan radośnie.

Spojrzał ze zdecydowanym wyrazem twarzy na Errkiego. To było niepokojące i Errki poczuł, jak sztywnieje ze zdenerwowania. Nie chciał o tym myśleć. Tam w dole, w czarnej wodzie może się zdarzyć wszystko.

– Idź sam – powiedział cicho. – Potrzymam ci broń.

– Nie bądź śmieszny. Idziemy obaj, a ty pierwszy.

– Nie umiem pływać.

– Wejdziesz do wody, kiedy ci każę.

– Ty nic nie rozumiesz! Ja nigdy nie pływam! – Errkiego przerażała myśli o czymś, czego nienawidził. Musiał podnieść głos.

– Przyda ci się! No chodź, ja wcale nie żartuję.

Errki nie ruszył się. Nic na świecie nie zmusi go do wejścia do wody. Nawet broń. Wolał raczej umrzeć. Nie był jeszcze gotowy i chciał odejść z pewnym wdziękiem. Ale jeżeli się nie da, to trudno.

– Okej, ruszamy!

Morgan podjął decyzję. Przekazywał ją prawie całym ciałem. Podszedł do kanapy, chwycił Errkiego za koszulkę i szarpnął. Chłopak z trudem utrzymał równowagę.

– Szybka kąpiel i za parę minut wracamy. Rozjaśni nam umysł. Chociaż twój… niekoniecznie. – Szturchnął Errkiego bronią, zmuszając do wyjścia z domu. – Teraz idź w lewo. Wynurzymy się tam, koło wyspy.

Errki spojrzał w dół na nagą skalę i zadrżał. Nigdy, przenigdy nie wskoczy do tej czarnej wody! Z piwnicy nie dobiegało nawet piśniecie. Nikt mu teraz nie pomoże. Zupełnie jakby siedzieli i słuchali, zastanawiając się, co teraz pocznie. Całe jego ciało ogarnęło dokuczliwe swędzenie. Nie umiał pływać. Nie mógł zdjąć ubrania i pokazać nikomu nagiego ciała, nie zniesie takiego upokorzenia. Niechętnie schodził w dół po pochyłości, brnąc przez zeschłe wrzosy i trawę. Kiedyś była tam ścieżka, ale teraz prawie zupełnie zarosła. Spojrzał na wodę, obawiając się, że jeśli trafi na głębię, pójdzie prosto na dno. Morgan szedł za nim, ekscytując się perspektywą kąpieli.

– Założę się, że woda jest zimna. A to bardzo mi pasuje. – Szturchnął Errkiego, kiedy doszli na miejsce. – Zdejmuj ciuchy. Albo idź i pływaj w nich. Wszystko mi jedno. Tylko właź do wody.

Errki stał jak wykuty z kamienia, wpatrując się w jezioro. Tutaj na brzegu już nie wyglądało na czerwonawe, tylko na czarne i głębokie. Nie widział dna, jedynie jakieś długie, oślizgłe zielska, które będą mu się okręcać wokół nóg, jak obrzydliwe paluchy. Kto wie, czy nie ma tam ryb albo, co gorsza, węgorzy?

– Wskakujesz, czy mam cię wepchnąć? – niecierpliwił się Morgan.

– Nie umiem pływać – wymamrotał Errki. Nadal stał odwrócony plecami do swego prześladowcy. Kącik ust drżał mu ze zdenerwowania.

– Nie przejmuj się. Możesz stać przy brzegu. No, chodź, jestem spocony jak świnia.

Errki stał bez ruchu.

– No, to jak będzie? Odbezpieczam broń.

Ponad warkotem werbla Errki usłyszał ostry trzask. Kiedy Morgan wbił sobie coś do głowy, musiał to doprowadzić do końca, bez względu na konsekwencje. Errki zrobił kilka kroków ku wodzie i poczuł kołatanie w skroniach. Uważał wodę za tak samo niebezpieczną jak morze płomieni. Jego zwykle blade policzki zaczerwieniły się. Ostrożnie odwrócił głowę. Nie widział broni. Pewnie Morgan ukrył ją we wrzosach. Teraz kroczył ku Errkiemu z groźnym wyrazem twarzy i z zaciśniętymi pięściami.

– Chcę zobaczyć, jak wyglądasz, kiedy się boisz – powiedział.

Errki odskoczył na oślep w bok i skulił się, gotów do odparcia ataku. Morgan zawahał się przez chwilę i spojrzał na niego nieufnie, ale się nie zatrzymał. Errki rzucił się przed siebie jak drapieżne zwierzę i zatopił zęby w nosie Morgana. Kłapnął szczękami jak sekatorem. Zaatakowany poczuł, że ostre zęby przecinają jego skórę i miażdżą chrząstkę. Mężczyzna zachwiał się, próbując utrzymać równowagę. Młócił gwałtownie rękami, mimo to Errki puścił go dopiero po dłuższej chwili.

Przez jakiś czas Morgan milczał. Zdumiony spoglądał na Errkiego i minęło kilka sekund, zanim zrozumiał, co się stało. Koniec jego nosa ledwie trzymał się reszty twarzy, praktycznie wisiał na strzępie naskórka. Potem pojawiła się krew, tryskając rytmicznie małymi strużkami. Zaczął krzyczeć. Podniósł dłonie do nosa i poczuł słony smak w ustach.

– O Boże! – zawył, upadając na kolana. – Errki, pomóż mi! Mam krwotok!

Jego widok naprawdę budził politowanie, gdy klęczał we wrzosach z dłońmi przyłożonymi do twarzy. Teraz krew płynęła strumieniem. Errki stał wpatrzony w swojego prześladowcę. Kołysał się, przerażony tak wielką jej ilością, ale jednocześnie spokojniejszy, bo stawił opór. Od tej chwili wszystko będzie inaczej. Z piwnicy dobiegły go hałaśliwe okrzyki. Wiwatowali tam na jego cześć, głośnymi oklaskami witali go jak bohatera.

– Nie powinieneś był mnie zmuszać. Nie znoszę, jak ktoś mnie do czegoś zmusza! A teraz znowu wrzeszczysz. To nie do wytrzymania.

– Dostanę zakażenia! – jęczał i szlochał Morgan. – Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Ty pojebany wariacie! Możesz się odpierdolić i wracać do szpitala! Przecież ja tu umrę!

– Próbowałem ci to powiedzieć – tłumaczył Errki spokojnie – ale ty nie chciałeś mnie słuchać.

– Chryste, co ja teraz zrobię?

– Zrób sobie opatrunek z mchu – zaproponował Errki. To dopiero widok: Morgan w kolorowych szortach z dyndającym nosem.

– Kurwa, nie mam nic do dezynfekcji rany! Nie wiesz, jak niebezpieczne są ludzkie ugryzienia? To się nigdy nie zagoi. Ty cholerny diable z zakładu dla obłąkanych!

– Jesteś inny, kiedy się boisz.

– Zamknij się, do cholery!

– Szczepili cię przeciwko tężcowi tak jak wszystkich, prawda?

Przez chwilę Morgan nie odpowiadał.

– Dawno temu – wydyszał wreszcie. – Ale chyba to szczepienie jest już nieważne. Wystarczy kilka godzin, żeby wdało się zakażenie krwi. Nie masz pojęcia, co zrobiłeś! Ty popierdolony wariacie!

– Przemyj ranę whisky – zaproponował Errki. – Pożyczę ci slipy, to sobie obandażujesz.

– Mówiłem ci przecież, żebyś się zamknął! Cholera, ja tego dłużej nie wytrzymam!

Po omacku zaczął szukać broni we wrzosach, jedną dłonią podtrzymując nos. Errki spostrzegł coś błyszczącego w morzu zieleni. Obaj pochylili się w tym samym momencie, ale Errki był szybszy. Podniósł broń i zważył ją w dłoni. Morgan zaczął się trząść. Jęknął z przestrachu i niezdarnie próbował się cofnąć. Otworzył usta i Errki dostrzegł w nich kilka czarnych plomb. Przerażony człowiek wygląda nieładnie, pomyślał. Potem zamachnął się z całej siły i wrzucił broń do jeziora. Zatoczyła łuk i cicho plusnęła.

– Ty sukinsynu! – wybuchnął Morgan, po trosze z ulgą, po trosze z rozpaczą. – Powinienem był cię zabić, powinienem był to zrobić na samym początku. – Wargi mu drżały. – Powinienem był strzelić ci w plecy i wypatroszyć na miejscu! Wystarczy godzina, żeby w taką ranę wdało się zakażenie. Muszę zaraz jechać do lekarza! Za kogo ty się, do cholery, uważasz?

– Jestem Errki Peter Johrma i wpadłem tu tylko na chwilę.

Morgan nie przestawał łkać. Wyobrażał sobie proces gnilny, rozkładające się tkanki i zakażoną krew, która z szybkością błyskawicy płynęła w jego żyłach, we wszystkich tętnicach i jednym ciosem trafiała prosto w serce. Poczuł, że za chwilę zemdleje.

– Zanim się przewrócisz, podłóż sobie siana – poradził mu Errki.

Odwrócił się i ruszył pod górę. Zza jego pleców rozległ się krzyk.

– Nie zostawiaj mnie tu!

– Mucha, która nie zostawia trupa, kończy w grobie – stwierdził Errki. Mimo to zatrzymał się. Nigdy nie słyszał, żeby ktoś nawoływał go w ten sposób. Zupełnie jakby był do czegoś potrzebny. Widok Morgana ze zmasakrowanym nosem wzruszył go. Mężczyzna nie był już żałosny, a z pewnością nie odrażający.

– Powiedz coś! Pomóż mi z tą raną. Już nigdy nie będę mógł nikomu pokazać się na oczy! – jęczał Morgan.

– Nie, nie będziesz mógł. Obrabowałeś bank i policja ma twój dokładny rysopis.

– Wrócisz ze mną do chaty?

– Wrócę z tobą.

– Pośpiesz się. Krwawię.

– Po co tak pędzić? Pali się? – rzucił Errki i zaczął iść. Po chwili znów się odwrócił. Morgan chwiejnym krokiem ruszył za nim. Pluł i kaszlał, żeby pozbyć się z ust posmaku krwi.

– Smakujesz jak słonina – powiedział Errki refleksyjnie. – Mdła, słodka słonina. Jak mielone mięso na kiełbasę.

– Ty pojebany ludożerco! – Morgan pociągał nosem.

Po powrocie do chaty położył się na kanapie. Był blady, ale opanowany. Gdy Errki kropił ranę whisky, Morgan kwiczał jak zarzynana świnia. Errki miał wrażenie, że zaraz pęknie mu głowa.

– Dosyć, dosyć! Zostaw chociaż trochę do picia – zaskomlał.

Errki podał mu butelkę.

– Uważaj, żebyś nie dotknął rany paluchami. Wyobrażam sobie, gdzie były. W najbardziej zakazanych miejscach.

Łatwo było mówić. Słowa leciały mu z ust i wirowały jak puch dmuchawca.

– Źle się czuję – jęknął Morgan, upijając duży łyk. Położył się na tapczanie i zamknął oczy.

– Czy nie lepiej byłoby po prostu oderwać ten kawałek nosa? – zaproponował Errki. – Wisi tak bez sensu…

– Za nic w świecie! Może lekarzom uda się go przyszyć?

Errki wpatrywał się w Morgana. Znów byli w tym samym pokoju. Nie miał dokąd pójść. Było cicho. Jedyny odgłos wydawał poszkodowany, oddychając ciężko ustami. Zupełnie jakby coś spadło na nich z sufitu. W pokoju zrobiło się też ciemniej, co sprawiło, że stał się on przytulniejszy. I Morgan już nie dowodził. Dziwna rzecz, ale wydawało się, że z ulgą uwolnił się od tej roli. Tak było lepiej. Teraz byli sobie równi. Mogliby trochę odpocząć, może nawet się prześpią. Przez cały dzień nic tylko kłopoty. Errki czuł, że potrzebuje odpoczynku, żeby uporządkować myśli.

– Włącz radio – poprosił Morgan lekko drżącym głosem, jakim mówią ludzie, którzy są chorzy i wymagają opieki.

Szkoda jego nosa, pomyślał Errki. Już przedtem był bardzo mały, a teraz prawie nic z niego nie zostało.

– Czas na wiadomości. Nastaw radio.

Errki naciskał wszystkie przyciski po kolei, aż w końcu natrafił na właściwą falę. Wyregulował głośność, a potem usiadł na podłodze i spojrzał na Morgana. Leżąc na kanapie z butelką whisky, wyglądał jak dziecko ssące butelkę. Muzyka ucichła i zaczęły się wiadomości. Tym razem czytał je mężczyzna.

„W związku z zamordowaniem siedemdziesięciosześcioletniej Halldis Horn, policja poszukuje Errkiego Johrmy, lat dwadzieścia cztery, który przedwczoraj zniknął ze szpitala psychiatrycznego. Mężczyznę, który najwyraźniej znal ofiarę, zauważył bawiący się w pobliżu chłopiec. Policja podkreśla, że Johrma jest poszukiwany w charakterze świadka. Ma mniej więcej metr siedemdziesiąt wzrostu i długie czarne włosy. Ostatnio widziano go ubranego w czarne spodnie i kurtkę. Nosi też pasek z dużą mosiężną klamrą. Chodzi w charakterystyczny sposób, jakby kołysząc się. Osoby znające miejsce pobytu poszukiwanego proszone są o powiadomienie policji".

Errki wyłączył radio i w pokoju zaległa głucha cisza. Morgan powoli usiadł na kanapie. Kikut jego nosa straszliwie spuchł, a koszulka zalana była krwią.

– Byłeś na miejscu zabójstwa? – W oczach Morgana widać było przerażenie. – Widziałeś coś?

Errki splótł dłonie. Znów wpatrywał się w wodę. Cieszył się, że uciekł znad jeziora. I tak miał umrzeć, ale nie chciał się utopić. Na pewno istnieją lepsze sposoby przejścia do wieczności niż zanurzanie się w zimnej wodzie.

– To ty ją zabiłeś? To ty, Errki?

Errki zrobił kilka niepewnych kroków naprzód.

– Stój tam! Nie zbliżaj się!

Morgan uniósł kolana pod brodę i cofnął się pod ścianę.

– Kiedy cię złapią, powiesz im po prostu, że niczego nie pamiętasz, rozumiesz? Albo że głosy kazały ci to zrobić, żebyś nie poszedł do więzienia. Siadaj! Słyszysz mnie? Chcę, żebyś usiadł!

Ostatnie słowa wykrzyczał falsetem. Próbował zebrać myśli. Errki był nie tylko wariatem, był o wiele bardziej niebezpieczny. Kompletnie szalony. Zabił bezbronną starą kobietę, a teraz siedział razem z nim w jednym pokoju! Ciarki przebiegły mu po spoconych plecach.

– Okej, teraz mnie posłuchaj. Siadaj i rozluźnij się. Spokojnie. Nie pisnę o tobie ani słowa i ty nie piśniesz ani słowa o mnie. Możemy się podzielić pieniędzmi, starczy dla nas obu. Tylko musimy się przedostać przez granicę do Szwecji!

Morgan starał się mówić spokojnie, żeby go nie sprowokować. Popijał alkohol dużymi łykami, nie spuszczając Errkiego z oczu, teraz szeroko otwartych. W każdej chwili chłopak mógł go zagryźć.

Errki nie odzywał się.

Nos Morgana zaczął niepokojąco pulsować. Mężczyzna obawiał się, że to objaw rozprzestrzeniającej się infekcji. Errki siedział na podłodze, oparty o ścianę pod oknem wychodzącym na podwórze. Morgan był zadowolony z tego, że dzieliła ich bezpieczna odległość. Mimo wszystko chłopak wyglądał na zupełnie nieszkodliwego. Spędzili razem sporo czasu, więc jeżeli chciałby go zabić, zrobiłby to już dawno. Przecież tam nad wodą miał broń w ręce. Zmierzch nadal nie nadchodził. Morgan miał nawet wrażenie, że słońce świeci jeszcze mocniej. Co się stało? W jaki sposób stracił panowanie nad sytuacją?

Odstawił butelkę na podłogę. Znalazł się sam na sam z szalonym mordercą i musiał mieć się na baczności, chociaż teraz nie potrafił nawet zebrać myśli. Kręciło mu się w głowie. Raz za razem pytał sam siebie, po co w ogóle przyprowadzał tu tego przeklętego dziwaka. Mógł przecież uciec z banku bez niego.

– Widział cię świadek – powiedział powoli, wpatrzony w Errkiego, który wyglądał, jakby spał.

– Widział mnie ten grubas – mruknął Errki. – Ten utuczony nastolatek. Cycki miał prawie tak wielkie jak moja matka. – Odwrócił się, by spojrzeć na Morgana z zagadkowym wyrazem twarzy. – Jej mózg płynął po schodach.

– Zamknij się! Nie chcę tego słuchać! – Przenikliwy szum, towarzyszący jego słowom, zdradzał panikę.

– Boisz się – stwierdził Errki.

– Nie mam zamiaru cię słuchać! Bez przerwy pleciesz bzdury! Lepiej pogadaj z tymi swoimi głosami. Jestem pewien, że lepiej cię zrozumieją.

Na długą chwilę zapadła cisza, przerywana sporadycznym brzęczeniem muchy na parapecie. Morgan zastanawiał się, czy nie powinien pojechać do swojej siostry, do Oslo, i tam się ukryć. Pewnie powie mu kilka słów do słuchu, ale go nie wyda. To beznadziejnie głupia kobieta, która bez przerwy gada, ale on jest jej młodszym bratem. Obrabował bank, lecz nikogo nie zabił, a już na pewno nie starą kobietę.

– Nie! – krzyknął Errki i wstał. Oparł się o futrynę okna i wyjrzał na zewnątrz.

– Po co tak krzyczysz? Mącą ci w głowie? Daj sobie spokój z tymi idiotyzmami, mam już tego dosyć. Nikogo tu nie ma! – Errki zakrył sobie uszy dłońmi. – Dobry Boże, co ty za szopki wyprawiasz! – Mężczyzna znów dotknął kikuta swojego nosa. Teraz pulsował jeszcze bardziej. Miał ochotę się roześmiać. Ten chłopak to skończony wariat. Może nawet nie wie, że kogoś zabił. – Hej, ty – powiedział ochrypłym, lecz dziwnie cichym i słabym głosem. – Może byłoby lepiej, gdybyś wrócił do szpitala? Co o tym myślisz?

Errki przycisnął czoło do futryny i oddychał pachnącym i ciepłym powietrzem z zewnątrz. Pokój emanował bezbronnością, która jednocześnie mu się podobała i nie podobała. Przypominała mu o czymś. Z piwnicy dobiegał cichy pomruk.

– To zupełny absurd, to szaleństwo – mówił Morgan ponuro. – Siedzę tutaj z odgryzionym nosem i z torbą pełną pieniędzy, a ty pleciesz coś do siebie i masz na sumieniu morderstwo. Do tego obaj jesteśmy poszukiwani przez policję. To nie do wiary! Zamknął oczy i kilkakrotnie próbował zmusić się do śmiechu. – Nic mnie to nie obchodzi – kontynuował. – Naprawdę nic mnie nie obchodzi, co się stanie. I tak wszyscy umrzemy. Równie dobrze możemy umrzeć właśnie tutaj, w tej zakurzonej budzie.

Znów się położył, mając wrażenie, że powoli się rozpuszcza, a coś, co roi się w jego wnętrzu, rozpościera skrzydła i odlatuje. Czul się dziwnie ospały. Być może powoli wyciekał z niego mózg.

– Utnę sobie drzemkę.

Errki nadal stał przy oknie. Starał się przypomnieć sobie kolor jej sukni, ale doszedł do tego, że nie wie, czy była czerwona w zieloną kratkę, czy zielona w czerwoną kratkę. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Ale pamiętał warkocz. I zrezygnowany wyraz jej twarzy, kiedy wykopywała dmuchawce z trawy. To było takie proste. Chwasty psuły wygląd trawnika i trzeba je było usunąć. A potem zawołała go pełnym przerażenia głosem.

– Zamknij się! – krzyknął, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz.

– Że co? – zapytał Morgan zmęczonym głosem. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że naprawdę nic mnie nie obchodzi, co się stanie.

– Zrobię, co będę chciał. Nie będziesz mi mówił, co mam robić! – krzyczał Errki, wygrażając pięścią komuś za oknem.

– Święte słowa – wymamrotał mężczyzna. Przewrócił się na bok, osłaniając nos dłonią jak tarczą. – Kiedy się obudzę, będę bardzo chory. Może powinieneś zejść do wsi po pomoc? Nie miałbym nic przeciwko temu. Po prostu jest mi wszystko jedno. Obiecałem zorganizować pieniądze i dotrzymałem słowa.

– Nazywam się Errki Peter Johrma. Położę się.

– Rób, co chcesz – mruknął Morgan. Jego głos był ledwie szeptem pośród ciszy. Errki poszedł do sypialni. Pochylił się, pogrzebał w materacu i znalazł broń. Wetknął ją za pasek spodni. Teraz był gotowy. Zwinął się w kłębek, podłożył sobie kurtkę pod głowę i zapadł w głęboki sen.

Загрузка...