Rozdział 12

Sklep spożywczy Briggena tak gęsto oblepiony był ogłoszeniami i reklamami, że wyglądał jak wesołe miasteczko. Pomarańczowe, różowe i żółte jarmarczne afisze widziało się wszędzie. Kruche befsztyki z naszej własnej kuchni. Mrożona wątroba wołowa.

Poza tym piętrowy, pomalowany na czerwono budynek był dość ładny. Skarre przypuszczał, że Briggen mieszka na górze. Zaparkował samochód i wszedł do środka. Sklep miał dwie kasy. Przy jednej z nich siedziała nastolatka, czytająca kolorowy magazyn. Mocna ondulacja wydawała się trzymać jej głowę w żelaznym uścisku. Podniosła wzrok, zobaczyła mundur i magazyn spadł jej na kolana.

Skarre był przystojnym mężczyzną. Przystojnym pod każdym względem, z przyjazną twarzą okoloną chmurą jasnych loków. Miał także rzadki talent poświęcania każdemu niepodzielnej uwagi, nawet tym, którzy go zupełnie nie interesowali, jak ta dziewczyna. Nosiła okulary w czarnych oprawkach, a jej pulchne ciało wskazywało na ponad dziesięć kilo nadwagi. Posłał jej olśniewający uśmiech.

– Czy jest tu gdzieś pani szef?

– Oddemann Briggen? W magazynie. Wyładowuje towar od Findusa. Proszę przejść za nabiał. O tam! Potem przez drzwi obok działu z warzywami.

Podziękował jej i ruszył w głąb sklepu. W tej samej chwili pojawił się Briggen, niosąc skrzynkę mrożonych ryb.

– Policja? W takim razie chodźmy do mojego biura. Proszę tędy.

Ruszył, powłócząc nogami.

Kasjerka wróciła do swojego czasopisma, ale nie mogła się skupić. Obejrzała się w lewo, chcąc spojrzeć na swoje odbicie w pleksiglasowej płycie okalającej jak tarcza sąsiednią kasę. Fryzura i rysy twarzy stały się łagodniejsze i trochę rozmyte, a gdyby zdjęła okulary, wyglądałaby jak starsza wersja Shirley Tempie. Przypomniała sobie, co wie o Halldis Horn, bo podejrzewała, że policjant zechce i z nią porozmawiać. Przez dwie albo trzy minuty będzie stał przy kasie, jeśli więc wcześniej wyuczy się na pamięć kilku odpowiedzi, będzie mogła dokładnie przyjrzeć się jego twarzy i zachować w pamięci każdy jej szczegół.

Szkoda, że nie wie niczego ważnego, dzięki czemu od razu mógłby ją zapamiętać. Aha, chodzi o tę pulchną małą kasjerkę ze sklepu Oddemanna Briggena? Podała mi pewną drobną, ale kluczową informację, dzięki której rozwiązaliśmy całą sprawę. Zaraz, zaraz, jak ona się nazywała?

Wstyd, że miała takie beznadziejne imię. Zerknęła na zdjęcie Claudii Schiffer w magazynie. Z biura dobiegały ją głosy mężczyzn, przypominające zagadkowe pomruki.

– Od ilu lat dostarczał pan artykuły spożywcze Halldis Horn? – zapytał Skarre, wyciągając notes z kieszeni.

Briggen rozpiął czerwono-zielony nylonowy płaszcz, zanim odpowiedział.

– Będzie z osiem lat. Przedtem jej mąż, Thorvald, przyjeżdżał i kupował wszystko, czego potrzebowali. Jego też znalem. Mieszkali tutaj od zawsze.

Właściciel sklepu spożywczego wyglądał na pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat. Był dobrze zbudowany i krępy, miał zdrową, opaloną cerę i rumiane policzki, gęste, krótko ścięte włosy, ciemne oczy i opadające z jednej strony usta. Krótkie ręce i nogi. Bez przerwy splatał i rozplatał małe dłonie zakończone krótkimi, grubymi palcami. Paznokcie miał ogryzione do żywego mięsa. Nad naskórek wystawały tylko ich kikuty.

– Co u pana zamawiała? – zapytał Skarre.

– To, co ludzie najczęściej kupują. Mleko, cukier i kawę. Artykuły papiernicze i jajka. Nie dogadzała sobie za bardzo. Nie chodzi o to, że nie było jej stać. Pieniądze trzymała w banku. Mówiła, że ma ich całkiem sporo. Wszystko pewnie dostanie się jej siostrze. Mieszka w Hammerfest, nazywa się Helga Mai.

– Powiedziała panu, że trzyma dużą kwotę pieniędzy w banku?

– Tak, właśnie tak. Była z tego dumna.

– Czy jeszcze ktoś o tym wiedział?

– Myślę, że tak.

Ktoś się wygada i wieść zaczyna krążyć tak szybko jak jaszczurka po rozgrzanym piasku, pomyślał Skarre. Wszyscy się tym ekscytują i za jakiś czas zapominają, że pieniądze leżą w banku. Wkrótce plotka urasta do absurdalnych rozmiarów. Halldis ma pieniądze, całą masę! Pewnie trzyma wszystko pod łóżkiem, a w każdym razie pod ręką. No bo gdzie starsi ludzie zwykle trzymają pieniądze? Uważała, że niczym nie ryzykuje, zwierzając się z tego właścicielowi sklepu spożywczego, którego dobrze znała. Ale wystarczył lekki, zagadkowy uśmieszek, mała aluzyjka i sekret przestał być sekretem. Może podzielił się nim z innym stałym klientem? Aha, zna pan Halldis? Widzi pan, wcale nie jest taka biedna, na jaką wygląda. Może mówiło się o takich sprawach, kiedy umarł jej mąż i ktoś zaniepokoił się, że samotnej kobiecie będzie trudno związać koniec z końcem. Wielu ludzi mogło o tym usłyszeć.

– Wie pan, że nie mieli dzieci – mówił dalej Briggen. – Dlatego sporo zaoszczędzili, poza tym nie zależało im na luksusach. Thorvald trząsł się nad swoim traktorem jak dziecko, bez przerwy go smarował, oliwił i polerował. Bóg jeden wie, na co mieli zamiar wydać te wszystkie pieniądze. To znaczy, jeżeli naprawdę mieli tyle, ile mówiła.

Skarre zanotował: sprawdzić stan konta Halldis Horn.

– A jej siostra z północy?

– Dobrze jej się powodzi. Ma męża, dzieci i wnuki.

– Gdyby zatem Halldis rzeczywiście miała jakieś pieniądze, to właśnie oni by je odziedziczyli?

– Pewnie tak. Thorvald nie miał żadnej rodziny oprócz brata, ale ten umarł dawno temu. Trochę pieniędzy dostał w spadku po nim.

– Jeździł pan do niej raz w tygodniu, prawda? Za każdym razem w ten sam dzień?

– Nie, najpierw telefonowała, więc dni się zmieniały. Ale często jeździłem w czwartki.

– Kiedy był pan tam ostatni raz?

– W środę.

– Ilu pracowników zatrudnia pan w sklepie?

– Tylko Johnnę, kasjerkę.

– Nikogo więcej?

– Już nie.

– To znaczy, że wcześniej ktoś był.

– Dawno temu. Młody chłopak, ale nie zagrzał u nas miejsca.

– Znał Halldis?

Briggen nerwowo splatał i rozplatał palce.

– Hm… Myślę, że tak. Jeździł ze mną kilka razy, kiedy zawoziłem jej sprawunki, ale nie odniosłem wrażenia, by szczególnie się nią interesował.

Ton jego głosu zdradzał zakłopotanie i niechęć.

– Lepiej zapiszę sobie jego nazwisko.

Miał wrażenie, że Briggen wolałby mu go nie podawać. Wiercił się w fotelu i mimo gorąca zaczął zapinać płaszcz.

– Tommy. Tommy Rein.

– Ile ma lat?

– Dwadzieścia kilka. Nic go tu nie interesowało: ani my, ani okolica.

– Wie pan, gdzie on teraz jest?

– Nie.

– Powiedział pan wcześniej, że Halldis trzymała portmonetkę w pojemniku na chleb?

– Tak jest. Ale tam nigdy nie miała dużo pieniędzy. Sam go nie otwierałem, ale widziałem, jak Halldis wyjmuje stamtąd pieniądze, żeby mi zapłacić. Zwykle miała kilka banknotów po sto koron.

Skarre zanotował ten szczegół.

– A zna pan Errkiego Johrmę?

– Oczywiście. Często wpada do sklepu.

– Co kupuje?

– Nic. Bierze, co chce, i wychodzi. Jeśli krzyczę za nim, odwraca się w drzwiach, jakby się dziwił, dlaczego robię takie zamieszanie. Podnosi to, co wziął, jakby mi chciał pokazać, że to tylko batonik czekoladowy. Ale jest, jaki jest, więc nie robię z tego afery. To nie jest gość, którego ma się ochotę poklepać po plecach. Oczywiście kradnie drobiazgi, więc niewiele tracę, ale od czasu do czasu wściekam się. On ma za nic przepisy i prawo.

– Rozumiem – powiedział Skarre. – Kto jeszcze oprócz pana mógł wiedzieć, że Halldis trzymała portmonetkę w chlebaku?

– O ile wiem, to nikt.

– Ale Tommy Rein mógł wiedzieć, prawda?

– Hm… Nie jestem tego pewien.

– A akwizytorzy, sprzedawcy losów albo kaznodzieje? Na pewno się tu zapuszczają, prawda? Czy ktoś taki pojawił się u niej? Czy kiedyś o tym wspominała?

– Nigdy nie docierają do gospodarstwa Halldis. Szkoda zachodu. Za daleko i droga jest zła. Nie, o tym może pan zapomnieć. Niech się pan zajmie Errkim. Przecież to jego ktoś widział przy zagrodzie.

– Wie pan o tym?

– Wszyscy wiedzą.

– A portmonetka? – pytał dalej Skarre. – Czy była czerwona?

– Jasnoczerwona, z mosiężną klamerką. Trzymała w niej zdjęcie Thorvalda. Stare, zrobione zanim jeszcze wyłysiał. Wie pan co? – powiedział Briggen. – Odetchnąłem z ulgą, kiedy wsadzili Errkiego do zakładu. A teraz mam nadzieję, że go znajdziecie i że okaże się winny.

– Dlaczego?

Briggen skrzyżował ręce na brzuchu. Nie przyszło mu to łatwo.

– Wtedy zamkną go na dobre, bo gość jest niebezpieczny. A jeżeli w końcu udowodnią mu winę, wtedy może już nie wyjdzie i będziemy mieć tutaj trochę spokoju. No bo kto jeszcze mógł zrobić coś takiego?

– Czy ktoś odwiedzał Halldis?

– Raczej rzadko.

– Kto był wyjątkiem?

– Jej siostra, Helga, ma wnuka, który mieszka w Oslo. Wynajmuje tam pokój. Wiem, że do niej zaglądał, choć nieczęsto.

– Może pan wie, jak się nazywa?

– Nazywa się Mai, a na imię ma Kristian albo Kristoffer.

Kristoffer, pomyślał Skarre. To on wysłał list.

– Przypominam sobie, że pracuje w kuchni jakiejś restauracji. Nie w żadnej mordowni, ale wątpię, żeby miała trzy gwiazdki.

– Dlaczego?

– Kiedyś go widziałem. Nie ten typ.

Skarre zastanawiał się, czym może się różnić podkuchenny w trzygwiazdkowej restauracji od podkuchennego w innych jadłodajniach Oslo.

– Bywał tam więc Mai i Tommy Rein. Czy odwiedzali pana jacyś dziennikarze?

– Tak. Z gazety i z miejscowego radia. Dzwonili też inni ludzie.

– Rozmawiał pan z nimi?

– Nikt mi nie zabraniał.

Niestety, pomyślał Skarre.

– Chciałbym, żeby zajrzał pan do nas na komisariat. Najlepiej jeszcze dziś.

– Ja? A po co?

– Musimy zidentyfikować wszystkie odciski palców, które znaleźliśmy w domu Halldis.

Briggen wyglądał, jakby nagle zaparło mu dech w piersiach.

– To znaczy, że zdejmiecie mi odciski palców?

– Taki mieliśmy zamiar – powiedział Skarre z uśmiechem.

– A dlaczego ktoś miałby znaleźć w jej domu moje odciski palców?

– Dlatego, że bywał pan u niej w domu co tydzień od ośmiu lat – wyjaśnił Skarre spokojnie.

– Ja tylko zawoziłem jej zakupy! – Z twarzy mężczyzny biło przerażenie.

– Wiemy o tym.

– Więc do czego są wam potrzebne?

– Do identyfikacji.

– Co pan powiedział?

Skarre próbował zachować spokój.

– Musimy ustalić, do kogo należały wszystkie odciski palców. Niektóre były Halldis. Część mógł pozostawić ten Kristoffer, a kilka pan. Reszta może należeć do zabójcy. Musimy zdjąć pana odciski, żeby je wykluczyć, a wtedy zostaną nam te nierozpoznane. Osoba, która je pozostawiła, może się okazać mordercą. Rozumie pan?

Twarz Briggena znowu odzyskała normalne kolory.

– Mam nadzieję, że nikt się o tym nie dowie. Ludzie mogliby pomyśleć, że miałem z tym coś wspólnego.

– Nie pomyśli tak nikt, kto ma choćby najmniejsze pojęcie o pracy policji – powiedział Skarre uspokajająco.

Podziękował sklepikarzowi i wyszedł z jego biura. Johnna miała właśnie zamiar wyskubać sobie brwi, gdy nagle policjant zjawił się obok niej przy kasie. To jedno mieć piękne oczy, pomyślała. Ale te usta… U mężczyzn zawsze najpierw zwracała uwagę właśnie na tę część twarzy. Usta policjanta były absolutnie bez zarzutu: delikatnie zarysowane i pełne, lekko wygięte, niezbyt kobiece, a mimo to symetryczne. Zęby też miał nieskazitelne. Delikatny łuk górnej wargi naśladował owal jego brwi.

– Jacob Skarre – przedstawił się z uśmiechem.

To chyba imię z Biblii, pomyślała.

– Czy mogę zadać pani szybkie pytanie? Czy kiedykolwiek była pani u Halldis na farmie?

– Raz. Z Oddem. – Energicznie pokiwała głową, mimo to nie poruszył się ani jeden lok na jej głowie. – Kiedyś w sobotę po południu zepsuł mi się samochód. Odde zaproponował, że odwiezie mnie do domu, jeśli nie będę miała nic przeciwko temu, by wpaść do Halldis. Skończyła jej się kawa. Ale to było dość dawno.

Zdjęła okulary i położyła je na kolanach.

– Czy zna pani kogoś innego, kto u niej bywał?

Zastanawiała się przez chwilę.

– Pracował u nas taki jeden, ale dość krótko. Kiedyś zadzwonił kurator i spytał, czy mielibyśmy coś dla niego.

– Kurator? – powtórzył zaskoczony.

– Kurator dla wypuszczonych na zwolnienie warunkowe – wyjaśniła. – Skontaktowali się z Oddemannem, żeby się dowiedzieć, czy ten chłopak mógłby tu popracować na próbę. Mają taki program dla więźniów, którym…

– Wiem – Skarre przerwał jej. – Tommy Rein?

– Tak. Tak się nazywał.

– Czy był kiedyś u niej?

– Raz, może dwa razy. Po jakimś czasie odszedł. Mówił, że można tu umrzeć z nudów. Nie ma nawet przyzwoitego pubu. Od tamtego czasu nie widziałam go i nie wiem, gdzie teraz jest.

– Podobał się pani?

Sięgnęła myślą wstecz, próbując przypomnieć sobie jego twarz, ale zapamiętała tylko niebieskawo-czarne tatuaże na jego ramionach. I niepokój, jaki odczuwała, gdy był w pobliżu, mimo że nigdy nawet na nią nie spojrzał, a przynajmniej nie tak, jak tego oczekiwała. Teraz, gdy o tym pomyślała, poczuła się trochę urażona. Żeby nawet zwykły przestępca nie spojrzał na Johnnę dwa razy.

– On mnie? No co pan? – powiedziała ze złośliwą satysfakcją.

– Briggen nie wspomniał, że chłopak był na zwolnieniu warunkowym – powiedział ostrożnie Skarre. W tej samej chwili rzucił jej konfidencjonalne spojrzenie, któremu nie mogła się oprzeć.

– Pewnie, że nie. Jest jego siostrzeńcem, więc wcale mu się nie dziwię. Na pewno wstydzi się pokrewieństwa. Tommy to syn jego siostry.

– Naprawdę?!

Nie robił notatek, nie chcąc, by miała wrażenie, że mówi mu zbyt wiele.

– Wie pani, za co dostał wyrok?

– Za kradzież.

– Czy Briggen jest żonaty?

– Jego żona nie żyje.

– Aha.

– Jest wdowcem od jedenastu lat.

– Jest pani pewna? Aż jedenaście lat? – uśmiechnął się cierpliwie.

– Odebrała sobie życie – powiedziała to na ucho takim samym tonem, jakim ludzie mówią o cudzołóstwie.

Teraz Skarre pokiwał znacząco głową. Coś takiego wiele mówi o ludziach i życiu, i o tym, dlaczego los układa się tak, a nie inaczej, pomyślał. Rzucił jej spojrzenie, które wyrażało wdzięczność za informacje.

– Od jak dawna pani tu pracuje? – zapytał uprzejmie.

– Od ośmiu lat. Przyjęłam się, jeszcze zanim zmarł mąż Halldis.

Starała się odpowiadać jasno i nie dodawać niepotrzebnych szczegółów, ponieważ policjant był z pewnością zajętym człowiekiem, który nie tolerował gadatliwych świadków. Ale dopóki mówiła, musiał stać tam, gdzie był, a w zasięgu wzroku nie było klientów.

– Zna pani Errkiego Johrmę?

– Nie powiedziałabym, że go znam. Ale wiem, kto to jest.

– Boi się go pani?

– Nie za bardzo. Gdybym spotkała go sama w ciemnym zaułku, wystraszyłabym się, ale w takim miejscu na pewno bałabym się każdego.

Oprócz ciebie, pomyślała. Wyglądasz jak anioł.

– A jak idzie interes? – zapytał Skarre. – Trzynaście koron i siedemdziesiąt pięć Öre za bochenek chleba? To trochę drogo, nie sądzi pani? – Kiwnął głową ku wywieszce na regale z pieczywem.

Westchnęła z rezygnacją.

– Boję się, że jeżeli sklep będzie miał tak wysokie ceny, nie utrzyma się na rynku. W okolicy mieszka niewiele osób. Nie mamy dużych obrotów, a teraz budują jeszcze nowe centrum handlowe o pól godziny drogi stąd. To nas wykończy.

Wyglądała na zmartwioną.

– Centrum handlowe? – uśmiechnął się zachęcająco. – Jestem pewien, że znajdzie tam pani coś dla siebie, gdyby Briggen musiał zamknąć sklep.

W myślach skwapliwie się z nim zgodziła. Właśnie o czymś takim marzyła, chociaż nigdy nie śmiała nikomu o tym powiedzieć.

– Zapytam panią o coś jeszcze – mówił cicho, nachylając się bliżej. – Chciałbym tylko coś sprawdzić. Czy wczoraj Briggen był w sklepie przez cały dzień?

– Wczoraj nie. Byłam sama. Pojechał do Instytutu Spożywczego na kurs.

– Daje sobie pani radę ze wszystkim, kiedy szefa nie ma?

– Nie mam wyjścia.

Wyprostował się.

– Jeżeli usłyszy pani, zobaczy albo przypomni sobie jakiś ważny szczegół, proszę do nas zadzwonić. Na przykład gdyby Errki znów się pokazał, żeby ukraść czekoladę.

Mrugnął porozumiewawczo i wyjął z kieszeni wizytówkę. Chwyciła ją drżącymi palcami. To się nigdy nie zdarzy. Nigdy nie znajdzie żadnego pretekstu, żeby znowu go spotkać.

Policjant wyszedł i było po wszystkim. Założyła okulary i zupełnie przeszła jej ochota na przeglądanie się w lustrze. Po chwili Briggen zawołał ją, żeby pomogła mu przy rybach. Gdy podeszła, obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem.

Загрузка...