– Którędy, pani zdaniem, poszedł Errki?
– Przez las.
Doktor Struel wskazała miejsce położone trochę na lewo od Wzgórza.
– Jest tam małe jeziorko, które nazywamy Sadzawką, ale już je sprawdzaliśmy. Chyba powędrował dalej i trafił na główną drogę w miejscu, gdzie przechodzi ona pod autostradą. Jeżeli więc widziano go w Finnemarce, ten kierunek wydaje się najbardziej prawdopodobny.
Chwilę później siedzieli w bufecie, popijając colę.
– Czy mogłaby pani wytłumaczyć zwykłemu człowiekowi, czym faktycznie jest psychoza? – zapytał Sejer.
– A czy pan jest zwykłym człowiekiem?
W tonie jej głosu pobrzmiewała nuta ironii i nie był całkiem pewny, czy powinien zinterpretować pytanie jako komplement, czy też jako coś wprost przeciwnego. Zakłopotany, zaczął się bawić telefonem komórkowym przyczepionym do paska.
– Pod pewnymi względami to niemożliwe ze względu na poziom abstrakcji – odparła cicho. – Ja uważam ją za pewien rodzaj schronienia. Chodzi o to, że w pewnej chwili wszystkie normalne mechanizmy obronne człowieka zupełnie się załamują. Dusza otwiera się tak szeroko, że każdy może wejść do środka. Nawet najbardziej niewinne próby kontaktu odbierane są jak wrogi atak. Errki znalazł sobie takie schronienie. Próbuje przeżyć, wypracowując sobie pewną strategię, coś w rodzaju siły korygującej, która stopniowo przejmuje nad nim całkowitą kontrolę. Ogranicza jego wolność i możliwość dokonywania własnych wyborów. Rozumie pan coś z tego?
Upiła łyk coli i otarła usta grzbietem dłoni.
Skinął głową.
– Czy chce się spod niej wyrwać?
– Chyba nie i na tym polega problem. Musi pan wiedzieć, że wszystkie odmiany tej choroby mają swoje plusy. Są jak osoby, które nas rozpieszczają, kiedy leżymy w łóżku z gorączką. To bywa nawet dość miłe.
Łatwo powiedzieć, pomyślał.
– Jak bardzo chory jest Errki? – zapytał głośno.
– Ma sporo problemów, ale przynajmniej nie leży w łóżku. Je posiłki i zażywa lekarstwa. Innymi słowy, współpracuje.
– A… schizofrenia? Co to jest?
– Tak ją nazywamy, bo jesteśmy bezradni. Bardzo wygodnie mieć nazwy na różne zjawiska. Mamy z nią do czynienia, kiedy psychoza trwa już przez jakiś czas. Powiedzmy, przez kilka miesięcy.
– Czy Errki od dawna choruje?
– Należy do tych, których wszyscy spisali na straty. Wędruje z miejsca na miejsce jak uszkodzony towar. – Westchnęła ciężko. – Jeżeli rzeczywiście zabił tamtą kobietę, obawiam się, że nie ma dla niego nadziei. Nikt więcej mu nie pomoże. W każdym razie nie tak, jak ja chciałabym mu pomóc.
– Co pani wie o przyczynach jego choroby? – Spojrzał na nią, podnosząc szklankę do ust.
– Niewiele. Chociaż mam swoje teorie.
– Czy może mi pani o nich opowiedzieć?
– Często się zastanawiam, czy jego choroba ma jakiś związek ze śmiercią matki.
– Krążą plotki, że to on ją zabił – wtrącił szybko Sejer. Trochę zbyt szybko.
– Słyszałam o nich. On sam je rozpuszcza.
– Dlaczego?
– Bo uważa, że to prawda.
– A pani nie?
– Wolę nie mieć uprzedzeń. Każdemu trzeba dać szansę – stwierdziła ze zdecydowaniem.
Tak, pomyślał. Mnie też trzeba dać szansę. Ale pewnie z niej nie skorzystam, nawet gdyby mi wpadła prosto w ręce. Nie nosi pierścionka, ale to nic nie znaczy. Dawniej, kiedy kobiety wysyłały bardziej jednoznaczne sygnały, łatwo mogłem odróżnić te, które chciały się umówić. Tak było z Elise. Długie, smukłe palce, bez obrączki… Co się ze mną dzieje? – zdumiał się nagle Sejer.
– Jak zginęła? – zapytał.
– Spadła ze schodów.
– Nie zepchnął jej?
– Miał tylko osiem lat.
– Ośmiolatki bez przerwy się popychają i potrącają. Przypadkiem albo podczas zabawy. Errki był wtedy w domu, prawda?
– Widział, jak to się stało.
– Byli jacyś inni świadkowie?
– Nie.
– Co właściwie pani wie o tym wypadku?
– Prawie nic. Siedział na schodach, kiedy przybyła pomoc. Chyba siedział tam dość długo, bo nie mógł się ruszyć. – Z kieszeni bluzki wyciągnęła paczkę papierosów Prince Lights. – To zdarzyło się dość dawno temu.
– Jeszcze jedna rzecz. Posterunkowy Gurvin wspominał, że Errki wyjechał na jakiś czas do Ameryki.
– Przez siedem lat mieszkał w Nowym Jorku z ojcem i siostrą. Regularnie przyjeżdżali do Norwegii, na Boże Narodzenie i tak dalej.
– A… czy to prawda, że miał tam kontakt z dość niezwykłą osobą?
Uśmiechnęła się nagle.
– Tego nie zdołałam sprawdzić. Rozmawiałam z jego ojcem, ale przyznał, że niezbyt interesował się tym, co Errki robił w wolnym czasie. Miał lepszy kontakt z córką. W odróżnieniu od Errkiego, doskonale sobie radziła i nie sprawiała kłopotów. Ale myśli pan pewnie o tym magiku, prawda?
– Może to on nakładł mu do głowy jakichś dziwnych pomysłów.
– Myślę, że Errki sam miał ich aż nadto. Chociaż takie spotkanie raczej mu nie pomogło. Najgorsze że…
Zamilkła i wbiła wzrok w swoją colę. Sejer wiedział, że zastanawia się, czy powinna mówić dalej, czy przypadkiem nie przekracza jakiejś granicy.
– Najgorsze jest to, że czasami zastanawiam się, czy ten chłopak naprawdę nie ma takich zdolności – powtórzyła. – Mam wrażenie, że on widzi więcej niż my. Koncentruje się, a po chwili dzieją się wokół niego dziwne rzeczy. Widocznie wprawia przedmioty w ruch siłą woli, bo nie mogę tego wyjaśnić inaczej.
No właśnie. Nie przypuszczał, że doktor Struel powie coś takiego.
Zmarszczył brwi. Zaczęła mu się podobać, a tu się okazuje, że jest trochę stuknięta. Wcale nie jest rozsądną i inteligentną kobietą, za jaką ją dotąd uważał. A było tak blisko!
– Proszę mówić dalej – powiedział.
Wbiła wzrok w posąg stojący na zewnątrz – w nagą dziewczynę na klęczkach, spoglądającą gdzieś poza teren szpitala.
– Opowiem panu o pierwszej sesji, jaką odbyłam z Errkim. Wszystkich naszych pacjentów przydzielamy zarówno do konkretnego terapeuty, jak i do grup terapii zbiorowej. Zbliżała się pora naszej pierwszej sesji. Pokazałam mu, gdzie się spotkamy, i siedziałam w gabinecie, żeby zobaczyć, czy przyjdzie na czas. Pojawił się punktualnie. Pokazałam mu miejsce na kanapie pod oknem, on usiadł, a właściwie to rozsiadł się i nic nie mówił. Nie widziałam jego oczu. W pokoju było cicho. Taka chwila ma w sobie coś magicznego. Pierwsza sesja, pierwsze słowa.
Mówiła cicho i bardzo powoli. Sejer poczuł, jak wciąga go tok jej rozumowania, zupełnie jakby znalazł się razem z nimi w gabinecie.
– „Mamy dokładnie jedną godzinę, zaczęłam. Dzisiaj ty decydujesz, jak ją spędzimy". Nie odpowiedział. Nie próbowałam przerywać ciszy, bo nie boję się milczenia. Chorzy na schizofrenię mają pewną wspólną cechę: podczas pierwszej sesji mówią niewiele albo wcale się nie odzywają. Czasem też podczas drugiej. Wydawał się odprężony, zupełnie jakby odpoczywał. Ani śladu zdenerwowania czy zaniepokojenia. Po pewnym czasie postanowiłam opowiedzieć mu o sobie.
– Co pani mówiła? To wolno pani mówić o sobie?
– Oczywiście, ale w pewnych granicach. – Jej głos zmienił się, jakby recytowała litanię. – Muszę być dociekliwa, ale bez wycieczek osobistych. Zaangażowana, ale nie mogę naruszać prywatności. Zdecydowana, ale nie ostra czy apodyktyczna. Współczująca, ale nie sentymentalna. I tak dalej. Powiedziałam Errkiemu, że celem naszych spotkań, jego i moich, będzie odkrycie języka zrozumiałego tylko i wyłącznie dla niego i dla mnie. Nikt inny nie będzie mógł go rozszyfrować. Mówiąc „nikt inny", miałam na myśli głosy w jego wnętrzu, które nim kierują i unieszczęśliwiają go. Powiedziałam, że możemy znaleźć sposób porozumiewania się i że to będzie nasz sekret. Nasz szyfr. Tak więc, jeżeli chciałby mi coś powiedzieć, będzie mógł to wyrazić szyfrem. I ja zrozumiem, pod warunkiem że da mi trochę czasu. Moim zadaniem będzie złamanie tego szyfru. – Przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Nie ruszał się. Mijały minuty, a ja czekałam na jakiś znak od niego. Przypuszczam, że zapadłam w jakiś rodzaj odrętwienia. Jego obecność była w pewien sposób kojąca. Siedział tam, jakby cały pokój stał się jego własnością. Kiedy wreszcie wstał, aż podskoczyłam. Nie patrząc na mnie, podszedł do drzwi. To niezgodne z zasadami, więc zatrzymałam go. Ale on tylko się odwrócił i wskazał na lewy nadgarstek, chociaż nie nosił zegarka. Godzina minęła. Nie mam w gabinecie zegara ściennego, ale miał rację. Minęło dokładnie sześćdziesiąt minut.
– Co pani zrobiła? – spytał Sejer.
Roześmiała się cicho.
– Spróbowałam niewinnej sztuczki. Powiedziałam mu z uśmiechem, że zostało jeszcze pięć minut. Wtedy z jego ust padło pierwsze słowo. Pierwsze słowo, jakie kiedykolwiek do mnie wypowiedział: „kłamca".
Sejer wyjrzał przez okno bufetu na zielony trawnik. Stwierdził, że zrobiło się późno, że powinien zaraz wracać do komisariatu. Odkąd tu przyjechał, nie odebrał ani jednego telefonu. Może Errkiego i bandytę już znaleziono, podczas gdy on siedział tutaj, zatracając się w psychiatrii i jej sekretach. Albo w doktor Struel i we wszystkim, co mogło się wydarzyć w przyszłości odmiennej od tej, którą dotąd dla siebie planował.
– Później – kontynuowała – zrobiłam w dzienniku notatkę. Jeden do zera dla Errkiego.
– Jak, pani zdaniem, zareagowałby Errki, gdyby poczuł, że coś mu grozi?
Spojrzała na niego i wyraz jej twarzy zmienił się. Zaniepokoiła się losem swojego podopiecznego.
– Wycofałby się, jak można najgłębiej. Przyjąłby pozycję obronną.
– Ale gdyby nie mógł się cofnąć ani o krok dalej? Gdyby czuł się wystarczająco zagrożony albo sprowokowany? Co by wtedy zrobił?
– Próbowałam panu powiedzieć wcześniej, ale nie wziął pan tego na serio. Ukąsi, żeby się obronić.
– Ukąsi? Gdzie?
– Tam, gdzie będzie mógł.
Errki spał. Morgan stanął w wejściu i przyglądał mu się. Nierówna czerwona blizna ciągnęła się od gardła Errkiego aż po pępek. Nieładnie się zagoiła. Mężczyzna zastanawiał się nad tym przez chwilę, ale nie potrafił wymyślić żadnego sensownego wyjaśnienia, co mogło spowodować tak nieestetyczną szramę. Wpatrywał się w niego, chociaż przyszedł po to, żeby go obudzić. Wcześniej dość długo siedział samotnie na starej kanapie w pokoju gościnnym i słuchając radia, gapił się bezmyślnie w przestrzeń. W wiadomościach nie podano żadnych nowych szczegółów. Powiedzieli, że ukradł sto tysięcy koron. Przeliczył pieniądze i okazało się, że mają rację.
Nie ruszał się. Patrzenie na śpiącego mężczyznę miało w sobie coś intymnego. Patrzenie na śpiącą dziewczynę byłoby zupełnie inne. Przynajmniej tak uważał. Errki oddychał lekko, powieki mu drżały, jakby coś mu się śniło. Czarna kurtka i T-shirt leżały bezładnie na podłodze. Po co miałbym go budzić? myślał Morgan. Dlaczego stoję w miejscu jak samotny szczeniak, jakbym potrzebował towarzystwa? Równie dobrze mógłby zostać tutaj. Nie odzywa się i jest tak zajęty swoim własnym pokręconym wnętrzem, że nie słyszy, co mówię. Ale kiedy śpi, wygląda jak wszyscy inni.
Zastanawiał się, czy szaleństwo towarzyszy mu też w takich chwilach i czy jego sny są tak samo zwariowane. Może jednak miał gdzieś puste miejsce, w którym wszystko było normalne. Miejsce, którego nie akceptował.
Nagle wzdrygnął się. Errki bez żadnego uprzedzenia otworzył oczy. W ułamku sekundy zupełnie się rozbudził. Nie poruszył się wcześniej jak zwykli ludzie, nie przewrócił się, nie chrząknął i nie stęknął. Po prostu otworzył oczy. Były zaskakująco duże, dopóki nie skupiły się na Morganie. Wtedy zwęziły się w szparki.
– Co sobie zrobiłeś w brzuch? – słowa wyśliznęły się z ust Morgana. – Mnie to wygląda na spartaczone harakiri.
Errki nie odpowiedział. Dwóch mieszkańców piwnicy przepychało się, żeby zająć swoje miejsca. Czasami byli niemożliwie niemrawi.
– Potrzebuję towarzystwa – stwierdził Morgan. Pomyślał, że lepiej być szczerym. – Robi się późno. Napijmy się whisky.
Errki powoli zwlókł się z łóżka. Nic się nie wydarzyło. Naciągnął przez głowę koszulkę, spojrzał na broń Morgana i poszedł za nim do pokoju dziennego. Mężczyzna ustawił radio na parapecie i wysunął antenę przez rozbite okno. Mimo ciepłego wieczora, we wnętrzu starej chaty panował przyjemny chłód. Nad lasami unosiła się mgiełka. Woda w jeziorze migotała.
– Jestem głodny – powiedział Morgan. – Dlatego napiję się whisky.
Wydobył z torby butelkę i odkręcił ją. Errki czekał i patrzył spod spuszczonych powiek, jakby nad czymś rozmyślał.
– Whisky jest dobra na wszystko – stwierdził Morgan, dziwiąc się skupionemu spojrzeniu Errkiego. Zupełnie jakby wiedział coś szczególnego, coś bardzo ważnego o życiu i śmierci, czego nikt inny nie mógł zobaczyć. – Jest dobra na głód i pragnienie. Na kłopoty w miłości i na nudę. Na rozpacz i na niepokój.
Upił spory łyk. W reakcji na mocny trunek mocno skrzywił twarz.
– Nic nie przebije umiarkowanego alkoholizmu – oświadczył. – Wiesz, o co mi chodzi, kiedy mówię „umiarkowanego"?
Errki wiedział. Morgan otarł usta.
– Piję regularnie i równo. Ale nigdy rano, nigdy za dużo i nigdy, jeżeli wiem, że będę prowadził. Panuję nad sytuacją.
Upił kolejny łyk.
– I jeżeli myślisz, że schleję się w sztok, żebyś mógł uciec, to bardzo się mylisz.
Wyciągnął rękę z butelką, częstując Errkiego. Ten spojrzał z zaskoczeniem. Nie przepadał za alkoholem, ale czuł mdłą pustkę w środku i jeżeli nie mieli nic więcej, nie musiał wybierać. Tak, mieli tylko butelkę whisky. I wcale się o nią nie prosił. Została mu narzucona. Przez chwilę studiował etykietkę, potem obrócił butelkę. Powąchał otwartą szyjkę.
– No dalej, przecież to nie trucizna.
Errki przyłożył butelkę do ust i przełknął trochę płynu. Whisky płynęła mu do gardła, nie powodując łzawienia oczu. Nieznane uczucie ciepła rozeszło się po brzuchu. Najpierw zapiekło go w ustach, a potem ciecz spłynęła w dół i wypełniła mu całą pierś. Po chwili poczuł słodycz przypominającą aromatem karmel.
– Dobre, co? – Morgan uśmiechnął się. – Gdzie mieszkasz? Masz swoje mieszkanie?
Nad jeziorem, pomyślał Errki. Przy parku. Piękna lokalizacja, opłacane przez gminę. Jeden pokój plus kuchnia i łazienka. Na górze mieszka starszy gość, który nocami spaceruje tam i z powrotem. Czasami płacze. Słyszę go, ale nie zwracam uwagi. Gdybym podał mu dłoń i wysłuchał go, dałbym mu nadzieję, ale nie ma żadnej nadziei. Dla nikogo.
– Dlaczego robisz z tego taki sekret? – spytał Morgan, sięgając po butelkę.
– Bo tam cuchnie – odpowiedział cicho Errki.
Mężczyzna aż podskoczył na dźwięk jego głosu.
– Co cuchnie? Twoje mieszkanie? W to akurat jestem skłonny uwierzyć. Ty też cuchniesz. Może czas wyjść na świeże powietrze?
– Surowe mięso cuchnie. Zwłaszcza na takim upale.
– Co ty pleciesz?
– To na stole. Które jem rano na śniadanie.
Twarz Errkiego była śmiertelnie poważna, gdy wypowiadał te słowa. Morgan patrzył na niego podejrzliwie.
– Żarty sobie ze mnie stroisz czy masz halucynacje? Żartujesz, prawda? Zgoda, jesteś szurnięty, ale nie wierzę, że jesz surowe mięso na śniadanie. – Poczuł, jak mimo upału ciarki powoli przebiegają mu po grzbiecie. Kim był człowiek, siedzący tu przed nim? – Łyknij jeszcze whisky. Może jesteś nie w sosie, bo nie zażyłeś tych swoich prochów? Jakby mnie kto pytał, powiedziałbym, że whisky lepiej ci zrobi.
Usiadł na podłodze i położył broń obok siebie.
– Powiedz mi, kiedy się zorientowałeś, że zaczynasz odlatywać. – Errki spojrzał na niego bacznie i z ukosa. – W książkach piszą, że człowiek wstaje rano, czuje się okropnie, więc podchodzi do lustra i z przerażeniem widzi, że z oczodołów wypełzają mu dżdżownice. Z tobą też tak było?
Zachichotał, zakręcając butelkę.
Errki zamknął oczy. Słaby monotonny głos dochodził z piwnicy jak ostrzeżenie.
– To nie były dżdżownice – powiedział swoim spokojnym, jasnym głosem. – Tylko chrząszcze. Z błyszczącymi odwłokami. Połyskiwały w słońcu, czarne jak ropa.
Morgan zamrugał oczami z niedowierzaniem.
– Zmyślasz, prawda? Moim zdaniem wszystko dzieje się inaczej. Myślę – mówił w zadumie – że trzeba się dowiedzieć, dlaczego człowiek zaczyna chorować. Tylko dlatego cię o to zapytałem. Może to jest dziedziczne? Czy twoja matka była niezrównoważona psychicznie?
Errki milczał i słuchał. Słuchał słów, które wysypywały się z ust mężczyzny jak śmieci. Jak mokry papier, jak obierki ziemniaka, fusy po kawie i ogryzki jabłek.
– A ty? – zapytał Errki spokojnie. – Kiedy się zorientowałeś?
– Zorientowałem się w czym? – Morgan przymknął oczy i wyjrzał przez okno. – Niełatwo się z tobą gada. Czy jest coś, o czym można z tobą spokojnie porozmawiać? Ty wybierasz temat. – Westchnął ciężko. – Do zmroku jeszcze daleko.
Kolejna pauza. Errki usiadł na kanapie z podwiniętymi nogami.
– Na świecie toczy się wiele wojen – powiedział w końcu.
– Naprawdę? Chyba masz rację. A może byś mi coś opowiedział o swoim szpitalu? – poprosił mężczyzna błagalnym tonem.
Mógłby to zrobić, pewnie że mógłby. Gdyby miał na to ochotę. Na przykład opowiedzieć o Ragne, która nie mogła pogodzić się z faktem, że urodziła się dziewczyną, i którą zawsze znajdowano okaleczoną w kałuży krwi – albo w łóżku, albo pod prysznicem, bo próbowała odciąć sobie narządy płciowe. Co wcale nie jest takie łatwe, kiedy jest się dziewczyną. Napój gazowany, herbata i kawa, pomyślał Errki. Piwo, wino i wóda. Opowiedzieć wszystko temu idiocie z kręconymi włosami? Nigdy.
– W porządku, mniejsza o to – powiedział Morgan zrezygnowany. – A może ty jesteś geniuszem? Pięknym, błyskotliwym umysłem? Nie żartuję. Widzę, że jesteś bystry, nawet jeżeli wydajesz się inny.
Errki nie odpowiedział. Ten facet był prawdziwym, żałosnym prymitywem.
Morgan westchnął. Znużenie zaczęło mu się dawać we znaki. Errki nie chciał się odzywać, a jego męczyło słuchanie własnego głosu. Poza tym przeważnie bełkotał o niczym. Nie mógł spać. Nie mógł też wypić więcej whisky. Nie był przyzwyczajony do siedzenia w pokoju z innym mężczyzną, który w dodatku nie odpowiadał na pytania. To go denerwowało.
– Na co wydasz pieniądze? – zapytał Errki z autentyczną życzliwością.
– Pieniądze?
– Pieniądze z napadu. Kupisz sobie nintendo? Wszystkie chłopaki chcą mieć nintendo.
Nagle Morgan wstał, podszedł do okna i zaczął wpatrywać się w wodę. Lśniła jak szkło, a jej głęboka, kasztanowata barwa przypominała brąz. Spojrzał na pozbawioną roślinności wyspę i suche gałęzie jodeł zwieszające się nad wodą. Za chwilę znów nadadzą wiadomości. Pomyślał o samochodzie i zastanawiał się, kiedy ktoś go znajdzie. Wtedy policja zorientuje się, że poszli w góry, do lasu.
– Muszę się odlać – powiedział i wyszedł z pokoju. Wziął ze sobą broń. – Zostań tutaj. Będę na schodach.
Wyszedł na zewnątrz i odetchnął gorącym powietrzem. To była najcieplejsza pora dnia. Tęsknił za ciemnością, która nie chciała przyjść. Dopiero jesienią. Bez sensu, pomyślał z przygnębieniem.
Errki wstał z kanapy i usiadł na podłodze, opierając się o ścianę. Usłyszał szelest strumienia moczu w suchej trawie i cichy odgłos zapinanego zamka błyskawicznego. Whisky promieniowała ciepłem po całym ciele. Chciał jeszcze.
Morgan wrócił do chaty. Errki mógł go teraz poprosić, ale to sprzeciwiało się jego zasadom, nie wolno go o nic prosić. Mężczyzna odłożył torbę na bok i stał odwrócony do niego plecami. Kręcił gałkami i poprawiał antenę. Errki patrzył na koszulkę bez rękawów i na umięśnione łydki Morgana. Wyobraź sobie, że jesteś mężczyzną, bo natura tak cię wyposażyła, ale jednocześnie wyglądasz tak niezbornie, jakby cię złożyła z przypadkowych części, które nie pasują do siebie. W pokoju zapanowało milczenie. Errki miał właśnie odmówić modlitwę. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się modlił. Pewnie wiele lat temu. Czuł, jak słowa zbijają się w kulę, która nie chce wyjść na zewnątrz.
Utkwił więc wzrok w torbie. Skupił całą energię w jednym oku i poczuł, jak jego spojrzenie zmienia się w promień przeszywający pokój. Trafił w czarną płócienną torbę i za chwilę cienka smużka dymu uniosła się z materiału. Wyczuł słaby zapach spalenizny. Morgan odwrócił się. Z piwnicy dobiegało dudnienie, jakby obluzowane, wielkie kamienne bloki z hukiem waliły się w dół. Huk stał się głośniejszy, potem przeszedł w grzmot. Nestor płonął. Chwilę później Errki zobaczył, jak coś wylewa się spomiędzy brudnych desek podłogowych. Rzeka krwi. Płynęła zaledwie o kilka centymetrów od jego stóp. Torba znalazła się po przeciwnej stronie.
– Co z tobą? – zapytał Morgan nieswojo. – Jesteś chory?
Errki nie spuszczał wzroku z torby.
– Myślę, że powinieneś napić się jeszcze trochę whisky. Może po tym zrobi ci się lepiej.
W jego głosie pobrzmiewał niepokój. Errki nie ruszył się z miejsca. Patrzył na krew.
– Mówiłem, żebyś się jeszcze napił.
Errki nie poruszył się. Nie mógł dosięgnąć torby dłonią. Musiałby zrobić krok naprzód, ale wtedy pośliznąłby się w kałuży gęstej, gorącej krwi.
– Dlaczego zawsze musisz wszystko utrudniać?! A może mam założyć smoczek na butelkę i wziąć cię na ręce?
Morgan chwycił torbę, wyjął z niej whisky i skierował dłoń w jego stronę. Errki wyrwał mu butelkę i pociągnął łyk. Torba przestała się tlić.
Miałeś szczęście. Nie licz, że następnym razem będzie tak samo.
– Nie jestem pazerny – powiedział mężczyzna. – Mów, co chcesz, ale skąpy nie jestem. – Groźnie spojrzał na Errkiego, który pił łapczywie.
Morgan wyszedł do kuchni. To prawda, był dziwnym człowiekiem, ale nie był skąpy. Grzebał w szufladach, potem Errki usłyszał, jak otwiera drzwi do spiżarni, a gdy zniknął mu z oczu, upił jeszcze kilka sporych łyków. Słyszał, jak klnie pod nosem i jak rozrzuca dookoła różne przedmioty. Potem szelest, który oznaczał, że bawi się świecą zawiniętą w celofan. Errki wypił jeszcze trochę, przysłuchując się odgłosom uderzeń w ściany sypialni. Nagle jego głos rozległ się echem po chacie.
– A to co, do cholery? Popatrz tu!
Errki wstał i na chwiejnych nogach ruszył naprzód z butelką w dłoni.
– Wzywałeś mnie, panie?
Morgan odłożył broń na parapet.
– Popatrz, co znalazłem!
Pokazał Errkiemu kilkakrotnie złożony kawałek szarego papieru.
– Na podłodze pod łóżkiem znalazłem mapę Finnemarki. Sprawdźmy, gdzie jesteśmy.
Przeczytał na głos:
– Mapa Finnemarki, Krajowy Instytut Kartograficzny, 1965 rok. Pomóż mi.
Morgan podniósł broń i wrócił do pokoju dziennego. Errki szedł za nim.
– Będziesz musiał mi pomóc. Umiesz czytać mapę? Potrafisz na niej znaleźć tę chatę?
Gdy rozłożył mapę, prawie rozpadła mu się pod palcami. Errki spojrzał na nią i końcem palca wskazał maleńką, bladoniebieską plamkę.
– Jesteśmy tutaj – powiedział spokojnie.
– Łatwo ci poszło – zdziwił się Morgan. – Skąd ta pewność?
– Popatrz na jezioro – powiedział Errki. – Widzisz, jaki ma kształt? A potem porównaj z mapą. Jezioro nazywa się Himmerik.
– Jezu. Ty rzeczywiście masz przebłyski świadomości.
Morgan podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Lustro wody miało dokładnie taki sam kształt jak jezioro na mapie.
– Naprawdę znasz tu wszystkie kąty. W takim razie nie zaszliśmy zbyt daleko – dodał. – Dzisiaj wieczorem przejdę przez grań i wyjdę tutaj – znów wskazał na mapę. – I dla zabawy zamienię się z tobą ciuchami.
Powrócił do butelki whisky. Wreszcie poczuł się lepiej. Wiedział, gdzie są. Wszystko miało nazwę: góry, jezioro i sieć wyraźnie ponumerowanych dróg.
– Wrócisz tą samą drogą, którą tu przyszliśmy, a ja pójdę dalej – chyba na północny zachód. Mogę ci pożyczyć bermudy. Będzie ci w nich super. Wtedy cię puszczę. Koło północy.
Wyglądał na zadowolonego. Miał cel.
– Wiadomości! – wykrzyknął nagle. Potykając się, podszedł do radia i pogłośnił. Tym razem spikerką była kobieta. Errki znów usiadł na podłodze i zamknął oczy. Usta mu zdrętwiały. Krążący w żyłach alkohol dawał miłe odprężenie.
„A teraz wracamy do zabójstwa w Finnemarce. Policja prowadzi zakrojone na szeroką skalę śledztwo w sprawie brutalnego zabójstwa siedemdziesięciosześcioletniej Halldis Horn. Wydział zabójstw znalazł trop, który może doprowadzić do ujęcia sprawcy, jednak na razie nie ujawnia żadnych informacji. Rzecznik policji obiecuje szybkie ujęcie winnego. Musimy jednak pamiętać, że do rozwiązania pozostała jeszcze sprawa napadu na Fokus Bank".
Morgan spojrzał na Errkiego.
– Wiesz, gdzie mieszkała? Znałeś ją? – Podrapał się w głowę. – Ciekawe, czy będą szukać mordercy w naszej okolicy. Możesz sobie wyobrazić, co gość myślał, skoro zrobił coś tak strasznego?
Errki mimowolnie odrzucił głowę do tyłu. Długie, czarne włosy zafalowały. Nie odezwał się ani słowem.