Rozdział 11

– Dlaczego został skierowany na przymusowe leczenie psychiatryczne? – dopytywał się Sejer. – Groził komuś?

Doktor Struel pokręciła głową.

– Przestał jeść. Kiedy trafił do nas, był skrajnie niedożywiony.

– Dlaczego nie przyjmował pokarmów?

– Nie mógł się zdecydować, co ma zjeść. Siedział przy stole i wahał się pomiędzy dwoma gatunkami wędliny.

– Co pani zrobiła?

– Kiedy się poddał i wrócił do swojego pokoju, zrobiłam kanapkę i zaniosłam mu. Żadnego mleka ani kawy, tylko kanapkę. Położyłam ją na nocnym stoliku. Za pierwszym razem nie chciał jej tknąć.

– Dlaczego nie?

– Popełniłam błąd. Przekroiłam kanapkę na pół, a on nie mógł dokonać wyboru, którą część zjeść najpierw.

– Twierdzi pani, że można się zagłodzić, bo podjęcie decyzji jest zbyt trudne?

– Tak.

Pokręcił głową, próbując zrozumieć, jak niewiarygodnie ciężkie może być codzienne życie.

– I naprawdę uważa pani, że ma nadnaturalne zdolności?

Rozłożyła ręce.

– Mówię panu tylko o tym, co sama widziałam. Ludzie opowiedzą panu inne historie.

– Czy kiedykolwiek pytała go pani, jak to robi?

– Zapytałam: „Kto cię tego nauczył?". Uśmiechnął się tylko i odpowiedział: „Magik. Magik w Nowym Jorku".

– To na pewno zbieg okoliczności.

– Nie sądzę. Od czasu do czasu zdarzają się rzeczy, których po prostu nie możemy wyjaśnić.

– Nie mnie – stwierdził z uśmiechem.

– Nie? – drażniła się z nim, śmiejąc się. – Jest pan jednym z tych ludzi, którzy wszystko rozumieją?

Zrobiło mu się głupio.

– Nie to miałem na myśli. Co jeszcze potrafi zrobić?

– Kiedyś graliśmy całą grupą w karty w sali dla palących. Errki też tam był, ale nie grał. Nie znosi gier. Było już późno, więc zapaliliśmy światła. Nagle powiedział tym swoim charakterystycznym, spokojnym głosem: „Przydałyby nam się świece na stole". Pomyślałam, że to dobry pomysł, bo zrobi się przytulniej. Poprosiłam, żeby przyniósł kilka z kuchni, ale odmówił. Nikt inny nie chciał iść. Wykręcali się, że świece będą im przeszkadzać w grze. Współczułam Errkiemu. Pierwszy raz coś zaproponował, a nikt go nie posłuchał. Chwilę potem zabrakło prądu. W sali, jak zresztą w całym budynku, zapadła ciemność. Zrobiło się zamieszanie, wszyscy zaczęliśmy wpadać na siebie w poszukiwaniu jakiejś świeczki. „Chciałem was ostrzec", skomentował to Errki. Ale nie wszystko mu się udawało. Kiedyś chciał się nauczyć latać i wyskoczył z okna na trzecim piętrze. To cud, że nie zginął. Wylądował na stojaku na rowery. Dlatego ma brzydką bliznę wzdłuż klatki piersiowej. Mieszkał wtedy w Nowym Jorku.

– Brał LSD albo coś w tym rodzaju?

– Nie wiem. Jego ojciec też nie wiedział. Nie poświęcał mu zbyt wiele uwagi.

– Czy naprawdę jest aż tak fizycznie odrażający, jak mówią?

– Odrażający? – Speszona, rzuciła mu spojrzenie. – Odrażający na pewno nie. Może trochę zaniedbany.

– Czy jest nieszczęśliwy?

Jak tylko wypowiedział to zdanie, zorientował się, że zabrzmiało głupio, ale kobieta nie roześmiała się.

– Oczywiście. Ale nie wie o tym. Nie dopuszcza do siebie tego rodzaju uczuć.

– W takim razie, jakie emocje do siebie dopuszcza?

– Pogarda. Zarozumiałość. Arogancja.

– Nie brzmi to tak strasznie, jak myślałem.

Westchnęła ciężko.

– W rzeczywistości jest po prostu utalentowanym chłopcem, który stara się jak może. Dąży do perfekcji i tak bardzo obawia się błędu, że w końcu staje się niezdolny do zrobienia czegokolwiek. W szkole bardzo słabo radził sobie z ćwiczeniami ustnymi. Siedział i mamrotał do okna tak, żeby nikt nie słyszał, co mówi. Ale jeśli chodzi o prace pisemne, to był jednym z najlepszych uczniów w klasie.

– Udało się go pani przekonać, żeby się wreszcie odezwał?

– Teraz mówi, jeżeli ma na to ochotę. Czasami potrafi być niesamowicie elokwentny, a nawet zabawny. Ma cierpkie poczucie humoru.

– Czy kiedykolwiek próbował odebrać sobie życie?

– Nie sądzę. Oczywiście pomijając lot z okna w Nowym Jorku, którego przyczyn nigdy w pełni nie zrozumiałam.

– Nie uważa go więc pani za osobę o skłonnościach samobójczych?

– Nie. Ale w moim zawodzie nie ma nic pewnego.

– Czy zrozumiałaby pani, gdyby zrobił coś takiego?

– Zrozumiałabym. Człowiek ma prawo odebrać sobie życie.

– Samobójstwo prawem człowieka? Naprawdę tak pani uważa?

Wpatrywała się w swoje dłonie.

– Nie zgadzam się z terapeutami, którzy powtarzają pacjentom, że śmierć to nie jest rozwiązanie. Niewątpliwie jest to jakieś rozwiązanie, ale tylko dla zainteresowanej osoby. Wybór śmierci to logiczna konsekwencja faktu, że możemy dokonywać wyborów. I jest rozwiązaniem, które ludzie zawsze brali pod uwagę.

– Ale pani stara się temu zapobiec, prawda?

– Mówię im: to wasz wybór. I nie zawsze jestem szczęśliwa, kiedy zmuszam ich do życia albo kiedy okradam ich z psychozy, którą mimo wszystko uważają za swoje jedyne schronienie.

Dziś nie zasnę, pomyślał. W ciemnościach będę bez przerwy widział tę twarz, a jej słowa będą dźwięczeć mi w uszach. Złapał się na tym, że obraca sobie na palcu ślubną obrączkę. Nagle przyszło mu do głowy, że gdyby na przekór wszystkiemu wzbudził jej zainteresowanie, z miejsca odrzuciłaby ten pomysł. Może powinien zrezygnować z obrączki, lecz dawno temu postanowił nie rozstawać się z nią i zabrać ją ze sobą do grobu. Niemniej jednak sygnalizowała ona, że w jego życiu ktoś jest. Teraz doktor Struel też ją zauważyła. Zaniepokoił się.

– Errki lubi wędrować po lasach i wiejskich drogach. Ale zwykle nie zbliża się do ludzi, prawda?

– Nie, raczej nie – przyznała.

– Jednak tym razem postąpił inaczej. Zadał sobie trud pójścia do miasta, a nawet do banku. Nie sądzi pani, że coś go zaniepokoiło? Może potrzebował pomocy, dlatego że coś się wydarzyło?

Wyglądała na autentycznie zaniepokojoną. Kolejna wielka fala wezbrała w jego wnętrzu. Gdy ustąpiła, zajrzał do swojego serca, które przez wiele lat przypominało opuszczony brzeg. Dzisiaj po raz pierwszy stała na nim kobieta.

– Czy coś się stało? – Skarre obrzucił Sejera badawczym spojrzeniem.

– To znaczy?

– Bardzo długo cię nie było.

Sejer nie odpowiedział. Stał przy umywalce w swoim gabinecie, odwrócony plecami do mówiącego. Skarre zaniepokoił się. Wiedział, że główny inspektor bywa czasami dość małomówny, a wyprostowane plecy sygnalizowały, że coś jest na rzeczy.

– Wizyta w szpitalu okazała się bardzo owocna – odparł, nie odwracając się. Napełnił umywalkę zimną wodą i ochlapał zaczerwienione policzki. Dopiero gdy osuszył twarz i przygładził palcami krótko ścięte włosy, zapytał: – Czy dostaliśmy zdjęcia śladów z miejsca przestępstwa?

– Nie, ale są już w drodze. Laboratorium twierdzi, że mamy piękne czarno-białe fotki. To prawdopodobnie ślady butów sportowych. Mają typowy zygzakowaty wzór. I są dość duże, rozmiar 10. Na razie to wszystko, co wiem.

– Doktor Struel uważa, że Errki raczej nie byłby zdolny do popełnienia morderstwa. Powiedziała mi, że gryzie tylko wtedy, kiedy ktoś go sprowokuje.

– Ona? Gryzie? – Skarre rzucił mu badawcze spojrzenie. – To doktor jest kobietą? Czy powiedziała ci też, czego można się spodziewać po Errkim jako zakładniku?

– Uważa, że się wycofa, bo zawsze przyjmuje pozycję obronną. Z drugiej strony, niewiele wiemy o osobowości bandyty.

– Być może milo razem spędzają czas.

– Takie rzeczy zdarzały się wcześniej. Ale mnie chodzi o coś innego. Co by się stało, gdyby bandyta dowiedział się, że jego zakładnika poszukuje policja w związku z zabójstwem?

Skarre uśmiechnął się lekko.

– Pewnie by się przestraszył i puściłby go wolno.

– Możliwe. I nie można wykluczyć, że słucha radia.

– Ale dziennikarze nie wiedzą, że zakładnik to ten sam człowiek, którego widziano przy zagrodzie Halldis Horn.

– To tylko kwestia czasu, nie sądzisz?

Wpatrywał się w drzwi wiodące do długiego korytarza, wzdłuż którego ciągnęły się szeregi gabinetów.

– To duży budynek. Niedługo coś i tak wycieknie.

– I wtedy może się zrobić niebezpiecznie, prawda?

Sejer spojrzał na podwładnego.

– Co ty byś zrobił na jego miejscu? Spróbuj użyć tej części twojego umysłu, która rozumuje jak przestępca.

– Dobrze, ale pamiętaj, że to nieznaczna część! – zastrzegł Skarre. – No cóż, miałbym ochotę go wypuścić. Zwłaszcza że jest niezrównoważony umysłowo i pewnie niełatwo się z nim dogadać. Ale jeżeli doszli do jakiegoś porozumienia – kontynuował – wtedy nie można wykluczyć, że zaczną sobie nawzajem pomagać. W takim wypadku nie istniałby żaden powód, by jeden z nich wydał drugiego. Obaj złamali prawo. Gdyby jednak doszło do sprzeczki…

– Jeden z nich jest szalony, a drugi ma broń – dokończył Sejer. – Musimy ich znaleźć, zanim nawzajem się pozabijają. Proponuję kontrolowany przeciek do prasy.

– Myślisz, że wtedy bandyta wypuści Errkiego?

– Być może. Poza tym chciałbym, żebyś poszedł do sklepu spożywczego Briggena i porozmawiał z właścicielem. To u niego Halldis zamawiała zakupy. Jest jedynym człowiekiem, który widywał ją regularnie raz w tygodniu od wielu lat. Musieli się dobrze znać. Dowiedz się też, kim jest Kristoffer, facet, który przysłał jej list. Jadłeś już coś?

– Tak. A ty jakie masz plany?

– Jadę do Guttebakken pomówić z chłopcem, który znalazł ciało. A potem do szpitala.

– Po co?

– Żeby zobaczyć, czy mają tam jakieś informacje na temat śmierci matki Errkiego.

– Ależ to sprawa sprzed szesnastu lat!

– Jestem pewny, że coś znajdę. Zanim jednak ruszysz w drogę, przynieś miotłę.

– Co?

– Miotłę. Znajdziesz ją u dozorcy.

– Dzisiaj już nikt nie używa mioteł – wyjaśnił Skarre cierpliwie. – Ich rolę przejęły mopy.

– Znajdź więc mopa albo cokolwiek na długim kiju.

Skarre wyszedł z pokoju i po chwili wrócił z mopem. Trzonek był wykonany z włókna szklanego, tak samo jak ten od motyki, należącej do Halldis.

Sejer ustawił się.

– Ja jestem Halldis Horn – powiedział – a ty jesteś mordercą.

– Żaden problem – powiedział Skarre, stając przed nim.

– Jestem na schodach i trzymam motykę. Oczywiście, jestem wyższy niż ona i kij jest dłuższy. Ale prawdopodobnie trzymałbym ją właśnie tak: dłonie razem, blisko środka.

Skarre skinął głową.

– Wychodzisz z domu i natykasz się na mnie. Chwyć za motykę. No chwytaj, Jacob.

Skarre popatrzył przez chwilę na trzonek, a potem nagle chwycił go oburącz. Automatycznie jedną dłonią złapał powyżej, a drugą – poniżej miejsca, w którym trzymał ją Sejer.

– Zostań w tej pozycji przez chwilę.

Sejer analizował układ czterech dłoni.

– Odciski palców Halldis były mniej więcej tutaj, na środku trzonka. Na samym dole znaleźliśmy inny odcisk, całkiem mały. I drugi tu, powyżej. Co oznacza, że morderca wyrwał jej motykę z dłoni tak samo jak ty, jednym ruchem. Potem zamachnął się i uderzył. Ale możesz mi powiedzieć, Jacob, gdzie się podziała reszta odcisków?

Skarre zastanowił się przez chwilę.

– Może je starł, ale ponieważ spieszyło mu się, usunął tylko kilka z nich?

– I zostawił odciski kobiety nietknięte na środku trzonka? To raczej mało prawdopodobne.

– A jeżeli jego palce zostawiają niewyraźne odciski?

– Dlaczego miałyby być niewyraźne?

– Nie mam zielonego pojęcia. Może kiedyś mocno sparzył się w palce? Wtedy nie miałby odcisków.

– Teraz chyba dajesz się ponieść fantazji.

– Zgoda. – Skarre podrapał się w głowę. – Ja też tego nie rozumiem.

– Czy odciski odpowiadają tym, które znaleziono w domu?

– Sprawdzają to w laboratorium.

– Jest w tym coś bardzo dziwnego. – Sejer pokręcił głową.

– Nie wierzę w bardzo dziwne rzeczy – stwierdził Skarre. – Uważam, że wszystko musi mieć jakieś logiczne wytłumaczenie i zwykle ma. Może ten Errki ogryza palce? Dość dziwny z niego facet. Czy lekarka wspomniała coś o tym?

– O ogryzaniu palców?

– Popatrz na to – powiedział Skarre, wyciągając dłoń. – Popatrz na mój palec wskazujący, przy samym opuszku. Co widzisz?

– Nic specjalnego. Ale jest jakiś taki… błyszczący.

– Właśnie. Ten palec nie zostawia odcisków. A wiesz dlaczego?

– Poparzyłeś się?

– Nie, jakiś czas temu kapnęła mi na niego kropla superkleju.

– Ale to tylko jeden z dziesięciu.

– Mówię tylko, że musi istnieć jakieś logiczne wyjaśnienie, no nie? Pani doktor uważa, że jej pacjent jest niezdolny do zabójstwa? – zapytał.

– Tak.

– Wierzysz jej?

– Nie można zaprzeczyć, że do pewnego stopnia udało jej się poznać chłopaka, a poza tym ma solidne kwalifikacje jako psychiatra.

– Ale ty zwykle nie bierzesz takich opinii pod uwagę. Ja myślę, że sprawa jest prosta jak drut. Uważam, że to on zamordował Halldis.

– Za długo rozmawiałeś z Gurvinem.

– Staram się tylko myśleć racjonalnie. Errki dorastał tutaj. Wiedział, kim jest Halldis. Nikt jej nigdy nie odwiedzał, z wyjątkiem właściciela sklepu spożywczego. Errkiego widziano przy jej farmie tego samego rana, kiedy dokonano zabójstwa. A chłopak jest bardzo chory.

– Chcesz się założyć? – zapytał Sejer z uśmiechem.

– Pewnie, dlaczego nie.

– No to ja się założę, że on tego nie zrobił.

– Jeśli przegrasz, pójdziesz ze mną do King's Arms i upijesz się w sztok.

Sejer zadrżał na samą myśl o czymś takim.

– A jeśli ty przegrasz, skoczysz ze spadochronem, zgoda?

– Hm, w porządku.

– Czy mogę dostać to na piśmie?

– Nie ufasz słowu chrześcijanina?

– Oczywiście.

Sejer potrząsnął głową i oparł mopa o ścianę.

– Lepiej już jedź. Ale jest jedna rzecz, o której powinieneś wiedzieć. Nie wszystko da się racjonalnie wyjaśnić.

Otworzył szufladę, żeby zasygnalizować koniec rozmowy.

– Kup sobie parę butów z cholewkami – poradził.

– Po co?

– Do skoku ze spadochronem. Nie połamiesz nóg w kostkach.

Wychodząc z gabinetu szefa, Skarre lekko pobladł.

Sejer szybko spisał notatkę ze spotkania z doktor Struel. Kiedy skończył, otworzył książkę telefoniczną na literze „S". Jednym okiem zerkał na drzwi, jakby się obawiał, że ktoś go na tym przyłapie. Od razu znalazł to, czego szukał. Po nazwisku Strougal i przed nazwiskiem Stryken.

Struel, Sara. Lekarz medycyny.

Sara, pomyślał. Romantyczna. Egzotyczna.

I tuż powyżej: Struel, Gerhard. Lekarz medycyny. Ten sam numer telefonu. Westchnął i zamknął książkę. Sara i Gerhard. A tak się dobrze zapowiadało. Rozczarowany jak dziecko, odłożył na bok opasłe tomisko.

Загрузка...