Rozdział 21

Sara siedziała bez ruchu na skraju fotela, słuchając Sejera, który opowiadał jej o wszystkim, co zaszło w leśnej chacie. Pytała, w jakiej pozycji znaleziono Errkiego i czy odczuwał jakikolwiek ból. Główny inspektor odparł, że chyba nie. Najprawdopodobniej był wyczerpany, a upływ krwi ostatecznie pozbawił go sił. Jego śmierć przypominała zapadnięcie w sen. Sejer nie szczędził czasu, próbując przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. Został tylko jeden detal.

– Nie mogę uwierzyć, że Errki nie żyje – wyszeptała. – Że naprawdę go nie ma. Widzę go w myślach całkiem wyraźnie. Gdzieś indziej.

– Gdzie?

Kobieta uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

– Unosi się gdzieś w przestrzeni, bez żadnych zmartwień, i patrzy na nas. Myśli sobie: gdyby tylko ci wszyscy ludzie, walczący z przeciwnościami losu na ziemi, wiedzieli, jak tu jest pięknie.

Ten obraz wywołał przelotny, melancholijny uśmiech na twarzy Sejera. Zastanawiał się właśnie nad tym, co jej powiedzieć, jakich użyć słów, by złagodzić wymowę tego, co będzie musiał jej przekazać.

– Rozplatałam ropuchę – powiedziała nagle.

– Dziękuję. Co za ulga.

Miała na sobie cienki żakiet, którym teraz szczelniej się otuliła. Sejer nie włączył górnego światła, tylko lampę na biurku. Zielony abażur rozsiewał po jego gabinecie wodnistą poświatę.

– Jest coś, o czym powinna pani wiedzieć.

Podniosła głowę i spróbowała odczytać wyraz jego twarzy.

– W kurtce Errkiego znaleźliśmy portmonetkę. – Odchrząknął. – Czerwoną portmonetkę, własność Halldis Horn. W środku było około czterystu koron.

Zamilkł, czekając na reakcję kobiety. Miał wrażenie, że pobladła, ale w zielonkawej poświacie trudno było stwierdzić na pewno.

– Jeden do zera dla Konrada – powiedziała, uśmiechając się smutno.

– Nie traktuję tego w kategoriach rozgrywki – powiedział. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.

– O czym pan myśli? – spytała Sara.

– Czy ktoś po panią przyjedzie?

Pytanie wymknęło mu się z ust, zanim zdążył się zastanowić. Chciał jej zaproponować odwiezienie do domu. Lecz Gerhard na pewno miał samochód, zjawi się więc na wezwanie. Wyobraził go sobie, jak siedzi w salonie, patrzy na zegar, potem na telefon, gotowy pojechać po kobietę, która należała do niego i do nikogo innego.

– Nie – powiedziała, wzruszając ramionami. – Wzięłam taksówkę. Pan domu jeździ tylko wózkiem inwalidzkim. Zamknięty w domu i skazany na moje towarzystwo. Jest chory na stwardnienie rozsiane.

Sejer osłupiał. Nie potrafił wyobrazić sobie Sary z mężem inwalidą, bo w myślach wszystko poukładał sobie zupełnie inaczej. Nadszedł czas złożyć kobiecie niezupełnie bezinteresowną propozycję.

– W takim razie może ja odwiozę panią do domu?

– A mógłby pan?

– I tak nikt na mnie nie czeka. Mieszkam sam.

Co za różnica – prędzej czy później i tak musiałby jej o tym powiedzieć.

Mieszkam sam.

Czy kiedykolwiek wcześniej scharakteryzował się w taki sposób? Czy tylko podawał swój stan cywilny – „wdowiec" lub „samotny"?

W samochodzie długo milczeli. Kątem oka Sejer dostrzegł jej kolana. Reszta była tylko obecnością, przeczuciem, tęsknotą. Obie dłonie oparł na kierownicy, ujawniając głęboko skrywany sekret. Miał wrażenie, że ogłaszają wszem i wobec, że pragną kogoś przytulić. O czym myślała Sara? Nie śmiał odwrócić wzroku i spojrzeć na nią. Errki nie żył. Poświęciła mu tyle miesięcy, a mimo to nie udało jej się uratować chłopaka.

Pilotowała go do swojej ulicy. Kiedy zatrzymał się przed jej domem, zdał sobie sprawę, że pragnie wyruszyć z nią w podróż na koniec świata i z powrotem.

– Wiem, że to nieracjonalne – odezwała się nagle – ale bardzo trudno mi to zrozumieć.

– Śmierć Errkiego?

– To, że mógł zabić Halldis Horn.

Sejer przebierał nerwowo palcami. Po chwili powiedział z zakłopotaniem:

– Dzisiaj coś mi już pani powiedziała. Że raz na jakiś czas zdarzają się rzeczy, których po prostu nie potrafimy wyjaśnić.

Wzruszyła ramionami.

– Nie mam zamiaru się poddawać.

– To znaczy?

– Będę musiała poszukać wyjaśnienia, przeanalizować, jak to wszystko mogło się stać.

– Gdzie będzie pani szukać?

– W moich papierach, w pamięci. Przypomnę sobie to, co mówił, i to wszystko, czego nie powiedział. Po prostu muszę go zrozumieć.

– Powie mi pani, co pani odkryje?

Wreszcie podniosła wzrok i uśmiechnęła się.

– Czy mógłby mnie pan odprowadzić do domu? – spytała.

Zaskoczyła go ta prośba, ale posłusznie odprowadził ją do drzwi i poczekał, aż włoży klucz do zamka po tym, jak przelotnie nacisnęła przycisk dzwonka. To pewnie sygnał dla Gerharda, że wraca do domu. Sejer nie chciał spotkać się z jej mężem. Gdyby go poznał, myśli o ich związku stałyby się aż nadto realne. Mieszkała w parterowym domu z poszerzonymi drzwiami, wyposażonym w sprzęt ułatwiający życie osobie niepełnosprawnej. Stanęli w drzwiach salonu. Sejer przypomniał sobie pewną przeczytaną w młodości książkę. Główny bohater odprowadzał swoją ukochaną do domu. Miał nadzieję, że mieszka sama, jednak ta po drodze powiedziała mu, że czeka na nią Johnny. Tymi słowami złamała mu serce. Lecz gdy weszli do salonu, zorientował się, że Johnny to chomik.

Za biurkiem siedział Gerhard Struel i czytał. Mimo gorąca miał na sobie kamizelkę z dzianiny. Był starszy od Sejera, łysy, a jego ciemne oczy zasłaniały okulary. Obok niego, na podłodze, leżał wilczur. Pies podniósł głowę i obrzucił wchodzących badawczym spojrzeniem.

– Tatusiu – powiedziała Sara. – To jest główny inspektor Konrad Sejer.

Gerhard Struel nie był chomikiem. Był ojcem Sary!

Sejer spróbował się opanować, ściskając wyciągniętą ku sobie dłoń mężczyzny. Dlaczego chciała, żeby to zobaczył? Dom i ojca potrzebującego opieki. Może mówiła mu w ten sposób: „Zabierz mnie jak najdalej stąd!".

– Muszę wracać do domu i wyprowadzić psa – tłumaczył się.

– Przepraszam – powiedziała, nerwowo skubiąc żakiet. – Nie chciałam panu zabierać czasu.

Gerhard Struel rzucił Sejerowi badawcze spojrzenie.

– A więc wszystko skończone?

Tak, pomyślał, skończone. Jeszcze zanim się zaczęło. To nie fair. Nie będę miał innego wyjścia. Sam się wpędziłem w tę niezręczną sytuację. Teraz to ja będę musiał podnieść słuchawkę i zadzwonić do niej, gdybym znów chciał się z nią zobaczyć. Ona zrobiła pierwszy ruch. Teraz kolej na mnie.

Sara wyciągnęła dłoń.

– Świetnie się nam razem pracowało, prawda?

Zasiała ziarno. Może zakiełkuje? Świetnie im się razem pracowało.

Odszukał jej imię w księdze imion. Sara. Znaczy – księżniczka.

Wieczorem leżał w łóżku i patrząc w sufit, prowadził z nią wyimaginowaną rozmowę.

Wiedziałem, że przyjdziesz. Czekałem na ciebie.

– Opowiedz mi coś o sobie – poprosiła z uśmiechem.

– Co mam ci opowiedzieć?

– Jakieś piękne wspomnienie z dzieciństwa.

– No to posłuchaj. Kiedy skończyłem cztery lata, ojciec zabrał mnie do katedry w Roskilde. Nie miałem pojęcia, co chce mi pokazać. Letnie słońce zostało na zewnątrz, a my znaleźliśmy się w nawie głównej. Było tam pełno grobowców. Ojciec powiedział mi, że leżą w nich wszyscy pastorzy, którzy pracowali w tym kościele. Rzędami, po obu stronach ławek, na oczach wszystkich. Grobowce były marmurowe i niewiarygodnie piękne. W kościele zrobiło mi się zimno. Zacząłem szarpać ojca za rękę i prosić, żebyśmy wyszli. Wreszcie zlitował się nade mną. „Śpią snem wiecznym – powiedział z uśmiechem. – A my dwaj pójdziemy do domu i popracujemy w ogródku, mimo że jest tak gorąco! Ja muszę wykosić trawę, a ty trochę poplewisz".

Nie mogłem przestać myśleć o tych wszystkich grobowcach, dopóki matka nie przyniosła nam do ogródka deseru truskawkowego. Był chłodny, bo wcześniej leżał w piwnicy, ale krem był ciepły. Jadłem deser i myślałem, że to nie może być prawda. W grobowcach na pewno były tylko pajęczyny i prochy. Deser był tak pyszny, że wydawało się niemożliwe, iż życie nie trwa wiecznie. Popatrzyłem na błękitne niebo i nagłe zauważyłem unoszące się w górze stado aniołów z białymi skrzydłami. Wydało mi się, że przyleciały po nas, a przecież nie skończyliśmy jeszcze naszego deseru! Ojciec też je zobaczył. Uśmiechnął się radośnie. „Popatrz, Konrad! Popatrz, jaki piękny widok!"

To było piętnastu skoczków spadochronowych z gwardii narodowej. Wyładowali niedaleko, na boisku piłki nożnej. Nigdy nie zapomnę, jak pięknie wyglądali, gdy tak cicho opadali w dół.

Długo nie mógł zasnąć. Był bardzo zmęczony, ale jego oczy wydawały się jarzyć wewnętrznym światłem. Wbił wzrok w ciemność. Przewracał się z boku na bok, a za każdym razem, kiedy się poruszył, Kollberg nadstawiał ucha. Było zbyt gorąco na sen. Egzema znów przypomniała o sobie i musiał się podrapać. Zrezygnowany wstał z łóżka, ubrał się i poszedł do salonu. Kollberg cicho poczłapał za nim. Czy naprawdę pragnął, by istniał ktoś aż tak bliski? Obok siebie w łóżku każdego ranka, dzień za dniem, rok za rokiem? Co na to Kollberg? Do tego dwa psy, samce – nie, to nie ma szans powodzenia.

– Chcesz iść na spacer? – zapytał. Pies szczeknął i podreptał do drzwi. Była druga w nocy. Budynek sterczał jak samotny filar na tle nieba bez gwiazd.

Najpierw miał zamiar pójść do centrum, w stronę cmentarza, ale zmienił zdanie. Nie mógł uwierzyć, że czuje się winny. Czytał, że coś takiego może się wydarzyć i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Może powinienem się przeprowadzić? pomyślał. Kupić nowy samochód? Muszę wyznaczyć wyraźną kreskę: przed i po Elise. W przeciwnym razie nigdy sobie z tym nie poradzę. Coś mnie powstrzymuje.

Był bez marynarki. Powiew nocnego powietrza na nagich ramionach łagodził swędzenie. Wałęsał się po okolicy, tak samo jak Errki.

Jeżeli mam zostać na tym świecie, muszę prowadzić normalne życie, postanowił. Odwrócił się i spojrzał na swój apartamentowiec. Ciężki filar z szarego betonu z przyćmionym oświetleniem budził w nim niepokój. Muszę się stąd wynieść, pomyślał. Chcę być na ziemi. Stać w trawie i widzieć drzewa.

– Przeprowadzamy się na wieś, Kollberg?

Pies spojrzał mu w oczy.

– Nie rozumiesz co mówię, prawda? Mieszkasz w innym świecie. Mimo to dobrze nam razem, chociaż nie jesteś zbyt rozgarnięty.

Kollberg skwapliwie obwąchał jego dłoń. Sejer włożył rękę do kieszeni spodni i wyjął ciasteczko dla psa, o którym dawno zapomniał. Kollberg nie wiedział, za co ta nagroda, ale połknął ją i pomerdał z wdzięcznością ogonem.

– Najgorsze jest to, że nigdy się nie dowiem dlaczego – mruczał. – Co naprawdę między nimi zaszło? Co Halldis powiedziała albo zrobiła, że tak się przestraszył? Teraz oboje nie żyją i nie mogą nam nic wyjaśnić. Z drugiej strony, nie jesteśmy świadomi większości rzeczy, jakie dzieją się na świecie. Dziwne, że przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Jakbyśmy przez cale życie czekali na jeszcze dalszą przyszłość, na coś zupełnie innego, co da się zrozumieć. A ty, ośle – spojrzał na psa – tylko czekasz na następny posiłek.

Gdy odwrócił się plecami do cmentarza i wracał do domu, w głębi serca poczuł ukłucie bólu.

Skarre był w dobrym humorze. Opalony, świeżo spod prysznica.

– Co się stało? – Sejer spojrzał na niego.

– Nic. Po prostu cieszę się życiem, to wszystko.

– Trudno nie zauważyć – stwierdził. – Masz jakieś wiadomości z laboratorium? Udało im się wreszcie znaleźć właścicieli odcisków?

– Odciski Errkiego były wszędzie, w całym domu. Dotknął nawet lustra. Ze śladami na motyce mają większe kłopoty, ale nie poddają się jeszcze.

– Spisałeś protokół z wczorajszego przesłuchania?

– Tu jest, szefie. – Wręczył Sejerowi kilka dokumentów w plastikowej teczce i przygryzł wargę. – Co się stanie z chłopakiem?

– Nic specjalnego. Garpe potwierdził, że to był wypadek. Pewnie Kannick zostanie w Guttebakken, a z tego, co mówią, to najlepsze rozwiązanie. Na pewno ostatnio nie brakowało mu przeżyć. Potrzebuje trochę spokoju i stabilizacji. Teraz wybieram się, żeby z nim porozmawiać. Chyba jest w nie najlepszej formie, ale mam cichą nadzieję, że dowiem się o Errkim czegoś, co umknęło Garpe'owi. Może coś nam wyjaśni?

Skarre rzucił mu uważne spojrzenie.

– Małe szanse. To przecież tylko chłopiec, który na dodatek o mało nie zwariował z przerażenia.

– Dzieci są spostrzegawcze – upierał się Sejer.

– Niekoniecznie. Po prostu widzą inne rzeczy niż dorośli.

– A to może nam się przydać.

Skarre zmarszczył brwi.

– Coś jest na rzeczy. Ciekawe co.

– Nie rozumiem.

– Mam wrażenie, że nie możesz się pogodzić z tym, co się zdarzyło. A to nie w twoim stylu.

– Po prostu lubię wyjaśniać sprawy do końca – rzucił szorstko Sejer.

– Wyglądasz na przemęczonego.

– Przez całą noc wszystko mnie swędziało! – Z tą dramatyczną informacją Sejer znikł w swoim gabinecie.

– Nazywasz się Morten Garpe?

– Tak.

– Ale wolisz, żeby nazywać cię Morgan?

– Moi przyjaciele, gdybym takich miał, nazywaliby mnie Morgan.

– Nie masz żadnych przyjaciół? Dlaczego więc nazywasz się Morgan?

– To brzmi dużo lepiej, nie sądzi pan?

W notatkach Skarrego nie znalazła się uwaga, że w tej chwili obaj wybuchnęli śmiechem.

– A więc, Morten, jesteś sam na świecie?

– Mam niewielu kumpli. Właściwie tylko jednego, a on siedzi w więzieniu. Plus siostra w Oslo.

– Za co siedzi ten kumpel?

– Za napaść z bronią w ręku. Ja prowadziłem samochód, którym uciekliśmy. Nie pisnął o mnie ani słowa. Pieniądze z napadu były dla niego.

– A więc od dłuższego czasu miał cię w garści, prawda?

– Tak.

– I chciałeś wreszcie z tym skończyć?

– Myślę, że teraz wlepią mi taką odsiadkę, że nie ma to już znaczenia.

– Masz rację, to nie ma znaczenia. O napadzie na bank pomówimy później. Opowiedz mi o Errkim.

Skarre zaznaczył, że Morgan zastanawiał się przez dłuższą chwilę, zanim przemówił.

– Opowiedział mi wszystko o swojej matce i o tym, co się z nią stało. Errki i ja jesteśmy spod znaku Skorpiona. Urodził się tydzień po mnie. Najlepsi i najgorsi ludzie to Skorpiony, wiedział pan o tym?

– Nie. Co to znaczy, że wszystko ci opowiedział?

Sejer podniósł wzrok znad raportu i pomyślał o specjalistach, którzy od lat próbowali różnych sztuczek, żeby wydobyć z Errkiego prawdę. A temu człowiekowi udało się to w kilka godzin.

– Czy pamiętał cokolwiek związanego z morderstwem Halldis Horn?

– Niewiele. Mówił, że krzyczała i groziła mu. Miał takie nieobecne spojrzenie, kiedy o tym mówił.

– Powiedział ci, że ją zabił? Czy przyznał ci się do tego?

– Nie. Popatrzył na mnie tymi swoimi dziwnymi oczami i powiedział: „Pewne rzeczy po prostu się dzieją".

– Odniosłeś wrażenie, że jest agresywny?

– Widział pan mój nos, zanim go zabandażowali. Będzie naprawdę ładny, kiedy odrośnie. Ale teraz nie robi mi to żadnej różnicy. Nic mnie nie obchodzi. Cieszę się tylko na myśl o wstrętnej gębie Tommy'ego, kiedy z celi obok będę walił w ścianę, a on zrozumie, że kasy nie ma i nie będzie.

– Nazywa się Tommy?

– Tommy Rein.

– Naprawdę?! – O czym rozmawialiście z Errkim, kiedy byliście w chacie?

– Wszystkiego nie pamiętam. Opowiadał mi tyle dziwnych rzeczy. Dużo rozmawialiśmy o śmierci. Czy myślał pan o tym, że kiedyś naprawdę umrzemy? Widzę, jak ludzie wokół mnie umierają, ale nie dopuszczam do siebie myśli, że i mnie to kiedyś spotka. Dzisiaj kilka razy próbowałem to sobie wyobrazić. Ale przypomina mi to jakieś pokręcone równanie, którego nie jestem w stanie pojąć. A pan to pojmuje?

– Pojmuję co?

– To, że pan umrze?

– Tak, pojmuję.

– W takim razie ze mną chyba jest coś nie tak.

– Nie martw się, prędzej czy później pogodzisz się z tym. Znam wielu ludzi starszych od ciebie, którzy jeszcze sobie z tym nie poradzili. Skąd Errki miał broń?

– Pytałem go o to. Wtedy powiedział coś dziwnego w stylu: „Jeżeli twój sąsiad pragnie mieć krowę, Bóg ześle ci wołu".

– Jak bardzo się upił?

– Nie tak bardzo jak ja, ale dość słabo trzymał się na nogach.

– O czym rozmawiał Errki z Kannickiem?

– Prawie w ogóle się do siebie nie odzywali. Patrzyli na siebie jak psy. Młody o mało nie zwariował ze strachu. Prawie w ogóle nie odwracał się do Errkiego.

– Czy miałeś wrażenie, że Errki grozi chłopcu?

– Nie sądzę. Traktowaliśmy go dobrze, w każdym razie nic mu nie zrobiliśmy. Po prostu byliśmy pijani. Zanim przyszedł Kannick, żeglowaliśmy po pełnym morzu, że tak się wyrażę. Dziwna rzecz, ale po jakimś czasie miałem wrażenie, że chłopak jest zadowolony, że z nami jest. Uspokoił się. W pewnym sensie cała nasza trójka pasowała do siebie. Nikt nie miał ochoty nic robić. Po prostu czekaliśmy na was.

– Jak zareagował Kannick, kiedy zauważyłeś, że Errki nie żyje?

– Spanikował. Błagał i prosił, żebym mu pomógł.

– Pomógł mu zrobić co?

– Przekonać was, że to był wypadek.

– A to był wypadek?

– Zdecydowanie tak. Chłopak celował w drzwi. Nie wiedział, że jesteśmy w środku, ani że Errki właśnie w tej chwili będzie miał ochotę wyjść.

– Rozumiem. Co jeszcze?

– To znaczy?

– Czy proponował ucieczkę albo ukrycie ciała?

– Nie, nie. Zdecydowanie nie. Przekonałem go, żeby tego nie robić.

– Więc jednak zaproponował coś takiego?

– Ech, nie, nie naprawdę. Nie wiedział, co mówi. Był spanikowany. I trudno mu się dziwić, prawda? Ma szczęście, że ma dopiero dwanaście lat i według prawa jest nieletni.

Загрузка...