Rozdział 4

Niemal wszyscy ludzie, którzy usłyszeli wystrzał, stanęli jak wryci. Tylko kilkoro nie zatrzymało się, rzucając za siebie jedynie ukradkowe spojrzenia. Inni stłoczyli się pod ścianami budynków stojących naprzeciw banku. Matka opiekuńczo objęła dziecko. Starszy mężczyzna, chyba niedosłyszący, rozglądał się oszołomiony, zastanawiając się, dlaczego wszyscy stanęli. Z otwartymi ustami gapił się na Sejera, który pędził, energicznie wywijając aktówką. Biegł szybko, lecz aktówka wybijała go z rytmu, wyglądało jakby kulał. Z banku chwiejnym krokiem wyszła kobieta. Oparła się o ścianę i ukryła twarz w dłoniach. Rozpoznał w niej kasjerkę. Za chwilę osunęła się na ziemię i przysiadła na chodniku.

– Policja – powiedział bez tchu. – Co się stało? Są ranni?

– Policja? – spojrzała na niego zdumiona. – Był napad na bank – z trudem chwytała powietrze. – Mężczyzna obrabował bank, a potem wybiegł na rynek. Uciekł… odjechał białym samochodem.

Sejer otworzył szeroko oczy, kiedy usłyszał resztę historii.

– Zabrał ze sobą dziewczynę.

– Co pani mówi?

– Zabrał ją ze sobą. Wyprowadził z banku, a potem wsadził do samochodu.

– Zakładniczka?

– Groził jej bronią!

Sejer rozejrzał się po placu. Fontanna tryskała cienkim strumieniem wody, a gołębie spokojnie dziobały okruchy chleba. Zostawił kasjerkę i podszedł do dwóch młodych mężczyzn, którzy żywo o czymś dyskutowali. Stali przy fontannie, musieli więc dobrze widzieć i bank, i główną ulicę.

– Czy widzieliście, którędy odjechał?

Umilkli i spojrzeli na niego.

– Policja – dodał, kładąc aktówkę na ziemi.

– Superszybka robota! – zawołał jeden z młodych ludzi, chudy jak szczapa. Okulary przeciwsłoneczne miał zsunięte na czubek głowy. Pojedyncze jaśniejsze pasemko kontrastowało z grzywą czarnych włosów. Odwrócił się i wskazał na główną ulicę, która zakręcała za budynkiem straży pożarnej i restauracją Diamond, a potem prowadziła ku wyjazdowi z miasta.

– Dziewczynę popędzał przed sobą, a potem wepchnął ją do samochodu.

– Co to był za samochód? – spytał szybko inspektor, nerwowo szarpiąc za pasek, żeby odczepić telefon komórkowy.

– Jakiś mały biały. Może renault…

– Zostańcie tutaj – polecił Sejer.

– Powinniśmy już być w pracy – zaoponował drugi młodzieniec. – Poza tym, moim zdaniem to nie był renault. Mnie bardziej przypominał peugeota.

– Dzisiaj się trochę spóźnicie – rzucił szorstko Sejer. – Coś takiego może się przytrafić najlepszym. Czy miał kominiarkę?

– Tak.

– Czarny pulower i sztruksy? Wiecie, kto to jest?

– Nie.

– Możemy pojechać na komisariat?

– Dlaczego nie?

"A jeżeli z góry wszystko to ukartowali?", pomyślał nagle. Oboje mogli być w to zamieszani. Może to jego dziewczyna? Fałszywa zakładniczka. Dwoje ludzi w banku trzydzieści sekund po otwarciu? Cóż za zbieg okoliczności. Przestępcy stają się coraz bardziej pomysłowi.

Małe grupki ludzi stopniowo się rozchodziły, ale kilka osób ociągało się, mając może nadzieję, że policja ich też poprosi o złożenie zeznań. Nic więcej się nie działo. Mężczyzna zniknął. Po kilku sekundach wszystko się skończyło. Niektórzy pomyśleli, że wszystko poszło bardzo łatwo. Dysponując szybkim samochodem i znając teren, przestępca w pół godziny mógł pokonać spory kawał drogi.

Chłopak z fryzurą borsuka zsunął na nos okulary przeciwsłoneczne.

– Macie wszystko na wideo, prawda?

– Chyba tak – mruknął Sejer. Jego doświadczenia z monitoringiem tego rodzaju były różne. Odwrócił się właśnie w chwili, gdy na plac wjeżdżał radiowóz. Wyskoczył z niego Goren Soot, na którego widok Sejer zmarszczył brwi, jednak zaraz po nim pojawił się Karlsen, co z kolei wywołało u inspektora westchnienie ulgi.

– Wziął zakładniczkę. Młoda kobieta. Broń była naładowana. Wystrzelił w banku.

Karlsen bez skrępowania gapił się na chłopaka z fryzurą borsuka.

– Weźcie tych dwóch, żeby mogli złożyć zeznania. Widzieli złodzieja i samochód. I przejrzyjcie taśmę wideo najszybciej, jak się da. Musimy się dowiedzieć, kim jest zakładniczka. Zorganizujcie blokadę dróg E18 i E76. Użyjcie naszego pasma radiowego. To mały biały samochód, prawdopodobnie francuski.

– Dużo zgarnął? – Karlsen zajrzał przez drzwi do banku.

– Nie mamy jeszcze informacji. Ilu ludzi możemy zebrać?

– Niewielu. Skarrego wysłałem, żeby porozmawiał z Gurvinem, czterech ludzi wyjechało na kurs, a czterech innych jest na urlopie.

– Będziemy musieli poprosić o posiłki. Teraz koncentrujemy się tylko na zakładniczce.

– Miejmy nadzieję, że zostawi ją gdzieś po drodze.

– Nie można tracić nadziei – mruknął ponuro Sejer. – Lepiej pomówmy z kasjerką.

Dwaj młodzi ludzie musieli poczekać na tylnym siedzeniu radiowozu, jednak nie mieli nic przeciwko temu. Sejer i Karlsen weszli do banku. Kasjerka siedziała na jednym z krzeseł pod oknem. Towarzyszył jej dyrektor banku, który podczas napadu był w skarbcu i nie miał pojęcia, co się stało, dopóki nie usłyszał strzału, a wtedy nie ośmielił się wyjść, aż nie dotarło do jego uszu wycie syren alarmowych.

Sejer spokojnie obserwował młodą kobietę, która wykonywała polecenia bandyty. Była blada jak prześcieradło. Krople potu wystąpiły jej na czoło, ale nie była ranna. Przeniosła tylko kilka paczek banknotów z półki na ladę, ale było oczywiste, że od teraz jej życie nie będzie już takie samo. Może spisze testament? Najprawdopodobniej niewiele miała do zapisania, ale pewnie zechce to zrobić, póki jeszcze ma czas. Usiadł obok niej i zapytał łagodnym głosem:

– Czy nic się pani nie stało?

Zaczęła płakać.

– Nic – odpowiedziała, próbując się opanować. – Nic mi nie jest. Ale kiedy pomyślę o tej dziewczynie, którą porwał… szkoda, że pan nie słyszał, co mówił. Nie chcę nawet myśleć, co z nią zrobi.

– Spokojnie – powiedział Sejer. – Nie wybiegajmy myślami tak daleko. Zabrał ją, żeby nikt mu nie przeszkadzał w ucieczce. Czy widziała ją pani kiedyś?

– Nigdy.

– Może mi pani powiedzieć, co powiedział, kiedy stanął przy ladzie?

– Powiem panu dokładnie, co mówił – odparła. – Nigdy tego nie zapomnę. Zaszedł ją od tyłu. Najpierw chwycił ręką za szyję i odciągnął od lady, a potem przewrócił na podłogę i położył jej nogę na głowie. Do mnie krzyknął: „Jedna chwila wahania, a rozwalę dziewczynie łeb!". Potem strzelił. Znaczy, strzelił w sufit. Płytki na suficie popękały i poleciały na wszystkie strony. We włosach mam pełno gipsu.

Otarła pot z czoła rękawem bluzki, a Sejer przerwał na chwilę przesłuchiwanie, żeby przyjrzeć się Karlsenowi, który zdejmował kamerę z sufitu i wyciągał z niej kasetę wideo.

– Mówił po norwesku?

– Tak.

– Bez akcentu?

– Bez. Miał wysoki głos. Może trochę ochrypły.

– A dziewczyna – mówiła coś w ogóle?

– Ani słowa. Była śmiertelnie wystraszona. Bandyta wiedział, co robi. Pogarda dla wszystkiego i wszystkich. Jestem pewna, że ma już na koncie napady z bronią.

– Zobaczymy – Sejer przerwał kobiecie i wziął taśmę. – Mam nadzieję, że nie będzie pani miała nic przeciwko temu, żeby pojechać z nami na komisariat i obejrzeć taśmę.

– Muszę zatelefonować.

– Możemy to załatwić.

Karlsen popatrzył na nią.

– Czy da się mniej więcej oszacować, ile dała mu pani pieniędzy?

– Dałam? – krzyknęła, patrząc na niego, jakby zwariował. – Jak może pan tak mówić? Niczego mu nie dałam, on mi je ukradł!

Sejer mrugnął i spojrzał w górę na sufit.

– Przykro mi – powiedział Karlsen. – Czy wie pani, ile pieniędzy zabrał?

– Dzisiaj jest piątek – mówiła urażonym tonem. – W kasie mogłam mieć jakieś sto tysięcy.

Sejer wyjrzał przez otwarte drzwi.

– Porozmawiajmy z tymi na zewnątrz, którzy ich widzieli. Było kilkoro świadków. Może przynajmniej dostaniemy jakiś przydatny rysopis.

Westchnął ciężko, wypowiadając te słowa. Sam widział bandytę z odległości kilku kroków. Ciekawe, jak wiele będzie mógł sobie przypomnieć?

– Samochód był biały i wyglądał na nowy. Raczej mały – dodała. – Poza tym nie zauważyłam nic specjalnego. Był otwarty, a kluczyki musiały być w środku, bo ruszył, jeszcze zanim zamknął drzwi. Przez rynek, między klombami i dalej do głównej ulicy.

– Nie można wykluczyć, że ten samochód ukradł, a własny zaparkował gdzieś indziej. Może być niebezpieczny. Musiał wziąć zakładnika powodowany impulsem. To znaczy, jeżeli rzeczywiście tak zrobił. Pewnie nie sądził, że jakiś klient przyjdzie tutaj zaraz po otwarciu. A ona… czy weszła do banku drugimi drzwiami?

– Tak.

Sejer spojrzał w górę na dziurę ziejącą w suficie i zmarszczył brwi.

– Szybko podejmuje decyzje. Albo jest zdesperowany.

Kolejny wóz patrolowy zatrzymał się przed bankiem i dwaj technicy kryminalistyczni w kombinezonach weszli do środka. Ich uwagę natychmiast przykuła dziura po kuli w suficie.

– Ciekawe, ile mu jeszcze zostało – powiedział jeden z nich.

– Nawet nie chcę o tym myśleć – mruknął ponuro Sejer. – Ale bez dwóch zdań, to twardziel. Najpierw bierze zakładnika, a potem strzela na postrach w godzinach porannego szczytu.

– Bardzo skuteczny – przyznał technik. – Wszyscy stoją bez ruchu. Myśli tylko o jednym, o tym, żeby się szybko ze wszystkim uporać. Nie marnować czasu, cala naprzód. Nosił rękawiczki?

Kasjerka skinęła potwierdzająco głową.

– Cienkie.

Sejer przeklął się w myślach za to, że nie został dłużej w banku i nie udaremnił planów bandyty. Jednak wtedy mężczyzna poczekałby, aż on wyjdzie, albo wrócił innego dnia. Po raz kolejny spojrzał na kasjerkę. Oczy kobiety lśniły tym szczególnym blaskiem, który zdradzał, że jej dotychczasowe życie się skończyło. Zrozumiał, niczego nie rozumiejąc.

– W porządku – stwierdził. – Mamy masę roboty. Ruszajmy.

Oddychał ciężko. Pochylił się na siedzeniu, jakby chciał zmusić samochód do szybszego wyjazdu z miasta. Planował wszystko od bardzo dawna, w myślach wiele razy analizował napad, przewidując szczegóły, i zastanawiał się, jak mu się to wszystko uda. A jednak pomylił się. Wydarzenia rozegrały się z zawrotną szybkością. Miał pieniądze, ta część poszła zgodnie z planem, ale jedno się nie zgadzało. W samochodzie na miejscu pasażera ktoś siedział.

Ulice były pełne ludzi. Żaden z nich nawet nie spojrzał na biały samochód. Wcisnął sprzęgło i minął skrzyżowanie, wpatrując się z tłumioną wściekłością w drogę przed sobą. Wypuścił gorące powietrze z płuc. Po piętnastu minutach ściągnął kaptur, chociaż natychmiast poczuł się nagi. Jednak nie odwrócił się, żeby popatrzeć na zakładniczkę. Nie miał wyboru, nie mógł jechać dalej z kapturem na głowie. Zbliżający się kierowcy zobaczyliby go i zapamiętali kierunek jazdy, samochód i numer rejestracyjny. Zakładniczka siedziała obok nieruchomo ze zwieszoną głową. Minęli sklep z artykułami weselnymi. Zwolnił, pozwalając mercedesowi się wyprzedzić, i skupił się na utrzymaniu wzroku przed sobą. Dopiero teraz, po kilku minutach, gdy jego tętno trochę zwolniło, uświadomił sobie, jak dziwnie cicho jest w samochodzie. Kątem oka zerknął na pasażerkę. Coś było nie tak. Poczuł mdłości, a z mdłościami przyszła obawa, a wraz z obawą przyszło przerażenie na myśl o tym, że mógłby zdobyć się na coś złego – coś znacznie gorszego niż wszystko to, co dotąd.

Co, do cholery, ma zrobić z zakładniczką?

Na taką ewentualność nie był przygotowany. Skoncentrował się na możliwie najszybszej ucieczce, żeby nikt go nie obezwładnił i nie rzucił na ziemię. O takich rzeczach czytał w prasie. O ludziach, którzy próbowali odgrywać bohaterów.

– Widziałaś moją twarz – rzucił szorstko. Jego głos był dość wysoki jak na tak muskularne ciało. – I co my z tym zrobimy?

W tej samej chwili minęli dom pogrzebowy. W oczy rzuciła mu się biała trumna stojąca na wystawie. Mosiężne uchwyty. Wieniec czerwonych i białych kwiatów na wieku. Tkwiła tam od lat, pewnie zrobiona z plastiku. Wyglądała, jakby miała za chwilę roztopić się w upale, tak samo jak on. Sweter kleił mu się do ciała, a sztruksy niemal parowały. Zmienił bieg i przyhamował przed ciężarówką z prawej strony. Zakładniczka nie odpowiadała, ale zaczęła dygotać, jakby wreszcie miała zareagować. To byłaby ulga. Poczuł potrzebę jakiegoś odprężenia po całym tym stresie. Jakiegoś cholernego odreagowania, jak wrzask z półotwartego okna. Zadrżał i opanował się.

– Pytałem, co myślisz, że powinniśmy z tym zrobić?

Słowa zabrzmiały żałośnie. Przerażenie sprawiło, że wypowiedział je piskliwym, ostrym tonem. Poczuł dojmującą potrzebę samotności, ale teraz nie mógł się zatrzymać. Najpierw muszą się wydostać poza miasto, w jakieś ustronne miejsce, gdzie wypchnie tę niepotrzebną osobę z samochodu. Tego świadka. Nie odzywała się. Denerwował się coraz bardziej. Zaczął odczuwać skutki wielu tygodni planowania, bezsennych nocy, niepokoju i zwątpienia. Zwykle był tylko kierowcą i nie ponosił żadnej odpowiedzialności za planowanie skoków. Tym zajmowali się inni. On czekał na zewnątrz, w samochodzie z pracującym silnikiem. Nie był nawet uzbrojony. Kiedyś złożył obietnicę i teraz jej dotrzymał. Ale wziął zakładniczkę. W pierwszej chwili wydało mu się to mądrym posunięciem. Pod bankiem ludzie stali jak sparaliżowani, nawet nie kiwnęli palcem, przestraszeni, że broń wypali, a mózg zakładniczki na ich oczach rozpryśnie się na kawałki. Teraz nie miał pojęcia, co robić. I nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Milczenie było zupełne.

– Są tylko dwie możliwości – powiedział, odchrząkując.

Nie mógł tego dłużej wytrzymać.

– Albo zostajesz ze mną, albo wyrzucam cię gdzieś po drodze, ale w takim stanie, że nie odezwiesz się ani słowem.

Pasażerka milczała.

– Co ty, do diabła, robiłaś w banku tak wcześnie rano? Co?

Znów nie otrzymał żadnej odpowiedzi, opuścił więc szybę jeszcze niżej i poczuł, jak przeciąg owiewa mu rozpaloną twarz. Mijały ich samochody. Nie powinien pokazywać swojej twarzy, nie powinien się nawet odzywać, ale nie oczekiwał tak wielkiej fali emocji wzbierającej w jego wnętrzu. Tego uczucia, że coś w nim wrze. Bardzo długo czekał. Był sam przez całą wieczność, był tylko sznurkiem, który lada chwila miał trzasnąć. Teraz, na domiar złego, obok niego siedział ktoś, kto wszystko widział.

Za szpitalem, wziął ostry zakręt w lewo przy Instytucie Ortopedii, pojechał główną ulicą i znalazł się na Ovre Storgate, a potem minął porzuconą aptekę i garaże. Znów skręcił w lewo i przejechał przez stary most, potem dalej wzdłuż południowego brzegu przez dzielnicę przemysłową. Dojechał do torów kolejowych w momencie, gdy światła zmieniały się na czerwone. Przez chwilę zastanowił się nad przyspieszeniem, ale zmienił zdanie. Tym zwróciłby na siebie uwagę. Warknął przez zaciśnięte zęby:

– Siedź spokojnie i trzymaj mordę na kłódkę. Mam cię na muszce.

Wysilał się niepotrzebnie. Zakładniczka i tak nie odzywała się ani słowem. W lusterku wstecznym zauważył, jak zwalnia i zatrzymuje się za nim czerwone volvo. Kierowca auta bębnił palcami po kierownicy. Ich oczy spotkały się w lusterku. Odwrócił głowę ku torom, by popatrzeć na pociąg i usłyszał, jak turkocze w oddali. Na krótką chwilę zagłuszyło to bicie jego serca. Zakładniczka siedziała bez ruchu, gapiąc się przez okno. Pociąg minął ich z łoskotem, ale szlaban pozostał spuszczony. Włączył bieg i czekał. Samochód z tyłu przysunął się trochę bliżej, prawie dotykając jego zderzaka. Po drugiej stronie stał zielony citroen. Pot zalewał oczy bandyty, ale szlaban był nadal nieruchomy. Przez pełną napięcia chwilę pomyślał, że policja specjalnie go tam ustawiła, żeby zablokować mu drogę, że lada sekunda zatrzymają się przy nim, wezmą na cel i zaaresztują. Znalazł się w pułapce. Nie miał dość miejsca, żeby zawrócić. Dlaczego, do diabla, szlaban się nie podnosi?! Pociąg dawno już przejechał. Mężczyzna w volvo zaczął dodawać gazu. Podniósł dłoń, tę, w której trzymał rewolwer, i otarł brwi. W tej samej chwili przypomniał sobie zielonego citroena po drugiej stronie torów, pomyślał, że jego kierowca musiał zauważyć broń. Wreszcie szlaban uniósł się, powoli i niechętnie. Nie rozglądając się, przejechał przez tory. Volvo skręciło w prawo i zniknęło. Miał zamiar przejechać przez rzekę, mijając w drodze powrotnej rynek pełen policji i tłum ludzi zebranych pod bankiem. Gdy będą zajęci przesłuchiwaniem świadków, przejedzie obok nich w odległości niecałych trzydziestu metrów. Zaimponował sobie tym nowym planem. Problem stanowiła zakładniczka. Bez ostrzeżenia nacisnął pedał hamulca i zatrzymał się. Zaparkował za wywrotką w pobliżu dworca autobusowego i zaciągnął ręczny hamulec.

– Zastanawiałem się – zapytał, odchrząkując – co, do cholery, robiłaś w banku tak wcześnie?

Cisza.

– Jesteś głucha, czy co? Nie słyszysz?

Zakładniczka podniosła głowę. Po raz pierwszy rabuś spojrzał w migoczące zielone oczy dziewczyny. W samochodzie było cicho i robiło się coraz goręcej. Spróbował odczytać coś z wyrazu jej bladej twarzy. W oddali usłyszał wycie syreny. Zaczęło się cicho, potem narastało coraz głośniej i głośniej, aż nagle umilkło z lekkim bulgotem. Ogarnęło go dziwne uczucie – wrażenie, że wcale nie obrabował banku, że to wszystko było snem pozbawionym logiki, w którym dziwne postaci przychodziły i odchodziły, a on nie mógł zrozumieć, jakie role grają.

– W porządku – powiedział, szturchając zakładniczkę lufą broni. – Nawet głusi słyszą, kiedy poklepać ich po ramieniu.

Włączył bieg, minął most i zbliżał się do banku. Postanowił nawet nie patrzeć w tamtą stronę, ale nie mógł się powstrzymać. Ukradkiem zerknął w lewo. Nieliczny tłum zebrał się wokół wejścia. Jedna osoba górowała wzrostem nad resztą – wysoki mężczyzna z krótkimi srebrzystymi włosami.

Загрузка...